Jesień 1457
– Nie do końca wiem, gdzie wszyscy są... Poza tym... pada śnieg i... – urwała w połowie zdania.
Lestat zamrugał znowu powiekami, a w oddali nagle zamajaczyła się chata. Z jej komina wylatywała cienka strużka dymu niesiona zimnym, jesiennym wiatrem. Szara, majestatyczna, kojąca. Tańczyła ze śniegiem, tworząc finezyjne wzory na niebie, tuż ponad koronami drzew. Wołała do chmur, wzywała do siebie. Na ten widok Lestat odzyskał werwę w nogach.
– Sądzę, że tym razem nie będziesz musiała spędzać tej śnieżycy w przeciekającym szałasie...
– Proszę pana! Tam mieszka Shen! Znaczy się... Lord Shen! – krzyknęła Conna, puszczając się biegiem za Lestatem. Sprawiało jej to nie lada problem przez coraz to grubszą warstwę białego puchu. Cienkie obuwie ślizgało się na cienkiej lodowej powłoce.
– Jest łowcą?
– Tak, ale...
– W takim razie nie interesuje mnie żadne "ale". Jest częścią Gildii, wobec czego powinien służyć pomocą. Wszyscy jesteście sobie równi i musicie się wspierać.
– Lord Shen jest...
– Nie interesuje mnie, jaki jest. Jeśli coś w jego zachowaniu wam przeszkadza, należy to natychmiast zmienić – mówiąc to, zapukał do zaskakująco trwałych drewnianych drzwi. Czuł się dziwnie, myśląc o Ifanie. Wciąż pamiętał wyraźnie jego uśmiechniętą, brodatą twarz. Mieszkał tu kiedyś. Był najrozważniejszy z nich wszystkich. Gromadził wiedzę jak mało kto. Znał odpowiedzi na niemal wszystkie pytania, jakie mu zadawano. Co więcej, kolekcjonował broń i księgi. Aż do tej pory Lestat nigdy nie widział tak dużego zbioru...
<C.D.N.>