Zima 1456
No i kolejna osoba upodobała sobie nazywanie go „Zamaskowanym”... Diego już wolał jak zwracano się do niego per „Człowieku”. Chyba że miał jeszcze inne przezwisko... ale od czego ono mogłoby pochodzić, jeśli nie od maski?– Idź korytarzem na piętro, zaraz do ciebie dołączę. Pójdziemy do mojej sypialni, wypijemy coś mocniejszego i pokażesz mi trochę sztuczek – zachichotała kozia bestia.
– Uuu! – ryknął jakiś mocno podchmielony klient. – Ale przecież takiej młodej damie to nie przystoi! – Ledwo zdołał podnieść się z miejsca, by ruszyć w ich kierunku.
– Co „nie przystoi”? – zdziwił się Diego, spoglądając na Karnię.
– Nic, nic. Nie przejmuj się nimi – Koza skinęła na stałych bywalców karczmy. – Daj mi dosłownie kilka minut – Po tych słowach nabrała w kufle więcej trunku i poszła w głąb lokalu.
Diego wyjął z kieszeni kartkę. Spojrzał na swój plan dnia. Po obiedzie miał iść odebrać nową partię kawy dla Tinga. Ale z drugiej strony... Można to wcisnąć na jutro między poranny występ a popołudniową opiekę nad Lucy i Rickiem. Przecież jeszcze wystarczy im ziaren na kilka dni.
Diego nie chciał marnować okazji na socjalizację z tą pogodną osobą, którą była Karnia. Występy dawały mu satysfakcję, ale nie dawały poczucia tworzenia więzi z kimkolwiek. Jak dotąd jego jedynym prawdziwym towarzyszem był Ting. Z Conną i Feri'm nie widywał się tak często, jak by tego chciał. Co szkodzi nawiązać nową bliższą znajomość?
Kuglarz odszedł od baru i poszedł w kierunku wynajmowanych pokoików przy karczmie.
Martwiło go tylko to, jak Karnia dalej upierała się przy piciu „czegoś mocniejszego”... Nie miał w zwyczaju pić, ale jednocześnie nie chciał jej urazić swoimi ciągłymi odmowami.
<Karniela?>