Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

31 lip 2022

Od Diego "Dwóch artystów" cz. 4

 Wiosna 1457

Przecież istnieje coś takiego, jak gaśnica!
Z tą myślą Diego przebiegł się wzdłuż ścian budynków. Liczył, że znajdzie chociaż jeden punkt z właściwym oznaczeniem. Nie natknął się jednak na żaden. A ogień się rozprzestrzeniał. Wtedy Diego zauważył na innym straganie rozłożoną płachtę. Może to się przyda.
– Obiecuję, zapłacę – zapewnił kupca. Następnie spróbował zdusić materiałem płomienie. Jednak zanim sukno opadło na ogień, Diego oślepiła biała mgła. Kuglarz poczuł lodowaty podmuch; po chwili odkrył, że na jego ubraniu i masce osiadł szron. Kiedy para opadła, nie było już śladu po ogniu. Za to na rynku pojawiło się nieco śniegu i parę dziwnie wygiętych lodowych szpikulców. Te zjawiska rozchodziły się promieniście z miejsca, gdzie stał wspomniany poprzednio brodaty mężczyzna. Człowiek ten wyciągał jedną rękę przed siebie; w bardzo podobny sposób, w jaki zrobił to Carlos, wypuszczając wcześniej z dłoni ogień.
Bard/mag wychylił się niepewnie zza brodatego faceta, by ocenić sytuację. Widząc, że kryzys został zażegnany, zawołał:
– Brawo, oto nasz bohater! Spójrzcie! – wskazał na drugiego czarodzieja. Jednym ruchem ręki ugasił pożar! Brawo! Brawo! – Zaczął klaskać. Ludzie i inne stworzenia dookoła szybko podchwyciły tę inicjatywę i zaczęły otaczać brodatego maga. – Pedro bohater! Brawo! – zawołał jeszcze raz Carlos.
Diego również cieszyło, że ktoś uratował sytuację, więc oczywiście przyłączył się do oklasków i skandowania. Dopiero po chwili zobaczył, że jego nowy znajomy nie wiwatuje razem z pozostałymi. Kątem oka zobaczył turkusowy płaszcz na końcu uliczki. Dlaczego on ucieka..?
Diego wyciągnął sakiewkę i podszedł do handlarza materiałem z pytaniem, ile jest mu winny. Następnie, ruszył za Carlosem. Przecież nie ustalili jak i kiedy znów razem wystąpią!
<C.D.N.>

30 lip 2022

Od Diego "Dwóch artystów" cz. 3

 Wiosna 1457

Carlos podał Diego jego część zarobionych pieniędzy. Kuglarz schował je do sakiewki przy swoich niewypakowanych rekwizytach.
– Słuchaj, będę potrzebował jakiejś roboty. Mógłbym czasem tu z tobą występować? – zapytał bard.
– Naprawdę chciałbyś? – ucieszył się Diego. – Jesteś świetny, myślałem, że już grasz gdzieś profesjonalnie.
– Hehe, jestem profesjonalistą, ale lubię odskocznię – Carlos chrząknął. – W skrócie, jestem chwilowo bezrobotny – Założył swoje nakrycie głowy z powrotem.
– Skoro tak... Jestem na tak – oznajmił Diego.
– Wspaniale – Carlos w przypływie nowego entuzjazmu wstał. – Tańczysz z ogniem, a co byś powiedział na sztuki z różnokolorowymi płomieniami? – Po tych słowach podciągnął rękawy.
Ku zdziwieniu nowego kolegi, bard wypuścił z rąk płomienie. Każdy skrawek ognistego podmuchu był innego koloru; barwy przeplatały się między sobą i wciąż tworzyły nowe. Diego w pełni podziwu, a wręcz oczarowania, otworzył szeroko oczy i usta. Przypominający poszarpane tęcze ogień został jednak wypuszczony zbyt blisko jednego ze straganów. Handlarz zmuszony był z krzykiem ewakuować się ze swojego stoiska. Całe otoczenie poderwało się z miejsc; wszystkie oczy powędrowały na barwny pożar.
– Um... Ups – szepnął Carlos.
Diego natychmiast zaczął szukać czegoś, czym można pomóc przy gaszeniu ognia. Nie znalazłszy niczego bliżej, pobiegł w stronę studni. Rozejrzał się za wiadrem, ale tego jak na złość, nie było. Co jeszcze można by zrobić, żeby zaradzić na ten ogień? Myśl, Diego, myśl!
Carlos wycofał się nieco. Wtedy po raz drugi tego dnia obił się o kogoś plecami.
– Tu jesteś... – mruknął brodaty mężczyzna. Spojrzał na barda, a potem na płonący stragan.
– To nie ja. Miejscowy kuglarz bawił się ogniem i... sam widzisz.
Mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi. Ogień mienił się tysiącem kolorów, oczywistym było, że zwykły kuglarz nie spowodowałby zapłonu tego typu.
<C.D.N.>

29 lip 2022

Od Regisa "Szemrana ulica" cz.2

 Jesień 1457 

Zgodnie z ustaleniami następnego dnia udał się do kupca sprawdzić, czy aby nie miał dla niego jakiegoś nowego zadania. Szedł tak jak wczoraj. Od wstąpienia na ulicę nie trwało długo dojście do sklepu. Wszedł do środka a jego wzrok od razu skierował się ku ladzie. Zimo jak dnia poprzedniego siedział na zbyt wysokim jak dla niego krześle i dokładnie notował ważne dane w skoroszycie. Duże okulary co jakiś czas zjeżdżały z jego garbatego nosa, więc szybkimi ruchami musiał je poprawiać. Właściciel po chwili spojrzał na niego i jak poprzednim razem na jego twarzy pojawił się lekki wyraz zadowolenia.  

– Oto przybył! – rozbrzmiał skrzekliwy głos – Chciałbyś może rozejrzeć się po nowym asortymencie, rano była mała dostawa, może akurat znajdziesz coś dla siebie. Ach. Ze wzgląd na interesy z ceną się dogadamy –powiedział odkładając pióro, którym notował i delikatnie zacierając ręce węsząc kolejną okazje na zysk. 

– Może następnym razem. O ile nie masz wspomnianego wczoraj materiału, nie dopiszesz mnie do listy dzisiejszych konsumentów – powiedział chłodno. Znał już dużą cześć zagrywek kupców i wiedział, że nie warto wchodzić z nimi w za długie dyskusje związane z interesami. 

– No trudno, może potem zmienisz zdanie. –przerwał na chwile. Wyglądało jakby jakaś myśl przeszła mu przez głowę. Po momencie kontynuował dalej – Mam kiepskie wiadomości, niestety, ach niestety nie mam na chwile obecną żadnej robótki. Żadnych specjalnych zamówień. Niestety wrócisz dzisiaj bez pracy. 

– Tak też bywa –rzucił szybko łowca. 

– Niedługo może być więcej pracy dla ciebie. W mieście może pojawić się sporo, bardzo sporo zleceń na poczwary i pokraki– Regis wiedział o co chodzi staremu mieszańcowi 

– Potyczki zbirów doprowadzają do rozlewu krwi. Potwory to lubią. Ktoś traci, ktoś zyskuje. Zawsze tak jest – Jego twarz nie wyrażała przejęcia, był przyzwyczajony do takiego obrotu spraw 

– Dodatkowo gawiedź ma rozrywkę, a okolica nowe “ozdoby” – kupiec zaśmiał się lekko 

–Ozdoby powiadasz – odpowiedział łowca lekko zaciekawiony 

– Wracając do domu, jeśli chcesz oczywiście, ach jeśli chcesz, zajrzyj w boczne uliczki prowadzące za miasto, tam tych “ozdób jest najwięcej”. Na dziś to tyle, bywaj zdrów łowco – kończąc rozmowę lekkim ruchem ręki wskazał kierunek drzwi.  

Drugiemu z rozmówców było to na rękę, również planował kończyć ta przydługą pogawędkę.  

Po wyjściu z budynku poczuł chłodny wiatr. Zaawansowana jesień bez litości przynosiła spadki temperatur. Szczelniej zakrywając się peleryną ruszył w dalszą drogę. Delikatnie rozglądając się w około zauważył niepokój ludzi. Musiał pospieszyć się z powrotem o ile nie chciał wplątać się w uliczna awanturę. Przyśpieszył kroku. Przy skrzyżowaniu, gdzie dnia poprzedniego przytrafiła mu się ciekawa konwersacja ze starszym jegomościem dostrzegł grupę osób zmierzających do jednej z odnóg prowadzącej na obrzeża miejscowości. To o takich uliczkach wspominał kupiec mówiąc, że są przyozdobione. Ruszył chcąc sprawdzić skalę ostatnich wydarzeń dziejących się w dzielnicy. Szedł boczną stroną dróżki, gdy ta nagle mocno skręciła. Po zajrzeniu zza rogu dostrzegł sporą grupę ludzi stojącą na placu. Skwerek z dwóch stron otoczony był starymi niszczejącymi budynkami, a z pozostałych rozciągał się widok na puste okolice miasta. Na środku stało kilka drewnianych konstruktów przyozdobionych owocami sporów ulicy. Kilka trzy- czterometrowych drewnianych słupów, na których powieszone były truchła. Niektóre stare, gdzie pomimo chłodu procesy rozkładu były mocno widoczne, po takie niemalże świeże, pewnie kilkugodzinne. Były tam też ze dwie bestie.  Wszystkie na głowach miały materiałowe worki, z rozmów zebranych mieszkańców zorientować się jednak można było, że większość tożsamości jest dobrze znana.  

Gdy podszedł bliżej wyraźnie mógł usłyszeć rozmowy gawiedzi. 

– A ten po prawej to kto? –spytał jeden z gorliwie przyglądającym się wisielcom 

– Ned chyba miał na imię. Podrzędny zbójczyk, co postawił się nie temu co trzeba – odparł ktoś z tłumu 

– A ten spaślak? – spytała inna osoba wskazując palcem na wyraźnie najszerszego z trupów 

– Tego to nazywali Myśliwy. Cholerny sprzedawczyk – kończąc zdanie mieszczanin splunął na ziemię pokazując dezaprobatę wobec osoby, o której wspomniał – mówili też na niego krzywy. Od kilku miesięcy skakał od jednego gangu do drugiej grupy. Tam, gdzie akurat bardziej mu pasowało.  

– Czemu myśliwy? – zapytał ktoś z zebranych 

– Kiedyś nosił nóż, taki jak używa się na polowaniach. Choć długo go u niego nie widziałem. Pewnie stracił po tamtej potyczce –zaśmiał się lekko 

– A czemu krzywy? – pytanie zadała ta sama osoba co wcześniej, wyraźnie zainteresowana sytuacją 

– Parę miesięcy temu jego ówczesna banda dostała łomot, a w trakcie walki został mu złamany nos. Gnojowi źle się zrósł i od tamtej pory miał go skrzywionego. –mężczyzna skończył mówić, a na twarzy pojawił się widoczny uśmieszek – Dobrze mu tak za to co robił.

Regis po tak wyraźnym opisie zorientował się, że z tym konkretnym osobnikiem miał odczynienia bezpośrednio. I to jemu zawdzięczał nowy przydomek. 

Po chwili skierował swoje kroki w stronę powrotną. Nie miał już powodu by tu zostawać, a nie widział sensu w dalszym oglądaniu trupów. Gdy przechodził przez główną ulicę dzielnicy usłyszał znajomy głos 

–  I co chłopcze, ładne widoki – Staruszek z dnia poprzedniego spoglądał na łowcę –mówiłem, nie ma tam czego oglądać 

– Aż tak złe, jak były mi opisywane nie są – rzucił łowca przystając na chwilę 

– Martwi to zawsze straszny widok –powiedział z wyraźnym uniesieniem 

– Po pewnym czasie można się przyzwyczaić – słowa te padły bez zawahania czy chwili konsternacji 

– Jak ktoś tak młody może tak mówić? – pytanie starca padło z widocznym zaskoczeniem 

– Życie – powiedział oschle i wznowił swoją podróż – Do następnego razu. 

Na twarzy łowcy nie rysowały się żadne uczucia. To co zobaczył nie robiło na nim wrażenia. W głębi cieszył się jednak postawą spotkanego dziadka. Nie każdy tu miał aż tyle do czynienia z takimi scenami. To dobrze świadczy o okolicy. Przynajmniej po części, bo takie widoki nigdy nie powinny się pojawiać.  

Od Diego "Dwóch artystów" cz. 2

 Wiosna 1457

Czas przerwy nadszedł w idealnym momencie; Diego zaczynały boleć ramiona od wymachiwania pochodniami i też uda powoli buntowały się przeciwko ciągłemu kucaniu.
Ta część spektatorów, która nie miała dużo czasu, postanowiła nie czekać na rozpoczęcie drugiego aktu występu. Znaleźli się jednak tacy, co wykazali dość zainteresowania, by pozostać. Tak więc, chociaż widownia się przerzedziła, artyści po przerwie nadal będą mieli dla kogo występować.
Towarzyszący kuglarzowi bard przewiesił sobie lutnię przez ramię i usiadł na leżącej nieopodal beczce.
– Jesteś naprawdę niezły – pochwalił. – Nigdy nie widziałem, żeby facet był taki giętki... Co prawda ja też przybieram różne pozycje, ale to raczej w wąskim gronie, jeśli wiesz, co mam na myśli – zaśmiał się.
– Um... Chyba nie wiem – mruknął kuglarz-łowca.
Bard zamrugał oczami. Nie mógł uwierzyć, że ktoś nie zrozumiał tej aluzji.
– Diego – Kuglarz wyciągnął uprzejmie dłoń.
– Carlos – Bard potrząsnął jego ręką.
– Sprawnie ci idzie na tej lutni – powiedział Diego. – Znaczy... jeśli to lutnia. Ja specem nie jestem, nie chciałbym tutaj pomylić niczego.
– Tak, to lutnia, dobrze widzisz – potwierdził Carlos. – A to nie jedyny instrument, na którym gram. Jestem bardem, ale też poetą. Do usług. – Uśmiechnął się i ukłonił nisko. – To co, zarobione pieniądze dzielimy po połowie? – Wysypał na dłoń monety zebrane wcześniej do swojego szpiczastego kapelusza.
– Tak będzie sprawiedliwie – Diego podniósł sakiewkę, do której zwykle zbierał datki hojnych widzów. – Powiem, dawno nie widziałem takiego zainteresowania, twój wkład naprawdę zrobił wrażenie.
– Wiesz, ma się ten urok osobisty – Carlos przeczesał dłonią włosy. – Witam drogie panie – Zaczepił przechodzące obok dwie mieszczanki. – Ach, jak dobrze wrócić do domu. Tyle natchnienia, tyle muz... – Obejrzał się na odchodzące, rozbawione kobiety.
– Natchnienie czasami ciężko znaleźć – mruknął Diego. – Ja swojego całą zimę szukałem.
Carlos pokiwał głową i podzielił pieniądze na dwa stosy. Dwie monety jednak uciekły mu i potoczyły się pod beczkę. Kuglarz podniósł je i podał nowemu znajomemu. Sam nie policzył niczego, ufał, że Carlos rozdziela je sprawiedliwie.
Nie wiedział jednak, że bard rozłożył Ora nie po równo; nie przez nieuczciwość, a jedynie przez nieuwagę.
<C.D.N.>

28 lip 2022

Od Diego "Dwóch artystów" cz. 1

 Wiosna 1457

Ostatnie płatki śniegu dawno zniknęły. Zimne, ciemne doby powoli zastępowały coraz to cieplejsze i dłuższe dni. Roślinność budziła się do życia; tak samo odżywało miasto Rivot. Mieszczanie coraz więcej czasu spędzali na zewnątrz, na rynek wracały stragany, wrócili też uliczni artyści. Należał do nich Diego.
Powrotowi tego kuglarza towarzyszył nowy zapał, nowy zestaw sztuczek oraz nowe historie do opowiedzenia. Niektóre z nich opowiadał za pomocą tańca; często z ogniem. Ślady zostawiane w powietrzu przez płomienie podkreślały ruch wykonywany przez jego ciało.
Kiedy Diego tak skakał, nagle obił się o kogoś plecami. Nie było to typowe zjawisko, zwykle ludzie (i inne stworzenia) zostawiali mu dość miejsca podczas występów. Lekkie zderzenie wybiło kuglarza z rytmu, ale tylko na ułamek sekundy. Po upływie tej ledwie zauważalnej chwili, wrócił do tańca i znów zakręcił pióropuszami z pochodni.
Wtedy wybrzmiała muzyka instrumentu strunowego; coś idealnie komponującego się z ruchami Diego. Aż przerażająco dobrze pasująca do opracowanego przez kuglarza układu. Zdziwienie tą nową melodią, znów wybiło go z rytmu, ale trwało to zbyt krótko, by niedoświadczone oko cokolwiek dostrzegło.
– Tańcz dalej, ja się dopasuję – zakomunikował ktoś.
Nastąpił moment, w którym układ przewidywał obrót, więc dopiero wówczas Diego mógł zobaczyć, jak wygląda jego samozwańczy asystent. Był to ubrany w zdobione, turkusowe szaty bard.
Muzyk podszedł bliżej jednej z kobiet na widowni i mrugnął doń okiem. Kolejnej zaoferował kilka komplementów; Diego zaimponował fakt, że bard mówił bez przerywania gry na lutni. Panie zachichotały zawstydzone i zaczęły coś szeptać między sobą. Muzyk wtedy tanecznym krokiem podszedł do kolejnej grupy i zaczął flirtować też z nimi. Co ciekawe, jego uwodzicielskie manewry poskutkowały większą hojnością tej części publiczności. Bard zdjął jedną ręką z głowy kapelusz i przeszedł się z nim między mieszczanami, zbierając datki.
Diego tańczył jeszcze paręnaście minut; dokładnie tyle, ile zaplanował. Zbliżając się do końca układu, skinął głową bardowi, by ten również wieńczył swój występ. Najlepiej wypadną, jeśli skończą jednocześnie.
<C.D.N.>

27 lip 2022

Od Regisa "Najgorsze jeszcze przed nami" cz.5 (c.d Pedro)

  Jesień 1457 

Po powrocie do domu dalej rozmyślał o kwestii jaką poruszył mag w bibliotece. Zasiadając z kubkiem gorącego naparu, w skład którego wchodziły okoliczne zioła zastanawiał się jak rozwiązać zaistniałą sytuację. Sitra jest wrogiem z jakim jeszcze nie miał do czynienia. Znalezienie nosiciela nie będzie proste, a nawet jeśli się uda, co dalej? Pozbycie się istoty w raz z posiadaczem jest najprostsze, ale nie jest rozwiązaniem na jakie można zaakceptować. Łowca polubił okoliczną ludność, nie miał ochoty na takie rozwiązania. Uśmiercenie poprzez zniszczenie rdzenia było by najlepsze, jest to jednak trudne zadanie.  

Myśli te chodziły mu po głowie, doszedł jednak do wniosku, że najpierw trzeba znaleźć poszlaki. Posprzątał pomieszczenie i dał się na spoczynek. Zasypiając przeszła mu przez głowę  

– Szykuje się ciekawe polowanie i to niesamotnie. Ile czasu minęło od ostatniego takiego –przewrócił się na bok a sen ukoił po ciężkim dniu. 

Następnego dnia udał się do miasta. Znał kilka osób, które po odpowiednim zachęceniu dadzą mu potrzebne informacje. Ofiary infekcji nie zdają sobie z tego sprawy, nawet dłuższy czas po zarażeniu, jednocześnie stają się kanibalistycznymi potworami w momentach przejęcia kontroli przez stwora. Właśnie o potencjalne zaginięcia chodziło najbardziej. Regis udał się najpierw w okolice rynku. Znikający ludzie w bardziej niebezpiecznej części miasta nie było niczym niezwykłym, ale takie sytuacje bliżej centralnych obszarów mogły wzbudzić już lekkie poruszenie. Po przybyciu na miejsce od razu spotkał się z informatorem. Kupiec na rogu skweru. Człowiek w sile wieku ubrany w gruba zieloną kurtkę i spodniach w kolorze żółtym ochoczo dywagował w tłumie nad ceną materiałów krawieckich. Łowca podszedł do niego i zaczął rozmowę. 

– Witam, mogę sprawdzić jakość tego żółtego sukna? –zaczął radośnie, wskazując na kawałek materiału w głębi stoiska 

– Ależ oczywiście, prosiłbym jednak o podejście bliżej, to drogie płótno, wolę mieć pewność, że nic mu się nie stanie 

Myśliwy obszedł główny stół stanowiska, na którym wszelakie towary leżały przykuwając wzrok. Zagłębił się w półmrok stając na mniej niż stopę odległości od handlarza 

– Potrzebuje informacji – powiedział już w normalny dla niego sposób – były ostatnio jakieś dziwne zaginięcia?  

Kupiec odwracając się delikatnie w stronę specjalnego klienta złapał za kawałek żółtego materiału i zaczął mówić przybierając poważna barwę głosu 

– Kilka, zgaduję jednak, że nie chodzi o incydenty pokroju poszedł do lasu i nie wrócił.  

– Gdyby chodziło o coś takiego łeb odpowiedzialnego za to stwora już dawno zdobiłby czyjąś ścianę a ja byłbym o mieszek monet cięższy. Ta sprawa jest trochę inna i miej nadzieje, że nie rozwinie się w ten bardzo zły sposób – mówił rozmówca dotykając podsuniętego dla niepoznaki kawałka tworzywa 

– Coś się ostatnio podziało. W sumie garstka osób w głównej części Rivotu. Trochę dzieci, jakiś grajek. Normalnie powiedziałbym wygłodniałe Scurki, wiesz jakie mogą być, może wyjątkowy Koszmar. Cholerstwa panoszą się coraz śmielej, ale jest problem, a konkretnie problem z brakiem ciał – kończąc wypowiedź zarzucił w powietrze kilka głośniejszych słów chwalących jego towary i odpowiedział jakiejś kobiecie zastanawiającej się nad kupnem grubej tuniki i nowych ciżm. 

– Kto był ostatni? Gdzie i z kim go widziano? Potrzebne są szczegóły – stwierdził dyskretnie po czym zrobił kilka gwałtownych ruchów ręki udając żywiołowe negocjacje związane z potencjalnie zbyt wygórowaną ceną 

– Ten grajek. Jakiś trubadur. Spotykał się ostatnio z grupką jemu podobnych. Czekaj, jak oni mieli –zastanawiając się pogładził krótką kozią bródkę poprawił nieduży kapelusz z gęsim piórem na głowie i kontynuował – Roan, Carlos i Diego. Ten pierwszy często rezyduje w Karczmie Wiedźmy. Łatwo się o niego wypytasz, a z twoimi umiejętnościami i sam ci wszystko dosłownie wyśpiewa. Drugi z resztą podobnie. Nie wydaje mi się, by był w stanie być zamieszany w coś takiego, a nawet jeśli to sam prędzej czy później wpadnie, a jego kompanom zbrodni naprawdę współczuję. Ma, jeśli się nie mylę brata maga, który pracuje gdzieś w okolicy. Musiał bym dopytać. On może być już groźniejszy i na niego bym uważał. Underhill na nazwisko, może jakoś ci to pomoże. Ostatni natomiast, cóż, powiedzmy, że ma sąsiadujące miejsce pracy. Występuje na rynku, często go widuje jak robi wszelakie widowiska akrobatyczne. Zawsze w masce. Na pewno go kojarzysz. Mieszka w lesie za miastem. Pewnie jakiś dziwak, ale słyszałem, że dobry chłopak. 

Regis kojarzył ostatniego. Artysta wielokrotnie ukazywał swoje zdolności, gdy łowca robił swoje w mieście, zresztą poprzedniego dnia było podobnie. Wątek maga wydał się mu podejrzany, ale brak informacji komplikował sprawy. 

– A dzieci, wspominałeś o młodzikach? – powiedział cicho przekładając w rękach zgarnięty gdzieś z boku inny kawałek tkaniny 

– Kręciły się często w okolicach dróżki odchodzącej z północno-wschodniej części rynku. Jest tam piekarnia należąca do Meredith. Gdy zostają jej jakieś niesprzedane wypieki to żal jej wyrzucić i częstuje nimi gówniaki – kupiec podał inny przedmiot jako rekwizyt dyskusji 

– Wiesz o niej coś więcej? – spytał wyczuwając potencjał wątku 

– Dziwne rzeczy się słyszało. Ogólnie nieszkodliwa, dobra kobieta, ale podobno trzyma w domy jakiegoś dużego kota. Może on jest jakoś z tym związany. Drapieżniki potrzebują dużo jedzenia. Nie znam jednak szczegółów. Jutro jak chcesz mogę się czegoś dowiedzieć – odparł kupiec. 

– Nie trzeba. Jeśli śledztwo będzie tego wymagać sam wyciągnę te informacje. Jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć? –myśliwy powoli kończył dyskusje 

– Na razie to tyle. Bywaj zdrów Regisie. – Mówiąc to pożegnał się 

– Żegnaj Bertramie. –odparł współrozmówca wsuwając delikatnie kilka monet do kieszeni sprzedawcy. Obrócił się i wyszedł ze stoiska.  

Tropiciel odchodząc rozmyślał nad zdobytymi informacjami. Trubadur mimo, iż jest świeższym tropem w całokształcie będzie cięższy do sprawdzenia. Artyści spotykają się z dużą ilością osób, być może komuś podpadł i zaginięcie nie jest związane z Sitrą. Artyści robią głupie rzeczy. A nawet jeśli ma z nią powiązania, ten wątek będzie nie łatwy do zbadania, więc wolał zostawić go na później. Być może nowe informacje wypłyną w międzyczasie. Znikające dzieci są bardziej obiecującym wątkiem. Młodzież często ogląda widowiska, więc możliwe dowiedzenie się będzie czegoś ciekawego.  

Z takimi wnioskami wybrał kierunek. Piekarnia w okolicy rynku. Po niedługo trwającym spacerze był już prawie na miejscu, gdy dostrzegł coś ciekawego. W niedużej odległości w jego stronę zmierzał duży granatowy kapelusz należący do brodatego mężczyzny poznanego wczoraj, przez którego dzisiaj prowadzi śledztwo. 

–Witam ponownie – powiedział podchodząc do poznanego wczoraj bibliotekarza.  

<Pedro?> 


Od Diego „Obrona przed wilkami” cz. 8

 Zima 1456

– Wygląda na to, że to ostatni – oznajmił Diego, spoglądając na biegającego pod drzewem wilka. – Z jednym chyba sobie poradzę w bezpośrednim starciu. Jeśli zastosuję przy tym...
– Po co ty mi to mówisz?! Po prostu tam idź! – wykrzyknął Drun. Poprawił ułożenie rąk, wciąż kurczowo uczepionych pnia.
– Czekaj no chwilę – Diego odłamał w miarę prostą gałąź. Użył grotu, by naostrzyć jej koniec. Może gdyby miał przy sobie sznur, przywiązałby strzałę bezpośrednio do kija. Tak czy inaczej, zmierzał do zrobienia sobie prostej włóczni. Z gotową nową bronią, łowca niemalże tanecznym krokiem zeskoczył na niższe konary. Wilk spróbował dosięgnąć Diego kłami. Ostre zęby kłapnęły centymetry za nisko. Psowaty powtarzał te próby ataku mimo bezowocności każdej z nich. Zwierzę zwyczajnie nie było dość inteligentne, żeby wymyślić lepszą strategię, bądź odpuścić.
Diego przejechał wzrokiem po leżących naokoło martwych wilkach. Zastanawiało go, czy ostatni przeciwnik w ogóle rozumiał, co się z nimi stało i to, że łowca był przyczyną ich zguby. Wilk nie wyglądał na bardziej wściekłego, niż na początku. Jedynie stopniowo narastała w nim frustracja, że jeszcze nie zatopił kłów w cel.
Diego wreszcie zeskoczył z drzewa. Po szybkim przetoczeniu się po zbitej, zmrożonej ziemi, przybrał pozycję obronną. Rozszalały wilk wyskoczył w kierunku łowcy. Diego zaczął unikać ataków w ten sam sposób, w jaki robił to wcześniej tego dnia. Zęby napastnika zostawiały mu jednak coraz to mniejszy margines błędu. Nawet Drun (wciąż pozostający na drzewie) słyszał wściekłe kłapnięcia.
Po jednym z agresywnych ataków wilka, Diego nabrał dłonią nieco śniegu i rzucił tym w oczy napastnika. Psowaty chwilowo stracił orientację w przestrzeni; jego łapy rozjechały się po pokrytym lodem podłożu. Wtedy Diego wbił własnoręcznie wykonaną „pikę” w przeciwnika. Przy użyciu tej broni cios nie musiał być bardzo precyzyjny, żeby powalić raz na zawsze. Wystarczyło, że użyto dość siły.
Diego puścił uchwyt swojej prowizorycznej włóczni i rozejrzał się. Tak, to był ostatni wilk. Niewykluczone, że broniąc siebie i Druna, łowca właśnie rozbił małą watahę.
Diego zawołał wspomnianego handlarza.
– Już możesz zejść!
Drun ani drgnął.
– Już jest bezpiecznie, możesz zejść!
– A kto ci powiedział, że wiem jak?! – oburzył się Drun. – Kazałeś mi tu wchodzić to teraz wymyśl jak mam stąd zejść.
Diego podrapał się w tył głowy. Nie wziął pod uwagę tej opcji.
– Okej, może zacznij od... Albo nie, poczekaj. Pójdę po ciebie.
– Czekam, no czekam – rzucił Drun zirytowanym i nieco przestraszonym głosem.
Diego znów podciągnął się na najniższej gałęzi. Świeża rana ponownie dała o sobie znać, ale już nie tak dotkliwie. Chyba zaczynała zasychać pod ciasnym opatrunkiem. Łowca wspiął się kilka konarów wyżej i wyciągnął dłoń do Druna.
<C.D.N.>

Od Pedra „W trasie” cz. 3

 Jesień 1456

Pedro podszedł do łóżka śpiącego brata. Trącił ręką obrócone na bok zawiniątko z koca i maga. Carlos nie zareagował. Starszy więc złapał go za ramię, by nim potrząsnąć. Młodszy coś wymamrotał, po czym poprawił swój koc. Pedro zdusił mały płomyk, który pojawił się na końcu jego brody. Postanowił ściągnąć nakrycie z brata.
– Co jest? – wymruczał Carlos. – Jeszcze pięć minut, nie pali się.
– Wstawaj, przed chwilą się paliło – Pedro znów trącił brata, tym razem kolanem.
– Co, gdzie? – Carlos podniósł głowę. Po chwili za głową powędrowało całe ciało; mag wstał do pozycji siedzącej, a właściwie klęczącej. Potarł ręką oczy. Dopiero teraz dostrzegł, że za oknem brakowało pewnego kluczowego elementu. – Chwila, a gdzie słońce?
– Jeszcze nie wstało, królewiczu – powiedział Pedro. – Wstawaj, idziemy...
– Nie, nie, nie, nie, nie – wszedł mu w słowo Carlos. – Nigdzie nie idę. To ma być przyjemna wyprawa, a nie obóz treningowy. Jestem tu żeby szukać inspiracji, a nie...
– To tylko mała wyprawa do lasu. Przypomnisz sobie rośliny i ich właściwości.
– Jest noc! Jaki to ma sens?! – oburzył się młody mag.
– Właściwie, zaraz będzie widoczna jutrzenka.
– Znaczy mogę jeszcze iść spać! – Carlos spróbował odebrać Pedrowi swój koc, ale ręka brata nie ustąpiła. – Oddawaj!
– Zaraz obudzisz wszystkich w zajeździe – mruknął starszy z magów.
– Jeśli już, to będzie to twoja wina – Młodszy dalej się szarpał.
– Próbujesz rozerwać koc?
Carlos przestał na chwilę swoje starania, by złapać nieco oddechu.
– W sumie to bym się nie zdziwił, gdyby udało się go rozpruć. Widziałeś, jakie to jest cienkie? W tym zajeździe oszczędzają na wszystkim, co się da. Czemu w ogóle zatrzymaliśmy się tutaj?
– Każdy nocleg kosztuje. Ciesz się, że stać nas na jakikolwiek.
<C.D.N.>

26 lip 2022

Od Regisa "Szemrana ulica" cz. 1

 Jesień 1457 

Szedł w kierunku północnozachodnim, oddalał się od rynku. Wychodząc ze spokojnej części miasta, rzucił jeszcze okiem na gawiedź dywagującą nad stoiskami kupców. Tu kiepskie ceny rozwiązuje się rozmową i negocjacjami, tam, gdzie szedł siłą i nożem między żebra.  

Dotarł do celu swej podróży. Ulica Żwirowa, tutejsze centrum półświatka. Niebezpieczne miejsce, choć ostatnio, nawet bardziej niż zwykle. Szedł prosto, był czujny. Wiele oczu spoglądało na niego z poboczy. On miał swój cel. Chciał jak najszybciej załatwić co trzeba i odejść stąd. Wiedział do czego ludzie tu są zdolni, nie był więc bezbronny, choć to akurat było widać na pierwszy rzut oka. Na dzisiejsze interesy był ubrany w strój łowiecki, gdyż bezpośrednio po nich udał się do zleceniodawcy. Strój taki nie przyciągał jednak nadmiaru uwagi. Osoby w ubraniach przygotowanych do potyczek nie byli niczym dziwnym, a peleryna zakrywała co bardziej kluczowe części kostiumu. Szedł nie rozglądając się za nadto, ciężko było jednak nie zauważyć poruszenia wśród ludzi, coś się stało lub stać się miało. Dotarł w końcu pod wyznaczony adres. Budynek wyglądał na stary zaniedbany sklep, ale jak na warunki okolicy nie było najgorzej. Niektórzy kupcy sami decydowali się rezydować w tej części miasta, niektóre “towary” lepiej tu schodziły. Wszedł do środka. Wnętrze wyglądało już nieco lepiej. Duże pomieszczenie z wieloma starymi półkami, uginającymi się od wszelakich różności. Słoje wypełnione różnymi substancjami, kawałki stworów w płynach wszelakich, różne proszki, elementy nie wiadomo czego i wiele więcej.  Na końcu pokoju stała duża ciężka lada z ciemnego drewna. Na końcach mebla również można było dostrzec różne towary. Woreczki z przeróżnymi podpisami, dziwne skały i przyrządy kupieckie pokroju wagi i tym podobnych. Na środku leżał gruby dziennik ze spisanymi transakcjami, długami, datami dostaw. Gdy łowca wszedł do środka, kolejne jego rubryczki były uzupełniane przez właściciela interesu. Niski w połowie już wyłysiały pół elf w dużych, grubych okularach skrupulatnie przepisywał z kartki literka po literce, wszystko musiało się zgadzać. Po chwili podniósł jednak głowę, szpiczaste uszy poruszyły się lekko, a pod garbatym nosem pojawił się lekki uśmiech. 

– Pojawił się w końcu! - powiedział głośno lekko skrzeczącym ochrypłym głosem – I jak, łowy się udały? 

Łowca uchylił delikatnie pelerynę i wyciągnął spod niej niemały worek wypełniony czymś, co przez materiał wyglądało jak kilka piłek. 

– A czemu miały by się nie udać? Za każdym razem wywiązuje się z umowy. Dałeś mi szczegółowe informacje, gdzie i co mam zdobyć, oto więc zamówienie. – Mówiąc to położył wcześniej wyciągniętą rzecz na ladę –Muszę przyznać, materiał, z którego został wykonany tobołek spisuje się znakomicie, ani kropla krwi nie przeszła. 

– A mówiłem, materiał pierwsza klasa, gdy będę miał dostawę specjalnie odłożę trochę dla ciebie, ze wzgląd na tak owocne współprace. –Mówił kupiec dobierając się do zawartości worka. Gdy otworzył go najszerzej jak się dało, wyciągnął jedną z rzeczy, która przez materiał przypominała piłkę. –Świeżutkie goblinie głowy. Idealnie. Znowu spisałeś się perfekcyjnie. Oto zapłata. –Odłożył głowę z powrotem do wora i podał mieszek monet Regisowi. Zeskoczył z wysokiego krzesła. Zabrał pakunek i zacierając ręce odłożył na zaplecze.  

–Na razie to tyle mój drogi, jutro może znowu będę mieć dla ciebie małą robótkę to wpadnij–powiedział kierując swój skrzypiący głos ku myśliwemu a poprawiając jednocześnie lekko osunięte okulary.  

Łowca kierował się już ku wyjściu, gdy usłyszał 

– A jeszcze jedno – z końca pomieszczenia dobiegł głos kupca – nie zostawaj za długo w tej dzielnicy, ostatnio mamy tu spory bałagan 

– Stało się coś konkretnego? – spytał zaciekawiony  

– Nic nowego, znowu zmiany w hierarchii. Jeden rozbójnik zabił drugiego, trzeci nie zgodził się na układ czwartego i tak dalej. Dużo szumu, dużo krwi, dużo śmierci i ciągłe odgłosy ucztujących padlinożerców. Tutaj dzień jak co dzień. Szkoda by było jednak w pechowy sposób stracić tak dobrego współpracownika. –Powiedział starzec wdrapując się z powrotem na wysokie krzesło przy ladzie i kontynuując zapisywanie zeszytu. 

– Dziękuję za radę panie Zimo. 

Po tych słowach łowca wyszedł ze sklepu. Szedł prosto kierując się do uliczki prowadzącej w kierunku powrotnym do centralnej części miasta. Wtem z jednej z odnóg usłyszał gromkie zbiegowisko osób. Pomimo ostrzeżeń zdecydował się udać w tym kierunku. 

– Nie watro – stary ochrypnięty głos wydobył się zza jego pleców 

Regis odwrócił się i zobaczył staruszka siedzącego pod ledwo trzymającym się daszkiem u stóp jednego z budynków. 

–Dlaczego? – spytał łowca 

–Nie ma tam ładnych widoków, znowu bandziory rozprawiają się z im podobnymi. Same przez nich problemy – powiedział starzec 

–Taki urok tej dzielnicy, reszta miasta jest w miarę spokojna, bo tu kto ma, to rozrabia – rzekł myśliwy spoglądając w kierunku uliczki, do której planował się udać 

– Może i masz rację młodzieńcze – ochrypnięty głos znowu wydobył się od starszego mężczyzny.        –Taka ta nasza Żwirowa 

– A właśnie, czemu Żwirowa? – spędził już w okolicy trochę czasu, dalej jednako nie był pewny pochodzenia nazwy 

– A to ciekawa historia – zaczął stary wyciągając jednocześnie fajkę spod płaszcza i zapalając ją – Nazwa zgodnie z przypuszczeniami, niewiele ma wspólnego ze żwirem jako takim – zaśmiał się, zaciągnął, puścił obłoczek dymu i kontynuował – Lata temu, wiele lat, ta strefa miasta nie różniła się za bardzo od pozostałych, do czasu. Przybył to kiedyś pewien zbir i w tej dzielnicy założył swoją siedzibę. Był okolicznym postrachem, lecz w końcu i jemu się umarło. W między czasie inni mu podobni zaczęli się tu kręcić, a po śmierci najważniejszego z nich rozpoczęli walki między sobą. I tak Od jednego bandziora cała ulica została zamieszkana przez mu podobnych.  

– A czemu właściwie Żwirowa – Regis przypomniał delikatnie o najważniejszej kwestii 

– Aaaa, tak, no tak – starzec podrapał się po głowie i zaciągnął fajką – Otóż ten pierwszy wielki bandzior nazywany był Żwirem, podobno lubował się w zakopywaniu w wymienionej substancji swoich wrogów. I od jego pseudonimu wzięła się nazwa tej ulicy. Starej nazwy nikt już nie pamięta, więc jest tylko ta.  

– Hmm, ciekawie. Dziękuję ci, bywaj. –Powiedział myśliwy kierując się w końcu do upatrzonej uliczki. 

– Poczekaj, jeszcze dwie kwestie. Taka ładna historia zasługuje chyba na wsparcie w tych ciężkich czasach – mówiąc to starzec wyciągnął jedną z rąk i delikatnie się uśmiechnął 

– Nic już nie jest bezinteresowne – mówiąc to łowca wyciągnął ze świeżo otrzymanego od kupca mieszka dużą monetę i pstryknięciem kciuka podbił ją, by ta idealnie wylądował w ręce dziadka. 

– I ostatnie, naprawdę nie warto. Nic co tam ujrzysz nie jest warte psucia sobie dnia. To ich porachunki. –rzekł starzec, usłyszeć można jednak było powagę w jego głosie. Wiele widział w życiu i chyba wiele z tego wolałby wymazać z pamięci. 

Regis rzucił spojrzeniem na rozmówcę, skierował się ku rozbudzonej gawiedzi, wpół drogi zmienił jednak kurs.  

– Czasami warto słuchać się starszych – pomyślał. Po czym skierował kroki w stronę rynku.  

25 lip 2022

Od Pedra „Najgorsze jeszcze przed nami” cz. 4 (cd. Regis)

 Jesień 1457

– Powiedzmy, że w zwęglonych zwłokach niewiele przetrwa – rzucił łowca, przyozdabiając twarz lekkim, aczkolwiek ironicznym uśmiechem.
Pedro opuścił nieco brwi, słysząc to. Oparł dłonie o dzielącą ich ladę. Nie... to nie było rozwiązanie, którego szukał. Zależało mu na pewnym i doszczętnym zniszczeniu Sitry, ale nie wraz z nosicielem. Jako łowcy są odpowiedzialni za bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców Rivot i okolic. Ta nieszczęsna jednostka również jest warta obrony i ratunku. Ale trzeba ją odnaleźć szybko.
Po krótkim pożegnaniu Regis opuścił bibliotekę. Pedro zaczął rozmyślać; wręcz kartkować swoją pamięć w poszukiwaniu informacji. Czytał o Sitrach, nie raz zresztą, ale było to zjawisko tak rzadkie, że pomimo upływu lat, nadal nie było wiadomo nawet jak dochodzi do zakażenia. Znany jest jednak sposób na pokonanie Sitry – zniszczenie rdzenia, gdzie rezyduje pasożyt.
Mag spuścił głowę. A jeśli Piasek Powiernika wcale nie pokazał prawdy? Jeśli przybycie Sitry to bujda, a wizja była tylko ucieleśnieniem głęboko skrywanego, bezpodstawnego lęku? Czy magowi takiemu, jak on mogło się w ogóle udać przywołać właściwą wizję?
Z tych ponurych myśli wyrwało Pedra bicie zegara. Wskazówki pokazywały jasno, że czas zamknąć bibliotekę. Mag zgarnął z blatu ostatnie książki, by odłożyć je na miejsce. Z niecierpliwością wyczekiwał tego dnia pory zamknięcia; wyczekiwał powrotu do karczmy. Poprzedniego dnia nie zastał Berthiny na miejscu, a pozostali pracownicy nie byli tak dobrze poinformowani, jak ona. Nikt w okolicy nie był.
Mag przekręcił w zamku powierzony mu przez pracodawcę klucz i ruszył w kierunku karczmy.
Tym razem Pedrowi dopisało szczęście; kiedy przekroczył próg, zobaczył Berthinę. Akurat wręczała Carlosowi tacę z trunkami (poza grajkowaniem, brat Pedra zajmował się również kelnerowaniem w tym lokalu).
Młody mag/niedoszły łowca widząc starszego z rodzeństwa, spróbował jak najszybciej usunąć się z jego pola widzenia. Nie chciał przypadkiem dostać kolejnego wykładu na temat swoich życiowych wyborów. Na jego szczęście tego dnia Pedro nie po to tu przyszedł.
– Przepraszam na chwilę – brodaty mag zdjął z głowy kapelusz i zbliżył się do baru.
– Słucham, Pedro – powiedziała właścicielka zajazdu. – Rozumiem masz jakąś konkretną sprawę do mnie?
Łowca pokiwał głową.
– Czy w ostatnim czasie było dużo zaginięć w okolicy? – uznał, że tak sformułowane pytanie naprowadzi go na pierwsze tropy.
– Było ich kilka, to wszyscy wiedzą – rzuciła Berthina, wzruszając ramionami. – Normalna rzecz na tych terenach. Potwory szwendają się tu i tam...
Pedro poprawił okulary, chrząknął, po czym podsunął kobiecie kilka monet. Jej oczy zabłysnęły na ten widok, Pokryta ciemnymi plamami starości ręka chętnie zgarnęła zapłatę do sakiewki.
– Ale teraz zaginięć było więcej – kontynuowała właścicielka karczmy. – I znikali ci, którzy nie zapuszczają się daleko za miasto. Są wśród nich dzieci.
– Żadnych ciał, śladów po nich?
Berthina pokręciła głową.
– Potrzebny mi świeży trop – powiedział Pedro.
– Ostatnio zniknął jeden młody trubadur. Dobry chłopak, ale zawsze bujał w obłokach – westchnęła kobieta.
– Z kim ostatni raz go widziano? – spytał Pedro.
– Jak to przy śpiewaku, kręciło się przy nim dużo ludzi i innych bestii...
Pedro umieścił na blacie więcej monet. Były to ostatnie, które miał przy sobie. Że też wydał tyle na aż trzy porcje Piasku. I co gorsza, dał jedną Carlosowi! Bardzo głupio postąpiłeś, Pedro. Bardzo głupio!
– Widziano go również z kolegami po fachu. – mruknęła kobieta.
– Na przykład kim?
– Z twoim bratem, między innymi.
– Nawet tak nie mów! – Pedro uderzył pięścią w blat.
– Ależ po co te nerwy... – Berthina westchnęła. – Podaję ci tylko fakty. Kręcił się przy nim też niejaki Roan Brown, Diego Drumstick...
– Kim są ci dwaj?
– Roan stoi o tam, razem z twoim bratem – Berthina skinęła na jaskrawo ubranego człowieka. Akurat żywo dyskutował z obsługującym gości Carlosem. Pedro zmrużył oczy, spoglądając na swojego pierwszego podejrzanego. Wtedy do tych dwóch artystów podbiegło kilkoro dzieci. Jedno z nich zaczęło ciągać Carlosa za rękaw, żeby zaśpiewał jego ulubioną piosenkę. Roan jak gdyby nigdy nic obiecał zastąpić młodego barda, by ten mógł dokończyć swoje zadanie odniesienia pustych kufli za bar. Carlos jednak odstawił tacę na pobliski stolik i przyrzekł zacząć pieśń już teraz.
– Podejrzewasz ich? – spytała Berthina.
– Roana być może... Gdzie on mieszka?
– Stosunkowo niedaleko. Gdzieś przy... – kobieta nie zdołała dokończyć zdania. W słowo weszła jej kozicowata bestia:
– Co chciał tamten przy drugim stoliku? – spytała humanoidalna koza, szturchając właścicielkę karczmy.
– Pieczeń i kufel piwa. Szybko, bo zaraz sobie pójdzie! – ponagliła Berthina.
Kozica skinęła głową i w podskokach wyruszyła obsłużyć niecierpliwego klienta.
– A kim jest ten drugi, o którym mówiłaś? Jak się nazywa? – kontynuował Pedro.
– Diego Drumstick. A tak właściwie, Diego Jay Drumstick. Też jest trubadurem, ale nie wędrownym. To tutejszy. Od jakiegoś czasu.
– Gdzie on rezyduje?
– Dnie spędza w mieście na zabawianiu rodzin – kobieta zrobiła tu krótką pauzę. – Ale mieszka w lesie...
– Dobre miejsce na ukrycie ciał – podsumował ponuro Pedro.
– Och, ten niewinny chłopak nie skrzywdziłby... – zaczęła właścicielka karczmy.
– Ta sprawa jest bardziej skomplikowana, Berthino... Muszę mieć na oku Carlosa – dodał mag, jakby do siebie. – Muszę mieć ich wszystkich na oku.
– W pojedynkę będzie to dość trudne... – zauważyła kobieta.
– Już twój wkład jest wielkim wsparciem inicjatywy. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
– Ale że ja? – Berthina zaśmiała się. – Oj Pedro, Pedro...
– Hm... – mruknął mag. – A powiedz... gdzie mieszka Regis?
– Rzeźnik? Zajął pewien opuszczony dom na obrzeżach miasta. Ale żebyś nie szukał żadnej rudery, Regis zadbał, by dało się tam znów zamieszkać.
– Dobrze... Dobrze... – powiedział Pedro.
Przed opuszczeniem karczmy mag obejrzał się, żeby wychwycić widok ukochanego brata. Szczęście w nieszczęściu, on mieszkał i pracował tu w karczmie. Za dużo osób się tu kręci, by Sitra mogła go niepostrzeżenie dorwać. Ale jeśli to on byłby Sitrą...
Pedro potrząsnął głową. Nie, to nie jest możliwe. Kto, jak kto, ale on by zauważył, że coś jest nie tak. A Carlos... cóż pozostawał Carlosem. I właśnie przed chwilą o mało nie podpalił sobie nakrycia głowy próbując popisać się jakąś magiczną sztuczką.
<Regis?>

24 lip 2022

Od Diego „Harpie” cz. 1 (cd. Conna/Carlos)

 Wiosna 1457

Diego rozwinął arkusz, na którym spisał zeznania przerażonej kobiety. Mówiła dość nieskładnie, więc mężczyzna przeredagował wypowiedź, żeby była bardziej zrozumiała.
– Pisujesz czasem własne teksty? – spytał go Carlos.
– Zwykle nie. Częściej zapisuję słowa innych – mruknął w odpowiedzi kuglarz-łowca.
– O czym rozmawiacie, chłopcy? – zapytała Conna.
– O sztuce oczywiście – powiedział Carlos poprawiając kapelusz.
– Tę rozmowę możemy przełożyć na później – zauważył Diego. – Mamy teraz inne zadanie. Harpie wróciły i już zaczęły polować.
– W moich pieśniach harpia to połączenie pięknej kobiety z ptakiem. Jak Pedro powiedział mi, że mamy z nimi do czynienia byłem święcie przekonany, że chodzi właśnie o takie harpie – Carlos podniósł wzrok do góry. – Delikatne rysy twarzy, ale i ostre jak brzytwa pazury. Subtelne piękno połączone ze śmiertelnym niebezpieczeństwem... Cóż za wspaniała historia!
– Chętnie bym jej kiedyś wysłuchała – dodała pogodnie Conna.
<Conna/Carlos?>

23 lip 2022

Od Dante "Przepraszam, można pokój dla dwojga?" cz.3 (c.d. Saadiya)

Lato 1457

Nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy blondyn doprowadził go do jego pokoju. Cóż, na zimę zacznie pić wodę spod lodu, żeby jakoś się z tego wymigać. Byłaby wtopa, gdyby okazało się, że jego siostra śpiewa lepiej od niejednego barda. Miał już otwierać drzwi, ale przyszło mu coś na myśl. Wyciągnął z kieszeni spodni pięć fenów i wcisnął je do dłoni kelnera z uśmieszkiem.

- Co ja bym bez pana zrobił? Jestem dozgonnie wdzięczny za obsługę. Życzę panu spokojnej reszty dnia. - ostatni raz spojrzał na maskę chłopaka i odwróciwszy się wszedł do pokoju. Intrygował go ubiór kelnera. Nigdy się z takim nie spotkał. Oczywiście, widział festiwale z maskami, ale te były ubogo zdobione. Ta, którą nosił pracownik karczmy, na pewno nie została kupiona na festiwalu. Z daleka mógł dostrzec, że maska nie była wykonana z byle jakiego drewna, jeśli w ogóle. Kiedyś może osobiście zapyta uroczego barmana, bądź podpyta innych wynajmujących pokoje o tą tajemnicę.

Postanowił skupić się teraz na sobie. Przeczesał dłonią włosy, rozglądając się po pokoju. Przytulny wystrój, bardzo podobał się Dantemu. Miał duże łóżko z pięknie ozdobioną pościelą i szerokim oknem nad ramą, ogromną szafę na ubrania, no i biurko. Wpatrując się w okno chłopak zorientował się, że skóra zaczyna go już delikatnie piec. Przez to wszystko zapomniał, że słońce już wyglądało zza horyzontu, przez co mocniej grzało. Skrzywił się i podszedł do okna, aby pociągnąć za ciemne firany. Chłodny, ale jakże kojący cień otulił twarz bruneta, na co odetchnął z ulgą. Pozwolił sobie opaść na łóżko bezwładnie, pozwalając miękkiej pieżynie uśmierzyć ból styranych po długiej podróży mięśni. Tak dawno nie czuł takiej wygody, że prawie się rozpłakał. Niecodziennie ma się okazję wrócić do życia z dachem nad głową. Przeciągnął się raz, drugi, po czym poddał się w walce z ociężałymi powiekami. Krótka drzemka nie może mu zaszkodzić...

Dante przebudził się całkowicie rozluźniony, ze zdrętwiałą ręką i odciskami kołdry na policzku, bez orientacji gdzie jest i ile godzin przespał. Podniósł się na łokciach i uchylił nieco firankę sprawdzając, czy nie ma już przypadkiem nocy. Na szczęście aż tak późno nie było. Dopiero zachodziło słońce. Dante to miał szczęście. Przywitało go jeszcze pięknie malowane niebo, mieszające się z dniem i nocą.

Chłopak zmotywował się, żeby wstać i przebrać się w bardziej stosowny ubiór na spacer nocą. Luźne, ale zgrabne szaty które pozwolą mu w razie konieczności wspiąć się na drzewo albo biegać. 

Opuścił swój pokój i zamknął je za sobą na klucz. Schował drobiazg do kieszeni i ruszył do wyjścia z karczmy, mijając uroczego kelnera. Skinął do blondyna na pożegnanie, zanim wyszedł na zewnątrz i zaczerpnął świeżego powietrza wieczoru. 

Chłodny powiew tylko dodawał sił Dantemu. Ruszył w stronę mokradeł. Podobno o tej porze można spotkać dużo świetlików i widok jest nie do opisania. Tak opowiadał wędrowiec wskazujący mu drogę do karczmy kilka dni wcześniej. Postanowił to więc sprawdzić. Im dalej szedł, tym rzadziej widział jakiekolwiek drzewa, aż napotykał tylko pojedyncze, drobne brzozy. Z czasem robiło się coraz chłodniej. Każdy powiew wiatru przyprawiał chłopaka o dreszcze, ale nie zawrócił. Słaby szelest był słyszalny gdzieś w oddali. Stanął w miejscu, marszcząc brwi. Coś mu tu nie grało. Wędrowiec opisywał to miejsce jako porośnięte zielenią, pełne życia. A to, co teraz widział? Ani trochę nie przypominało tego opisu. Martwe od mrozu mokradło już od dawna nie jest pokryte dojrzałymi roślinami. Został wystrychnięty na dudka. Nieznajomy szelest niebezpiecznie stawał się coraz głośniejszy, wzbudzając w chłopaku poczucie zagrożenia. Odruchowo schował się za drzewem i zakrył usta, by przypadkiem bestia nie usłyszała jego przyśpieszonego oddechu. Delikatnie wyjrzał zza pnia, własnym oczom nie wierzył, co mogło go spotkać, gdyby nie zareagował w czas. Terrawit to jedno ze stworzeń, z którym nie chce się mieć nic doczynienia. Co gorsza - znajdował się na jego terenie. Ogromny jaszczur z sprawnymi szponami. Grzbiet pokrywały zakrzywione, twarde kolce. Przez moment przestał słyszeć bicie własnego serca. Bestia obnażyła potężne kły. Prawdopodobnie wyczuła jego obecność. Całkowicie skupił się na jaszczurze, który zaczął przeszukiwać pobliże Dantego. Tak właśnie miał skończyć, rozszarpany przez terrawita? Przysunął się do drzewa, dygocząc jak liść na wietrze. Ścisnął ziemię w pięści, aż poczuł coś twardego. Spojrzał na całkiem duży kamień, kiedy przyszło mu coś do głowy. Dałby radę odwrócić tym uwagę bestii i uciec. Nie miał pewności, że to się uda, ale nie widział innych opcji. Delikatnie wychylił się zza drzewa i zamachnął się, rzuciwszy kamień najdalej, jak mógł. Uderzył z głośnym hukiem, co rzeczywiście rozproszyło gada. Nie musiał czekać długo, aż potwór zniknie z jego pola widzenia w pogoni za hałasem. Dante podziękował niebiosom w pośpiechu i uciekł z mroźnych mokradeł, ile sił w zesztywniałych od strachu nogach. Zatrzymał się dopiero pod karczmą, chwiejnie opierając się o ścianę. Zgrzybiały staruch, pewnie tylko czekał na jego śmierć kiedy zachęcał go do pójścia w tak groźne miejsce. Już nigdy nie posłucha nieznajomych wędrowców. Długo zajęło mu okiełznanie oddechu i uspokojenie drżących od wysiłku nóg, ale doprowadził się do porządku i wszedł do karczmy, rozpinając trzy guziki koszuli. 

Zatrzymał się, widząc kelnera leżącego na ladzie. Pobili go? Czy on żyje? Zgorączkowanym krokiem zbliżył się do blondyna przyjrzał się, czy jego klatka piersiowa się unosi. Na szczęście tak, unosiła się i opadała równie wolno, Dante założył więc, że uroczy kelner uciął sobie drzemkę na ladzie. Trochę dziwne miejsce. Możliwe, że spał tyle, co on pił ludzkiej krwi, więc nie zamierzał go budzić. Usiadł jedynie przed ladą i skorzystał z okazji, że mężczyzna śpi, by przyjrzeć się jego masce. Złoto zdobiona namalowanymi piórami i obcym dla Dantego znakiem na czole. Zauważył, że oczy zakryte miał czarnym szkłem, przez które prawie nic nie widać. Z bliska wyglądała jeszcze piękniej. Te wzory tak starannie wykonane... Musiał ją poczuć. Ostrożnie, opuszkami palców musnął policzek maski, po czym krótko przejechał w dół, do dzioba. Miał rację - nie była nawet drewniana. Metal, pokryty matową czernią. Nie dostanie się tego byle gdzie. Musiała być robiona na zamówienie. Ale jak wyglądała jego twarz? Nie mógł przecież tego nosić zawsze. Delikatnie i powoli zaczął unosić maskę za dziób. Wtedy ręka kelnera chwyciła jego w mocnym uścisku. Dante otworzył szerzej oczy, nie spodziewając się, że blondyn nie spał. Nic nie widać przez te szkła, nawet by nie zauwaźył, że otworzył oczy.

- Nie śpi pan? - zaśmiał się lekko z własnej lekkomyślności. - Proszę wybaczyć moją czelność. - dodał po chwili. Barman wciąż trzymał rękę chłopaka w szczelnym uścisku przez co poczuł już strach. Uraził go? Wkurzył się? Przełknął dyskretnie ślinę i patrzył zakłopotany w maskę, bo oczu nie był w stanie dostrzec.

<Saadiya?>

20 lip 2022

Od Regisa "Najgorsze jeszcze przed nami" cz.3 (c.d Pedro)

Jesień 1457 

Było popołudnie. Jesienne słońce nabierało ognistej barwy i szykowało się do schowania za horyzont. Regis siedział na rynku i szykował się do powrotu do domu. Miał do zrobienia jeszcze tylko jedną rzecz, więc zdecydował się na krótki odpoczynek. Większość dnia spędził w mieście chodząc i załatwiając bieżące sprawy. Kupno kilku materiałów, złożenie zlecenia u kowala, zakupy do spiżarki i inne drobiazgi. Po tym wszystkim odpoczywał w jego ulubionym miejscu. Na skraju rynku znajdowała się ławka. Nie była w niczym specjalna, oprócz położenia. Widać z niej było wszystkie najważniejsze i najciekawsze rzeczy skweru. Handlarzy przy stanowiskach, szyldy sklepów delikatnie poruszane podmuchami wiatru, budynek urzędowy, kupców ze swoimi straganami. W oczy często rzucali się również osoby chcące coś pokazać, a wśród nich wyróżniał się pewien kuglarz. Zawsze w masce, nawet w trakcie przeróżnych akrobacji. Był tu niemalże zawsze, jak łowca kręcił się w okolicy. Występy przyciągały wzrok gawiedzi, widać jednak było, że nadchodząca zimna pora uszczupliła ilość chętnych na oglądanie występów. W okresie letnim skupiały się wokół niego spore grupy, a teraz stały ledwie ze trzy osoby.  

– Przykre. Oby miał inne źródło dochodów, bo długo nie pociągnie. – myślał tak w trakcie, jak jeden z niewielu gapiów zaczął oddalać się od widowiska.  

Wstał z ulubionej ławki w mieście i zaczął szykować się na ostatnią kwestie do załatwienia. Zakładając plecak na plecy, kątem oka zobaczył niepokojący widok.  

Artysta przewrócił się w trakcie jednej ze sztuczek. Nie powinno to nikogo dziwić, łowca rzadko jednak widział by konkretnie ten miał takie problemy z koordynacją. Obserwował go dłuższą chwilę, po tym jednak incydencie nic podobnego się nie wydarzyło. Regis odszedł, miał jednak niejasne przeczucie, a to rzadko go zawodziło, że coś jest nie tak.  

Do ostatniego miejsca na liście do odwiedzenia przybył kilka chwil później. Miejsce znajdowało się nieopodal rynku, więc nie miał do niego długiej drogi. Była to miejska biblioteka. Zdarzyło mu się wstąpić tam ze dwa może trzy razy, zawsze jednak z czystej ciekawości. Każda jednak wizyta kończyła się fiaskiem, a to przez tabliczkę “Chwilowo nieczynne” czy robiących problemy klientów. Dzisiaj jednak nic nie zapowiadało złego obrotu spraw, więc może w końcu się uda. Poruszył drzwi wejściowe i przekroczył próg. Po zamknięciu za sobą wrót usłyszeć można było znaczny spadek szumów miejskiego gwaru. Budynek był dobrze wyciszony, jak na miejsce skupienia przystało. Ruszył w kierunku lady, by uzyskać potrzebne informacje dotyczące interesujących go ksiąg. Po dojściu do niej nie ujrzał jednak nikogo. 

– Dzień dobry, można prosić o pomoc – powiedział nie za głośno, lecz donośnie by było go bez problemu słychać w większości zakamarków lokum. 

– Już idę – powiedział męski głos dobiegający zza kilku dużych regałów znajdujących się na lewo od aktualnej pozycji łowcy. 

– W czym mogę pomóc – słowa te padły od ukazującego się brodatego mężczyzny w okularach. Nie był stary, lecz przez zarost wyglądał na więcej lat na karku. – Od razu uprzedzam, nie ma dużo czasu, niedługo zamkniecie – dopowiedział zachodząc za wewnętrzną część stołu, przy którym stał łowca.

– Na szczęście nie jestem po zbyt dużą ilość dzieł – Odrzekł Regis. Znów plany dotyczące księgozbiorów mogły zakończyć się niepowodzeniem, nie dał jednak po sobie poznać lekkiej irytacji –Chciałbym prosić o dzieła dotyczące Smokokształtnych, w szczególności Wyvern i Draków. Gdyby było coś dotyczące anatomii humanoidów również z chęcią przyjmę –odrzekł składając w końcu prośby 

Bibliotekarz spojrzał podejrzliwie – Jesteś łowcą? – spytał w końcu 

– Tak – odpowiedział konkretnie na konkretne pytanie 

– W okolicy pojawiło trochę się tego typu myśliwych, ciebie jednak nie kojarzę – rzucił mężczyzna. 

–Skoro kojarzysz tutejszych łowców mnie również na pewno, po prostu nie wiesz, że to ja – mówiąc to dojrzał za ladą oparty o regał z książkami kostur. Domyślił się, że należy do rozmówcy, który w tym wypadku musi być magiem. 

–Jak więc się zwiesz? – spytał poważnie, zauważyć można było jednak nutę ciekawości 

–Regis, moje imię to Regis – powiedział 

– Więc tak wygląda okoliczny rzeźnik. Historie o twoich łowach stają się dość popularne. Miło w końcu spotkać cię osobiście –Powiedział mag  

– Warto wiedzieć, nie wiedziałem o tak wielkiej popularności ani o tym tytule. Miło słyszeć takie słowa od, zgaduje kolegi po fachu – odrzekł lekko zmieszany. Sława może przynieść my pracę, ale i wiele problemów. Na razie nie chciał się tym jednak przejmować. 

– Już idę po księgi – odparł czarodziej oddalając się od stołu i przechodząc do sedna sprawy, przez którą oboje się tu spotkali.  

– Proszę, jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebował postaram się znaleźć więcej – rzekł wręczając tytuły przed chwilą poznanemu łowcy. 

Regis podziękował i zaczął pakować. Kierując się ku wyjściu usłyszał jednak pytanie kierowane od maga.

– Miałeś kiedyś do czynienia z Sitrą? – 

– Z Sitrą. Widziałem efekty jej działania i sposób jej pozbycia, znam tez teorię, ale nie miałem jeszcze okazji się z nią bezpośrednio zmierzyć. Masz podejrzenia, że pojawiła się w okolicy? – pytanie padło z wyczuwalnym zaniepokojeniem. Walka z pasożytem a ze zwykłym stworem to dwie zupełnie różne kwestie, na niekorzyść tej pierwszej. 

– Możliwe. A jaki sposób pozbycia się jej widziałeś? – spytał zaciekawiony 

– Powiedzmy, że w zwęglonych zwłokach niewiele przetrwa – odparł łowca z lekkim uśmiechem ironii, zorientował się jednak, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał mag. 

– Na razie to wszystko, w razie czego spróbuję się z tobą skontaktować – rzucił te słowa kierując się z powrotem w stronę wielkich regałów. 

Po wyjściu Regis odczuł spadek temperatury. Owinął się szczelniej płaszczem i peleryną. Zarzucił kaptur na głowę i skierował się w drogę powrotną do domu. Ostatnie ogniste języki światła dziennego przemykały między dachami budynków centralnej części miasta.  

– Sitra co? Będzie ciekawie – powiedział cicho do siebie znikając w odmętach ciemności. 


<Pedro?> 

Od Diego „Obrona przed wilkami” cz. 7

 Zima 1456

Diego zacisnął zęby i pomimo bólu wspiął się na gałąź. Zobaczył, że krew przesiąkała już przez opatrunek. Będzie musiał wybrać się z tym ugryzieniem do jakiegoś medyka; może znajdzie Connę gdzieś przy skraju lasu.
Diego, choć przyszło to z lekkim trudem, wdrapał się jeszcze wyżej. Teraz widział wszystkie wilki, które po nich przyszły. Diego policzył palcami strzały w kołczanie. Powinny mu wystarczyć, ale bezpieczniej będzie nie chybiać.
Pierwszy wilk oparł się przednimi łapami o pień drzewa, na którym siedzieli Diego i Drun. Warknął głośno; aż było w tym czuć nutę irytacji wywołanej faktem, że nie może dosięgnąć celu. Łowca podniósł łuk i ze skupieniem wycelował. Teraz mógł to robić z pełnym spokojem o bezpieczeństwo swoje i Druna, którego eskortował.
Łowca wypuścił pierwszy pocisk; potem następny i następny. Wilki padały jeden po drugim, chociaż czasem trzeba do tego było więcej niż jednej strzały. Diego poruszał się z gałęzi na gałąź w poszukiwaniu jak najlepszego kąta celowania. Przeskakiwał bez trzymania się niczego, co widocznie zaimponowało Drunowi.
Po jakimś czasie na dole został już tylko jeden wilk. Był jednak bardzo niespokojny, a co za tym szło, tak ruchliwy, że Diego nie mógł go trafić. Po trzeciej zmarnowanej strzale łowca zaczął się zastanawiać, czy czasem nie lepiej byłoby stanąć z tym osobnikiem do walki tam na ziemi.
<C.D.N.>

19 lip 2022

Od Pedra „Najgorsze jeszcze przed nami” cz. 2 (cd. Regis)

 Jesień 1457

Traf chciał, że biblioteka znajdowała się niedaleko rynku, więc Pedro miał zawsze dobry widok na ruch przekupniów i innych mieszkańców Rivot. Podczas pracy, lub w przerwach, mag ukradkiem przyglądał się mijającym go ludziom i innym stworzeniom. Oceniał którzy byli zamożniejsi, a którzy ledwo wiązali koniec z końcem. Nie omieszkał też cicho wydawać werdykt, którzy z nich prezentują się przyzwoicie, a którzy nie powinni w ogóle wychodzić dziś z domu.
Ostatni kłąb kurzu został zamieciony przez Pedra na szuflę. Mag podniósł wspomniany przedmiot w dłoń i wyszedł na zewnątrz, by go opróżnić. Kiedy otworzył drzwi, do środka wdarło się blade światło słoneczne, a z nim - gwar ulicy. Nagle słuch Pedra wyłapał znajomy głos rzucający charakterystyczne powiedzonko.
– O choroba jego gajowego!
Pedro odłożył szuflę na brzeg stołu przy wyjściu. Właśnie kończył sprzątanie, a tym samym swoją zmianę w bibliotece, więc mógł spokojnie podejść i się przywitać.
– Jed, dobrze cię znowu widzieć – powiedział, przyozdabiając twarz szerokim uśmiechem. Nie był to uśmiech szczery, ale przez zarost Pedra nikt nie byłby w stanie tego dostrzec.
– O choroba jego gajowego, Pedro! Wróciłeś, stary byku – ucieszył się handlarz. Poklepał maga po ramieniu. – Gdzie masz zbroję, co?
– Niepraktycznie jest nosić ją podczas pracy w bibliotece.
– Pewnie interesują cię moje towary, co? Chodź, pogadamy o tym w drodze na rynek – zaprosił kupiec.
– Interesuje mnie przede wszystkim Piasek Powiernika – Pedro ruszył wraz z nim w odpowiednim kierunku. – Miałeś go nieprzerwanie od lat, więc zakładam, że masz go i tym razem.
– Ha! Dałbyś głowę to wciąż byś ją miał.
– Cieszy mnie to bardzo – powiedział spokojnie Pedro. – Czy ceny uległy zmianie?
– Mamy ciężkie czasy, coraz trudniej o większość mojego asortymentu... Musiałem trochę podnieść ceny. Ale nieodczuwalnie, zapewniam cię!
– To się jeszcze okaże. Podaj coś konkretnego – zażądał mag.
– Dwa Feny za porcję.
Pedro przeklął w myślach. To dużo, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego obecną sytuację. Wspierając materialnie Carlosa ciężko jest odłożyć coś więcej, a Pedro nadal miał w planach zakup własnego lokum dla siebie i brata. Ale faktem było też, że Pedro dawno nie miał Piasku Powiernika. A ta substancja już dwa razy uratowała życie bliskich mu osób; pierwszy raz jego matkę, kiedy piaskiem posłużył się ojciec, a drugi raz wuja Ray'a; wtedy wykorzystał piasek sam Pedro.
– Daj mi trzy porcje – powiedział wreszcie mag.
– Aż trzy? – zdziwił się Jed. – O choroba jego gajowego...
– Powiedziałem „trzy” – rzucił Pedro, wyciągając przed siebie dłoń. Zrobił wyjątek od swojej reguły odnośnie codziennych spraw i użył magii do przywołania sakiewki ze swoimi pieniędzmi.
– Niech będzie – powiedział Jed. Przyjął zapłatę i wręczył Pedrowi trzy fiolki wypełnione połyskującym, srebrnobiałym proszkiem.
Uzyskawszy, co chciał, Pedro zapytał mężczyznę o kilka spraw osobistych. Nie dlatego, że go to bardzo obchodziło; wolał zostawić po sobie miłe wrażenie na tak ważnym sprzymierzeńcu i przynajmniej udawać, że mu na nim zależy.
Pedro zatoczył jeszcze koło pośród już rozstawionych straganów, ale nie znalazł na nich nic ciekawego; nawet jednego stoiska ze starymi księgami, ani magicznymi przedmiotami. Znaczy, był jeden kupiec utrzymujący, że jego towary mają wyjątkowe właściwości, ale Pedro już na pierwszy rzut oka mógł śmiało stwierdzić, że to jedno wielkie oszustwo. Tak więc, niedługo po spotkaniu Jed'a Pedro udał się w kierunku Karczmy Starej Wiedźmy. Jeśli chciał użyć Piasku, musiał znajdować się w nieco spokojniejszym otoczeniu; przykładowo, swoim wynajętym pokoju.
***
Pedro przekroczył próg karczmy. Od wejścia przywitał go mocny swąd pijanych ludzi i innych stworzeń. Wydłużył krok, żeby przedostać się nad jednym już leżącym mężczyzną, który za żonę wybrał sobie butelkę trunku. Pierwsze co zrobił mag po pokonaniu tej przeszkody, to odszukał wzrokiem brata; ten rezydował w rogu izby i zabawiał podchmielone towarzystwo pieśnią o czterdziestu pszczołach. Utwór był głupi jak but, ale pomimo tego widzowie wesoło „tańczyli” i „przyśpiewywali” refren.
Pedro pomyślał, że długo już nie będzie tak dobrej okazji na nową lekcję dla Carlosa. Jed pojawiał się w mieście tylko raz do roku, a odpowiednie wykorzystanie Piasku Powiernika może okazać się ważną umiejętnością. Nie powinno to sprawić tak utalentowanemu, młodemu magowi problemów. Może jedno podejście wystarczy.
Pedro przecisnął się między widzami, by porozmawiać z Carlosem.
– Trzydzieści sześć pszczół miało na wino chęć. Lecz było ono zatrute; zostało trzydzieści pięć! – wyśpiewał bard.
– Carlos, skończ to rzępolenie, mam do ciebie sprawę.
– Trzydzieści pięć pszczół chciało zjeść dwa sery... – kontynuował młodszy z magów.
– Carlos!
– … a wtedy przyszedł scurek; zostało trzydzieści cztery!
Pedro wyrwał z rąk Carlosa lutnię. Oczywistym było dla niego, że nowa, cenna lekcja to coś ważniejszego od „sztuki”.
Widownia zamruczała z niezadowoleniem. Ci, którzy znali braci trochę lepiej, odeszli, wiedząc, że pieśń już nie ma szansy na kontynuację. Jeden podszedł do starszego maga z chęcią mordu w oczach, ale Pedro jednym ruchem przewrócił go na ziemię; nie był to żaden wyczyn, pijany delikwent ledwo stał na nogach.
– Co ty robisz?! – zdenerwował się Carlos.
– Idziemy na górę. Posiądziesz nową umiejętność.
– Ktoś raczył mnie spytać, czy ja tego chcę?
– Nie musiałem – podsumował Pedro. – Idziemy na górę.
Koniec końców mag zawlókł młodszego brata do pokoju niemalże siłą. Carlos nie miał dość mięśni, by się opierać. Wreszcie usiedli jeden naprzeciwko drugiego. Wtedy Pedro wyjął z sakwy fiolki.
– Co to jest? – chciał wiedzieć Carlos.
– Piasek Powiernika.
Młodszy z braci popatrzył na Pedra, jakby oczekiwał dalszych wyjaśnień. Starszy jednak milczał.
– To ma mi coś mówić?
– Nie raz opowiadałem ci o Piasku Powiernika – mruknął brodaty mag. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
– Mógłbyś przestać zakładać, że zapamiętam wszystko co mi kiedykolwiek powiedziałeś – Carlos podniósł teatralnie oczy do góry.
– Niech będzie, zaczniemy od nowa. To jest Piasek Powiernika – Pedro podniósł fiolkę przed oczy brata. – Zażycie go sprowadza wizje. Przy odpowiednim skupieniu mogą one dotyczyć...
– Wizje? – Carlos nagle ożywił się.
– ...nawet przyszłości – dokończył Pedro.
– Trzeba było od tego zacząć – młodszy przejął od brata jedną fiolkę. – Jak się tego używa? Czekaj, nic nie mów! Na pewno się to...
– Wdychasz to nosem. Trafia bezpośrednio do układu krwionośnego – opisał Pedro.
– Błe nie mów mi o krwi!
– Wizje mogą dotyczyć różnych rzeczy – kontynuował starszy. – Ale musisz się skupić na tym, co chcesz otrzymać. Jest nas dwóch, więc jest niskie prawdopodobieństwo, że Piasek pokaże nam dokładnie te same urywki przyszłości. Mamy duże szanse dowiedzieć się o czymś ważnym.
– W porządku, wchodzę w to! – oznajmił z entuzjazmem Carlos.
Pedro uśmiechnął się pod wąsem. Wreszcie udało mu się czymś zainteresować brata. Oby teraz wszystko poszło gładko...
– Au! To parzy w nos! – jęknął Carlos.
– Nie wdychaj wszystkiego naraz. To opóźni działanie – powiedział Pedro. – Trzeba powoli, stopniowo. O tak – Nabrał nieco Piasku na palec i zaprezentował. – I teraz musisz się skupić.
Pedro poczuł, jakby podłoga pod nim zamieniła się w nicość. Świat dookoła zaczął znikać; sylwetka siedzącego naprzeciwko Carlosa zamazywała się. Mag skoncentrował myśli na tym, co chciał zobaczyć; na przyszłości.
Zobaczył przed sobą białą przestrzeń. Przez chwilę wszystko trwało w ciszy i bezruchu. Potem na środku tej bieli pojawiła się czarna plama. Zaczęła rosnąć, by wkrótce wypuścić na wszystkie strony szare żyły. Wtedy Pedro nie miał już wątpliwości, co widzi.
Sitra.
Pedro zażył kolejną porcję Piasku. Szare odnogi oplotły biel i zasłoniły ją. Mag usłyszał krzyki i rozpaczliwe wołanie o pomoc. Ostatnia dawka. Pedro zobaczył Świszczące Równiny; karczmę, potem miasto i las. Górska ścieżka, świszczące mokradła... To wszystko dzieje się bardzo blisko.
I na tym skończyła się jego wizja. Wrócił widok świata materialnego. Pedro otarł czoło; jednym z częstych efektów ubocznych zażywania Piasku Powiernika była nadmierna potliwość.
– Ten twój proszek w ogóle nie działa! – rzucił nagle Carlos. – Czekam tak już od pięciu minut i... – zamilkł.
Starszy z braci spojrzał na młodszego.
– Carlos, słyszysz mnie? Opisuj wszystko, co widzisz – kazał Pedro. Liczył, że wizja brata dopełni jego wizję.
– Widzę... kobietę. Jest w pięknej sukni powiewającej na delikatnym wietrze. Jej włosy opadają z finezją na ramiona...
– Dobrze, co jeszcze? Co ona robi? – wypytywał brodaty mag.
– Nic nie robi. Patrzy niezręcznie w bok.
– Wstydzi się? – zgadywał Pedro.
– Opowiadam jej o mojej sztuce. Czytam z kartki pierwsze wersy mojego nowego wiersza – opisał Carlos. Zrobił się czerwony na twarzy.
Pedro oniemiał. Po tym, załamał ręce. To nie była wizja przyszłości. To było wspomnienie jednej z pierwszych randek Carlosa. Zmarnować tyle Piasku Powiernika! Pedro, jak głupio zrobiłeś tak po prostu dając go bratu!
– Wystarczy tego – Pedro potrząsnął młodszym. Był to jeden z prostszych sposobów na zatrzymanie działania Piasku.
– Teraz pokazuję jej sztuczki z iskrami – kontynuował Carlos. – Pierwsze nawet się udały, ale potem jej włosy zajęły się ogniem... – dodał i ukrył twarz za dłońmi.
Pedro pociągnął brata za czuprynę. To był drugi sposób.
– Próbowałem ugasić ogień, ale tylko oblałem jej suknię. Całkiem zniszczyłem ten delikatny materiał...
Pedro szarpnął mocniej loki Carlosa. Powinien był przewidzieć, że wizja będzie w jego przypadku długa, wyraźna i trudna do rozbicia. Tak samo, jak powinien był przewidzieć, że braciszek nie zdoła się skupić na tym, co trzeba.
– Au, au, co ty robisz! Pedro, do cholery, puść mnie! Nie godzi się szarpać złota mojej głowy.
Pedro odetchnął z ulgą widząc, że jego brat się ocknął. Wstał z miejsca.
– Muszę iść.
– Co? Zawlokłeś mnie tutaj wspominać przeszłość, a teraz sobie pójdziesz? Dlatego przerwałem koncert?! – oburzył się Carlos.
Pedro nic już nie odpowiedział. Zbiegł po schodach do głównej sali karczmy. Musi się rozmówić z Berthiną.
Sitra... Najniebezpieczniejsze monstrum, jakie widział ten świat. 
<Regis?>

Od Diego „Obrona przed wilkami” cz. 6

 Zima 1456

Spomiędzy zasp wyskoczyło szare cielsko uzbrojone w ostre zęby. Diego nie zdążył podnieść łuku z powrotem. Został przewrócony na ziemię. Szczęki wilka zacisnęły się na jego przedramieniu. Jednak zanim drapieżnik zdołał szarpnąć i złamać kość, dostał od łowcy w pysk kolanem. Diego szybko złapał strzałę bliżej grotu i wbił ją w głowę wilka. Pozbawione życia zwierzę musiało wypuścić kończynę łowcy z uścisku.
Diego wydostał się spod bezwładnie wiszącego cielska. Złapał się szczelnie za przedramię; ściekała po nim krew. Drun podał swojemu obrońcy jakiś kawałek materiału; zapewne wzięty z wozu.
– Dziękuję – mruknął Diego i z cichym syknięciem zasznurował prowizoryczny opatrunek, pomagając sobie zębami. Zupełnie jakby miał i w tym jakąś wprawę...
– Przydałaby ci się jakaś broń przeznaczona do bezpośredniego starcia – stwierdził Drun.
– Coraz wyraźniej to dostrzegam – westchnął kuglarz-łowca. Spróbował napiąć łuk. Na szczęście nowa rana nie była głęboka, nie powinna przeszkadzać w dalszej walce.
Rozległo się skrzypnięcie śniegu. Subtelne, ale słyszalne. Kolejny wilk się tutaj podkradał; tym razem od strony Druna. Diego szybko stanął przed swoim towarzyszem i wycelował z łuku w pierwsze miejsce, gdzie zobaczył drobny ruch. Usłyszeli świst strzały, a następnie jej uderzenie w zaspę. Pudło.
Wilk dalej krążył dookoła ludzi. Diego chwilę szukał go wzrokiem i słuchem. Bezskutecznie; nie miał tych zmysłów tak wyostrzonych jak bestia. Nawet pomimo faktu, że ludzie chodzą na dwóch nogach i widzą dalej, wilk (lub wilki) zbyt dobrze kryły się pośród otoczenia.
Trzeba podejść do tego inaczej... Ale jak? Co mogłoby im w tej sytuacji pomóc... No jasne!
Diego zaczął się rozglądać za idealnym drzewem do realizacji nowego planu.
– Co ty robisz? – zdziwił się Drun.
– Musimy... – zaczął Diego. Wtedy z ukrycia wyskoczył kolejny drapieżnik. Rozdziawiając pysk, celował w nogi Diego. Kuglarz szybko uniknął kłapnięcia. Potem zrobił to ponownie i ponownie. Jego wywijanie nogami i skakanie pośród zasp powoli zaczynało przypominać taniec. Po jakimś czasie wilka wyraźnie zmęczyło to szaleńcze ganianie za którąkolwiek z nóg Diego. Wtedy kuglarz-łowca wyjął strzałę i po ostatnim piruecie wycelował w wilka. Strzała ze świstem poleciała prosto do celu. Drapieżnik padł na ziemię.
Diego widząc, że zyskali odrobinę czasu, podbiegł do pnia i przygotował dłonie do podsadzenia Druna na górę.
– Zostaw pan wóz, musimy wejść na drzewo Tam poczekamy aż przyjdzie ich więcej.
– Na drzewo?!
– Szybko – ponaglił Diego.
Drun niechętnie wypuścił z dłoni uchwyty swojego wozu i z rozbiegu doskoczył do Diego. Kuglarz-łowca podsadził go na wysokość jednej z niższych gałęzi.
– Niech się pan wspina wyżej – kazał Diego. Wtedy za jego plecami rozległo się głośne warczenie. Kuglarz sam wziął rozbieg, podskoczył i złapał rękami inny konar. Chciał się podciągnąć na nim, ale wtedy poczuł nagły ból w świeżej ranie.
<C.D.N.>

18 lip 2022

Od Diego „Obrona przed wilkami” cz. 5

 Zima 1456

Diego wraz z Drunem ruszyli dalej przez las. Cały czas kążyli jeden obok drugiego; w końcu tylko łowca miał ze sobą gotową do wystrzału broń. Tylko on w ogóle miał broń. Przystawali na każdy odgłos i jakikolwiek kształt, który mógłby być kolejnym zwierzęciem.
– Jak na łowcę, jakoś mało bezpiecznie się czuję pod twoją opieką – rzucił Drun.
– Mówiłem, że dopiero się uczę – mruknął Diego. – Niczego przed panem nie ukrywałem.
– A przyjąłeś zaliczkę. To było twoje zapewnienie, że sobie poradzisz – kontynuował kupiec.
– Przepraszam, przecież zabiłem tamtego wilka. Nie wiem o co panu chodzi.
– Też mi się trafił łowca... – wymamrotał Drun.
Diego westchnął; nic już nie powiedział. Poczuł się trochę winny przez fakt, że nie spełnia oczekiwań zleceniodawcy.
Po jakimś czasie obaj ujrzeli za drzewami jakiś nowy kształt. Był z o wiele ciemniejszy, niż bure pnie i niższy od nich.
– Mój wóz! – prawie wykrzyknął Drun.
– Ciszej – Diego uniósł dłonie, żeby uspokoić nieco kupca. – Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni.
Handlarz rozejrzał się, ale tylko pobieżnie. Wybiegł w stronę swojego dobytku i z radością wymalowaną na twarzy dopadł wozu. Diego po cichu, z wciąż napiętym łukiem, dołączył do towarzysza. Dopiero teraz mógł poznać, co tak właściwie przewoził tędy Drun. Wyglądało to na jakieś krzywo wykute rupiecie; tu nożyce, tam jakiś ostro zakończony pręt... Niektórzy po prostu nazwaliby te rzeczy śmieciami.
– Po to chciał pan wracać taki kawał drogi? – zdziwił się łowca.
– Um... Tak. To... rodzinne pamiątki – wyjaśnił z wahaniem w głosie Drun.
Diego przyjrzał się badawczo wozowi. Jedyne co zwróciło jego uwagę, to to, jak nieporęcznie był skonstruowany. Miał bardzo grubą podstawę, co pewnie utrudniało transport.
Drun złapał uchwyty wozu. Był to ten typ, który ciągnie się w pojedynkę, ale Diego i tak postanowił pomóc. Przewiesił łuk przez ramię i powiedział:
– Ja mogę go pchać, będzie wtedy szybciej.
Drun skinął głową, choć zrobił to niechętnie. Diego oparł dłonie na tyle wozu, ale wtem poczuł pewien charakterystyczny zapach.
– Co jest? Miałeś pchać – Drun spostrzegł, że Diego nie przykłada do zadania dużo siły. Łowca był rozkojarzony.
– Czuję... urynę wilka – powiedział wreszcie zamaskowany mężczyzna.
– Co..?
– Wilki oznaczyły pana wóz. Na pewno są blisko – podsumował Diego. Zdjął dłonie z drewna i napiął z powrotem łuk. – Będzie musiał pan ciągnąć go sam – Obrócił się parę razy celując strzałą w okoliczne krzewy.
– Aha! Czyli twój instynkt faktycznie działa!
– Nie, mówiłem panu, ja nie mam żadnego... – zaczął się tłumaczyć Diego. Spuścił przez to gardę; opuścił nieznacznie łuk i delikatnie zmniejszył napięcie cięciwy.
Zrobił to w złym momencie.
<C.D.N.>

Od Diego „Najgorsze jeszcze przed nami” cz. 1 (cd. Pedro)

 Zima 1456

Diego obudziło w środku nocy kłucie w gardle. Zerwał się z miejsca i zaczął kasłać. Czuł się, jakby coś go uwierało w tchawicę i na pewno nie była to ślina. Na szczęście kilka sekund siłowania się z własnym organizmem wystarczyło, by nieprzyjemne uczucie zniknęło.
No ładnie... pewnie to spanie pod samą kurtką w roli kołdry odbiło się na jego zdrowiu. Od kilku dni kuglarz nie musiał już walczyć z Tingiem o okrycia, ale może w przeszłości coś przez to zamieszanie złapał.
Co się miało stać już się stało.

 Lato 1457

Słońce chyliło się ku zachodowi. Ostatnie złociste promienie oświetlały jeszcze dachy budynków. Diego stanął jeszcze raz na rękach, potem na tylko jednej. Publika zamruczała z podziwem. Mężczyzna podskoczył z tej pozycji i wykonał salto, by powrócić do podobnego ułożenia ciała. Ostatni spektatorzy zaklaskali. W sakiewce kuglarza brzdęknęło kilka dodatkowych Ora.
– Dziękuję wam bardzo. Jutro też tu wrócę – oznajmił Diego, stając już na dwóch nogach jak normalny człowiek. Po tych słowach, ukłonił się nisko, zdejmując z głowy czapkę. Wybrzmiały ponownie oklaski.
Nagle Diego poczuł ścisk w gardle. Zakrztusił się. Jednocześnie poczuł swego rodzaju mrowienie przechodzące od czubka głowy po stopy. To wszystko trwało jednak tylko kilka sekund. Po tym, samopoczucie kuglarza wróciło do normy. Diego zignorował więc to zjawisko, zebrał swoje rekwizyty, zarobione pieniądze i wybrał się do domu.
<Pedro?>

17 lip 2022

Od Diego „Obrona przed wilkami” cz. 4

 Zima 1456

Wilk podszedł bliżej podróżników. Wydał z siebie donośne warknięcie.
– Na co czekasz?! Zrób coś! Jesteś łowcą do diaska! – rzucił Drun.
Diego naciągnął cięciwę. Wycofał się kilka kroków, by utrzymać bezpieczny dystans między nimi, a zwierzęciem. Wilk znowu warknął. Następnie, kłapnął zębami. Zdaje się, że to było ostatnie ostrzeżenie przed prawdziwym atakiem.
Łowca wreszcie wypuścił strzałę. Pocisk omsknął się i zamiast trafić napastnika w głowę, utknął w jego grzbiecie. Zwierzę oszołomione nagłą iskrą bólu skoczyło w stronę Diego. Łowca szybko uniknął ataku, ciągnąc Druna za sobą, by ten czasem nie oberwał rykoszetem. Wilk wbił pazury w ziemię i odwrócił się. Wtedy dostał drugą strzałą; tym razem już celniej. Pocisk przebił jego czaszkę. Zwierzę osunęło się na ziemię. Drun wychylił się niepewnie zza pleców Diego, by spojrzeć na drapieżnika.
– Paskudne, śmierdzące... – mruknął.
Łowca nie podzielał opinii towarzysza, a na pewno nie do takiego stopnia. Nie powiedział jednak nic, nieuprzejmym byłoby się teraz sprzeczać ze zleceniodawcą. Zwłaszcza, że na tym etapie Diego już sam nie wiedział, czym dla niego były wilki. Traktował je jako rozumne stworzenia, czy jako agresywne, dzikie zwierzęta? Ten, którego napotkali, raczej wpisywał się w drugą kategorię.
Na wszelki wypadek Diego wyjął z kołczanu jeszcze jedną strzałę. Miał przeczucie, że ów zwierz nie będzie jedynym, na którego trafią. Gdzieś tutaj może się czaić cała wataha.
<C.D.N.>

Od Pedra "W trasie" cz. 2

 Jesień 1456

Słońce chyliło się ku zachodowi. Po całym dniu jazdy, a potem, odkąd wkroczyli w tereny lasów, marszu, podróżnicy zasłużyli na odpoczynek. Rozbili obóz na skraju boru i jak co dzień, rozpalili ogień. Pedro dołączył do wuja i brata dopiero jak upewnił się, że konie im nie uciekną.
– Co powiecie na to, że gdybym mógł, to bym wytresował i dosiadł smoka! – Carlos Przejechał palcami po lutni. – Ja i mój smok, podbijający cały świat...
– Słyszałeś ty kiedy historię o "dobrym smoku"? – mruknął Pedro. – Zejdź na ziemię, jeśli istnieją, bądź istniały nie bez powodu zawsze są tą złą siłą, która atakuje i niszczy i musi zostać zgładzona.
– Wierzę, że to tylko naleciałości związane z pewnymi niedopowiedzeniami – wyrecytował Carlos. – Jak z wampirami. Nie są złe per se, a jednak wielu ludzi w to wierzy. Cóż za smutny los... – Wyjął z kapelusza pióro i zaczął coś pisać. – "O losie odrzuconych" brzmi jak dobry tytuł!
– Uwierz, tytuł nie świadczy jeszcze o jakości tworu – rzucił jego brat.
– Huh! Tytuł musi być dobry, to pierwsze co pozna czytelnik, pierwsze co pozna odbiorca! To nawet ważniejsze od pierwszych słów samej treści.
– Śmiem się nie zgodzić – Pedro oparł dłonie na kolanach skrzyżowanych nóg. – Tytuł ma przykuwać uwagę, ale nie decyduje się po samym tytule, czy będzie się czytało całość.
– Ja tam zwracam uwagę głównie na tytuły. No i... ilustracje. Ilustracje to podstawa – zapewnił Carlos. – Piękne kolory rozbijają monotonię tekstu... Dlatego zawsze jak się podpisuję dorysowuję małego słowika!
– Ilustracje? Przydatne są tylko w zielnikach i w niczym poza tym. Odwracają uwagę, odbierają możliwość interpretacji opisu. Stawiają cię przed faktem dokonanym, odwalają robotę za ciebie.
– Rety, Pedro naprawdę jesteś przeciwnikiem ilustracji w książkach – zaśmiał się wuj Andre, grzebiąc patykiem w ogniu. – Nigdy nie widziałem, żeby ktoś podchodził do tego tematu z taką powagą.
– Śmiało, powiedz mi, że to nieważne – wyzwał Pedro. – Powiedz mi, że nie ważne jest utrzymanie uwagi czytającego. Jeśli książka nie potrafi się obronić bez ilustracji, nie jest książką tylko opowiadaniem dla dzieci.
– Nie ubliżaj inteligencji dzieci, są bystrzejsze i sprytniejsze, niż ci się wydaje – zauważył wuj.
– A więc uważasz, że dziecko potrafi skupić się na książce bez obrazków? – Pedro złożył razem palce dłoni.
– Tak uważam – potwierdził Andre.
– Więc popierasz mój argument. Obrazki są zbędne.
– Nie, bo... Um... – zająknął się przybrany wuj braci. – Słuchaj, są sytuacje kiedy obrazki są potrzebne i kiedy są niepotrzebne. To zawsze miły dodatek, ale...
– Nieraz tylko sztucznie zawyżają liczbę stron – mruknął Pedro z irytacją w głosie. – Obiecują ci powieść na sto stron, a tak naprawdę otrzymujesz ich tylko osiemdziesiąt.
– Wracając do tematu smoków... – wtrącił Carlos. – Gdybym miał wybierać kolor, wybrałbym niebieski odcień łusek. Albo błękit nieba, albo toń morską. Nic pomiędzy.
– Dobry wybór – wuj Andre sięgnął po bukłak. Pociągnął zeń łyk i zaproponował braciom. Carlos z wielką chęcią przyjął sfermentowany napój. Pedro pokazał dłonią, że nie chce wina. Wolał pozostać czujny, mimo wszystko byli w dziczy a kostur może nie wyłapać każdego rodzaju zagrożenia; zaklęcie było niedoskonałe.
– Smoka się nie boisz, a wyverny już tak? – mruknął Pedro, złośliwie podnosząc jedną brew.
– Wyverna to nie smok! To wredna gadzina! – prawie wykrzyknął Carlos. Pociągnął jeszcze jeden łyk napoju. – Nie bez powodu każda historia z wyverną kończy się tak, jak się kończy.
– To w końcu wierzysz tym historiom z przeszłości, czy nie? – Pedro przewrócił oczami. – Zdecyduj się.
– Wierzę niektórym. Tym, którym warto wierzyć – Carlos podniósł dumnie głowę.
– A po czym to poznajesz, co?
– Na pewno nie po twoich rekomendacjach – rzucił młodszy z braci.
– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek polecał ci cokolwiek, co podchodzi pod fikcje – powiedział Pedro. – Starczy, że bez przerwy sam ją pisujesz.
– Moja poezja to nie fikcja! – oburzył się Carlos. – To wszystko jest ugruntowane w emocjach; one są tu na pierwszym planie, nie ma nic realniejszego od nich! Emocje to potęga przekazu!
– Twoje zaklęcia byłyby silniejsze. Gdybyś tylko choć raz się postarał i wziął do roboty.
– Czego się go tak czepiasz? – wtrącił znów wuj. – Kto powiedział, że on chce być magiem? Albo łowcą?
– Bycia magiem się nie wybiera. Albo się z tym rodzisz albo nie – rzucił sucho Pedro. – A łowcą to sam chciał zostać.
– Dodatkowo – zaznaczył Carlos. – Liczyłem, że będzie to źródło inspiracji, a nie pretekst do wysłuchiwania kolejnych twoich wykładów.
– To kim jesteś na pełen etat, hm? – Pedro spojrzał na młodszego.
– Śpiewakiem poetą. To chyba oczywiste, braciszku.
– I jak dobrze tym zarabiasz na życie? – kontynuował starszy mag.
– Lepiej od ciebie. „Patrzcie, jestem Pedro i ganiam za potworami żeby dostać złamanego Ora” – Carlos wyciągnął dłoń, żeby zabrać bratu okulary, które byłyby idealnym dodatkiem do tej parodii. Pedro złapał go za rękę.
– Za większe płacą nawet w Fenach.
– Cieszy mnie twoje szczęście – Carlos wyszczerzył zęby. – Pozwól mnie cieszyć się również moim szczęściem.
– Nie będziesz szczęśliwy, jeśli będziesz dalej marnował swój potencjał – oznajmił Pedro.
– Znowu ta gadka o „potencjale”... Nie masz czegoś innego? To się robi nudne.
– Pedro, pozwoliłbyś mu wybrać jego własną ścieżkę – mruknął wuj Andre. – Nie chce to nie, co ci to przeszkadza.
– Carlos marnuje się – Pedro wskazał na wspomnianego osobnika. – Zmarnowanie takiego talentu to największa zbrodnia przeciwko naszemu rodzajowi magii.
– Nienapisanie tych wszystkich pieśni, które mam w głowie, byłoby gorszą zbrodnią! – zaznaczył donośnym głosem Carlos.
<C.D.N.>

Od Diego „Śnieżna postać” cz. 24

 Zima 1456

Diego skończył toczyć ostatnią kulę śniegu. Przyklepał ją dłońmi, by mieć pewność, że się nie rozpadnie. Następnie zaczął układać śnieżną wieżę, która lada chwila stanie się bałwanem. Kuglarz dodał ramiona z grubych gałęzi i twarz z kamieni. Pozostawała jeszcze kwestia dania tej figurze jakiegoś nakrycia głowy. Diego postanowił zdjąć swoją czapkę i na chwilę umieścić ją na bałwanie. Ot; dla żartu. W końcu żarty i wygłupy to specjalność kuglarza.
Diego zastanawiał się, czy zostawić bałwana pod swoim domem, czy może będzie to zbyt... dziecinne. Ale z drugiej strony, może ta figura odstraszy pomniejsze zwierzęta, które mogłyby się tu przyplątać. Albo ptaki, które lubią ćwierkać jeszcze przed wschodem słońca. Może bałwan zadziała jak strach na wróble?
Chociaż... to dom Diego. Czy w ogóle potrzebne jest usprawiedliwienie dla obecności bałwana? Jeśli jest to coś, co przypomina mu chociaż ułamek przeszłości, jest wart zachowania.
Diego zdjął z głowy bałwana swoją czapkę. Lepiej mu będzie w starym garnku. Chyba w domu kuglarza był jakiś dziurawy, który nada się tu idealnie.
Mężczyzna wspiął się po drabince na ganek swojego domku na drzewie. Spojrzał na bałwana z góry. Wytężył umysł, próbując skojarzyć, co przypominała mu ta postać. No dalej, na pewno istnieje coś z tym związanego.
Nagle jakby z umysłu Diego spadła jakaś osłona, a przynajmniej jej część. Diego usłyszał w głowie odgłos śmiechów. Tak, śmiechów jego przyjaciół.
– D.J., zrób nam zdjęcie!
Następnie przypomniał sobie zimną śnieżkę, która uderzyła go tego dnia w plecy.
<C.D.N.>

16 lip 2022

Od Diego „Obrona przed wilkami” cz. 3

 Zima 1456

Diego nie widział jeszcze tej części lasu. Rozpoznałby znajomą drogę, ale ta do nich nie należała. Łowca nie zajmował się często zwiedzaniem okolicy swojego domu. Uznał, że nie znalazłby tu nic szczególnie ciekawego, ani wartego jego czasu.
– Znasz historię o władczyni wilków? – zapytał Drun.
– Nie – odparł Diego. – To jakaś legenda?
– Niektórzy twierdzą, że to prawdziwa historia.
– Chcesz mi ją opowiedzieć? – poprosił łowca.
– Huh, widać, że dopiero się uczysz. Więc... W czasach zanim człowiek udomowił zwierzęta, wilki miały swoją władczynię. Bezwzględną, pełną nienawiści do rodzaju ludzkiego. Rozkazała wilkom atakować każdego człowieka, którego napotkają. Miała być to zemsta za próbę oswojenia jej poddanych.
Diego słuchał z uwagą, ale nie odwracał wzroku od otoczenia, ani nie opuszczał łuku. Byłoby to nierozsądne, skoro jest tu jako eskorta. Niemniej jednak, łowca poczuł, że zachowuje się ciut niegrzecznie, nie patrząc na rozmówcę.
– I jak się kończy ta historia?
– Śmiercią władczyni wilków. Ludzie zdołali ją zabić. Wtedy jej poddani podzielili się na dwie grupy; psy i wilki. Jedna przyłączyła się do ludzi, a druga pozostała wierna wyrokom swojej pani.
– Czyli mówisz, że nadal atakują... – Diego zastanowił się nad swoim nastawieniem wobec wilków. Zrozumiał, iż nie widział w nich potworów. Postrzegał je jako zwykłe zwierzęta, a może nawet coś więcej. Może gdyby nie atakowały wszystkiego, co się rusza, dałoby się z nimi... dogadać? Hm, cóż za dziwna myśl. Skąd się ona wzięła?
Nagle coś zaszeleściło między drzewami. Drun i Diego stanęli w bezruchu.
– Co to było? – wydusił kupiec.
– Jeszcze nie wiem – odparł łowca.
– Co ci mówi instynkt? – zapytał Drun, chowając się za towarzyszem.
– Przepraszam? Jaki instynkt?
– To nie jest tak, że wy wszyscy łowcy macie instynkt, który was informuje o otoczeniu i zagrożeniach? – kontynuował handlarz.
– Um... Nie.
Wreszcie spośród roślinności wyłoniło się źródło wspomnianych dźwięków. Nie było mowy o pomyłce; był to wilk. Jednak zdziwił on Diego swoim wyglądem. Przypominał dzikie monstrum, a nie coś, z czym dałoby się dogadać. Spojrzenie puste, agresywne, pozbawione głębszych pragnień, wręcz bezmyślne. Wilk odsłonił kły i zjeżył kark. Oczywista reakcja na intruzów.
Diego poczuł się... zawiedziony. Może wcale nie miał na myśli wilków, kiedy w jego głowie pojawił się wizerunek inteligentnych, łagodnych stworzeń. Może pomylił nazwy, może amnezja pomieszała mu w głowie pewne pojęcia...
<C.D.N.>

Od Pedra "W trasie" cz. 1

 Jesień 1456

Słońce już dawno zniknęło za horyzontem. Trójka podróżników znajdowała się daleko od wszelkich terenów zabudowanych, więc nie pozostało im nic innego jak rozbicie obozu na łące.
Carlos, zamiast pomagać, zaczął stroić lutnię. Wydobywał kolejno z każdej struny dźwięk i poprawiał jego brzmienie dostosowując napięcie. Robił to na słuch; zresztą jak zawsze, nie zostawiając wiele przypadkowi. Akurat w tej jednej rzeczy był dokładny.
W tym samym czasie Pedro dorzucał drwa do ognia. W niebo wzbiły się chmary iskier. Carlos podniósł wzrok znad instrumentu. Ze złośliwym uśmieszkiem brzdąknął lutnią, a iskry poleciały na kolana Pedra.
– Ej!
– To nie ja – powiedział Carlos z niewinną minką. Po tym, wrócił do poprawiania napięcia strun. Wuj Andre zachichotał.
Pedro strzepnął popielaty kurz z kolan.
– Też mi coś – mruknął jakby do siebie.
Zdjął okulary, żeby je przetrzeć. Wtedy kryształ na położonym nieopodal kosturze maga zabłysnął. Pedro natychmiast wyprostował się i zaczął wodzić wzrokiem po niemalże zupełnie ciemnej okolicy.
– Co się dzieje, synku? – zapytał wuj Andre.
– Pedro znów ma swój napad. Wrażliwość jelenia – zachichotał Carlos.
Pedro jednym ruchem podniósł kostur, a drugim przywołał na siebie brakujące elementy zbroi (poza hełmem bo tego nie zwykł w ogóle nosić). Carlosowi zrzedła mina na ten widok. Zrozumiał, że braciszek naprawdę szykuje się do walki.
– Pedro? – zapytał wuj.
– Cisza – zarządził mag. Wpatrywał się w jakiś punkt na łące w oddali. Coś tam było. Cień na tle nocnego nieba. – Koszmar. Kryjcie się – oznajmił Pedro.
– Smith nie chowa się przed zagrożeniem – Andre wstał z miejsca i wyjął z pochew dwa długie noże. Wypiął dumnie pierś.
– Może powtórzę... KOSZMAR. Klasa co najmniej dziesiąta.
– Jesteś pewien, że chcesz iść tam sam? – spytał. – Carlos, ty drżysz! – dodał, spoglądając na drugiego "bratanka".
– Co? W-wydaje ci się, wuju.
Pedro ruszył naprzód.
– Zostańcie tu i weźcie z ognia po pochodni. Powinny odstraszyć potwora. Gdyby to nic nie dało uciekajcie w dwie różne strony – poinstruował bliskich na odchodnym.
Mag zaczął gromadzić w krysztale kostura energię. Kamień lśnił coraz jaśniej. Teraz nie było już mowy, że Koszmar przegapi sylwetkę Pedra. I o to właśnie chodziło. Mag wiedział, że wuj Andre był gotów stanąć do walki z potworem, ale w jego ocenie mężczyzna nie miał dość doświadczenia, by podołać zadaniu. Nie mówiąc już o ubywających z wiekiem siłach. A Carlos... cóż, Carlos jako początkujący łowca również nie powinien zbliżać się do Koszmara ani vice versa.
Pedro osobiście zadba by tak było.
Wreszcie mag był w stanie wyraźniej dojrzeć potwora. Przypominał on coś między przerośniętym humanoidem a żubrem. Miał za to głowę przypominającą futrzastego krokodyla.
Koszmar ruszył w kierunku Pedra. Najpierw powoli, by wkrótce przyspieszyć do galopu. Mag skupił w sobie wszystkie siły i wypuścił w stronę monstrum czar zamrażający. Bez żadnych wspomagaczy nie wystarczyłoby mu energii na unieruchomienie całego potwora, więc wymierzył w jego łapy. Żubr chciał skoczyć w stronę maga i zadać śmiertelny cios, ale nie zdołał oderwać się od ziemi. Koszmar warknął głośno i szarpnął. Wyłamał z lodu jedną łapo-dłoń. Miał jednak poważny problem z pozostałymi.
Nie pozostało wiele czasu, trzeba zadać teraz cios w...
– Ataaaaaaaak! – krzyknął nagle ktoś za Pedrem. Chwilę potem obok maga przebiegł Carlos. Wykonał niedokładny gest rękami, ale mimo tego wypuścił z nich jęzor ognia. Nie byłby to głupi ruch, w końcu koszmary są wrażliwe na ogień. Gorzej, że młodszy z braci nie patrzył gdzie celuje i płomienie ledwo liznęły łapy koszmara.
– Carlos! – krzyknął Pedro. Złapał Carlosa za ramię i odciągnął od potwora.
– Pomagam! – ucieszył się młodszy. Zaraz po tym stwierdzeniu Pedro musiał odciągnąć go jeszcze dalej, by nie trafiły go szpony monstrum.
Na tym etapie Pedra nie zdziwił fakt, że monstrum było już wolne. Coś lub KTOŚ roztopił lód na jego łapach.
– Kazałem wam nie podchodzić!
– Ja się nie boję! Będą opiewać w pieśniach moją odwagę... – zaczął Carlos. Przerwało mu mocne huknięcie; Pedro odparowywał magiczną energią kolejny cios.
– Tak, szczególnie, jeśli coś ci się stanie, nieprawdaż?! – warknął starszy.
Koszmar rozdziawił krokodyle szczęki i przechylając głowę ruszył na Pedra, który stał między nim, a Carlosem. Mag w odpowiedzi włożył w te kleszcze swoj kostur skutecznie uniemożliwiając ich zamknięcie. Potem znów użył zaklęcia przywołującego mróz i unieruchomił tak cały łeb koszmara.
– Tu nie chodzi o "odwagę"! – rzucił Pedro. Po tym, wydobył kostur z rozdziawionej paszczy oszołomionego koszmara, użył go żeby utworzyć w swojej dłoni gruby i ostry jak brzytwa lodowy szpikulec. Następnie rzucił go po łuku prosto w kark koszmara. Pocisk wbił się ponad metr wgłąb czarnego cielska; jego czubek przedostał się na drugą stronę szyi. Koszmar zadygotał i upadł, krusząc lód na swojej paszczy o kamienie. Carlos wzdrygnął się, kiedy monstrum opadło na ziemię. Pedro podszedł do brata z delikatnie mówiąc, niezadowoloną miną.
– Jedną rzeczą jest nauka poprzez praktykę, a drugą bezmyślne pakowanie się w sam środek poważnego zagrożenia – mruknął twardo. – To był Koszmar klasy jedenastej. Czy ty masz świadomość, co mogło się stać?
– Braciszku, przecież nic się nie stało.
– Pedro, Pedro, nie traktuj go tak surowo... – mruknął wuj Andre podchodząc do przybranych bratanków.
– Czas najwyższy żeby ktoś potraktował go sprawiedliwie! – rzucił w odpowiedzi Pedro.
Nagle jego kostur znów zabłysnął. Mag nie dezaktywował jeszcze zaklęcia wykrywającego różnego rodzaju potwory i inne zagrożenia.
– Och, więc tobie się wydaje, że... – zaczął Carlos, marszcząc czoło. Przerwał jednak tę myśl widząc, że jego brat odwraca wzrok. – Halo! Mówię do ciebie!
Pedro ruszył na wzniesienie, zza którego wcześniej wyłonił się Koszmar. Przedzierając się przez wysoką trawę dotarł na jego czubek. Wpatrywał się tam w coś przez chwilę.
– Wracajcie do obozu – Po tych słowach zbiegł za wzniesienie.
– "Wracajcie do obozu" – spapugował go Carlos. – Wujku, idziemy.
Wuj Andre podążył ze swoim ulubieńcem śladami Pedra. Co takiego mógł on znaleźć, co...
– Uwaga! – krzyknął starszy z mężczyzn.
Obaj natychmiast wycofali się. Między nich wpadł kolejny Koszmar, przewracając obu na ziemię. Zwierz pozbawiony oczu z pyskiem podobnym do psa, ale z kopytami konia. Gdyby zamiast nich miał pazury, ktoś mógłby zostać pozbawiony kończyny.
Koszmar parsknął i warknął. Odwrócił głowę w kierunku Carlosa. Już miał atakować, kiedy o jego głowę rozbił się lodowy szpikulec. Po chwili nadleciał kolejny, przebijając mu szyję. Potwór chwilę jeszcze próbował łapać ostatnie oddechy, ale wkrótce również padł na ziemię.
– Kolejny? – zdziwił się Andre.
– N-nie wiem – odparł Carlos, podnosząc się z ziemi. Syknął, pocierając obolałe ramię.
– Co wy wyprawiacie – krzyknął szeptem Pedro. – Tu się roi od Koszmarów!
– Raczysz wyjaśnić, dlaczego? – mruknął wuj.
– Skoro tak bardzo chcecie zobaczyć, śmiało, zapraszam – fuknął starszy z braci.
Carlos niepewnie wystawił głowę zza wzniesienia, na którym się znajdowali. Wuj Andre nieco śmielej wszedł wyżej, by rozejrzeć się po okolicy. Zmrużył oczy, którym nadal ciężko było funkcjonować w ciemności. Pedro westchnął, stąd niewiele zobaczą o tej porze, ale niebezpiecznym było sprowadzać ich tam na dół. Podniósł kostur, gromadząc chmury nad nimi. Przesłał między cumulusami dwa pioruny, żeby chociaż przez chwilę rozświetlić ten teren. Rozległy się dwa grzmoty i ziemię na krótką chwilę spowił blask błyskawic. Wuj Andre otworzył szerzej oczy.
– Czy to... Skąd tu... – wydusił.
– Ja nic nie widziałem! – poskarżył się Carlos. – Zrób to jeszcze raz.
– Lepiej dla ciebie, że nie widziałeś – powiedział słabym głosem wuj, odciągając Carlosa z powrotem w stronę obozu.
– Nic dziwnego, że zebrały się tutaj Koszmary – powiedział Pedro. – Zwierzchnicy nawet nie próbowali sprzątnąć tylu ciał...
Andre potarł ręką czoło.
– Idziemy dalej na zachód – zarządził mag. – To nie jest miejsce na postój, a tym bardziej na nocleg. Lada chwila zbierze się tutaj więcej potworów.
Powiał wiatr ze wschodu. Przyniósł ze sobą drażniący nozdrza odór śmierci. Carlos zasłonił sobie nos swoim płaszczem.
– Zbieramy rzeczy i idziemy dalej – powiedział Pedro.
Kryształ znów zabłysnął. W oddali dało się słyszeć złowrogie pomruki.
– Ale chyba nie obejdzie się bez walki.
Wuj Andre drżącą ręką podniósł nóż. Carlos stanął bliżej Pedra. Ten przygotował kolejny ostro zakończony szpikulec ze zbitego lodu.
– Jak dużo ich tu jest? – jęknął najmłodszy uczestnik wyprawy.
– Tyle, ile liczy lokalna kolonia. Ten pierwszy pewnie był zwiadowcą.
<C.D.N.>

Od Diego „Śnieżna postać” cz. 23

 Zima 1456

– To była najlepsza bajka na świecie! – ucieszyła się Lucy.
– Wszystko fajnie się kończy... ale... – zaczął Rick.
Diego zapalił jedną z większych latarni, by rozbić półmrok panujący w izbie. Nie będzie już pokazywał cieni tego wieczora, więc nie musi się ograniczać do jednego źródła światła.
– Naprawdę istnieją dobre smoki?
Kuglarz zastygł w bezruchu; tuż przed zapaleniem kolejnej latarni. Trwał w tej samej pozycji, dopóki płomyk na podpałce nie sparzył go w opuszki palców. Diego syknął i upuścił patyk. Kawałek drewna jakby specjalnie zgasł w locie, by wylądować na dywanie bez stwarzania zagrożenia. Diego wziął w usta zraniony palec.
Smoki? Dobre smoki? Ze słów chłopca wynikało, że ten epitet zwykle nie towarzyszył wspomnianym gadom. Ale kuglarz-łowca zdał sobie sprawę, iż dla niego była to całkiem zwyczajna fraza. Czy u smoków, jak u humanoidów, nie zależało wszystko od charakteru? Czyżby... Diego znał jakieś „dobre smoki”?
– Tak, istnieją. Gdzieś na pewno – powiedział wreszcie opiekun. Nie pamiętał wszystkich szczegółów, ale był pewien swojej odpowiedzi. Wtedy rozległo się bicie zegara. Diego spojrzał na tarczę wskazującą czas.
– No, dzieciaki... do łóżek – zarządził.
– Nieee – jęknął Rick. – Opowiedz coś jeszcze.
– Jeszcze jedną bajkę – dodała Lucy.
– Nie, nie. Już wybiła dziewiąta. Nie ma mowy o dłuższym siedzeniu. Do pokoju marsz! – Diego zaklaskał w dłonie, żeby popędzić podopiecznych.
Dzieci niechętnie skierowały się do wyraźnie wyznaczonego przez opiekuna miejsca. Rick jeszcze odwrócił głowę, by spojrzeć na Diego; spróbować jakoś na niego oddziałać. Mężczyzna musiał odwrócić wzrok od tych błagalnych oczu. Otrzymał od rodziców dzieci dokładne instrukcje. Czas spać.
Kiedy Diego już miał pewność, że Rick i Lucy zostaną grzecznie w łóżkach, zamknął drzwi ich pokoju i udał się do głównego pomieszczenia. Zebrał zabawki pozostawione na środku dywanu; co wiedział, gdzie odłożyć, tam odłożył. Pozostałe przedmioty poukładał pod ścianą, żeby nie walały się pod nogami.
Teraz pozostało tylko czekać aż wrócą rodzice jego podopiecznych.
<C.D.N.>