Zima 1456
– Wiem, wiem! … Wiem – powtórzył Drobny-dwunogi. – Ech... nie powinno mnie tu w ogóle być.– O... o czym ty mówisz? – zapytał Diego.
– Nie jestem stąd. Moje miejsce jest gdzie indziej. Ale miałem się tobą zaopiekować, dopóki nie wrócę tam, gdzie powinienem być.
– Ale KTO kazał ci się mną „zaopiekować”? – naciskał dalej kuglarz-łowca.
– Nie mogę ci więcej opowiedzieć. Nie potrafisz widzieć tak daleko, jak inne stworzenia, które miały z nimi styczność.
– Co to znaczy „tak daleko”? – Zapytał twardo łowca. Oparł dłonie na podłodze i nachylił się w stronę Tinga.
Drobny-dwunogi wstał. Wyszedł z kojca uwitego z pierzyny i zawinięty w sam koc podszedł do ognia.
– Prawda o nas... o tobie... jest przerażająca... Smutna i przygnębiająca. Nie dasz rady jej udźwignąć – Zaczął się trząść. Diego ciężko było stwierdzić, czy było to wywołane zimnem, czy może emocjami.
Mężczyzna chciałby zaufać Drobnemu-dwunogiemu. Ale wtedy poczuł się, jakby w jego głowie tkwiły dwa różne, całkiem sprzeczne głosy. Jeden chciał zostawić temat i wrócić do relacji sprzed tej rozmowy, ale drugi czuł się zraniony, zdradzony i skrzywdzony; co gorsza, pragnął odpłacić tym samym. Diego sam przestraszył się tych myśli. Jak on mógłby chcieć zranić istotę myślącą, o ewidentnie dobrych intencjach? Złapał się za głowę. Zdjął czapkę i przetarł czoło.
– Nie powinienem tu być – powtórzył Ting. – I chyba nadszedł czas żebym wrócił do siebie. Moja obecność przez ostatnie... przez ostatnie miesiące...
– Ting, nie – powiedział Diego. – Nie zostawiaj mnie tu samego. Wiesz kim jestem, tak? Wiesz skąd się tu wziąłem?
– Ale nie powinienem ci tego wszystkiego zdradzać. To... byłby oszustwo.