Zima 1456
Wilk podszedł bliżej podróżników. Wydał z siebie donośne warknięcie.– Na co czekasz?! Zrób coś! Jesteś łowcą do diaska! – rzucił Drun.
Diego naciągnął cięciwę. Wycofał się kilka kroków, by utrzymać bezpieczny dystans między nimi, a zwierzęciem. Wilk znowu warknął. Następnie, kłapnął zębami. Zdaje się, że to było ostatnie ostrzeżenie przed prawdziwym atakiem.
Łowca wreszcie wypuścił strzałę. Pocisk omsknął się i zamiast trafić napastnika w głowę, utknął w jego grzbiecie. Zwierzę oszołomione nagłą iskrą bólu skoczyło w stronę Diego. Łowca szybko uniknął ataku, ciągnąc Druna za sobą, by ten czasem nie oberwał rykoszetem. Wilk wbił pazury w ziemię i odwrócił się. Wtedy dostał drugą strzałą; tym razem już celniej. Pocisk przebił jego czaszkę. Zwierzę osunęło się na ziemię. Drun wychylił się niepewnie zza pleców Diego, by spojrzeć na drapieżnika.
– Paskudne, śmierdzące... – mruknął.
Łowca nie podzielał opinii towarzysza, a na pewno nie do takiego stopnia. Nie powiedział jednak nic, nieuprzejmym byłoby się teraz sprzeczać ze zleceniodawcą. Zwłaszcza, że na tym etapie Diego już sam nie wiedział, czym dla niego były wilki. Traktował je jako rozumne stworzenia, czy jako agresywne, dzikie zwierzęta? Ten, którego napotkali, raczej wpisywał się w drugą kategorię.
Na wszelki wypadek Diego wyjął z kołczanu jeszcze jedną strzałę. Miał przeczucie, że ów zwierz nie będzie jedynym, na którego trafią. Gdzieś tutaj może się czaić cała wataha.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz