Jesień 1457
– Kto chciałby mieszkać w lesie? To jeszcze gorzej niż w karczmie. Musiało ci się coś pomylić – zamierzała już wracać do swojej kolekcji butelek specjalnie przygotowanych pod wszystkie zioła, które zamierzała dzisiaj zebrać, ale sugestia mężczyzny mimo wszystko trochę ją zaciekawiła. No i jeśli faktycznie ktoś by miał tu swój dom, to teoretycznie był on o wiele bliżej niż karczma, a burza mogła zacząć się w każdej chwili.
– Ja się nie mylę – białowłosy lord opuścił dłoń, którą przed sekundą badał korę i zaczął rozglądać się za kolejnymi poszlakami. Shira westchnęła i zamieniła worek z ziołami, który do tej pory trzymała w ręce na broń. Nieważne co tu mieszkało, jeśli była to bestia podobna do wcześniejszego wilka to definitywnie wolała być przygotowana. Shen zresztą zdawał się wiedzieć co robi, bo zaraz był już przy kolejnym drzewie, tym razem szukając niżej. Zanim zdążyła się jakkolwiek ruszyć z miejsca, mężczyzna na dobre wszedł w tryb łowcy. Przez chwilę zastanawiała się, czy cokolwiek mówić, czy po prostu wycofać się póki jeszcze była taka możliwość. Tuż nad jej głową przetoczył się grzmot, a zaraz potem przez liście przemknęło światło błyskawicy. Powietrze robiło się coraz cięższe, a białowłosy oddalał się coraz bardziej. Kolejne sekundy mijały, ale dopiero nieprzyjemne brzęczenie komara nad uchem przeciążyło szalę. Nie było możliwości, że da się pogryźć jakiemuś obrzydliwemu robakowi, nawet, jeśli wcześniej ten musiałby przebić się przez kilka warstw materiału. Robiąc więc jak najmniej hałasu jak tylko się dało, ruszyła w ślady mężczyzny. Kto wie, może ludzie lepiej przyciągają pioruny niż wampiry. W razie czego idąc za nim mogła się o tym na własnej skórze przekonać. Ewentualnie na jego, ale ten szczegół był mało istotny.
Kolejne minuty mijały, a mężczyzna zdawał się całkowicie ignorować jej obecność, tak samo jak ona robiła to wcześniej. Odpowiadało jej to, bo przynajmniej miała czas przemyśleć odpowiedzi na potencjalne pytania, albo sama kilka wymyślić. Nie miała dotąd okazji pić krwi żadnego arystokraty stojącego wyżej od niej, więc w jej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł. Oczywiście, że nie będzie łatwo go przekonać, żeby tak po prostu oddał jej trochę swojej krwi. Musiała wymyślić jakiś układ, który byłby na tyle korzystny, że mógłby się na niego zgodzić. No i najpierw musiała się upewnić, że to w ogóle jest warte jakiegokolwiek wysiłku i Lord Shen jest prawdziwym lordem, a nie po prostu dziwakiem w zachodnich ubraniach. Z tego co kojarzyła z lekcji polityki, tytuł lorda nosili tylko członkowie rodziny królewskiej albo jej honorowych odnóg. Znaczyło to, że mężczyzna mógł być dwie albo trzy rangi w hierarchii nad nią. W końcu jej przodek też kiedyś był księciem, a to, że urodziła się kilkaset pokoleń później i gdzieś po drodze ród się rozgałęził było szczegółem. Szła za nim praktycznie machinalnie, bardziej skupiając się na swoim nowym pomyśle i przekładaniu systemu z jego kraju na swój niż na otoczeniu, dlatego nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się na skraju małej polanki. Gdyby nie wyciągnięta ręka Shena, na którą chcąc nie chcąc wpadła, pewnie wyszłaby z osłony drzew bez zastanowienia. Jednocześnie też dookoła dało się słyszeć narastający szum, a zaraz potem poczuła na skórze pierwsze krople deszczu. Skrzywiła się lekko. W niczym by jej to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że miała na sobie w większości białe szaty, które dopiero co prała. Deszcz oznaczał błoto. Błoto oznaczało kolejne pranie. Pranie oznaczało robotę, której Shira w życiu nie powinna się sama podejmować. Nie ufała jednak żadnej pralni w Rivocie na tyle, żeby oddać gdziekolwiek swoje stroje. Westchnęła czując narastającą irytację i odsunęła w końcu od siebie rękę mężczyzny, której jeszcze nie opuścił, dalej skupiony na swoim śledztwie.
– Będziemy tak stać i czekać, aż przemokniemy do suchej nitki, czy już wiesz, czy to coś co tropisz zabije nas za jednym zamachem, czy zaprosi na herbatę? Jeśli nie, to radziłabym się pospieszyć. Mokre futro okropnie cuchnie, a to na twoich plecach wygląda, jakby miało do tego wyjątkowe zdolności…
<Shen?>