Jesień 1456
Diego westchnął ciężko.– Więc mówisz... Że to dla mojego dobra?
– Dla dobra wszystkich łowców – mruknął Ting. – Nikt nie może się dowiedzieć tego, co ja wiem.
– Aż taka to niebezpieczna wiedza? – spytał kuglarz.
– Śmiertelnie niebezpieczna... – Drobny-dwunogi syknął. – Wróćmy do nauki strzelania kartami, to było o wiele prostsze.
– Możemy tak zrobić – Diego uśmiechnął się słabo. – Sam mam ochotę odwrócić swoją uwagę czymś. Tylko najpierw... – Rozległ się niski warkot; pochodził z brzucha mężczyzny.
– Uch, dobra. Kupimy ci jakąś potrawkę, czy coś.
Wtedy Drobny-dwunogi dostrzegł przedmiot w dłoni kuglarza. Wyrwał mu go i obejrzał w świetle słonecznym.
– Po co to w ogóle trzymasz? – spytał, unosząc przedziurawioną kartę. – Już się do niczego przecież nie nadaje.
– Nadaje się do ćwiczenia sztuczek – mruknął Diego.
Ting mruknął coś pod nosem i wcisnął kartę z powrotem w dłoń mężczyzny. Po tym odwrócił się, żeby wrócić do karczmy.
– Ale nie chcę jeść tutaj – Kuglarz zatrzymał go. – Zjemy coś w mieście.
– Wytrzymasz całą drogę? Wycie twojego żołądka zwabi wszystkie potwory w okolicy.
– Niekoniecznie...
– Mamy doskonały gulasz jak coś – odezwał się nagle nowy głos. – Bo ja go gotowałam.
Towarzysze spojrzeli w kierunku źródła tego dźwięku. W wejściu do karczmy stała ta sama kelnerka, co wcześniej.
– Podsłuchiwałaś nas?
– Moje uszy wiele wychwycą – zachichotała bestia. Faktycznie, jej słuchy były nieproporcjonalnie duże.
<C.D.N.>