Jesień 1457
Regis znów spojrzał, unosząc jedną z brwi.
Czy on coś słyszał? – Pomyślał, doszedł jednak do wniosku, że długa droga, późna pora i zaistniała sytuacja, zrobiły swoje. Omamy się zdarzają. Wzmianka o leżu dała mu jednak do myślenia.
– Racja. Ten osobnik już raczej nie wróci, po tym co go spotkało. Zamieszanie jednak faktycznie mogło zwrócić uwagę innych opcjonalnych osobników. Lepiej będzie stać na czatach i razem pilnować.
– A jednak...
– Mów sobie, na co masz chęć, ale jeśli nie chcesz, doprowadzić do podobnej sytuacji, która może w końcu skończyć się nieco gorzej, schowaj swój upór i zrób, jak należy. – Łowca powiedział stanowczo. Avrion mógł mieć coś przeciwko niemu, ale bycie upartym i zbyt dumnym mogło doprowadzić do tragedii.
– Hmmmm.
– Pójdę po swoje rzeczy. Niedługo będę. – Jego sylwetka zniknęła w otaczającej ich ciemności, przeszywanej co jakiś czas wyłaniającym się zza chmur blaskiem księżyca.
Nie minęło dużo czasu, a obydwoje łowców znalazło się przy wspólnym palenisku. Siedzieli w ciszy. Myśliwy myślał o rozpoczęciu rozmowy, wyraz twarzy czarnowłosego zniechęcał jednak do działań w tym kierunku.
– Idź spać, ja popilnuję. Jak coś to będę cię budził. – Powiedział Regis wstając na proste nogi.
– I tak nie… – Znów nie dano mu dokończyć.
– Że też dalej chce ci się sprzeczać. – rozbrzmiał lekki śmiech. – Dobranoc.
Po tych słowach odsunął się w cień.
Obszedł kilka razy obozowisko, rozglądając się z pomocą zaklęcia po najbliższej okolicy. Noc była chłodna, wiatr uspokoił się jednak i tylko delikatnie muskał korony drzew. Po pewnym czasie łowca znów wrócił do obozu i usiadł pod najbliższym ognisku drzewem. Towarzysz albo już spał, albo udawał, by nie zwracać na siebie uwagi. Koń odpoczywał w niedużej odległości od właściciela, lekko prychając od czasu do czasu. Krótkowłosy siedział, nasłuchując niebezpieczeństwa. Kilka skrzeków w oddali podwyższyło gotowość, nic jednak przez noc nie pojawiło się na tyle blisko, by wzniecać alarm.
Gdy zrobiło się wystarczająco jasno, na tlącym się ognisku zaczęły pojawiać się nowe fragmenty drewna, które pomarańczowe płomienie zaczęły nieubłaganie trawić. Przygotowywane było miejsce, na robienie śniadania.
Avrion wstając i zmieniając pozycję, dostrzegł piekący się już prowiant i patrzącego w korony drzew towarzysza.
– I jak się spało? – Słowa te dotarły do uszu czarnowłosego członka gildii.
C.D. Avrion
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz