Jesień 1456
– Widzisz sam – wydusił Saadiya.Diego od razu poczuł, że żołądek podchodzi mu pod gardło. Zaraz po tym zjawiły się zawroty głowy i bardzo nieprzyjemny ścisk od środka. Diego widząc, na co się zanosi, wybiegł z domu i pośpiesznie ukląkł nad kawałkiem trawnika. Nie dał rady powstrzymać odruchu wymiotnego; w ostatnim momencie podniósł maskę.
Krztusząc się, łowca spędził w tym samym miejscu jeszcze kilka minut. Kiedy minęła pierwsza, jakże nieprzyjemna reakcja na tamten widok, Diego zaczęło dotykać coś innego - uczucie, równie trudne do odegnania, jak wyryty w pamięci obraz sprzed chwili.
Diego nie powinien był tego wszystkiego w ogóle zobaczyć. Poczuł się jak dziecko, któremu starsi koledzy dali spróbować papierosa. Ale bez przyjemnej, acz chwilowej reakcji mózgu na nikotynę; jedyne, co z tego otrzymał, to poczucie, iż złamał wszelkie zakazy i reguły. Jakby... Jakby... nie był już sobą. Jakby... coś się zmieniło. Albo on sam, albo świat dookoła niego.
– Co ci? – wybrzmiało pytanie nad głową Diego.
– N-nie wiem – odparł mężczyzna. Ponownie uchylił maskę i wytarł usta dłonią.
Dyia przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
– W porządku, myślałem, że mnie też taki widok nie powinien ruszać... A jednak...
Diego wstał. Zakaszlał jeszcze parę razy.
Dlaczego tak wyglądała jego reakcja? Dlaczego czuł się przez ten widok... brudny? Przecież był łowcą! Polował, walczył i...
– Co robimy? – zapytał Dyia, wyrywając Diego z zamyślenia. – Szukamy odpowiedzialnych za to, nie?
– Lepszych pomysłów nie mam – mruknął kuglarz-łowca.
– Muszą być niedaleko.
– Musimy więc zajrzeć do... następnych domostw – Diego postawił krok naprzód. Noga ledwo podtrzymywała ciężar jego ciała.
<Saadiya?>