Wiosna 1457
– Dokąd w ogóle idziemy? – westchnął Carlos. – Daleko jeszcze?– Może gdybyś dał mi w spokoju przeanalizować mapę to bym wiedział czy jesteśmy blisko terenów zabudowanych czy nie – odparł Pedro, marszcząc swoje krzaczaste brwi.
Carlos przewiesił lutnię przez ramię i wsunął ręce do kieszeni. Jednak błogą ciszę zachował wyjątkowo krótko. Po chwili zaczął wygwizdywać tę samą melodię, co wcześniej. A kiedy przestał...
– Jestem głodny.
– Mamy jeszcze zapas suszonego mięsa – zaznaczył Pedro.
– Ale ono mi nie smakuje – odparł Carlos. – Zajeżdża jak podeszwy butów.
– Przestań zachowywać się jak rozpieszczony bachor – burknął starszy z braci. – Albo jesz co mamy albo nie zawracaj mi głowy.
Znów na chwilę nastała cisza. Pedro przyjął ją z ogromną ulgą i radością. Już-już prawie udało mu się odczytać coś z mapy, kiedy Carlos znów się odezwał:
– Zagramy w coś? Nudzę się.
– Zwariuję zaraz – powiedział cicho Pedro. – Jak tak dalej będziesz mielić ozorem to nigdy nigdzie nie dojdziemy. Kręcimy się w kółko – Uderzył ręką mapę.
– Dopiero teraz to zauważyłeś? – zapytał uszczypliwie Carlos.
– Skoro taki z ciebie as, dlaczego to nie ty prowadzisz, hm? – Pedro zatrzymał się i odwrócił w stronę brata. Ten odrobinę się skurczył pod jego spojrzeniem.
– He... he... wiesz, że nie potrafię czytać map.
Starszy z magów nabrał w płuca dużo powietrza i wypuścił je przez usta.
– Robimy postój – zarządził. – Ty idziesz po drewno na ognisko.
– A ty co, będziesz sobie siedział, tak? – oburzył się Carlos.
– Tak. Dopóki nie znajdę kierunku, w którym powinniśmy iść. Jakieś pytania?
– Nie, żadne, Wasza Wysokość – rzucił młodszy z braci. Po tym, wsunął ręce z powrotem do kieszeni i poszedł w kierunku pobliskich drzew, mamrocząc coś pod nosem; zapewne przedrzeźniał brata.
<Carlos?>