Jesień 1457
Zgodnie z ustaleniami następnego dnia udał się do kupca sprawdzić, czy aby nie miał dla niego jakiegoś nowego zadania. Szedł tak jak wczoraj. Od wstąpienia na ulicę nie trwało długo dojście do sklepu. Wszedł do środka a jego wzrok od razu skierował się ku ladzie. Zimo jak dnia poprzedniego siedział na zbyt wysokim jak dla niego krześle i dokładnie notował ważne dane w skoroszycie. Duże okulary co jakiś czas zjeżdżały z jego garbatego nosa, więc szybkimi ruchami musiał je poprawiać. Właściciel po chwili spojrzał na niego i jak poprzednim razem na jego twarzy pojawił się lekki wyraz zadowolenia.
– Oto przybył! – rozbrzmiał skrzekliwy głos – Chciałbyś może rozejrzeć się po nowym asortymencie, rano była mała dostawa, może akurat znajdziesz coś dla siebie. Ach. Ze wzgląd na interesy z ceną się dogadamy –powiedział odkładając pióro, którym notował i delikatnie zacierając ręce węsząc kolejną okazje na zysk.
– Może następnym razem. O ile nie masz wspomnianego wczoraj materiału, nie dopiszesz mnie do listy dzisiejszych konsumentów – powiedział chłodno. Znał już dużą cześć zagrywek kupców i wiedział, że nie warto wchodzić z nimi w za długie dyskusje związane z interesami.
– No trudno, może potem zmienisz zdanie. –przerwał na chwile. Wyglądało jakby jakaś myśl przeszła mu przez głowę. Po momencie kontynuował dalej – Mam kiepskie wiadomości, niestety, ach niestety nie mam na chwile obecną żadnej robótki. Żadnych specjalnych zamówień. Niestety wrócisz dzisiaj bez pracy.
– Tak też bywa –rzucił szybko łowca.
– Niedługo może być więcej pracy dla ciebie. W mieście może pojawić się sporo, bardzo sporo zleceń na poczwary i pokraki– Regis wiedział o co chodzi staremu mieszańcowi
– Potyczki zbirów doprowadzają do rozlewu krwi. Potwory to lubią. Ktoś traci, ktoś zyskuje. Zawsze tak jest – Jego twarz nie wyrażała przejęcia, był przyzwyczajony do takiego obrotu spraw
– Dodatkowo gawiedź ma rozrywkę, a okolica nowe “ozdoby” – kupiec zaśmiał się lekko
–Ozdoby powiadasz – odpowiedział łowca lekko zaciekawiony
– Wracając do domu, jeśli chcesz oczywiście, ach jeśli chcesz, zajrzyj w boczne uliczki prowadzące za miasto, tam tych “ozdób jest najwięcej”. Na dziś to tyle, bywaj zdrów łowco – kończąc rozmowę lekkim ruchem ręki wskazał kierunek drzwi.
Drugiemu z rozmówców było to na rękę, również planował kończyć ta przydługą pogawędkę.
Po wyjściu z budynku poczuł chłodny wiatr. Zaawansowana jesień bez litości przynosiła spadki temperatur. Szczelniej zakrywając się peleryną ruszył w dalszą drogę. Delikatnie rozglądając się w około zauważył niepokój ludzi. Musiał pospieszyć się z powrotem o ile nie chciał wplątać się w uliczna awanturę. Przyśpieszył kroku. Przy skrzyżowaniu, gdzie dnia poprzedniego przytrafiła mu się ciekawa konwersacja ze starszym jegomościem dostrzegł grupę osób zmierzających do jednej z odnóg prowadzącej na obrzeża miejscowości. To o takich uliczkach wspominał kupiec mówiąc, że są przyozdobione. Ruszył chcąc sprawdzić skalę ostatnich wydarzeń dziejących się w dzielnicy. Szedł boczną stroną dróżki, gdy ta nagle mocno skręciła. Po zajrzeniu zza rogu dostrzegł sporą grupę ludzi stojącą na placu. Skwerek z dwóch stron otoczony był starymi niszczejącymi budynkami, a z pozostałych rozciągał się widok na puste okolice miasta. Na środku stało kilka drewnianych konstruktów przyozdobionych owocami sporów ulicy. Kilka trzy- czterometrowych drewnianych słupów, na których powieszone były truchła. Niektóre stare, gdzie pomimo chłodu procesy rozkładu były mocno widoczne, po takie niemalże świeże, pewnie kilkugodzinne. Były tam też ze dwie bestie. Wszystkie na głowach miały materiałowe worki, z rozmów zebranych mieszkańców zorientować się jednak można było, że większość tożsamości jest dobrze znana.
Gdy podszedł bliżej wyraźnie mógł usłyszeć rozmowy gawiedzi.
– A ten po prawej to kto? –spytał jeden z gorliwie przyglądającym się wisielcom
– Ned chyba miał na imię. Podrzędny zbójczyk, co postawił się nie temu co trzeba – odparł ktoś z tłumu
– A ten spaślak? – spytała inna osoba wskazując palcem na wyraźnie najszerszego z trupów
– Tego to nazywali Myśliwy. Cholerny sprzedawczyk – kończąc zdanie mieszczanin splunął na ziemię pokazując dezaprobatę wobec osoby, o której wspomniał – mówili też na niego krzywy. Od kilku miesięcy skakał od jednego gangu do drugiej grupy. Tam, gdzie akurat bardziej mu pasowało.
– Czemu myśliwy? – zapytał ktoś z zebranych
– Kiedyś nosił nóż, taki jak używa się na polowaniach. Choć długo go u niego nie widziałem. Pewnie stracił po tamtej potyczce –zaśmiał się lekko
– A czemu krzywy? – pytanie zadała ta sama osoba co wcześniej, wyraźnie zainteresowana sytuacją
– Parę miesięcy temu jego ówczesna banda dostała łomot, a w trakcie walki został mu złamany nos. Gnojowi źle się zrósł i od tamtej pory miał go skrzywionego. –mężczyzna skończył mówić, a na twarzy pojawił się widoczny uśmieszek – Dobrze mu tak za to co robił.
Regis po tak wyraźnym opisie zorientował się, że z tym konkretnym osobnikiem miał odczynienia bezpośrednio. I to jemu zawdzięczał nowy przydomek.
Po chwili skierował swoje kroki w stronę powrotną. Nie miał już powodu by tu zostawać, a nie widział sensu w dalszym oglądaniu trupów. Gdy przechodził przez główną ulicę dzielnicy usłyszał znajomy głos
– I co chłopcze, ładne widoki – Staruszek z dnia poprzedniego spoglądał na łowcę –mówiłem, nie ma tam czego oglądać
– Aż tak złe, jak były mi opisywane nie są – rzucił łowca przystając na chwilę
– Martwi to zawsze straszny widok –powiedział z wyraźnym uniesieniem
– Po pewnym czasie można się przyzwyczaić – słowa te padły bez zawahania czy chwili konsternacji
– Jak ktoś tak młody może tak mówić? – pytanie starca padło z widocznym zaskoczeniem
– Życie – powiedział oschle i wznowił swoją podróż – Do następnego razu.
Na twarzy łowcy nie rysowały się żadne uczucia. To co zobaczył nie robiło na nim wrażenia. W głębi cieszył się jednak postawą spotkanego dziadka. Nie każdy tu miał aż tyle do czynienia z takimi scenami. To dobrze świadczy o okolicy. Przynajmniej po części, bo takie widoki nigdy nie powinny się pojawiać.