Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

28 lut 2023

Od Regisa "Ukryta historia" cz. 6

 Jesień 1457

Gdy był gotów, rozpoczął rytuał.

Ułożone kryształy zaczęły świecić, tak samo jak symbole. Nowe jak i stare runy jarzyły się blaskami, jedne chłodnym błękitem, drugie ognistą pomarańczą. Regis wypowiadał słowa, a medalion ułożony przed nim z lekkich podrygów, przeszedł do podskoków. Aura zgęstniała. Ziemia zaczęła drżeć. Krzyki istoty powróciły. Pojawiła się w kącie i ruszyła na łowcę, ten był jednak chroniony. Pentagram jaśniał, blask ognia ustępował jednak błękitowi nowej magii. Duch szalał, nie mogąc dostać się do maga. Zaklęcie na razie spełniało swoje zadanie. Spektakl trwał. W końcu wewnętrzny okrąg rozbłysnął głęboką czerwienią. Niezidentyfikowany przedmiot trzymający istotę na uwięzi był teraz wyraźnie widoczny w szkarłatnym blasku. Wypowiadane słowa zmieniły się. Niebieski kolor przeszedł odcieniem zieleni, która pojawiła się na każdej runie. Ogień o trawiastej barwie niszczył stare zaklęcie spętania. Duch zmienił swój krzyk, na bardziej ludzki, przypominający ten, jaki krzyczy się przy olbrzymim bólu. Bezkształtny zarysy postaci zaczął tlić się, akwamarynową poświatą. Kawałek drewna w centrum przyjął na siebie szmaragdowe zniszczenie, zmieniając się w kupkę popiołu. Gdy ostatni fragment przemienił się w pył, fala rozchodząca się od wewnątrz przeszyła wszystko wokoło, poruszając otoczenie. Rytuał się powiódł. Regis wstał, rozpalając na nowo ognistą kulę. W pokoju nie dostrzegł już nic, ani symboli na podłodze, ani śladu po upiorze. Wychodząc z ruin, zauważył ślady zniszczeń, dokonanych przez wydarzenia. Część sufitu piwnicy zawaliła się, pozwalając światłu z zewnątrz rozświetlić mrok. Dostrzegł dzięki temu kolejne potężne drzwi, ich tajemnicę zdecydował się jednak odkryć kiedy indziej. 

Oddalając się, mógł ujrzeć ruiny w pełnej krasie. Zrywanie zaklęcia musiało do reszty zniszczyć uszkodzony już czar ukrycia. Resztki budowli staną się niedługo atrakcją co ciekawszych z okolicy. Musiał spieszyć się z odkryciem ich tajemnic.

 W drodze powrotnej nie mógł pozbyć się natłoku myśli.

Do kogo należała ta ziemie? Kto wcześniej tam był, i po co? Czego szukał? 

Odpowiedzi na przynajmniej część tych pytań miał nadzieję odnaleźć.

27 lut 2023

Od Shena "Srebrne pazury" cz. 15

Jesień 1456

 Shen spojrzał na niego gniewnie. Kiedy zauważył, że na młodszym mężczyźnie nie zrobiło to żadnego wrażenia, a jego twarz pozbawiona choć cienia zmarszczek nie drgnęła, syknął:

– Już wiem, gdzie jest Gildia. Mogę dotrzeć tam sam i wymordować wszystkich, kogo tylko tam znajdę, bez względu na płeć, ani wiek.

– To byłoby niezbyt mądre posunięcie, skoro rzekomo nas potrzebujesz...

– Co jeśli kłamałem i była to tylko naiwna bajeczka, w którą uwierzyłeś?

Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą, pełną napięcia chwilę. Avrion wciąż wyglądał na niewzruszonego, choć wyraźnie nad czymś się zastanawiał. W końcu zsunął się z siodła i bez słowa zaczął prowadzić Ialana za sobą. Shen na szczęście miał umiejętność wsiadania na konia w ruchu, wobec czego nie stanowiło to dla niego większego kłopotu. Wystarczyło, że wziął mały rozpęd, wybił się, a jego noga sama odruchowo wylądowała po drugiej stronie siodła. Wylądował wygodnie i bezboleśnie. Avrion nawet się nie obejrzał. Prowadził dalej fryzyjczyka przez bagno, nie chcąc kontynuować rozmowy z białowłosym.

Lord stale obserwował tył głowy mężczyzny. Ciemne włosy zawiewał brutalny mroźny wiatr przyniesiony przez nadchodzącą zimę. Nie rozumiał jego poczynań. Nie zależało mu? Na to wyglądało. Już w myślach przygotowywał przemowę, jaką odbędzie wobec członków Gildii. Z łatwością zostanie jej przywódcą, był całkowicie pozbawiony jakichkolwiek wątpliwości. Odbuduje swoją potęgę, stworzy armię pełną doświadczonych wojowników. Niaolong jeszcze o nim usłyszy i pożałuje wygnania najwybitniejszego ze swoich dowódców...

Niestety, jak wkrótce będzie mu dane się przekonać, żadne z tych planów nigdy się nie spełni.

Od Regisa "Ukryta historia" cz. 5

 Jesień 1457

Na ziemi pomieszczenia znajdował się pentagram w okręgu, pełny run i znaków magicznych. Regis znał ten widok z ksiąg o praktykach czarnej magii. Znaki przywołania i spętania. Ktoś użył go, by stworzyć dla tego miejsca wyjątkowego stróża. Coś było jednak nie tak.

– Powinien już się mną zająć. Gdzie on jest? – łowca powiedział do siebie, obchodząc znalezisko i dokładnie się mu przypatrując. 

– Co jest? – przeszyło go zdziwienie. W niektórych fragmentach znaki były zatarte, w innych widocznie uszkodzone. – Chciano go uwolnić. Nie... osłabić. – stwierdził z  narastającą konsternacją.

Trzymana w jego ręku lśniąca kula magicznego ognia przygasła, a medalion wręcz podskoczył. U wejścia pokoju dostrzegł nierówny zarys ciemnej postaci, który w mgnieniu oka rozmył się i zniknął. Stróż jak na zawołanie, zwrócił na niego uwagę. Łowca planując kontynuować oględziny, poczuł silny chwyt za ramię. Nie zastanawiał się. Użył zaklęcia. Blada poświata wypełniła otoczenie, ukazując jaśniejący ognistym blaskiem symbol na podłodze, lecz co ważniejsze dwie postacie, łowcę i upiora. Smukła czarna postać nie stojąca, lecz unosząca się nie więcej niż pół metra nad ziemią, wydała z siebie przeraźliwy krzyk. Mocno odepchnęła Regisa rzucając nim o ścianę. Ten znów użył magii, przepędzając zjawę. Podjął decyzję, pora pozbyć się tego pozbyć. Nim ułożył w pełni plan działania, jego uwagę przykuł, jeszcze nie ściemniały znak na podłożu, a przede wszystkim mocno zarysowana część w jego centrum. Niewielki okrąg, w środku którego skrywało się niewielkie wybrzuszenie ziemi, pod którym łowca odkrył kawałek nie do końca spalonego przedmiotu. Nie był w stanie go zidentyfikować. Sięgając po niego, do uszu znów doszedł okropny odgłos upiora, tym razem jednak cichszy.

– To cię tu trzyma?

Rozpoczął przygotowania do rytuału.

Na najważniejszych runach narysował własne, po czym ułożył kilka błękitnych kamieni. Rzucił zaklęcie ochrony; to różniło się jednak od tego, jakiego używał przy zwykłych łowach. Zielonkawy blask otoczył łowcę, który po przygotowaniach uklęknął i zgasił palące się do tej pory ogniste zaklęcie, będące jedynym źródłem światła. Zapadła całkowita ciemność.


C.D.N.

26 lut 2023

Od Silvany "Barwy przeszłości" cz. 2

 Jesień 1457

Kiedy okute kopyta Lambo zaczęły wystukiwać miarowy rytm po ulicach Rivot, słońce kryło się za horyzontem. Delikatne gwiazdy jedna po drugiej zajmowały swoje miejsce na bezchmurnym niebie, przyćmiewane przez zapalane na ulicach latarnie. Silvana kierowała się do jednego z mniej uczęszczanych miejsc na północnej części miasteczka, nie tracąc czasu na plotki z mieszkańcami. Niestety, kiedy indziej znajdzie moment na wysłuchanie problemów sąsiedzkich. 

Wierząc, że Lambo nie spłoszy się na widok szczura jak kiedyś, Silvana pozwoliła mu poprowadzić ich na miejsce spotkania. Swój wzrok natomiast skupiła na trzymanej w jednej ręce kartce, z lekka przemoczonej i wymiętolonej. Na niej, koślawym pismem, Silva przez ostatnie tygodnie wypisywała ważne informacje i pytania mające względnie ułatwić jej rozmowę. Prawie miesiąc wcześniej, gdy Silva znalazła swojego informatora, hm, wtedy nie nosił jeszcze miana jej informatora. Ardel Midoff, karłowaty człowiek w podeszłym wieku, przez większość swojego życia pracował w budowlance, teraz ciesząc się tytułem seniora na ławeczce przed własnym domem. Był też zapalonym fanem robótek ręcznych. 

Podczas ich pierwszego spotkania, pan Midoff nie był pozytywnie nastawiony na wszelkie rozmowy, zwłaszcza z młodą, wścibską babą jak Silvana. Nazwisko kojarzone z rodziną plotkarzy też miało na to swój wpływ. Drugie spotkanie, oh, było przypadkowe i nad wyraz nieprzyjemne. Ulice były tego dnia zabłocone, a ona i Lambo dodatkowo wracali prosto z okolic obozu, gdzie, jak można się domyślić, było więcej błota. Jej niewychowany koń postanowił wtedy strzepać z siebie nadmiar brudu, obryzgując błotem przechodzącego obok pana Midoff i parę innych Bogu ducha winnych osób. Dużo się wtedy biedna Silvana nasłuchała. 

Odrywając na moment wzrok z notatek, Silvana wczas zauważyła, że znajdują się na miejscu. Kilkanaście metrów przed nimi były trzy drewniane ławki. Wszystkie oprócz jednej były puste. Pogarbiony mężczyzna, siedząc na ostatniej z nich, spoglądał uważnie na bezchmurne niebo, co rusz kręcąc nosem i mrucząc coś, jakby układ gwiazd mu nie odpowiadał. Może nie przepowiadały mu spokojnej przyszłości. 

Pozwoliła Lambo podejść jeszcze kilka metrów, zatrzymując go dopiero pod latarnią, na tyle daleko by nie naprzykrzał się panu Midoff, ale i wystarczająco blisko żeby mieć go na oku. Zabrawszy z torby niewielki pakunek, ostatni raz poklepała konia po szyi, spokojnym krokiem zmierzając do mężczyzny. Gdy usłyszał jej donośnie jak stado bydła kroki, jego wyraz twarzy zmienił się o dobre sto osiemdziesiąt stopni. Przesunął się niezgrabnie na bok, robiąc Silvanie miejsce na niewielkiej ławeczce, które ta od razu zajęła.

– Że też ci się chciało o takiej godzinie przyjeżdżać. – powiedział jej w ramach powitania. Znowu pokręcił nosem, tym razem jednak wyglądało to bardziej jak próba ukrycia uśmiechu. Silvana na widok jego w miarę dobrego nastroju odetchnęła z ulgą, witając się z panem Midoffem skinieniem głowy. – Zanim zacznę swój monolog, masz zapłatę?

Silva od razu wyciągnęła przed siebie obie ręce, cały czas trzymające małe zawiniątko. Gdyby nie wiek i kondycja fizyczna jej rozmówcy, ten pewnie zacząłby skakać z radości. Jego oczy pełne były iskierek radości gdy rozwinął materiał, w który Silvana zapakowała ręcznie zrobioną, drewnianą figurkę sowy. Przez moment przyglądał się swojej nowej zdobyczy, oceniając ją pod każdym kątem i oświetleniem.

Zadowolony, zawinął z powrotem figurkę i schował w kieszeni pod kamizelką. W końcu odchylił się, opierając pogarbionymi plecami o ławkę, i spojrzał na cierpliwie czekającą Silvanę.

– Dobrze wiesz, dziewko, jakie mam zdanie na temat twojej rodziny. Nic tylko kłapiecie tymi dziobami jak stado gęsi, psia krew. Ale ty, – jakby oskarżycielsko, i trochę niekulturalnie, wskazał Silvanę palcem. – ty zamiast nieumyślnie gadać, przeliczasz wartość swoich słów. Wiesz kiedy milczeć, używać swych uszu. Poniekąd przypominasz swoich krewnych, z którymi kiedyś, lata temu mogłem nazywać wspólnikami, kolegami z roboty...

Silvana usadowiła się wygodniej, w głębi serca dziękując swojej pamięci, że założyła dzisiaj cieplejsze ubrania. Może się bowiem okazać, że posiedzi tu sobie z panem Midoffem dużo, dużo dłużej, niż planowała.


<C.D.N.>

Od Avriona "Bestia ze szlaku" cz. 12 (cd. Regis)

Jesień 1457

 Z siodła nekromanty zwisały nie tylko jego skórzane torby wypełnione aż po brzegi ekwipunkiem oraz towarem, jak i również pojedyncze eliksiry przyspieszające gojenie oraz buteleczka kwasu. Po prawej swobodnie zwisał również jednoręczny miecz, inny niż ten, którego używał najczęściej do tej pory. Eksportowano go aż z Północy i polecono Avrionowi. Jeśli wierzyć kupcowi, usłyszał o nim i specjalnie czekał na jego wizytę w Birme. Nie wiedział ile w tym prawdy, ale rzeczywiście był to kawał dobrego żelastwa, zatem skusił się na kupno. Nie mógł się doczekać, aż będzie mógł go wykorzystać. Po raz pierwszy miał do dyspozycji oręż ulepszony runami.

Avrion opierał się o łeb Ialana, obserwując gładkie ruchy Regisa. Może była w nim jeszcze jakaś szansa. Może się jakoś dogadają. Szczególnie, jeśli współpraca okazałaby się owocna.

– Na co tak patrzysz? – zapytał Regis.

– Na to, jak ciężko pracujesz.

"Rzeźnik" odłożył kamień, który akurat oglądał i spojrzał na niego spode łba.

– Mógłbyś zsiąść z siodła i też zająć się pracą. Powinniśmy wykorzystać czas, kiedy wyverny są mniej aktywne.

– Miałbyś coś przeciwko rozdzieleniu się?

Krótkowłosy podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy nekromanty.

– Nie. Dam sobie radę. Jakby coś się działo, powinieneś mnie usłyszeć.

– Dobrze zatem. Przypędzę do mojej damy w potrzebie – Zawrócił Ialana, który nie wyglądał na zachwyconego z tego powodu. – Do zobaczenia.

Regis odpowiedział coś, ale było to już niezrozumiałe dla maga w siodle. Krok wałacha na grząskim żwirze zagłuszył skutecznie wszelakie słowa. Szedł powoli, pozwalając swojemu jeźdźcowi na baczne oglądanie okolicy. Tutaj zdecydowanie było cieplej i spokojniej, niż na Świszczących Równinach. Wiatr nie dął niebezpiecznie w uszy, a gdzieniegdzie skały porosły zielenią. Ta dolina zyskała swoją nazwę nie bez powodu. Było cicho, zbyt cicho. Wszelakie niebezpieczeństwo odbijało się od ścian skalniaków i skłaniało przejezdnych do ucieczki. Słusznie zresztą. Nie widział nigdzie żadnych śladów ludzkiej obecności, prócz odcisków łap zwierząt. Większość z nich należało do jakichś gryzoni lub psowatych.

W pewnym momencie dostrzegł jednak wyraźne, głębokie draśnięcie na skale. Pociągnął za lejce, bacznie się im przyglądając. W mchu wyryta była ścieżka w dół, aż do odcisków gadzich łap na żwirze. Ciągnęły się aż do niebezpiecznie wyglądającej szczeliny, do której nie mógł się dostać konno.

– A to ciekawe... – wymamrotał. Zeskoczył z siodła i wdrapał się na pierwszy, najwyższy kamień. Ialan prychnął zaniepokojony, ale jego pan dalej powoli skradał się bliżej szczeliny. Krok po kroku, pilnując, by stopa nie omsknęła mu się na zdradliwej powierzchni kamieni. Musiał się podciągnąć jeszcze kilka razy, nim był na tyle blisko, by zajrzeć do środka.

Natychmiast do jego nozdrzy uderzył ostry zapach moczu, pleśni i zgnilizny. Jakby rozkładały się tam nie tylko martwe rośliny, ale i mięso. Coś tam musiało przesiadywać, ale cokolwiek to było, pozostawało poza zasięgiem jego wzroku. Nie chciał ryzykować, zapalając kulę ognia w celu oświetlenia sobie przestrzen. To zazwyczaj płoszyło zwierzęta. Nie miał przy sobie miecza, a z kamieni można go łatwo strącić.

Oddalił się nieco, badając dalej wzrokiem skalenisko. To nie było dobre miejsce do potyczki, ale wyverna mogła łatwo czmychnąć za skały. Miała tutaj przewagę. Musieli ją ściągnąć dalej, na równinę. By Regis mógł uciekać, a on trafić. Ialan najszybciej rozpędzał się po miękkiej, choć nie błotnistej, ziemi. Tutaj niestety takowej nie było. Żwir był mocno ubity, a każdy jego krok wyraźnie słyszalny.

Mógł spróbować zwalić na przeciwnika kamiene, ale mogłoby to posłużyć albo jako ich atut, albo wadę. Wyglądały niestabilnie, ale nie wiadomo, gdzie by spadły. Mogliby też rzucić truciznę zarówno jego, jak i Regisa. Jego mogłaby pomóc w dobiciu wyverny. Oślepić ją w kluczowym momencie...

Pytanie tylko, co zrobić, jeśli to rzeczywiście leże. Jeśli wszystkie były młode, mogliby sobie poradzić. Wystarczyłoby podpalenie szczeliny po oddaleniu dorosłego osobnika od gniazda. Musieliby jednak zawrócić, a nie wiadomo, kiedy trujące opary by opadły. Można by spróbować przejść bokiem, ale czy mieliby wystarczająco czasu...? Prędzej czy później gdzieś uciekną. Możliwe, że nie zdołaliby ubić ich wszystkich.

Problem by się zaczął, jakby znaleźli tam same dorosłe osobniki. Powoli oddalał się od szczeliny, starając się robić jak najmniej hałasu. Gdyby żadna z wyvern nie była młoda, porywali się na misję niemożliwą. Słyszał kiedyś przestrogi, że zająć się tym mogli tylko łowcy bardzo doświadczeni w boju. Nie uważał się za taką osobę. Myślał sobie nawet, że wciąż wiele mu zostało do nauczenia się.

Starał się zachować spokój, wspierając się jednocześnie czarami, bo takie stwory mogły z łatwością wyczuć lęk. Wystarczająco kusząca i niebezpieczna była obecność Ialana. Kiedy wsiadł na siodło, koń przyjął to z niemałą ulgą. Przemierzył jeszcze krótki odcinek na wprost, a ponieważ nie znalazł więcej obiecujących tropów, postanowił zawrócić w kierunku, w którym ostatnio widział się z drugim łowcą. Kiedy oddalili się na bezpieczną odległość od domniemanego leża, przyspieszył. Nie chciał krzyczeć, nie chciał również galopować. To mogło się wiązać ze zbyt dużym niebezpieczeństwem.

Po czasie jednak dostrzegł znajomego łowcę opartego o jedną z większych skał, nieopodal od miejsca, w którym się rozstali. Uśmiechnął się do niego ironicznie, ale Avrion nie odpowiedział tym samym. W ten sposób mężczyzna domyślił się, że towarzysz znalazł trop. Zainteresowany, oderwał się od skały i odczekał, aż jeździec zbliży się wystarczająco i zatrzyma wałacha.

– Znalazłeś coś? – zapytał Regis.

– Tak. Wolałbym, żebyś też to zobaczył. Jeśli chcesz, możesz wsiąść na Ialana. Będzie szybciej.


<Regis?>

Od Regisa "Bestia ze szlaku" cz. 11 (cd. Avrion)

 Jesień 1457  

Regis zaśmiał się, wracając do wygodnej pozycji siedzącej.  

– Już nawet koń mnie atakuje.  

Wierzchowiec nachylił głowę, dając się swobodnie pogłaskać.  

– W takim razie nie będzie się nadawał na przynętę – kontynuował łowca. – Pozostaje jeden z nas, a jego trzeba gdzieś bezpiecznie odstawić. Jaszczury z chęcią by się nim pożywiły.  

– Ialan. - Powiedział czarnowłosy towarzysz.  

– Ciekawe imię. Wracając do tematu. Jaki styl potyczki preferujesz?  

– Mam miecz, lecz wolę czary dystansowe, głównie na dezorientacje.  

– Więc ustalone.   

– To znaczy?  

– Wolę starcia bezpośrednie. Zostanę przynętą, a ty będziesz wsparciem z odległości.  

– Dasz sobie radę? Możemy złapać jakieś zwierzę, może też się sprawdzi?  

– Dzięki za troskę, ale nie będzie to moje pierwsze starcie z wyverną, wiem co i jak.  

– Miałeś już z nimi styczność?  

Krótkowłosy łowca przekręcił głowę, podniósł lekko rękę i palcem wskazał szramę, biegnącą po części prawego policzka oraz ust.   

– Wyverna Szkarłatna, Góry Owcze. Będzie już jakiś czas.  

– Fajna pamiątka.  

– Kolejna do kolekcji. Przynajmniej mam dzięki temu czerwone futro na zimę do zbroi.  

Avrion przybrał wyraz zadumy, a po chwili kontynuował rozmowę.  

– Południe, aż tam zawędrowałeś?  

– Trochę świata widziałem, w wielu miejscach byłem, ale jako handlarz podróż też nie jest ci obca. Ale wracając, tak, dam sobie radę. W razie czego pokaże bestii gdzie siedzisz.   

– Żeby mnie zaatakowała?  

– Raczej myślałem, że po zobaczeniu twojej twarzy ucieknie.  

Zaśmiali się lekko, po czym zebrali obozowisko i ruszyli dalej wzdłuż ścieżki, mając nadzieję znaleźć odpowiednie miejsce na zasadzkę.  

Droga wiodła wśród skał, przerywanych fragmentami płaskiego terenu i zdarzających się stromych urwisk.   

– Nie jesteś zmęczony? – spytał Avrion siedzący na swym czarnym koniu, spoglądając na idącego obok towarzysza.  

– Nic mi nie jest. Długie ciężkie przeprawy to dla mnie norma.   

– Koń jest praktyczniejszy.  

– Ale więcej przy nim zamieszania.  

– Więc męcz swe nogi.  

– A niech twoje delikatne dalej odpoczywają. Obyś w trakcie polowania się nie zmęczył.  

– Heh. Cięty humor. Wymyśl lepsze żarty.  

– Dopasowuje je do poziomu rozmówcy.  

Oboje łowców spojrzało po sobie i choć nie było tego widać na pierwszy rzut oka, kąciki ust obydwu lekko się podniosły.  

Słońce już dawno było w zenicie, gdy krótkowłosy myśliwy przystanął koło grupki sporawych głazów, wokół których rosły kępy kosodrzewiny i kilka wyższych krzaków.  

– Poczekaj chwilę. – Po tych słowach piechur udał się w głąb miejsca, a po kilku minutach wrócił, niosąc wieści, które mogły ich zainteresować.  

– Chyba takiego miejsca szukaliśmy.  

Oboje poszli do punktu.   

Gdy jasne skały przestały blokować widoku, ich oczom ukazała się duża półka skalna, otoczona z większości stron kamiennymi ścianami, a z jednej urwiskiem. Widok rozciągał się na biegnący poniżej ich poziomu gruntu niski las i polany, ciągnące się po samo urwisko Doliny Krzyku. Teren był przeszywany co jakiś czas formacjami skalnymi. Podchodząc po samą skarpę i spoglądając w dół, dostrzegli prawie pionową ścianę, u podnóża której znajdowało się masę kamieni, odrywanych z ich oryginalnych miejsc przez procesy wietrzące.  

– Wysoki spadek. – Powiedział Avrion podchodząc do samej krawędzi. – Jeśli twoje żarty się nie poprawią, wylądujesz tam.  

– Skoro przez zły humor można zginąć, jak jeszcze żyjesz? – odparł Regis, rozglądając się jednocześnie po placu. – Kiedyś tu gniazdowały – kontynuował – ślady pazurów na skałach, pozostałości legowisk.   

Łowca podszedł do jednej ze ścian.  

– Resztki posiłków. – Schylił się i ręką zaczął przebierać w leżących tam obiektach. Drugi mag podszedł, by przyjrzeć się znalezisku.  

– Co tam masz? – spytał czarnowłosy.  

– Kozę. – W ręce Regisa znalazła się kość udowa zwierza. – I ludzi. – w drugiej dłoni trzymał uszkodzoną czaszkę.  

– Od dawna gadów tu nie było.  

– Może ze dwa lata. – Wstał, po czym skierował wzrok ponad przepaść, podziwiając rozciągający się widok. – Miejsce mamy. Pora zacząć przygotowania.  


C.D. Avrion 

25 lut 2023

Od Shena "Jesteś ze Wschodu?" cz. 21 (cd. Shiranui)

Jesień 1457

 Początkowo nie wiedział, gdzie jest. Kiedy świat przestał wirować, natychmiast tego pożałował. Coś się w nim zaczęło kruszyć. Jak szczelina w lodzie, snująca się po całym jeziorze, aż do jego stóp. Kiedy wpadł do zimnej wody, nie chciał już z niej wychodzić. Nie sądził, że był zdolny do takich uczuć. Był przecież bezlitosnym lordem Shenem. Wszyscy powinni mu się kłaniać, być na każde zawołanie. Mimo tego... był tak potwornie sam. Zacisnął powieki, starając się nie okazać po sobie słabości. To musiała być wina wieku, który pochłaniał jego ciało, tkanka po tkance. Nie mógł sam siebie okłamywać, że nie widział zmarszczek w tafli wody. Starość robiła z nim coś niewysłowionego. Dotkliwego aż do głębi. Uderzała w partie, o istnieniu których nie miał dotąd pojęcia.

Słowa Avriona docierały do niego jak zza warstwy wody. Były zamglone i niewyraźne. Wkrótce resztki ciepła zniknęło, a on był osaczony własnym ziąbem. Zwinął się w kłębek, choć nie wiedział, czy zrobił to naprawdę, czy tylko sobie to wyobraził. Nie czuł kontaktu z własnym ciałem. Nie czuł otulającego go wełnianego koca, ani miękkości poduszki pod głową. Otumaniony własnym bólem, z trucizną atakującą układ nerwowy. Nie wiedział, czy od tego ucieknie.

Czy tak wyglądała śmierć? Był tak potwornie samotny. Chciał kogoś przy sobie, tak rozpaczliwie, że rozdzierało to jego skórę. Zimno raniło jego ramiona, a policzki pokrywały się gęstym rumieńcem. Krople spływały po jego twarzy, nie wiedział jednak, czy był to pot, czy może łzy. Spadał na dno mroźnego jeziora, taki był koniec. Uderzał o dno, gotów odpłynąć na tamten świat. Muł przepuszczał jego ciało przez swoje warstwy...

Nagle ciepło powróciło. Gwałtownie wypchnięto go do wody, a potem na powierzchnię. Wyrzuciło go tak wysoko, że poczuł podmuch zimowego powietrza. Otulił jego mokre policzki, a dreszcz przeszył jego wymarznięte ciało. Będzie chory. Jest chory...

Gwałtownie zaczerpnął powietrza i otworzył powieki. Nie widział błękitu, ani nawet szarości, nieba. Dostrzegał ciężki, naciągnięty materiał zdobiony błyszczącymi niciami. Do jego nozdrzy doszedł zapach przypraw, który dobrze rozpoznawał. Udało mu się przenieść wzrok w bok, do jego źródła. Obok niego siedział Avrion i patrzył na niego uważnie. Nie uśmiechał się. Czekał na coś.

– Mówiłem ci, żebyś nie odchodził – wyszeptał ciemnowłosy.

Shen chciał coś odpowiedzieć, ale sam nie wiedział co. Czuł konieczność otworzenia ust, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk.

– Czułem, że twoja dusza się ulatnia. Nie rób tak więcej – dodał Avrion, równie cicho. Pobrzmiewała w nim groźba, choć Shen nie znał jej przyczyny.

Wtedy poczuł, lub usłyszał, obecność kogoś jeszcze. Kupiec podniósł wzrok i popatrzył na wprost z intensywnością, której Shen nie widział ani razu, od kiedy tutaj się znalazł. Chciał obrócić głowę, ale nie mógł. Ktoś stał w wejściu do namiotu, to było pewne. Nie umiał jednak rozpoznać barwy głosu. Wspomnienia coś mu podpowiadały, ale nie łączył ani słów, ani obrazów w logiczną całość. Był całkowicie zgubiony w swoim mętnym umyśle. Zmęczony, znów pozwolił powiekom opaść. Słuchał jednak, próbując zrozumieć wypowiadane słowa i połączyć w dające się zinterpretować zdania.


<Shiranui?>

Od Shiranui "Jesteś ze Wschodu?" cz. 20 (cd. Avrion lub Shen)

 Jesień 1457

– Poza tym to nie była groźba, tylko uprzejma prośba. Na przyszłość radzę się nauczyć je odróżniać – wstała z krzesła i powstrzymując dreszcze wyszła z namiotu. Takiego przerażenia jak w oczach Shena nie widziała chyba jeszcze nigdy. Od samego widoku miała nieprzyjemne dreszcze wzdłuż całego kręgosłupa. Trudno, obejdzie się bez krwi. Z pozytywnych stron tej sytuacji, resztki tego robala pewnie dalej znajdowały się w wodzie. Skoro zatruł dorosłego mężczyznę aż tak szybko, może warto było przebadać tą całą sitrę. Avrion nie musiał o niczym wiedzieć. Mogła dać mu wodę, pomóc i potem już w karczmie skupić się na swoich badaniach. W sumie to też było na plus. Skoro Shen się obudził, to prawdopodobnie niedługo sobie uświadomi, jaki dług u niej właśnie zaciąga. Był z tych samych stron co ona, więc powinien mieć chociaż tyle honoru żeby wiedzieć, że ciągnięcie kogoś na plecach przez pół lasu wymaga spłaty.

                Marsz dłużył jej się niemiłosiernie. Mimo, że tym razem nie miała dodatkowego balastu na plecach, to i tak miała wrażenie, że wolniej już iść się nie da. Każdy liść na skórze, każde źdźbło trawy – wszystko to czuła sto razy mocniej niż normalnie. Definitywnie potrzebowała krwi. Skoro Avrion nie był chętny do współpracy trzeba było poradzić sobie inaczej. Nie zamierzała próbować krwi zwierzęcej, ale skoro ktoś, kto potrafił wyciągać z krwi truciznę został z Shenem, to miała chyba trochę czasu w zapasie…? Nawet jeśli był aż tak przerażony, to nie mógł od tego zejść na zawał. Chyba nie mógł. Pokręciła głową, skupiając się znowu na okolicy. Nie wydawało jej się, żeby przegapiła źródełko, ale zamiast wybiegać aż tak daleko w przyszłość mogła skoncentrować resztki energii na obecnym zadaniu. Las po burzy pachniał sto razy bardziej błotem niż wcześniej, a pożar chyba nie była aż tak duży, jak im się wcześniej wydawało, bo jak na razie spalone widziała tylko korony drzew. Przynajmniej miała potwierdzenie, że idzie w dobrym kierunku.

I faktycznie, zaraz zobaczyła miejsce dzisiejszych wydarzeń. Niezmiennie, nietknięte przez ogień w wodzie leżały truchła wilka i człowiekopodobnego stworzenia. Martwe ryby dalej unosiły się na powierzchni, jednak o dziwo sama woda wydawała się być już czysta. Nie było śladu po wcześniejszym czerwonym kolorze, o czarnym nawet nie wspominając. Mimo wszystko nabierając wody skierowała się do samego źródła, żeby mieć pewność, że nie pływa w niej żadne niechciane świństwo. Napełniła kilka fiolek, po czym cały czas bijąc się z myślami odwróciła znowu do trupów. A gdyby tak wziąć ze sobą wilka i sprzedać go jakiemuś wieśniakowi w zamian za transport do Rivotu, ewentualnie z Rivotu do obozu? To też nie był najgłupszy pomysł. Pytanie tylko, czy miała siłę na tachanie kolejnego cielska przez las, czy lepiej było iść i zgrywać poszkodowaną, licząc na litość potencjalnych osób, które mogła spotkać… W pierwszej kolejności skupiła się na tej całej sitrze. Powstrzymując maksymalnie obrzydzenie, za pomocą jednego ze swoich sztyletów delikatnie wycięła przepołowionego i przepłukanego przez wodę robala. Wcisnęła go do jednej z większych fiolek, upewniła się, że na pewno jest martwy, porządnie zakorkowany i nieszkodliwy. Dla bezpieczeństwa też zawinęła zdobycz w materiał i włożyła do skórzanego woreczka. Może Avrion nawet się nie zorientuje, że nie są to zioła. Wstając spojrzała jeszcze raz na wilka i stwierdziła, że niesienie go to beznadziejny pomysł. I tak już kręciło jej się w głowie. Zamiast jednak skierować się prosto do obozu z którego przyszła, ruszyła trasą, którą dzisiaj przyszła z karczmy. Mimo wszystko na wydeptanej ścieżce była większa szansa wpaść na kogokolwiek.

                Szła jednak równie długo, jeśli nawet nie dłużej niż wcześniej zanim na kogoś trafiła. Na jej szczęście był to chętny do współpracy rolnik, który zgodził się podwieźć ją do miasta. Akurat wracał ze zbierania chrustu, więc nawet nie zadawał jej za dużo pytań, po prostu pokazał gdzie powinna trzymać się wozu, żeby nie spaść na potencjalnych wybojach i ruszyli. Shira pogratulowała sobie w duchu umiejętności przekonywania i zamknęła oczy, ciesząc się chwilą wytchnienia.  Nie wiedziała ile dzisiaj przeszła, ale na pewno sporo. Każdy moment, kiedy mogła odpocząć był na wagę złota. Fakt, że wieśniak też nie zadawał za dużo pytań był zdecydowanie na jego korzyść. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy może nie dać mu za to jakiegoś wynagrodzenia, ale koniec końców uznała, że przewiezienie jej tak wątpliwym środkiem transportu jak ten wóz powinno być jego obowiązkiem. Kiedy tylko dojechali pod karczmę, podziękowała mu skinieniem głowy i uśmiechem zniknęła w środku. Zamierzała się co najmniej przebrać, jeśli nie w ogóle umyć. Zaoszczędziła trochę czasu, więc czemu nie? Jak postanowiła tak zrobiła. Jak na razie w obozie wpadła tylko na Avriona. Nie znaczyło to, że nie ma tam jednak więcej osób, którym mogła zaprezentować się lepiej niż czarnowłosemu. Schludny wygląd, a chociaż czysta szata, mogły zdziałać cuda. W końcu musiał być jakiś powód tego, że mężczyzna wziął jej uprzejmą prośbę za groźbę. Po szybkim, zimnym prysznicu zmieniła więc strój na elegancki, przeplatany złotymi nićmi i uczesała na nowo włosy. Zgarnęła też do torby kilka swoich antidotów, które teoretycznie mogły się przydać, a sitrę ukryła w skrzyni ze swoimi składnikami. Spojrzała w lustro, uśmiechając się do siebie. Może w karczmie znajdzie się ktokolwiek, kto zgodziłby się ją zawieźć do obozu, albo chociaż oddać jej trochę krwi. Nie zamierzała napadać na ludzi, ale jeśli tak to dalej miało wyglądać, to mogła nie mieć wyboru. Wzdychając ciężko zeszła na dół i rozejrzała się po sali.

O dziwo w miarę szybko wypatrzyła potencjalną ofiarę. Dość bogato wyglądający kupiec siedział pod ścianą właśnie kończąc swój posiłek. Shira układając w głowie plan działania podeszła do niego, przyklejając uśmiech do twarzy. Tak jak podejrzewała, nie było trudno go przekonać. Zgodził się na obie jej prośby, nie pytając nawet o zapłatę. Widziała, że mężczyzna liczy, że odwdzięczy się w naturze, ale to można było załatwić delikatnym ciosem w tył głowy i co najwyżej pożyczyć sobie jego konia na podróż do obozu. Okazało się jednak, że kiedy elegancko pozwolił sobie przeciąć nadgarstek i przelać trochę krwi do filiżanki, którą przyniosła, to widok jej kłów sprawił, że porzucił wszelkie swoje pomysły i grzecznie odstawił ją do obozu. Nie zdążyła nawet mu podziękować, bo kiedy tylko postawił ją na ziemi odjechał prawie tak szybko jak przyjechał. Była ciekawa, ile czasu finalnie jej to wszystko zajęło. Chyba nie powinno być jakoś bardzo dłużej niż gdyby szła zmęczona na piechotę. A teraz przynajmniej wyglądała dobrze i mogła faktycznie pomóc. O ile Shen postanowił tyle przeżyć i nie umrzeć ze strachu.


<Avrion? Shen?>

♥ Od Conny “Chodzi tylko o leczenie” cz. 2 (cd. Shiranui) ♥

Jesień 1457

Elfka zaczęła drapać się po głowie. 

- Jeszcze nikogo nie zatrułam i nie mam zamiaru tego dzisiaj robić, jak panią to pocieszy. 

Na twarzy Shiranui pojawił się uśmiech od ucha do ucha i stwierdziła:

- To czas ruszyć i przetestować cię. 

Conna podekscytowana zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę w stronę lasu. Drzewa zatrzymywały prawie całe światło, co dawało lekkie przyciemnienie. Elfka skakała, zbierając rośliny, po czym zaczęła układać je we wiązanki i chowała rośliny do torby.

Shiranui uważnie skanowała każdy ruch Conny i w jej myślach jedyne słowa jakie się pojawiały to “amatorka”. Wiele jej aspektów nie podobało się białowłosej. Sam fakt zbierania co popadnie był jej zdaniem żałosny.

Drzewa powoli przesuwały się nad głowami i muskały wiatrem włosy kobiet.

- Zawsze się przydadzą, a szczególnie na jakiś opatrunek - stwierdziła Conna, dalej zbierając rośliny.

- Wydaje mi się, że to może nawet zaszkodzić - oświadczyła Shiranui z rozczarowaniem.

Na twarzy Conny pojawiło się zmartwienie, ponieważ zaczęła się zastanawiać nad swoją techniką.

- Przepraszam, że panią zapytam, ale w jaki sposób to może zaszkodzić?


<Shiranui?>

Od Regisa "Ukryta historia" cz. 4

 Jesień 1457

Zejście było wąskie. Duża część starej szerokości, przykryta była gruzem i roślinnością, która na dobre przejęła we władanie posiadłość. Schodził powoli, uważając na każdy stopień, mając również na uwadzę niebezpieczeństwo upiora, które mogło nadejść w każdej chwili. Po krótkiej chwili znalazł się już najniżej jak mógł, stając przed grubymi drewnianymi, obitymi metalem drzwiami. Tworząc jaśniejącą w rękach kulę, popchnął wrota, które zaskakująco łatwo uchyliły się pod naporem ręki. Skrzypiące zawiasy się poruszyły. Wszedł do środka. Efekt zaklęcia trzymany w dłoni rozświetlił mu pomieszczenie. Ząb czasu widocznie odcisnął się na tym miejscu. Wiele drewnianych mebli, które jeszcze się nie zawaliły, było niemalże w całości spróchniałe. Sufit w niektórych miejscach zawalony, odsłaniał lekko rozświetlone przez słońce miejsca, zarośnięte drobną roślinnością. Wysoka wilgotność i  nieprzyjemny zapach rozkładu lasu, odstraszał od wejścia głębiej. Łowca zdecydował się jednak wkroczyć w głąb. Medalion drżał coraz bardziej. Gdy Regis przechodził koło jednej ze ścian, wyczuł wyjątkową aurę wydobywającą się zza niej. Zamiast wejścia do jakiegoś pokoju, była tam rozsypująca się półka, sięgająca czoła przybyszowi. Po oględzinach okazało się, że różni się od reszty pomieszczenia. Mech i grzyby zostały na niej poruszone i to w stosunku do całości, niedługi czas temu. Ktoś ją poruszał dość niedawno, tak samo jak drzwi wejściowe. 

Łowca odstawił resztki mebla, odsłaniając ukryte przejście. Atmosfera gęstniała. Źródło problemów było coraz bliżej. Nieduże pomieszczenie, znajdujące się niewiele niżej od reszty odkrytej do tej pory piwnicy, wyłoniło się z ciemności. Lodowaty powiew przeszył powietrze. Upiór dawał o sobie we znaki. 


C.D.N.

24 lut 2023

Od Avriona "Bestia ze szlaku" cz. 10 (cd. Regis)

 Jesień 1457

Usty Avriona wykrzywiły się w delikatnym uśmieszku.

– Czyli sugerujesz teraz snucie strategii?

– Ano.

– Myślałem, że będziesz chciał zaplanować wszystko sam.

– Przydałoby się, abyśmy oboje znali plany – odparł "rzeźnik". Avrion patrzył go z drobnym rozbawieniem. Zupełnie nie wyczuł, z jaką ironią się do niego odnosił. Niby zgrywał inteligenta, ale przed nosem przemykały mu jasne sygnały. Szkoda, bo to by oznaczało, że nie byłby dobrym kompanem do żartów.

– Czyli mówisz, że trucizna ta ma działanie halucynogenne. Usypia?

– Osłabia przeciwnika. Może sprawić, że ruchy będą bardziej mozolne.

Był bardzo poważny. Umknęła mu kolejna okazja do podłożenia nogi. Wielka szkoda.

– Czyli musimy uważać, by nie wejść w opary, bo padniemy na miejscu. Zrozumiałem.

Przez chwilę milczeli, każdy pogrążony we własnych myślach. Puste miski stały nieopodal, teraz wilgotne od wody, która błyskała pod wpływem przytłumionego chmurami słońca. Ialan obwąchiwał z zainteresowaniem jedną z nich, ale nie wyglądał, jakby chciał jej skosztować. Poletko nieopodal jego kopyt przez noc stało się plackiem gołej ziemi, pozbawionej swojej pierwotnej zieleni. Była w tym miejscu pełna rosy, wystarczająco wilgotna, by skutecznie pozbawić go pragnienia.

– Można by go kierować robiąc hałas. Wymagałoby to roli przynęty – powiedział nagle Avrion. – Można by go wpędzić w opryski trucizny, a potem dobić w ustronnym miejscu. Nie powinno to być trudne. W najgorszym wypadku uciekłby gdzieś. Pewnie łatwo znaleźlibyśmy trop...

– Masz konia. Jest szybki?

– Bardziej wytrzymały. Przywykł do podróży pod górkę i z górki. Trudno go spłoszyć. Prawda, Ialan?

Koń prychnął, nachylając się nad ramieniem Regisa i muskając jego szyję swoimi miękkimi chrapami. Łowca w pierwszej chwili odskoczył, gotów dobyć noża, ale kiedy zobaczył spokojne ślepa wałacha, natychmiast się uspokoił.


<Regis?>

Od Regisa "Bestia ze szlaku" cz. 9 (cd. Avrion)

 Jesień 1457  

Jedli śniadanie. Wiedzieli, że pożywne produkty dadzą im siły, w tak nieprzyjaznych warunkach. Po kilku chwilach skończyli.

– Smakowało? – Regis spytał kompana.

–  Niezłe. Co to było za mięso?

– Terrawit jest zaskakująco smaczny, nieprawdaż?

Na twarzy Avriona pojawił się na krótką chwilę delikatny wyraz zdziwienia. Zbyt często nie miał najwyraźniej okazji, do spożywania istot, na które normalnie bierze się zlecenia.   

– Nic ci nie będzie, nie jest trujący. A nawet jakby, oboje pożałujemy.  

– Żadne pocieszenie.  

Posprzątali po posiłku, po czym zajęli się wyposażeniem.  

– Kusza nie jest w idealnym stanie, co jej się stało? – Długowłosy zadał pytanie.  

– Nie do końca wiem. – Odparł drugi łowca.  

– W sensie?  

– Niedawno ją kupiłem za bezcen. Targowałem się akurat z jednym handlarzem, który chciał pozbyć się staroci ze swojego kramiku. Złożyło się tak, że była tam ona. – wskazał ręką na przedmiot, a następnie położył go na kolanie. – I do zakupów dorzuciłem i ją.  

– Nawet jeśli tak niskim kosztem, używanie jej jako broni w tym stanie może nie skończyć się najlepiej.  

– Dlatego jej tak nie używam. Minęło sporo czasu od kiedy dzierżyłem w rękach kuszę, a tak niewielkiej jeszcze nigdy. Chciałem zaznajomić się z odczuciami z nią w warunkach bojowych, po czym złożyć zamówienie u kowala na już bardziej konkretną i taką, jaka stale będzie mi służyć.   

– To wiele tłumaczy, choć i tak mogłeś o nią zadbać.  

– Szczerze, niezbyt mi na niej zależy.  

– A co do nowej, myślałeś już o niej?  

Łowca wyczuł nić zainteresowania u rozmówcy.  

– Czym się na co dzień zajmujesz? – zapytał Regis.  

– Jestem handlarzem.  

– Znajomość materiałów nie jest ci więc obca.

– Polecałbym cis lub sklejone odpowiednio materiały.  

– Wybrałem cis.  

– Z polecenia fachowca?

– Sam trochę też się znam. Obcowałem z rzemieślnikami, wiem też, gdzie szukać informacji.  

– A cięciwa?  

– Włosie, klasycznie.  

– Będzie się sprawdzać. A łoże, jaki materiał wybrałeś?  

– Ciemne drewno.  

– W prostocie siła.  

– Ano.  

Avrion rozejrzał się po pozostałym ekwipunku, który przygotowywał krótkowłosy.  

– Miecz też już swoje przeszedł.  

– Niedługo przyjdzie czas jego emerytury.   

– Wymieniasz?  

– Ostatnia faza tworzenia nowego ostrza dobiega końca i niedługo będę mógł go odebrać. Gdybym wyruszył kilka dni później, pewnie testowałbym już nowy oręż.  

– Jakiś specjalny?  

– Znacznie lepszy od tego, z kilkoma ciekawymi możliwościami, ale wszystko w swoim czasie. Na razie ten jeszcze musi mi posłużyć.  

– Wyverny miewają odporne na cięcia okrycie, ten da radę?  

– Nie całe są pokryte pancerzem. Jeśli ostrze przebije się do krwi, dobra nasza.  

– Przecięta skóra, ot tak nie powali jaszczura.  

– Ot tak nie, ale z pomocą tych rzeczy, sytuacja się zmienia. – Regis wyciągnął z plecaka zestaw substancji alchemicznych.  

– Zrobisz truciznę?  

– Już zrobiłem.  

Wydobył flakon z grubego, brązowego szkła wypełnionego jasną cieczą.   

– To go nie zabije, ale wystarczająco osłabi – powiedział, po czym schował z powrotem chemikalia. – Mam też kilka innych możliwości, ale to w razie potrzeby. Pozostaje jednak ważne pytanie.  

– Jakież to?   

– Co, każdy z nas teraz zrobi?  


C.D. Avrion 

23 lut 2023

Od Pila "Lis"

Jesień 1457

Pil jak każdego ranka zrzucił z siebie wypchaną po brzegi, szkarłatną kołdrę i po chwili spoglądania w drewniany sufit, nareszcie wstał. Ruszył w stronę swojej wysokiej niczym dąb, jasnobrązowej szafy, aby wyciągnąć swoje brunatne, pełne szwów spodnie wraz z jasną, nieco ubrudzoną koszulką. Otworzył ogromne drzwiczki i zrzucił z siebie swoją beżową piżamę, która była na niego zdecydowanie za duża oraz ubrał przygotowane przed chwilą ubrania, a odzież nocną schował do garderoby. Wychodząc z pokoju chwycił swoją błękitną, niczym wiosenne niebo szatę i skierował się w stronę wyjścia z mieszkania.

Młody łowca pociągnął klamkę i ujrzał przed sobą piękną, rozległą jak ocean polanę, wraz z biegającymi sarnami, królikami oraz innymi ślicznymi zwierzętami. Nie mieszkał tu zbyt długo, ale nie można również powiedzieć, że dopiero co tu przybył, mimo tego pierwszy raz widział tę łąkę tak tętniącą i promieniującą życiem. Pil wiedział, że marnuje swój cenny czas, ale i tak chętnie delektował się tym cudownym, niepowtarzalnym widokiem. Zajęło mu to dłuższą chwilę, bez przerwy sprawiając uśmiech na jego poranionej przez ostatnie polowania twarzy.

Chłopak po kilku minutach wyrwał się z transu i ruszył przygotować śniadanie. Podszedł do ogniska otoczonego pokaźnymi kamieniami oraz dwoma kołkami po przeciwnych stronach paleniska i nałożył na drobne pieńki metalową, zwęgloną od przyrządzania potraw kratkę. Wkrótce potem ściągnął oskórowanego, wypatroszonego królika z suszarki, a następnie pokroił na parę sporych porcji. Wrzucił wszystkie kawałki zwierzyny na przysłowiowy ruszt i czekał, aż danie będzie gotowe do spożycia.

Listig spoglądając w ogień, który końcówkami swoich krwistych, chaotycznych płomieni co jakiś czas smyrał jego jeszcze surowy posiłek, zaczął rozmyślać o tym jak kiedyś podczas zabawy z bratem przy palenisku, ten zranił się w lewą dłoń.

Pil wraz z młodym Halfdanem jak zwykle ganiali się po podwórku. Ich ogródek nie był zbyt rozległy, ale mimo to chłopcy zawsze potrafili znaleźć sobie jakąś zabawę. Tak też było tym razem, młodszy krewny wpadł na, jak to się dopiero okaże, niezbyt dobry pomysł.

– Pil! Wymyśliłem nową zabawę! - wykrzyczał Halfi.

– Tak? Jaką tym razem? - odparł uradowany starszak.

– Podejdź tu - zaproponował bratu, stojąc przy rozżarzonym stosie. – Będziemy się ścigać! Ten kto ma amulet ucieka!

– Jaki amulet? - zapytał ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.

– Ten! Haha! - zaśmiał się, a jednocześnie szybkim ruchem lewej ręki zerwał druhowi  z szyi metalowy naszyjnik o podobiźnie lisa.

– Hej! Halfi! Oddawaj to! - wykrzyczał z widocznym poirytowaniem w głosie i zaczął ganiać za kompanem wokół ogniska.

Bracia zrobili w taki sposób parę okrążeń przeciwnie do wskazówek zegara, a gdy w końcu starszy Listig zaczął doganiać druha, ten spojrzał się na niego przez ramię i ku jego nieszczęściu, stracił równowagę. Halfdan przez wspomniane zachwianie runął na ziemię, obijając znacząco swoje przedramię o kamienie otaczające ognisko, tak samo jak te należące do Pila. Stłuczona ręka to nie koniec nieszczęść, które spotkały młodszego Listiga, ponieważ jego dłoń wpadła prosto w płomienie, które momentalnie zaczęły pożerać jego gładką skórę. Bolesny krzyk Halfiego usłyszały nawet wiewiórki, mocno śpiące w norach głębokich jak morze. Gdy ten zwijał się w bólu z ręką wtuloną mocno w swoją klatkę piersiową, niedoszły łowca stał wryty w ziemię, nie wiedząc co ma zrobić. Przepełniał go szok i nie dowierzał w to co się właśnie stało. Na szczęście młodziaka, Pil szybko się otrząsnął i pobiegł do matki po pomoc. Serce kołatało mu jak szalone, mimo że to nie on został poraniony, ale brat był dla niego jak deszcz skromnie podlewający więdnące rośliny, nie mógł bez niego żyć.

Dobiegł wreszcie do swojej ciemnowłosej rodzicielki, która zajmowała się szyciem szaty z cienkiego, błękitnego materiału za pomocą lekko zużytych igieł. Gubiąc się w słowach pokrótce wytłumaczył co zaszło przy palenisku i poprosił jasnooką o pomoc, a następnie oboje bez wahania ruszyli w stronę ofiary. Przerażony chłopak wraz z matką, delikatnie podtrzymującą swoją długą, śnieżną spódnicę, po krótkiej chwili dotarli do obolałego Halfdana, któremu ledwo starczało łez do dalszego płaczu.

– Halfi! Co ci się stało? - zapytała przestraszona opiekunka.

Jedyne co mógł wykrztusić z siebie zraniony blondyn, to jęki pełne cierpienia.

– Potem ci wyjaśnimy, mamo. Trzeba go opatrzyć i to jak najszybciej - wytłumaczył przyszły łowca.

– Racja. Pomóż mi. Zabierzemy go do domu - nakazała Nora, czyli rodzicielka braci.

Podnieśli chłopaka z ziemi; Pil złapał go pod pachami, a matka za nogi i ostrożnie zanieśli poszkodowanego do domu.

Po dotarciu do mieszkania, delikatnie położyli Halfdana na zielonkawą kanapę. Poparzony braciak bez przerwy krzyczał w agonii, a starszy krewny ciągle nie wrócił do siebie.

– Pil! Przynieś mi bandaże! Szybko! - nakazała opiekunka.

– Jasne - odpowiedział po krótkiej chwili. – A… gdzie są? - dopytał.

– Leżą na górnej półce w schowku - wyjaśniła. – Pospiesz się!

Zlękniony młodzieniec bez namysłu ruszył po opatrunki. Po przebiegnięciu całego budynku, runął niczym byk przez drzwi i wywracając parę rzeczy, chwycił medykamenty oraz równie szybko zawrócił w stronę rodziny.

– Mam je! - oznajmił zlękniony Pil.

– Daj mi je - odparła Nora, trzymając rękę syna w drobnym, drewnianym garnuszku wypełnionym wodą.

Chłopak przekazał matce bandaże, które mocno ściskał w swych trzęsących się dłoniach, a ta owinęła nimi dłoń Halfiego wraz z paroma leczniczymi ziołami pod spodem. Sytuacja po chwili była już całkowicie pod kontrolą, a cierpienia poparzonego młodzieńca powoli ustawały.

– Pil, powinieneś się przejść. Wystarczy ci tego całego stresu na dzisiaj. Ja się nim zajmę - zasugerowała opiekunka.

– Masz rację, mamo - odparł jasnooki i skierował się w stronę wyjścia.

Od razu po opuszczeniu mieszkania, ujrzał leżący na skraju ogniska, błyszczący naszyjnik, który został mu zerwany w trakcie poprzedniej rozmowy z bratem. Nie tracąc ani chwili, lekkim krokiem podbiegł do paleniska i ostrożnie chwycił za srebrny łańcuszek. Uniósł go lekko i dostrzegł, że część podobizny lisa została stopiona. Ucho zwierzęcia zostało doszczętnie rozpuszczone, a oko na wizerunku miało wyraźne oznaki przypalenia. Pomimo widocznych uszkodzeń, Listig dumnie założył amulet i wyruszył na spacer.

Osiemnastolatek po chwili kontemplowania nad przeszłymi dziejami wstał, a następnie chwycił swoją pamiątkę, którą do tej chwili dostojnie nosił na szyi. Wygrawerowany obraz futrzaka wyglądał identycznie co parę lat temu, gdy został wrzucony w płomienie.

Pil po paru sekundach oglądania naszyjnika, spojrzał na swoje śniadanie, które czekało już od momentu gotowe do spożycia. Chwycił porcję mięsa i bez chwili namysłu zaczął się nim zajadać.

Gdy już skończył ucztę, zarzucił na plecy swoją drobną, błękitną torbę oraz niezwłocznie ruszył do lasu na polowanie. Ostatnimi czasy porozstawiał tam wiele prowizorycznych pułapek. 

Wchodząc do pomarańczowej gąszczy, natychmiast spostrzegł parę wiewiórek i królików złapanych w amatorskie kleszcze stworzone przez młodzieńca. Lekkim krokiem zaczął podchodzić po kolei do każdej z zasadzek, zbierając przy tym swoje łupy, aż w końcu przy jednej z nich zauważył coś na pozór dużej jaszczurki. Nie była ona jednak schwytana, tylko zajadała się zdobyczą łowcy. Zaskoczony Pil ostrożnie zakradł się jak najbliżej bestii, przechodząc od drzewa do drzewa, chowając się za każdym z nich. W końcu, gdy zwierzę i chłopaka dzieliło parę metrów, ten mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Dostrzegł, że jego przeciwnik to Terrawit, który jakiś czas temu przysporzył mu problemów.

W tym momencie bezszelestnie odłożył swoją jasnoniebieską torbę na ziemię i wyciągnął srebrny sztylet z pochwy na jego prawym biodrze. Przygotował się, a następnie, gdy tylko gad zaczął wgryzać się w uwięzionego ptaka, rzucił ostrzem prosto w jego mięsiste lewe ramię. Zwierzyna ubrudzona po kąciki ust krwią ofiary, momentalnie spojrzała się w stronę łowcy i szybko odskoczyła. Wyrwała swoimi ostrymi zębiskami broń Pila ze swojej łapy i od razu zaczęła uciekać w głąb lasu. Chłopak nawet nie zamierzał jej gonić, cieszył się jedynie, że nie straci więcej łupów.

Listig dokończył zbieranie zdobyczy, zastawiając jednocześnie pułapki na nowo i wrócił bezpiecznie do domu, gdzie przygotował padliny do wywieszenia na suszarce.

♠ Od Shena "Zuchwała propozycja" cz. 1 (cd. Georgina) ♠

 Jesień 1457

Shen leżał na swoich miękkich poduszkach w namiocie i sporządzał notatki w grubym, obitym skórą notesie. Zakupił go nie tak dawno podczas wyprawy do Rivotu. Nie lubił tamtejszej ludności. Była prostacka i biedna. Musiał jednak przyznać, że od czasu do czasu mieli tam całkiem zgrabne oferty. W ten sposób kupił za małą kwotę nie tylko notatnik, ale i pióro oraz kałamarz pełen atramentu. Skrobał sumiennie używając jak najprostszych słów. Wciąż nie radził sobie najlepiej z tutejszą mową. Najchętniej pisałby w swoim ojczystym języku, ale Lestat kazał mu prowadzić akta w taki sposób, by były zrozumiałe dla wszystkich.

Nagle poczuł powiew chłodu. Wdarł się od strony wejścia. Myślał, że wiązanie się poluźniło i już gotów był wstać, ale okazało się, że nie stało się to samoczynnie. W wejściu do karmazynowego namiotu zarządców stała dziewczyna ani wysoka, ani ładna, ani nie posiadająca żadnych interesujących atutów. Interesująca dla Shena wydała się tylko podłużna, poważna twarz pokryta piegami i przenikliwy, odważny wzrok zielonych oczu. Patrzył z niewypowiedzianym pytaniem wiszącym w powietrzu.

– Słyszałam, że zajmuje się pan zarządzaniem Gildią Łowców.

Z trudem powstrzymał grymas oburzenia. Nie ukłoniła mu się, nie przywitała. Żadnego szacunku. Kolejna prostaczka na jego drodze.

– Poniekąd – powiedział, siląc się na spokój. Zamknął notes i wyprostował w poduszkach.

– Mogę panu w tym pomóc – oznajmiła, zdejmując z głowy skórzany kapelusz. Shen milczał przez dłuższą chwilę.

– To dość zuchwała propozycja jak na kogoś, kogo widzę po raz pierwszy, nie uważasz?


<Georgina?>

Od Regisa "Ukryta historia" cz. 3

 Jesień 1457

To zlecenie było inne od większości, z jakimi miał styczność. Upiory nie są bytami fizycznymi, zwykłe cięcia mieczem nic nie dadzą, tylko  magia i zaklęcia. Miał substancje, które mogłyby mu pomóc, najważniejsze były jednak umiejętności. Przez cały dzień i noc studiował każdą zapiskę o duchach, jaką znalazł w swoim księgozbiorze. Musiał się spieszyć. Mroczna istota mogła narobić wielu problemów.

Po odpoczynku i przygotowaniu wszystkich potrzebnych rzeczy wyruszył. Słońce miało wstać dopiero za kilkadziesiąt minut. Regis nie chciał tracić korzyści dnia. 

Przed południem zaczął zbliżać się do docelowego miejsca. Znajdował się kilka kilometrów od Lasu Runicznego. Spodziewałby się, że tam mogą być problemy ze złymi mocami, ale żeby tu? 

Chodził między drzewami, przeczesując wzrokiem okolice. Nie dostrzegał niczego nadzwyczajnego, do momentu. Zagłębiając się w zarośla, zorientował się, że otacza go cisza. Lekkie powiewy wiatru muskającego korony drzew były jedynym, co dochodziło jego uszu. Był na właściwym tropie. Poczuł nagle dziwne uczucie przeszywające go po karku, a z jednej z jego kieszeni zaczęły dobiegać lekkie wibracje. Wyciągnął z niej amulet w kształcie obramowanej gwiazdy. Srebrzysty przedmiot drżał coraz bardziej wraz, z przemieszczaniem się maga. Wśród gąszczu dostrzegł delikatny zarys kamiennych cegieł. Z każdym krokiem aura robiła się coraz bardziej przytłaczająca. Chłodny, nienaturalny powiew przeszył powietrze, wprawiając trzymany, za delikatny metaliczny łańcuszek przedmiot, w jeszcze większe drgania. Regis znalazł źródło kłopotów. Stare ruiny budynku, lekko zanikające i zmieniające swój obraz w runo leśne.

– Zaklęcie maskujące. – powiedział do siebie – Musiało działać przez wiele lat.

Podszedł bliżej, zaglądając między zniszczone przez czas ściany budynku. Nie mógł w pełni określić rozmiaru znaleziska. Po chwili szperania znalazł zarośnięte zejście, prowadzące ku ciemnościom piwnicy.


C.D.N.

22 lut 2023

Od Silvany "Barwy przeszłości" cz. 1

Jesień 1457

 Pędzący wokół nich wiatr wdzierał w nozdrza specyficzny zapach mokrej końskiej sierści, wilgoci wsiąkającej w ziemię. Jesienny chłód przenikał przez wszystkie warstwy ubrań, wywołując na ciele gęsią skórkę. Dokładnie zaplecione o poranku włosy teraz niczym złocista wstęga ciągnęły się za plecami Silvany. Orzeźwiająca mżawka towarzysząca im przez cztery okrążenia wokół gospodarstwa powoli ustępowała ciepłym, jesiennym promieniom popołudniowego słońca. 

Jedyne, co wtedy przedzierało się przez umysł Silvany, to tętent kopyt jej gigantycznego rumaka i rozchlapywane przez niego kałuże. 

Och, było jeszcze wybitnie irytujące nawoływanie jej brata. 

Jednym pociągnięciem za lejce nakazała Lambo spowolnić kroku. Momentalnie zobaczyła niezadowolenie swojego wierzchowca, którego czarny łeb szarpnął do przodu raz, drugi, trzeci. Pokręcił nim jeszcze kilka razy, kończąc swój pokaz dezaprobaty głośnym prychnięciem. Przemierzali puste, zabłocone pole jeszcze kilka minut, delektując się jesiennym powietrzem, spokojem panującym na uboczu miasteczka. Zwyczajnie ciesząc się chwilą. Kiedy już myślała, że brat odpuścił sobie próby kontaktu z kobietą, ponownie rozniósł się jego donośny głos.

Tak właśnie zgasł promyk nadziei na jedno niczym nie zakłócone popołudnie. 

Zebrała w obie dłonie swoje rozwiane włosy, nieudolnie próbując na powrót złożyć je w przyzwoitego koka, w międzyczasie nakierowując konia w stronę ogrodzenia, gdzie stał oparty Ridim. Musiał chwilę wcześniej zdjąć ociekający płaszcz, bowiem jego kremowa koszulka była prawie że sucha. Niestety przed brudem nie zdołała się uchronić. Na robocze spodnie i obuwie Silvana nawet nie musiała patrzeć by wiedzieć do jakiego stanu Ridim je doprowadził, sprzątając niedawno w stodole. Z kręconych włosów co rusz sypała się słoma. Mężczyzna miał dorodne cienie pod oczami, a zmarszczki jakby bardziej pogłębione, tak niepasujące do kogoś tak młodego. 

Widok ten mógłby zadziałać na sumienie Silvany. Może by nawet zrezygnowała z następnej podróży, hen daleko w północ, i pozostała w gospodarstwie brata, by udzielić mu potrzebnej pomocy. Całe szczęście rola Silvany ogranicza się do bycia upierdliwą, młodszą siostrą, pomieszkującą u niego jednym półdupkiem. Ridim ma do pomocy aż siedmiu braci, starszych i silniejszych od Silvy. 

– Czy sprawa, do której tak donośnie mnie wezwałeś, jest ważniejsza od mojej przejażdżki? – zatrzymawszy konia tuż przed płotem, zeskoczyła z jego grzbietu, kopiując pozycję brata. Stojąc naprzeciwko niego, Silvana wyraźnie odczuła różnicę wzrostu, która ich dzieli, będąc zmuszona z tego powodu do zadzierania głowy.

– Ktoś nas zaczepił w Rivot. Znajomy twój może. Mówił coś, że chce porozmawiać.

Silvana dmuchnęła powietrzem, mentalnie odkładając kontynuację rozmyślań na dalszy plan. Trudno jest wyciągnąć konkretne informacje z okrojonych zdań, jakie za każdym razem oferuje jej Ridim. Dorosły mężczyzna z żoną i dziećmi, a problem sprawia mu opisanie osoby, która ich zaczepiła w miasteczku. Jeśli jednak Silvana dobrze go zrozumiała, to niestety musi się wybrać na wycieczkę w tamtym kierunku, w trybie natychmiastowym. Taka okazja nie będzie wiecznie czekać. 

Wymieniła jeszcze parę zdań z bratem, krótko się żegnając i życząc mu spokojnej nocy, na którą nie wróci do gospodarstwa, po czym ponownie zasiadła na swoim białym rumaku o czarnym łbie. Po upewnieniu się, że żadna zawartość wiecznie przepełnionych toreb nie zniknęła podczas jej sesji kontemplacji w pełnym galopie, popędziła konia w kierunku ubitej drogi prowadzącej do Rivot.

Rytmiczne uderzanie kopyt na nowo wprowadziły Silvanę w stan rozmyślań nim zdążyła opuścić teren gospodarstwa. Temat zbliżającej się podróży prześladowała jej myśli zdecydowanie zbyt często. Nie dawały jej spokoju prośby matki, a także Ridima i jego małżonki o przełożenie tej podróży na okres wiosenny. Silvana musiała im przyznać rację w pewnych kwestiach. Północne rejony faktycznie mogą okazać się zbyt niebezpieczne by wędrować tam samemu, szczególnie gdy spadnie śnieg. Nieznane rejony, często niezamieszkane przez ludzi czy elfy, stanowią idealny dom dla wielu bestii. Z drugiej strony może to być idealny trening dla niej i Lambo. Wielkolud trochę zwiększy siłę w nogach po tym jak skończył pracować z pługiem, a Silvana będzie miała czas na wystruganie jakiegoś łuku i poćwiczenie strzelania do królików. Albo czegoś większego. Poza tym północ może się okazać przepełniona ludnością, a tam gdzie ludzie, tam wiedza, kolejny cel jej podróży. 

Może też znajdzie jakąś ciekawą odmianę drewna, a może jakiś piękny, ogniście pomarańczowy kamień, z którego wyrzeźbi rysia na urodziny matuli... 

Wizja zdobycia tych rzeczy i więcej jest zbyt kusząca by zniechęcić Silvanę do zaplanowanej wędrówki. Nie ustąpi, nawet jakby miało ją tam zabić stado bestii. I z tą myślą wbiła trochę mocniej swoje pięty w boki konia, cwałując prosto do Rivot. 


<C.D.N.>

Od Avriona "Bestia ze szlaku" cz. 8 (cd. Regis)

 Jesień 1457

Avrion, tak jak pragnął wcześniej obwieścić, nie zmrużył oka tej nocy. Wypił mocną zieloną herbatę przed wyjazdem, z zamiarem zdrzemnięcia się dopiero nad ranem. Kiedy podniósł się ze swojego legowiska składającego się ze złożonego koca, wcale nie był rad ani z powodu wstającego słońca, ani obecności swojego rówieśnika.

– Dokładnie tak, jak sądziłem – odpowiedział, przeczesując palcami swoje gęste ciemne włosy i przeciągnął się.

– Czyli dobrze? Źle? – dopytywał dalej "rzeźnik".

– Nijak. Jak cię nie było, naostrzyłem miecz i kilka bełtów.

Regis uniósł brwi zaskoczonych.

– Masz kuszę?

– Pozwoliłem sobie przejrzeć twoje wyposażenie. Dobry sprzęt, choć zaniedbany.

– Rzadko korzystam z...

– A jednak postanowiłeś ją zabrać. Słusznie co prawda, choć w takim wypadku powinna być dobrze przygotowana.

Wstał, nałożył na siebie kurtkę z grubej skóry i zabrał się za wytrzepywanie koca. Regis w tym czasie zdejmował śniadanie znad ognia i dzielił je na dwie, prawdopodobnie idealnie równe, części.

– Zima się zbliża – wymamrotał Avrion, niby to do siebie, niby to do niego.

– A dni coraz krótsze – dodał drugi łowca.

– Źle dla nas, dobrze dla potworów. Jeszcze trochę i wypełzną z nor, a my nie będziemy mieć szans na lodzie i w śniegu – Avrion zapinał guziki u swojej kurtki, zastanawiając się, czy podzielić się swoim planem z drugim łowcą. – Należysz do Gildii?

– Poniekąd.

– Czyli wciąż się nie zdecydowałeś. Nie będę się zatem dzielił naszymi planami.

– Masz mi to za złe? – zapytał z drobnym rozbawieniem "rzeźnik".

– Nie mam ku temu powodów. Nawet cię nie znam, i nie powiedziałbym, że jesteś moim faworytem. Nie miałem jeszcze szansy, by cię polubić.

– Może to cię przekona? – zapytał krótkowłosy, wyciągając w jego stronę blaszany półmisek pełen parującej jajecznicy z kawałkami jakiegoś bliżej nieokreślonego mięsa. Avrion parsknął, rozbawiony.

– Wiozłeś ze sobą kurze jajka?

– To żaden problem, kiedy wie się jak je przechowywać.

– Droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek, jak to mawiają – powiedział nekromanta, przyjmując swoją porcję jajecznicy. Mimo wszystko, gdzieś w głębi duszy był wdzięczny za darmową porcję strawy.


<Regis?>

Od Regisa "Bestia ze szlaku" cz. 7 (cd. Avrion)

 Jesień 1457

Regis znów spojrzał, unosząc jedną z brwi. 

Czy on coś słyszał? – Pomyślał, doszedł jednak do wniosku, że długa droga, późna pora i zaistniała sytuacja, zrobiły swoje. Omamy się zdarzają. Wzmianka o leżu dała mu jednak do myślenia. 

– Racja. Ten osobnik już raczej nie wróci, po tym co go spotkało. Zamieszanie jednak faktycznie mogło zwrócić uwagę innych opcjonalnych osobników. Lepiej będzie stać na czatach i razem pilnować.

– A jednak...

– Mów sobie, na co masz chęć, ale jeśli nie chcesz, doprowadzić do podobnej sytuacji, która może w końcu skończyć się nieco gorzej, schowaj swój upór i zrób, jak należy. –  Łowca powiedział stanowczo. Avrion mógł mieć coś przeciwko niemu, ale bycie upartym i zbyt dumnym mogło doprowadzić do tragedii.

– Hmmmm.

– Pójdę po swoje rzeczy. Niedługo będę. – Jego sylwetka zniknęła w otaczającej ich ciemności, przeszywanej co jakiś czas wyłaniającym się zza chmur blaskiem księżyca. 

Nie minęło dużo czasu, a obydwoje łowców znalazło się przy wspólnym palenisku. Siedzieli w ciszy. Myśliwy myślał o rozpoczęciu rozmowy, wyraz twarzy czarnowłosego zniechęcał jednak do działań w tym kierunku.

– Idź spać, ja popilnuję. Jak coś to będę cię budził. –  Powiedział Regis wstając na proste nogi.

– I tak nie… – Znów nie dano mu dokończyć.

– Że też dalej chce ci się sprzeczać. – rozbrzmiał lekki śmiech. –  Dobranoc.

Po tych słowach odsunął się w cień. 

Obszedł kilka razy obozowisko, rozglądając się z pomocą zaklęcia po najbliższej okolicy. Noc była chłodna, wiatr uspokoił się jednak i tylko delikatnie muskał korony drzew. Po pewnym czasie łowca znów wrócił do obozu i usiadł pod najbliższym ognisku drzewem. Towarzysz albo już spał, albo udawał, by nie zwracać na siebie uwagi. Koń odpoczywał w niedużej odległości od właściciela, lekko prychając od czasu do czasu. Krótkowłosy siedział, nasłuchując niebezpieczeństwa. Kilka skrzeków w oddali podwyższyło gotowość, nic jednak przez noc nie pojawiło się na tyle blisko, by wzniecać alarm. 

Gdy zrobiło się wystarczająco jasno, na tlącym się ognisku zaczęły pojawiać się nowe fragmenty drewna, które pomarańczowe płomienie zaczęły nieubłaganie trawić. Przygotowywane było miejsce, na robienie śniadania.

Avrion wstając i zmieniając pozycję, dostrzegł piekący się już prowiant i patrzącego w korony drzew towarzysza.

– I jak się spało? – Słowa te dotarły do uszu czarnowłosego członka gildii.


C.D. Avrion

21 lut 2023

Od Regisa "Mech" cz. 10

 Jesień 1457

Znów zasiedli do stołu. Nie spieszyli się, mimo to wieczerza szybko zniknęła z talerzy. 

– Czyli jutro wyruszasz? – zaczął rozmowę Regis.

– Tak planuję. Pora wyjść na swoje. – odparł młodzieniec.

– Jakiś konkretny kierunek? Może jakiś plan?

– Myślałem, żeby znaleźć jakieś odpowiednie miejsce i zbudować własny dom.

– Tańsze rozwiązanie niż wynajmowanie czegoś. Budowa nie należy jednak do prostych spraw. Dasz sobie radę?

– Jakoś dam sobie radę. Trzeba nauczyć się radzić bez niczyjej pomocy.

– Praktyczne podejście, ma jednak swoje wady – odparł, zmieniając lekko ton głosu. Po głowie łowcy przeszło wiele myśli. Działanie w pojedynkę nie zawsze jest najlepsze, wiedział o tym bardzo dobrze.

– Chodzi ci o coś konkretnego? 

– Nie ważne, luźne przemyślenia. – Machnął lekko ręką, dając do zrozumienia, że kwestia nie jest do roztrząsania. 

– À propos tematu domu, ten wynajmujesz czy go od kogoś kupiłeś?

– Powiedzmy, że wpadł w moje ręce i już nikt nie ma do tego zastrzeżeń. 

– Są podobne budynki w okolicy, które można by było, delikatnie mówiąc, zarekwirować?

– Niezbyt. Bliżej miasta są same stare drewniane ruiny, o ile coś jeszcze zostało. W większej odległości nic nie kojarzę, oprócz jednej chaty, która i tak już jest zajęta przez ciekawego jegomościa.

– Ciekawego? – Chłopak pytał, a każde następne wypowiedziane przez niego zdanie, nacechowane było coraz to większą ciekawością i fascynacją.

– Przybysz ze wschodnich krain. Podobno członek jakiegoś wysoko postawionego rodu.

– Skąd to wszystko wiesz?

– Ptaszki ćwierkają tu i tam, a ja wiem, gdzie słuchać i kogo za język ciągnąć.

– Pokażesz mi kiedyś, jak to się robi?

– Nie. To zdobywa się z czasem, doświadczeniem i praktyką, a przynajmniej te najlepsze źródła. Dobra, jest już późno a ty będziesz miał ciężki dzień.

– Masz rację. Tak czy inaczej, chyba udam się już spać. Dobranoc.

Pil ruszył na wyższe piętro, pozostawiając gospodarza samego w kuchni, wracając tylko na moment, by odpalić swoją latarenkę, od lampy, która stała na środku dużej ławy. Właściciel przybytku opierając się o tył krzesła, spoglądał; to na lekkie zdobienia ramy przedmiotu, która trzymała mleczne szybki, zza których bił blask; to w ciemność za oknami, w której szukał ukojenia dla oczu od światła. Mijały tak godziny. Łowca nie mógł znaleźć w sobie ochoty na sen. Rozmyślał nad wieloma sprawami, w tym tą, że jutro znów będzie jedynym rozumnym mieszkańcem tego budynku, bo wliczając każdego drobnego robaka, lub inną maleńką kreaturę goszczącą tu co jakiś czas, nie mógł narzekać na brak towarzystwa. 

Podczas zbliżania się  połowy nocy, wstał ze swojego miejsca i wyszedł na chwilę, zabierając ze sobą małą lampkę. Udał się do schowka, stojącego przy jednej ze ścian domu. Spędził tam kilka minut, po czym wrócił do domostwa, zgasił każdy płomień rozświetlający wnętrze i udał się prosto do swojej skromnej sypialni.

Gdy nastał ranek, a słońce wyłoniło się ponad horyzont wystarczająco, by swym jestestwem oświetlić krainę, łowca znów siedział w dolnym pomieszczeniu, czekając, by woda znajdująca się w kociołku nad paleniskiem się zagotowała.

– Dzień dobry. – Głos młodzieńca dobiegł ze schodów.

– Jak minęła noc?

– Może być. Widzę, że już coś szykujesz.

– Ano.

Pil wziął chleb, a drugi z myśliwych przyniósł ze spiżarni kilka produktów. Śniadanie minęło bez przeszkód. Gdy skończyli jeść, Listig znów skierował się na górę. Gdy wrócił, był przyszykowany do drogi.

– Na mnie już chyba czas – rzucił do towarzysza.

Udali się przed budynek.

– Poczekaj – powiedział krótko, po czym zabrał coś ze schowka. – To może ci się przydać.

Starszy łowca podarował mu siekierę, która widocznie nie bywała często jak i od dawna używana.

– Dziękuję. Przyda się. – Obejrzał podarek, po czym schował go w bagażu. – Bywaj Regisie.

– Powodzenia.

Chłopak ruszył w swoją stronę, pozostawiając kompana samego we włościach.

– Znowu spokój.

20 lut 2023

Od Regisa "Ukryta historia" cz. 2

Jesień 1457

Gdy zaczął zbliżać się do domu potrzebującego pomocy, zauważył spory ruch. Ludzie byli podenerwowani. Widok ten utwierdził go, że coś było bardzo nie tak. 

Wewnątrz budynku było kilka osób. 

– Tędy proszę. Tam jest. – Słowa te padły od wcześniej spotkanego mężczyzny.  

Na łóżku pod cienką kołdrą leżał myśliwy. Był blady i przerażony.

Regis usiadł na przystawionym do łoża taborecie.

– Bogumile. – powiedział spokojnie – Co się stało?

Nie było reakcji poza zastałym już roztrzęsieniem

– Zrobimy inaczej – po tych słowach łowca zrobił lekki ruch ręką koło głowy pacjenta, mówiąc po cichu krótką frazę.

Szybkie bicie serca uspokoiło się, a oddech wrócił do miarowego rytmu.

– Teraz możesz mówić?

– Tak – powiedział po cichu leżący wieśniak.

– Co się stało?

– Szedłem po lesie jak zazwyczaj. Tropiłem stado saren. Widziałem ostatnio, że jedna jest osłabiona i łatwiejsza do upolowania. Nagle poczułem coś, coś dziwnego. – część objawów znów wróciła, ustąpiły jednak po krótkiej chwili i kilku łykach ofiarowanego mu naparu. – Ten fragment lasu, dawno tam nie byłem, ale kiedyś tam tego nie było.

– Czego?

– Wejścia, kamieni, cegieł.

– To miejsce, było duże?

– Nie, chyba, nie przypatrzyłem się. Tam coś było. Przeszył mnie chłód. Ktoś, coś stamtąd się wyłoniło. Cień. Nie był straszny, ale, czułem, przerażenie, rozpacz. To nie było stworzenie, jakie znam.

– Od jak dawna bywałeś w tamtej części lasu?

– Tam na zachodzie, od lat. Odkąd zacząłem wędrować po okolicy i polować odwiedzałem te tereny. Fakt, są dość daleko, ale bywałem tam. Nigdy nie było tam ruin.

– Tyle wystarczy, wiem co potrzeba.

Łowca wstał, pożegnał się z obecnymi tam osobami i ruszył z powrotem do własnego domu

– Mości łowco! – zawołał jeden z mieszkańców. – Co to było?

– Upiór.


C.D.N.

19 lut 2023

Od Avriona "Jesteś ze Wschodu?" cz. 19 (cd. Shiranui)

 Jesień 1457

Patrzył prosto w jej czerwone oczy, bez choćby cienia lęku.

– Nie wystraszysz mnie w ten sposób – oznajmił. – Niczego więcej ode mnie nie dostaniesz. Tak się składa, że Shen nie jest moim przyjacielem. W zasadzie, nawet się nie lubimy. Zostanę tutaj. Powodzenia w drodze do źródła.

Dopiero wtedy poczuł na sobie spojrzenie kogoś jeszcze. Shen leżał, a jego oczy były szeroko otwarte. Patrzył prosto na Avriona. Przez moment myślał, że rzuca na niego zaklęcie, ale jednocześnie miał świadomość, iż białowłosy nie miał zdolności magicznych. Wyglądał na nieobecnego, ale i również aż do szpiku kości przerażonego. Jakby śnił na jawie.

– Co się stało? – zapytał Avrion.

Shen powoli przeniósł wzrok na Shiranui, co dziewczyna odwzajemniła. Nie umiał wyczytać niczego z jej twarzy. Przeszło mu przez myśl, że ta dwójka wcale nie była rodzeństwem. Było w tym coś jeszcze. Jakaś nieokreślona głębia...

– Nie jest również moim przyjacielem – wyszeptała, a w jej głosie pobrzmiewała groźba.


<Shiranui?>

Od Shiranui "Jesteś ze Wschodu?" cz. 18 (cd. Avrion)

Jesień 1457

 – Umyłeś to chociaż? – podejrzliwie podniosła jagody do góry. Nie wyglądały na trujące, ale zdecydowanie nie był to posiłek na jaki liczyła.

– Słuchaj, jak ci nie pasuje zawsze możesz nie jeść  – westchnęła cicho i zaczęła od suszonego mięsa. W międzyczasie znowu zapatrzyła się na skrzynię. Wzory na niej namalowane działały prawie hipnotyzująco, ale też jednocześnie potwierdzały, że Shen faktycznie nie kłamał co do swojego pochodzenia. Była praktycznie pewna, że gdyby tylko uchyliła wieko, znalazłaby sporo rzeczy, które jej też przypominały o domu.  Zapach herbaty unoszący się w powietrzu też to potwierdzał. O ile ona sama zdecydowanie wolała sproszkowane liście, o tyle rytuał z jego kraju też miał swój urok. Zamierzała zapytać go, czy będzie chciał się z nią podzielić jeśli się obudzi. Westchnięcie Avriona wyrwało ją jednak z zamyślenia.

– Czyli ci się podoba. Ja bym tego nie dotykał, jeśli Shen będzie patrzył. Nie lubi kiedy ktoś dotyka jego rzeczy…

– A kto lubi. Swoją drogą, ty się jeszcze nie przedstawiłeś – gdzieś z tyłu głowy miała cichą nadzieję, że skoro prawdopodobnie przyjaźnił się z Lordem, to będzie wiedział jak zachowywać się zgodnie z etykietą. Mężczyzna jednak krzyżując ręce na piersi nawet nie skinął głową w najmniejszym ukłonie.

– Avrion – ona też nie skłoniła się, uznając, że nie ma sensu marnować sił, skoro i tak koniec końców nie znał żadnych dworskich zwyczajów.

– Tylko Avrion? – panował tu dziwny zwyczaj. Większość ludzi przedstawiała się tylko z imienia, a całkiem spora część nie miała nawet nazwiska, nie mówiąc już w ogóle o spisanych rodowodach. W jej kraju byłoby to absolutnie niedopuszczalne.

– Avrion Yoxa Cheidulus. Bez żadnych legendarnych korzeni – drugą część zdania powiedział z lekkim przekąsem, jakby próbując ją sprowokować. Odpowiedziała jedynie uśmiechem.

– Nie każdy ma tyle szczęścia ile ja, nie przejmuj się – widziała, że mężczyzna natychmiast pożałował swoich słów, więc po prostu dokończyła jeść i zmierzyła go jeszcze raz wzrokiem. – No dobrze. Czy nasza umowa zakłada, że pójdziesz ze mną do tego źródła? – mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, jakby w głowie kalkulował wszystkie plusy i minusy tego pomysł. W końcu jednak skinął głową.

– Jeśli to nie jest jakoś bardzo daleko. Lepiej nie zostawiać Shena samego na dłużej – Shira uniosła brwi i założyła nogę na nogę, siadając wygodniej na krześle.

– Jeśli nie będziemy go ze sobą ciągnąć to raczej nie powinno długo zająć. Jednakże mam jeszcze jedną prośbę, jeśli mam ci pomóc – Avrion chyba zaczynał się już powoli irytować, ale też trzymał jeszcze nerwy na wodzy.

– A czegóż to jeszcze jaśnie pani potrzebuje do szczęścia? – Shira znowu się uśmiechnęła, tym razem upewniając się, że jej kły są odpowiednio widoczne. Nie zamierzała naciskać, w końcu mag, który potrafi oczyścić krew komu jak komu, ale jej był jak najbardziej na rękę. Jeśli by odmówił to trudno. Mała sugestia jednak nikomu jeszcze nie zaszkodziła.

– Straciłam sporo krwi ciągnąc go tu za sobą. Wydaje mi się, że twoja jest raczej nienajgorsza, więc, jeśli byłbyś łaskaw, mógłbyś się nią ze mną podzielić…


<Avrion?>

18 lut 2023

Od Avriona "Bestia ze szlaku" cz. 6 (cd. Regis)

 Jesień 1457

Avrion postanowił zrobić dobrą minę do złej gry. Z gracją przestępywał ponad kamieniami i występami, zbliżając się do łowcy, po czym, będąc już całkowicie na widoku, rozpostarł ramiona.

– Stęskniłeś się?

"Rzeźnik" uniósł brew, czekając aż długowłosy doda coś więcej. On jednak opuścił ręce i minął go. Pogłaskał uspokajająco czarny łeb Ialana, który akurat wyłonił się z drugiej strony. Wystraszony atakiem wyverny zaczął biec na oślep między drzewa. Łowca nie wątpił, że wróci, choć w tych warunkach sam postanowił udać się na poszukiwania. Przy tej sposobności ku jego nieszczęściu natknął się na trop mężczyzny, który najwyraźniej postanowił w tym samym czasie wybadać teren.

– To był twój czar, prawda? Wyczułem opór – zagaił Regis.

– Nie zamierzałem zabierać ci zlecenia. Zależało mi wyłącznie na zdrowiu Ialana...

– Nie do tego zmierzałem. Chciałem się tylko upewnić, że nie mamy nieproszonego towarzystwa – "Rzeźnik" skrzyżował ramiona na piersi.

– Ach, tak. To prawda. Nie mamy towarzystwa.

Ialan zarzucił swoim potężnym łbem i prychnął. Przestępywał niecierpliwie z nogi na nogę. Coś czaiło się w pobliżu. Avrion jednak nie wyczuwał charakterystycznego mrowienia istot magicznych.

– To nie jeden wyvern.. W okolicy jest całe leże...

– Mówisz? – Avrion podniósł głowę, nagle zainteresowany. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. – I sugerujesz, że potrzebujesz pomocy?

– Nic nie mówiłem o żadnej pomocy. Ba, nie zasugerowałem nawet, że jest ona konieczna – odpowiedział Regis.

– Dasz sobie radę z całym leżem? Powodzenia – zaśmiał się sucho Avrion. Teraz, kiedy miał przy sobie Ialana, mógł wracać do swojego prowizorycznego obozowiska. Zostawił tam palenisko. Nic nie powinno się dorwać w tym czasie do jego rzeczy, choć i tak wyczuwał, że powinien czym prędzej wracać.

– Leżem? Skąd wiesz, że to leże?

– Przecież sam mi... – Avrion urwał. Obejrzał się dookoła. Nikogo prócz nich tam nie było. Zmarszczył lekko brwi, taksując wzrokiem po raz kolejny okolicę. Za drzewami nie mignęła mu żadna twarz. Sowy pochukiwały, słyszał gdzieniegdzie trzepot skrzydeł drapieżnych, choć niewielkich, ptaków. Nic jednak nie wskazywało na obecność człowieka.

Jego wzrok zatrzymał się na twarzy Regisa zastygłej w oczekiwaniu.

– Nieważne. Walka w pojedynkę może być niebezpieczna. Zaraz wróci ich więcej – odpowiedział w końcu.


<Regis?>

Od Regisa "Bestia ze szlaku" cz. 5 (cd. Avrion)

 Jesień 1457

Avrion ruszył na swym wierzchowcu, a po paru chwilach zniknął w odmętach ciemności. Regis patrzył za nim przez moment, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś spotkają się na szlaku. Ciężko było mu nie odczuć, niezbyt pozytywnego nastawienia przybysza, pomimo ledwo dwóch sposobności na wymianę zdań i braku bezpośredniego konfliktu. 

– Ciekawe, jak to się rozwinie.

Myślą, która również krążyła po głowie łowcy, była kto jeszcze mógł zainteresować  się zleceniem. Tę kwestię zdecydował się jednak zostawić na następny dzień. Gdy skończył przygotowywać specyfiki, uprzątnął obóz. Zjadł ugotowany prowiant, po czym ułożył się na grubej tkaninie, która tej nocy miała mu służyć za łóżko. Leżał jakiś czas, nie mogąc zasnąć. Spoglądał w kierunku lekko poruszanych przez wiatr koron drzew, rozświetlonych co jakiś czas, przez przedzierający się między chmurami blask księżyca. Przypomniały mu się jeszcze nie tak dawne czasy, gdy każda noc tak wyglądał, a każdy dzień przynosił nową krainę. Zmęczenie powoli go zalewało, a powieki zamykały pod własnym ciężarem. Gdy był na skraju zaśnięcia, głośny dźwięk na powrót sprowadził go do rzeczywistości. Odgłos bestii, podobny, jaki wcześniej dobiegł jego uszu, znów rozbrzmiał, tym razem jednak znacznie głośniej. Zerwał się, chwytając leżący koło niego oręż. Dogasił tlące się jeszcze resztki ogniska. Potyczka w tak niepewnych warunkach mogłaby się skończyć fatalnie, wolał nadmiernie nie kusić losu i nie zwracać na siebie uwagi. Skupił się, nasłuchując, czy zagrożenie czasem się nie zbliża. Znad drzew dobiegło go chrząknięcie, po czym kolejne. Wyverna zbliżała się. Regis przygotował się na ewentualną potyczkę. Gdy zarys skrzydlatego jaszczura pojawił się w polu widzenia, myśliwy zarzucił zaklęcie ochrony, jak i magicznie poprawił zdolności widzenia w ciemności. Nie lubił tego zaklęcia, i wolał wspomagać się innymi sposobami, czasami był jednak zmuszony do jego użytku. Ciało bestii zbliżyło się powolnym lotem, lecz po chwili pofrunęło dalej, nie zważając na człowieka poniżej. Łowca zorientował się, że drakonid wpadł na trop konia. Ruszył w stronę, jaką udał się niedawno spotkany przybysz. Wybiegając poza obręb lasu, wbiegając na jedną z większych skał, rozejrzał się. W oddali ujrzał, niewielki blask ognia. Tam zmierzał stwór. Szybkim tempem skierował się w tamtą stronę. Uniósł rękę i celując ponad jaszczura, wystrzelił lodowy pocisk, który po chwili godził cel. Ten nie spadł, widocznie jednak sytuacja się mu nie spodobała. Krzyk przeszył powietrze, a kilka sekund potem wtórowało mu rżenie konia. Regis dalej kierując się w obranym kierunku, znów szykował się do ataku, lecz nie jego pocisk trafił w cel, tylko lecący z przeciwnej strony czar. Ten zdezorientował poczwarę, która skierowała się na południe, znikając na tle rosnącego w oddali lasu.

Idąc dalej, dostrzegł, zbliżający się, ciemny zarys postaci.

– A jednak zatrzymałeś się na noc. – powiedział do Avriona z lekkim przekąsem i delikatnym uśmiechem. Było między nimi napięcie, cieszył się jednak, że koledze po fachu nic się nie stało.


C.D. Avrion

16 lut 2023

Od Shena "Srebrne pazury" cz. 14

Jesień 1457

– Nie mamy zorganizowanej grupy. Mogę cię zwerbować. Wygląda na to, że wiesz co robisz. Niestety, jesteś dość... – urwał, a Shen czuł, jak spojrzeniem świdruje tył jego głowy – Dość arogancki. W dodatku niebezpieczny.

– Łowcy powinni być niebezpieczni – warknął, chowając noże pod połami szaty.

– Z jakiegoś powodu nazywana jest to Gildią...

– A jednak nie umiecie się porozumieć, na to wygląda. Idziemy – powiedział ostro, ciągnąc znów za lejce. Koń niechętnie postąpił krok w krok za nim.

Milczeli przez kolejną godzinę. Żaden z nich nie chciał się porozumieć z drugim, mimo że oboje mieli mnóstwo pytań w głowach. Drzewa szumiały niepokojąco, zwiastując złe czasy. Niebezpieczeństwo czaiło się tuż za krzewami, a może... idealnie na wprost samego Avriona. Obserwował tył głowy białowłosego przybysza ze Wschodu i zastanawiał się, co właściwie miał na celu. Chciał dostać się do Gildii, a mimo tego ani myślał o współpracy. Nie sądził, aby umiał grać na tyle dobrze, by wzbudzić zaufanie u kogokolwiek.

Po pewnym czasie na szczęście opuścili próg lasu i wyszli na błotnistą, równinną przestrzeń, gdzie wiatr rozrzucił natychmiast długie, białe włosy Shena. Zagarnął je schludnie na ramię, poprawił koka i dalej niestrudzenie prowadził konia zwanego Ialanem.

– Do czego jest ci potrzebne członkostwo w Gildii Łowców? – zapytał nagle Avrion, kiedy Shen zwolnił kroku zauważywszy, że brodził w błocie aż po kostki.

– Zejdź z konia. Zamienimy się.

– Boisz się pobrudzić? – zakpił ciemnowłosy. 


<C.D.N.>

Od Regisa "Ukryta historia" cz. 1

Jesień 1457

Regis znajdował się w swoim gabinecie. Notował dokładnie na pożółkłej kartce przy pomocy własnoręcznie wykonanego narzędzia piśmienniczego, ile i jakich substancji mu zostało. Wychodziło, że musiał niedługo znów udać się na ulicę Żwirową, by u znajomego handlarza zakupić nową dostawę alchemicznych specyfików. Przy prawie skończonej pracy usłyszał nagle silne pukanie do drzwi. Odgłos powtórzył się kilka razy, zanim gospodarz otworzył wrota wejścia. Stał w nich jeden z lokalnych osadników. Było zimno, lecz on nie był grubo ubrany. Strój wyglądał jak zabrany w pośpiechu, założony był krzywo i niechlujnie. Twarz miał czerwoną od szczypiącego skórę mrozu, ale również przez zmęczenie.

– Mości łowco, przepraszam, że przeszkadzam, ale… – zatrzymał się, łapiąc głęboki oddech zimnego powietrza, które podrażniało jego gardło. – Z lasu przyszedł, przybiegł Bogumił. Strasznie wygląda. On coś widział, majaczy. Był w strachu. Mości łowco, proszę, pomóż pan.

– Niedługo przyjdę, podajcie mu ciepłe zioła na uspokojenie. – odparł, nie tracąc czasu. Wieśniacy przychodzi do niego czasami po pomoc, nie widział jednak jeszcze nikogo w takim stanie. Kojarzył wspomnianą osobę. Był to okolicznym myśliwym. Nie potrafił walczyć z potworami, ale znał lasy i wiedział, jak się w nich zachowywać. Pomocny prosty człowiek, nie brakowało mu jednak wiedzy i obeznania w terenie. Łowca sam parę razy pytał go o zachowania okolicznych zwierząt. Nie był strachliwy, co więc musiało go spotkać? 


C.D.N.

15 lut 2023

Od Shena "Srebrne pazury" cz. 13

 Jesień 1456

Tak jak można było się tego spodziewać, nagle do ich uszu dobiegł ostrzegawczy, gardłowy warkot. Shen zwolnił kroku, ale nie zatrzymał się. Nasłuchiwał. Nie znał tutejszych gatunków. Radził sobie tylko dzięki intuicji i wiedzy ogólnej. Nie wiedział, czego się spodziewać.

– To ignis. Miejmy nadzieję, że jest sam – wyszeptał Avrion.

Shen zacisnął mocniej palce na lejcach. Teraz już wiedział, że został oszukany. Miał do czynienia z łowcą, który aż do tej chwili robił sobie z niego żarty. Nie miał jednak czasu na dalsze zastanawianie się nad tym. Z krzaków wystrychnęło stado małych, sięgających ledwo do pasa, ciemnoskórych istot. Nim zdążyły się rzucić do fryzyjczyka, Shen skoczył w ich kierunku. Zza szat wyciągnął srebrne noże, którymi finezyjnie wymachnął w powietrzu. Świsnęły nad głowami ignisów, a krew prysnęła ostrym strumieniem w oniemiałego Avriona. Shen nie musiał nawet używać swoich pazurów. Reszta stada w popłochu uciekła, a on miał czas, aby pozbierać swoją kolekcję broni białej.

– Chyba nie jesteś zbyt bystry – skomentował Shen.

– Proszę?

– Zauważyłem, że jesteś łowcą. Nie jestem głupcem.

– A ty? Szukasz Gildii, bo chcesz dołączyć?

Shen nagle przerwał wycieranie noża. Patrzył na swoje odbicie w klindze. Na jego twarzy widniał nieprzyjemny grymas, którego na szczęście nie widział kupiec z Birme.

– Nie ma to znaczenia, co chcę osiągnąć.


<C.D.N.>

Od Camille "Melancholia" cz. 1

Jesień 1457

Jej ciało spoczęło na łóżku, członkami płytko zanurzone w uniesieniach i zagięciach cienkiej pościeli. Tkwiące w bezruchu, zobojętniałe do wszechobecnego chłodu, o porcelanowej twarzy i mętnym spojrzeniu przypominało zwłoki, jeszcze nieodkryte, pozostawione na łasce ziemskiego padołu zaledwie kilka minut temu. Jedyną niezgodnością wskazującą na obecność kobiety wśród żywych były miarowe ruchy jej klatki piersiowej, stale unoszącej się i opadającej.

Obecna wśród żywych, owszem, była, lecz gdyby ktoś teraz wszedł do pokoju Camille, nie zastałby jej. Natomiast ona nie byłaby w stanie odpowiedzieć, od jak dawna znajduje się w tym stanie — czy rzeczywistość wyślizgnęła jej się z rąk dopiero przed chwilą, czy już kilka godzin temu. Z drugiej strony, nie do końca miało to dla niej jakiekolwiek znaczenie. Spędziła już krótszy czy dłuższy moment nieobecnie wpatrując się w sufit, kolejny fragment czasu spożytkowanego w podobny sposób nie stanowił większej różnicy. Poza tym, po prostu nie chciała wracać. Ciężko powiedzieć, czy lubiła ten stan kompletnej samotności i chwile konfrontacji z własnymi uczuciami, lecz mimo wszystko przynosiło jej to swego rodzaju ulgę i klarowność duszy.

— Ach — wyrwało się z jej ust, gdy dotkliwe zimno raptownie przeszyło jej dłoń, a zagubiona kropla wody stoczyła się z palca i zaginęła w odmętach pościeli.

Niespodziewane odczucie, choć niesamowicie drobne, wystarczyło, by Camille wnet powróciła do swego ciała. Przez kilka uderzeń serca zdawało się, że mimo wszystko kontynuuje swe półsenne rozważania, lecz po chwili kobieta, podpierając się dłońmi, powoli podniosła się i usiadła. Przeciągnęła się, jednocześnie kierując swój wzrok w prawo, ku uchylonemu oknu. Deszcz uderzał o szybę, a na drewnianej ramie zawisły pojedyncze krople. Camille domyśliła się, że to zapewne jedna z nich spadła na jej dłoń.

Ociężałym ruchem zamknęła okno, niedbale pozwalając pozostałym kroplom spaść na łóżko. Przez jej głowę przemknęła myśl, że może powinna coś zjeść, jednak nim zdążyła podjąć jakiekolwiek kroki w tym kierunku, jej uwaga skupiła się na zniekształconym krajobrazie, krzywo malującym się za szybą ociekającą strugami deszczu. Obserwując szare, zabłocone miasteczko próbowała przypomnieć sobie, ile tygodni minęło odkąd się tu osiedliła. Obstawiała, że sześć, ale nie była do końca pewna.

W końcu, po kilku, może nawet kilkunastu minutach, wstała. Myśl o jedzeniu wciąż tliła się gdzieś w odmętach świadomości, lecz uznała, że nie ma ochoty jeść. Właściwie, to nie miała ochoty na nic. Dopiero teraz, gdy już w pełni zdążyła się wybudzić, zaczęło to do niej w pełni docierać — wraz z rosnącą irytacją. Irytacją na wszystko dookoła, na zimną podłogę, na ubrania dotykające jej skórę, na swój mały pokój. Wiedziała, że nic nie może z tym zrobić, a frustracja istnieniem towarzyszyła jej nie pierwszy i nie ostatni raz.

Ignorując nieprzyjemne uczucie, otworzyła jedną z szuflad stojącej przy ścianie komody, wyjęła z niej swoją książeczkę, ołówek, a następnie odsunęła jedno z dwóch krzeseł umiejscowionych obok malutkiego stolika. Usiadłszy, postawiła przybory przed sobą, po czym przekartkowała notesik, pobieżnie wyłapując pojedyncze fragmenty napisanych dotychczas wierszy. Zatrzymała się w momencie, w którym jej wzrok napotkał nienaruszoną jeszcze pożółkłą szarość niezapisanej strony. Odetchnęła głęboko, ujęła ołówek w palce i zaczęła niepewnie pisać pierwsze słowo nowego wiersza.


<C.D.N.>

Od Pila "Chowany"

 Jesień 1457

Minęło już osiem dni odkąd chłopak zamieszkał w swoim ręcznie wybudowanym domostwie, a w tym czasie udało mu się podzielić mieszkanie na parę pokoi.

Od razu po wejściu można było ujrzeć krótki, niewąski, lecz również niezbyt szeroki korytarz prowadzący do salonu, w którym znajdował się długi, zaokrąglony stół, dwa amatorskie, drewniane krzesła i ciemny dywan z futra dzika. Na blacie stał własnoręcznie wykonany, gliniany wazon z pięknymi, purpurowymi jeżówkami, a tuż obok leżała ciemnozielona książka, dzięki której młodzieniec nauczył się zaklęć, takich jak “Lys” czy “Skarp”. Była ona otwarta na ostatnim rozdziale, gotowa do ukończenia następnego ranka. Naprzeciwko siedzisk stał kamienny kominek, który został porządnie zmodyfikowany przez ostatni tydzień.

Skręcając w holu w lewą stronę, można było zastać skąpą, małą łazienkę z prowizorycznym kranem, sąsiadującym z wielką, drewnianą wanną i miniaturową szafeczką z trzema szufladami. Całe pomieszczenie było przepełnione świecami na metalowych podparciach, twardo przymocowanymi do ścian.

Tuż obok łaźni była zlokalizowana kuchnia. Nie zaskakiwała obszernością, lecz nie można powiedzieć, że była mała. Miała wszystko co potrzeba - parę różnorakich, ostrych noży, wszelkie rodzaje sztućców, kilka desek do krojenia i niezliczoną ilość szafek. W zasadzie to wszystko co się tam znajdowało, Listig i tak za często z niej nie korzystał, ponieważ większość potraw przyrządzał na ognisku przed budynkiem. Jedyne co było wyróżniające się w tym pomieszczeniu to okno, ustawione równoległe do drzwi. Widok z niego był niezapomniany, można było spostrzec odległe lasy, piękny gąszcz drzew i wywijającą się trawę.

Naprzeciwko kuchni znajdowała się dwukrotnie większa pracowania. Po prawej stronie można było dostrzec niewielki stolik do garncarstwa, wraz z paroma nieudanymi miskami na rogu. Na resztę ściany rozciągał się blat przygotowany do patroszenia i skórowania zwierzyn. Pozostały, najdłuższy stół był używany do pracy z metalami, drewnem i podobnymi surowcami. Leżało na nim wiele niedokończonych wynalazków i jeszcze więcej narzędzi.

W salonie, naprzeciwko kominka były ulokowane drzwi, prowadzące do sypialni chłopca. Na podłodze leżał rozległy, błękitny dywan w kształcie elipsy, którego Pil zakupił w Rivocie. Jego brunatne, drewniane łóżko było bardzo starannie wykonane, miało solidne nogi i grube podparcie od spodu, natomiast śnieżny materac był po brzegi wypchany kurzymi piórami i paroma liśćmi. Na nieszczęście łowcy, kołdra była czerwona, ponieważ nie mógł znaleźć żadnej w kolorze chociażby pasującym do niebieskiego. Po przeciwnej stronie pokoju, stała wysoka, aż do samego sufitu szafa, którą chłopak strugał aż dwa dni, jednakże było to warte zachodu. Cała reszta pomieszczenia było wypełniona półkami przytwierdzonymi do ścian na wysokości ramion Listiga. Naprzeciwko wrót było kwadratowe okno, porządnie przymocowane do dziury w ścianie przez które młodzieniec często wyglądał, przypominając sobie jak bawił się z bratem w chowanego na ich podwórku.

Pil od zawsze był bardzo dobry w chowanego, jednakże jego krewny wcale nie odstawał poziomem. Ich matka zawsze miała problem zaciągnąć ich do domu, gdy się bawili. Jedyne co słyszała to okrzyki “Szukam!” i śmiechy rodzeństwa w momencie kiedy się odnaleźli. Spoglądając przez szybę, łowca widział również kątem oka świeżo zasadzone jagody, które przypominały mu o jego domu, a w szczególności o bracie.

Tropiciel po kolejnym, ciężkim dniu pracy, chwycił książkę i dokończył lekturę o nauce magii. Odłożył ją na półkę nad swoim łóżkiem i udał się do snu rozmyślając o swojej rodzinie.

14 lut 2023

♥ Od Shiranui "Chodzi tylko o leczenie" cz. 1 (cd. Conna) ♥

Jesień 1457

 Shiranui uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Jej plan był idealny. Jak zdążyła się dowiedzieć przez te kilka dni, które spędziła w obozie łowców, Conna była jej podwładną. W dodatku była elfką. Nie mogła sobie tego lepiej wymarzyć. Zawiązała ostatnie wstążki na swoim stroju i upewniając się, że zarówno wachlarze jak i sakiewka na zioła są na swoim miejscu i nie zaburzają jej sylwetki wyszła z karczmy. Już wcześniej umówiły się, że Conna będzie na nią od nią czekać i faktycznie, kiedy tylko jej oczy przyzwyczaiły się do słońca, zauważyła elfkę stojącą pod jednym z pobliskich drzew. Musiała rozegrać to ostrożnie i tak, żeby ta się nawet nie zorientowała, że medyczne zastosowanie ziół jest tylko przykrywką.

– Witaj. Gotowa na dzisiejszy sprawdzian? – spacer po lesie. Sprawdzenie, ile elfka wie o ziołach. Może i wymiana jakiejś wiedzy, bo prawdopodobnie, skoro Conna mieszkała w tej części świata dłużej, to bardziej orientowała się w tutejszej florze. I sprawdzenie, czy wie cokolwiek o truciznach. Plan Shiry wymagał specyficznej wiedzy, której ona sama nie posiadała. Jak zdążyła dowiedzieć się od Lestata, około pół dnia szybkiego kłusu od obozu znajdowało się opuszczone miasto elfów. Jeśli Conna nie wiedziała nic, co mogło jej się przydać, to najwyżej po pretekstem sprawdzianu tam się właśnie udadzą. Na razie jednak białowłosa stała ze swoim firmowym uśmiechem, a elfka odpowiedziała tym samym.

– Jak najbardziej. Od czego w takim razie zaczynamy? – wydawała się być podekscytowana i gotowa do współpracy. O to właśnie chodziło.

– Od podstaw. Chcę zobaczyć, czy przypadkiem nikogo mi nie zatrujesz…


<Conna?>

Od Avriona "Bestia ze szlaku" cz. 4 (cd. Regis)

Jesień 1457

 Avrion przesunął dłonią po miękkich chrapach Ialana. Poczuł na skórze jego ciepły, kojący oddech.

– Wyprawy, powiadasz... – mruknął. – Zlecono ubicie tego samego stworzenia dwóm osobom. To ci pomyłka...

– Do czego zmierzasz? – zapytał ostro "rzeźnik".

– Do niczego. Nie będę ci przeszkadzał w zleceniu – po wypowiedzeniu tych słów, zgrabnie wskoczył na siodło nieco zaskoczonego rumaka. Koń postąpił kilka zniecierpliwioncyh kroków, jakby chcąc strącić swojego jeźdźca. Najwyraźniej spodziewał się przerwy.

Regis parsknął nieco rozbawiony.

– Odjedziesz?

– Tak właśnie zrobię. Chciałem załatwić przy okazji parę spraw w Birme, ale najwyraźniej obejdzie się bez spodziewanego przeze mnie przystanku. Miłej zabawy z wyverną.

– Łatwo odpuszczasz.

Avrion nie dał się sprowokować. Dał Ialanowi znak, by ruszył szlakiem stępem, aby mieć szansę odpocząć po wspinaczce.

– Rób jak chcesz... ale w nocy nie opłaca się jeździć – odpowiedział niby obojętnie Regis.

– Dzięki za radę, ale znam tę trasę już na pamięć. Wiem czego się spodziewać.

Teraz już nie napadnie mnie białowłosy wariat, a nic nie zaskoczy mnie bardziej, niż to, pomyślał Avrion.

– Jak się boisz... tylko powiedz. Może ululam cię do snu i ucałuję, jak będziesz ruszał na bój – powiedział, choć niezbyt głośno. Nie miał pewności, czy drugi łowca go usłyszy. Nie zależało mu na tym. Rzucił drobny czar polepszający wzrok w ciemności i podążył w mrok, między dobrze znane mu drzewa.


<Regis?>

Od Regisa "Bestia ze szlaku" cz. 3 (cd. Avrion)

 Jesień 1457

Byli w drodze od kilku godzin. Dzień był lekko zachmurzony. Wiatr smagał okolice, coraz lepiej widoczną ze zmierzającej coraz to wyżej ścieżki. Jechali na koniach. Kupiec na myszatym, Regis na siwym. Podróż mijała w ciszy przerywana krótkimi wymianami zdań.  Gdy szlak powoli zaczął zmieniać się z ubitej ziemi na twarde kamienie, handlarz przystanął.

– Dalej wyruszysz sam. Ja z wierzchowcami wracam do miasta, będziemy czekać na wieści.

– Jeśli w ciągu tygodnia nie dam znaku życia, możesz szukać nowego łowcy na to zlecenie.

– Oby nie było to konieczne.

Myśliwy zsiadł z rumaka, zabierając cały należący do niego bagaż. Podali sobie ręce, po czym każdy ruszył we własną stronę.

Kierując się dalej we wschodnim kierunku, dostrzec można było zmieniający się krajobraz. Mniejsza ilość roślinności i rzadsze niższe drzewa odsłaniały gołe jasnoszare skały. Strome krańce drogi ukazywały piękny widok na okolicę i możliwość szybkiego znalezienia się u podnóża wzniesienia  w formie, która ucieszy tylko okoliczne stworzenia czekające na łatwy łup.

Godziny mijały, a wieczór powoli się zbliżał. Regis zdecydował się, że w najbliższym lesie rozbije swój obóz na tę noc. 

Świerki, jodły i limby zapewniły osłonę od otwartej przestrzeni, a ich uschnięte i opadłe gałęzie miały posłużyć jako paliwo w ognisku, które wraz z noclegiem przygotowywał. 

Gdy ciemność na dobre nastała, łowca miał już wszystko gotowe. Piekł nad ogniem zabrane jako prowiant kawałki mięsa, sam zajmując się jednocześnie, na prowizorycznym stanowisku dziwnymi alchemicznymi mazidłami. Czas mijał gdy do jego uszu dotarł, inny od szumów tła dźwięk. Przygotował leżący nieopodal miecz, szykując się na przedwczesną walkę. Poprawił pelerynę go okrywającą i podniósł lekko jej kaptur. Odgłosy zamieniły się w wyraźnie słyszalne kroki wierzchowca, który powoli zbliżył się do biwaku. Jeździec zsiadł ostrożnie, a dzięki blaskowi ogniska ukazała się jego wysoka czarnowłosa sylwetka. Znał tę twarz, był to mężczyzna,  jeden z łowców gildii. Miał niedawno z nim do czynienia. 

– Ciebie się tu nie spodziewałem. – Powiedział z lekkim uśmiechem, zdejmując całkowicie kaptur i chowając miecz. Mina przybysza nie zmieniła się, wyczuć można było jednak niezadowolenie, że ze wszystkich możliwości akurat ta się spełniła.

– Ani ja ciebie. – Odparł oschle. – Co tu robisz?

W ten daleko, na wschód od nich, odbity od ścian niedalekiej doliny rozbrzmiał odgłos będący połączeniem ryku i skrzeku.

– To chyba był cel mojej wyprawy – odparł Regis, siadając na swoje poprzednie stanowisko.


C.D. Avrion