Jesień 1457
Shira jęknęła cicho widząc, jak mężczyzna pochyla się do przodu i popisowo uderza twarzą w mokrą trawę. Dwa trupy, coraz bardziej boląca ręka, smród, burza, pożar… A teraz jeszcze to.
– No chyba sobie żartujesz ze mnie – definitywnie jednak nie żartował, dalej leżąc twarzą w dół. Przemknęło jej przez myśl, że w sumie najchętniej by go tu zostawiła. Miała jednak definitywnie u niego dług za tą ściętą głowę. No i dalej nie dostała swojej krwi. To, że mężczyzna nie wiedział o jej planie nie znaczyło, że nie był zobligowany do wzięcia w nim udziału. Wręcz przeciwnie. Wzdychając więc ciężko i modląc się do wszelkich możliwych bogów, żeby po drodze nie było za dużo przeszkód ukucnęła obok Lorda. Miał wciąż wyczuwalny puls, więc przynajmniej wiedziała, że nie zszedł na zawał. Nie miała za bardzo czasu sprawdzać czym się zatruł, jeśli w ogóle to było przyczyną jego zemdlenia. Odgłos trawionego przez ogień drewna przybierał na sile, tworząc razem z burzą bardzo nieprzyjemne połączenie. Zarzuciła sobie mężczyznę na zdrowe ramię, krzywiąc się okrutnie, kiedy podarty materiał na drugiej ręce przesunął się pod jego ciężarem. Nie miała teraz czasu na bandażowanie. Buty mężczyzny okazały się być zadziwiającym plusem, bo nawet jeśli był wyższy i ciągnęła jego nogami po ziemi, to dzięki ich długości nie zahaczały się o pierwsze lepsze gałęzie czy kamienie i nie spowalniały jej aż tak. A wycieczka łatwa nie była. Nawet nie wiedziała, czy idzie w dobrą stronę, idąc po prostu w przeciwnym kierunku niż ogień. Przemoczona szata ciążyła jej prawie tak bardzo jak Shen. Mieczem nawet nie zamierzała się przejmować. Jeśli właścicielowi na nim zależało, to wyśle się go na miejsce i tyle. Ona sama nie zamierzała wracać do tego okropnego smrodu. O brzydkich zapachach mówiąc, tak jak się wcześniej spodziewała, przemoczone futro też nieźle już dawało. Nie wiedziała ile już szła, ale kiedy dźwięk ognia stał się znacznie mniej słyszalny, niezbyt delikatnie zrzuciła mężczyznę z ramienia i odpięła jego futro. Fakt, że upadek go nie ocucił tylko utwierdził ją w przekonaniu, że niebiosa też chcą się pozbyć tego okropnego kawałka odzieży. Z satysfakcją więc odrzuciła je w stronę z której przyszli. Może i było zimno, ale jeśli miało ich to spowalniać, to lepiej było się tego pozbyć. Nie miała przecież pewności, czy sam Shen nie zatruł się właśnie tym smrodem.
– W opowieściach to raczej w drugą stronę działa, wiesz? – westchnęła znowu, po krótkim odpoczynku znowu wciągając jakkolwiek mężczyznę na ramię. Żeby chociaż jeszcze jej się trzymał. A on był zdecydowanie jak worek ziemniaków, i to taki wyjątkowo uparty i przekonany, że na ziemi jest mu najlepiej. Zaciskając zęby, jedną jego rękę przewiesiła sobie przez kark, przez co teraz musiała użyć też i lewej do trzymania go, ale przynajmniej było to jakkolwiek stabilniejsze. No i skoro bolało przynajmniej wiedziała, że nie traci kontaktu z rzeczywistością.
Czas dłużył jej się niemiłosiernie, a każdy kolejny krok wcale nie sprawiał, że czuła się bliższa jakiegokolwiek celu. Brzeg szaty miała już brązowo-zielony od wspaniałej mieszanki błota i mokrych traw. Rękaw za to był już całkowicie czerwony, a w dodatku podarty. Jednym słowem strój nadawał się do kosza. A musiała się w nim pokazać jeśli wyjdzie z lasu. Już teraz na samą myśl paliła się ze wstydu. Co gorsza, drzewa zaczęły się przerzedzać, a między nimi w oddali mignęło jej coś na kształt namiotu. Zanim zdążyła się temu przyjrzeć, mężczyzna trochę zsunął się w dół, jednocześnie ciągnąc ją za włosy i zahaczając o ramię. Zacisnęła oczy, czując napływające łzy bólu. Jeszcze tego brakowało, żeby się popłakała. A rana wcale jej tego nie ułatwiała, teraz już nie tylko boląc, ale wręcz paląc żywym ogniem. Była praktycznie pewna, że pazury musiały być w jakiś sposób zatrute. Deszcz w dodatku zamiast zmyć truciznę sprawiał, że jedynie bardziej wsiąkała w ranę, którą na domiar złego drażnił podarty materiał jej szat i rękaw Shena. Poprawiła mężczyznę na swoich plecach i lekko się chwiejąc jak najszybciej ruszyła w stronę – jak jej się wydawało – namiotów.
Na szczęście się nie pomyliła. Kawałek od linii lasu było rozbite całkiem spore obozowisko. Może pozwoliliby jej zostawić tam Shena i zająć się w końcu swoimi obrażeniami, póki jeszcze było z ręki co ratować. Nie uśmiechało jej się nosić jakichś blizn z powodu losowego potwora. W dodatku śmierdzącego potwora. Deszcz na szczęście powoli przechodził. Burza widocznie szła w przeciwnym kierunku niż Shira, bo grzmoty też już nie były aż tak częste jak jeszcze kilkanaście minut temu. Zawahała się jednak jeszcze raz przed wyjściem z lasu. Skoro burza przechodziła, może dałaby radę podrzucić Lorda tak, żeby nikt nie zdążył zauważyć jej karygodnego stroju i zniknąć w lesie. Nie był to głupi pomysł. Wymagał jednak i tak i tak wyjścia na otwartą przestrzeń, więc chcąc nie chcąc musiała to zrobić. Idąc możliwie jak najszybciej i starając się nie wywrócić na błocie, które na równinie było obecne wszędzie bez wyjątku, wprowadziła swój plan w życie. I prawie się udało, gdyby nie fakt, że kiedy była niecałe sto metrów od namiotów jeden z nich otworzył się, a ze środka wyszedł mężczyzna wyglądający prawie tak samo jak stworzenie, które zabili chwilę wcześniej. Wydawał się być jedynie zdrowszy i miał czarne włosy. Shira stanęła jak wryta, z cichym jękiem wypuszczając obie ręce Shena. Mężczyzna zresztą też kiedy tylko ją zauważył skamieniał, a sekundy zamrożenia przerwało dopiero plaśnięcie, z którym białowłosy już całkowicie zsunął się z jej ramienia i spadł na ziemię. Natychmiast zdrową ręką sięgnęła do wachlarza. Jeśli właśnie trafiła na całe obozowisko tych stworów, to to był definitywny koniec. Mężczyzna stojący przed namiotem nie atakował jednak, co chwilę patrząc to na Shirę, to na Shena i unosząc brwi coraz wyżej. Białowłosy zresztą po bliskim spotkaniu z błotem chyba powoli wracał do żywych, bo poruszył nogą, jakby miał zaraz wstać. Nie stało się to jednak, więc Shira wytężając słuch i jednocześnie nie spuszczając czarnowłosego z oczu spróbowała usłyszeć, czy jej nowy znajomy dalej oddycha, co na szczęście robił. Nagle mężczyzna przed namiotem roześmiał się, jakby ktoś mu właśnie opowiedział najśmieszniejszy żart w życiu.
– No czego jak czego, ale tego się zobaczyć nie spodziewałem – dalej się śmiejąc zaczął iść w ich kierunku. Shira znowu westchnęła, lekko opuszczając broń.
– Skoro nie zamierzasz mnie zabić, to może byś chociaż pomógł? – znowu dźwignęła Lorda z ziemi, który teraz dla odmiany ruszył ręką. Czarnowłosy mężczyzna faktycznie jej pomógł, biorąc cały ciężar na siebie i kierując się do namiotu, jak zauważyła dziewczyna, innego niż ten, z którego wyszedł. I niestety wyglądającego zdecydowanie mniej stabilnie. Mimo wszystko poszła za nim, teraz aż dziwnie lekka bez dodatkowego ciężaru. Powoli zaczynało być jej wszystko jedno. Zamierzała opatrzyć rękę, a potem ocucić lorda wyjątkowo niemiłymi ziołami i kazać przepraszać się na kolanach. Ewentualnie dziękować za ocalenie, też na kolanach. Zdecydowanie jej się to należało.
<Shen lub Avrion?>