Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

19 mar 2023

Od Gabrieli "Przeciekający dach"

Zima 1457

Leżała na ławie pokrytej starym futrem. Wokół niej unosiły się drobinki kurzu, a zapach wilgotnego drewna drażnił nozdrza. Woda przeciekała przez sufit, uderzając monotonnie o podłogę nieopodal zwisającej nogi Gabrieli. Trzeba załatać dachówki, pomyślała. Planowała jednak wędrówkę do Gildii Łowców, nie mogła zaoferować tego Berthinie. Nie było czasu. Kap, kap, kap... Zamknęła oczy. Nie cierpiała samotności. Słyszała przytłumione głosy zza ścian, dobiegające z zajętych pokojów. Ktoś się kłócił, ktoś się kochał...

Tylko ona leżała na korytarzu, walcząc ze zmęczeniem. Woda kapała. Kap, kap, kap...

Podniosła się do pozycji siedzącej i tępym wzrokiem popatrzyła w kierunku maleńkiego okienka znajdującego się w przeciwległej ścianie. Widziała z tego miejsca korony drzew podrygujące lekko na wietrze. Można było już bez większej trudności wychodzić na zewnątrz, ale Pil chciał pograć w karty. Nie miała na to ochoty, więc poszła na górę pod pretekstem drzemki. Nie udało jej się zasnąć. Jej myśli stale rozbiegały się w kierunki kompletnie niezwiązane ze snem. Skupiała się na dziurawym dachu, oknie i drabinie, którą widziała, dojeżdżając do karczmy. Miała przy sobie nieco żywicy i wosku. Metal nie powinien być pokryty szadzią...

Żwawym krokiem podeszła do okna. Było zaryglowane, ale otworzenie go nie stanowiło dla niej przeszkody. Wiedziała, jak je podeprzeć, by otworzyć mechanizm. Kiedy z cichym stuknięciem rozwarło się na całą swoją szerokość, uderzył ją podmuch zimowego powietrza. Podrażnił jej rozgrzane policzki i oczy, ale nie zraziła się tym. Natychmiast chwyciła drabiny, która znajdowała się tuż przy zewnętrznej ramie okna i zgrabnie wyskoczyła. Ktoś, kto uwalniał właśnie swojego konia, krzyknął zaskoczony. Nie usłyszała jednak całości komunikatu. Już była na dworze, a wiatr dął w jej uszy, zagłuszając dźwięki z dołu.

Wspięła się o kilka stopni, a metalowe okucia jej butów stukały o stopnie drabiny. Wślizgnęła się na dach i, poruszając się stabilną częścią dachu, zbliżyła się do miejsca, w którym musiała się znajdować dziura. Widziała stłuczone dachówki już z tej odległości. Uśmiechnęła się. Chwiejnym krokiem, wyrzucając na boki ramiona, zbliżyła się. Ktoś coś krzyczał, na dole musiała zebrać się grupka gapiów. Spodziewali się, że skoczy.

Ona jednak pochyliła się nad dziurą i ogrzała powoli marznącymi, smukłymi dłońmi fiolki z potrzebnymi specyfikami. Może nie było to długotrwałe rozwiązanie, ale skuteczne. Poprawiła dachówki, a potem pokryła warstwą prowizorycznego kleju. Nie zanosiło się na deszcz. Nic nie powinno ich w najbliższym czasie strącić, ani podmyć.

Kiedy podniosła się, dostrzegła, że wciąż obserwowało ją kilka osób. Kiedy uniosła czystą dłoń i pomachała im, rozległo się kilka kolejnych okrzyków. Nie umiała z tej odległości ocenić, czy były to dźwięki wyrażające podziw, czy raczej strach. Kiedy zawracała, zachwiała się kilka razy, ale miała sytuację pod kontrolą. Tylko pierwsze kilka kroków było niestabilnych, później szła tak pewnie, jak na początku.

Gdy wskoczyła z powrotem do ciepłego wnętrza karczmy, okazało się, że nieopodal okna czekała na nią już znacznie niższa Berthina, właścicielka zajazdu. Opierała ręce na biodrach i kręciła głową z dezaprobatą.

– Coś ty sobie myślała, dziecinko?

– Śnieg się topi. Załatałam dach.

Berthina milczała, wyraźnie zastanawiając się, jak skomentować całe to zajście, więc Gabriela dodała:

– Pewnie nim ściągnęłaby pani kogoś, kto się na tym zna, minęłoby wiele czasu, a konstrukcja całkiem by przemokła. To oznacza tylko wiele więcej niepotrzebnych napraw. Lepiej, gdyby ktoś się tym zajął tuż po zauważeniu urazu.

Berthina wciąż milczała. Gabriela przygryzła wargę. Czuła, jakby zrobiła coś niewłaściwego. Ukradkiem przymknęła okno, choć by je zamknąć całkowicie musiałaby się nieźle naszarpać.

– Nie żądam zapłaty. Należy się pani pomoc, szczególnie po tych dwóch... czy nawet trzech... tygodniach śnieżycy.

– Przyniosę ci pieniądze. I coś do jedzenia. Tobie też coś się należy.

– Nie trzeba...

– Szanuj starszą kobietę i jej dobroć. Jak każe ci jeść, to jedz – powiedziała staruszka, kierując się już schodami w dół. Gabriela pobiegła za nią. Musiała przyznać, że jak na tak podeszły wiek, poruszała się całkiem szybko.

Na dole czekał na nią już Pil z wyraźnym niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Musiał oglądać całą akcję z dołu, bądź jakiś jej fragment. Ktoś zaczął klaskać, ale reszta wydała się zupełnie tym niezainteresowana. Skupiali się zbyt na własnych kuflach i niedojedzonym śniadaniu. Część spała z głowami na stołach, a na podłodze od wielu dni zalegały plamy wylanych trunków.

– Proszę. Pieczone ziemniaki – powiedziała staruszka, podając jednego jej, a jednego Pilowi. Wciąż grzały przyjemnie w palce.

Wsunęła też kilka monet do mieszka Gabrieli, choć nie wiedziała, ile dokładnie. Cała ta dobroć porządnie ją zawstydziła, i ku zażenowaniu Pila, nie zamierzała tego ukrywać. Stale chodziła za właścicielką zajazdu, dziękowała i przepraszała, aż do ich rychłego wyjazdu z karczmy.

Od Silvany "Drewno, wino, śnieg" cz. 4

 Zima 1457

Wino, jak smutno zauważyła Silvana podczas kończenia kolejnej notatki, skończyło się gdzieś między ósmym, a dziesiątym dniem. Cholera jasna wie co działo się dnia dziewiątego.

Grobowy nastrój, gdy już udzielił się jednej osobie, to przeniósł się na wszystkie pozostałe znajdujące się w karczmie. Efektem tego od siódmego do dzisiejszego, czyli już trzynastego dnia ludzie praktycznie leżeli na wpół martwi, spoglądając przez okno na tańczący w śniegu wiatr oraz ciemne chmury odgradzające nas od cudownego słońca.

Silvana, osobiście, miała ochotę zabrać Lambo i jechać stąd jak najszybciej. Z nieba przestało chwilowo sypać śniegiem, więc jedynym utrudnieniem byłby obecnie przykrywający ziemię puch sięgający, no właśnie, zdecydowanie wyżej niż powinien przez ten okropny wiatr.

Berthina powiedziała wprost, że Silvana byłaby największą idiotką Rivotu, gdyby teraz wyrwała się w jakąkolwiek podróż.

Dlatego też mądra Silvana poczekała jeszcze trzy dni, akurat do momentu, w którym śnieg nie był już problemem dla jej wielkoluda o mocarnych nogach, ani nawet dla drzwi karczmy, które wreszcie się otworzyły. Nie żeby Silva z nich skorzystała. Będąc przekonaną, że drzwi są jeszcze zablokowane przez śnieg, kobieta opuściła karczmę razem ze swoim dobytkiem tak jak to robiła już kilkakrotnie w przeciągu tych prawie dwóch tygodni, podczas zaglądania do Lambo i innych koni pozostawionych w stajence. Przez wąskie okno na parterze.

Oczywiście Berthina, z którą się pożegnała chwilę przed tym, zdała się również zapomnieć o działających już drzwiach. Wredna baba.

Silvana prawie się popłakała z radości, mogąc znowu siąść w siodle. Upewniwszy się, że wszystkie rzeczy są w torbie, a ta jest stabilnie przymocowana do siodła, Silva popędziła Lambo ze stajni, oficjalnie opuszczając obszar Karczmy Starej Wiedźmy po szesnastu dniach udręki.

Ostatni raz obejrzała się przez ramię, z zaskakującą radością oddalając się od zasypanego, drewnianego budynku, do którego raczej nieprędko zawita. Nawet ją ta myśl pocieszyła. Następnym razem przyjedzie tu na wiosnę, żeby mieć pewność, że nie utknie tu na następne kilkanaście dni.

Powoli podążała ścieżką do Rivot, bez drewna do strugania, bez wina do wypicia, za to z mnóstwem śniegu do pokonania po drodze do gospodarstwa Ridima. Z uśmiechem na twarzy.

Od Regisa "Śnieg w oknach" cz. 6

 Zima 1457 

Po wielu dniach śnieżycy trudne warunki w końcu zaczęły ustępować. W ciągu zaledwie kilku dni, przy pomocy ciepła z południowego zachodu, klęska śniegu przekształciła się pokrywające całą okolicę bagno. Grząska ziemia utrudnia przemieszczanie się, a łowca jak wcześniej przez biały puch, teraz przez ziemię i wodę nie może normalnie opuścić domu.  

Stanął u progu, w otwartych na oścież drzwiach. Kilka płaskich kamieni przed wejściem nie było widocznych, pokryte były śliską brązową powłoką: po szybkim ruchu opróżnienia wiadra, znów jednak zostały odsłonięte. Regis zdecydował się wrócić do środka, by znów przeczekać ciężkie warunki. 

– Ileż można, jak nie urok to sraczka. – mówił do siebie, kierując się w kierunku piwnicy. 

 Złapał za łopatę, którą udało się wydostać ze schowka. Gdy zszedł na samo dno pomieszczenia, przy pomocy narzędzia zaczął nabierać wodę, z cienkiej warstwy cieczy znajdującej się na podłodze. Kilka rundek później myśliwy pozbył się takiej ilości, jaką mógł.  Wiedział, że taki stan rzeczy nie potrwa długo, mimo wszystko i tak mu się nie podobał.  

Do końca dnia zajmował się sprzątaniem domu. Gdy zapadła noc, udał się do łazienki, by oczyścić ciało. Rozebrawszy się, dojrzał w lustrze pokryte wieloma bliznami ciało. Pamiętał historie wielu z nich; ślady harpii, ugryzienia wilków, ślady po przecięciach czy pierwsza lekcja leczenia zakończona szeroką blizną po rozerwanych wtedy tkankach przez zaklęcie, które nie poszło po myśli maga.  Wzrok skierował się na twarz, będącą tylko lekko zadrapaną, jednak to nie one zwróciły jego uwagę. Przez ostatnie dni siedział w domu, nie ruszając się nigdzie daleko i pomimo posiadania tak dużej ilości czasu do wykorzystania, nie zauważył zajmującego powoli jego twarz zarostu. Przyszykował naczynie pełne ciepłej wody i używając swego wiernego, ostrego noża pozbywał się nadmiaru włosów.  Lubił zarosty, lecz przy wykonywanym przez niego zawodzie, zdarzały mu się przeszkadzać, wolał więc regularnie się go pozbywać.  Nie czuł też, że to już moment na jego zapuszczenie. Po pewnym czasie znów spojrzał po twarzy, dostrzegając tym razem znacznie gładsze lico. 

Po oporządzeniu się udał się na spoczynek.  

*** 

Następne dni przyniosły poprawę sytuacji na zewnątrz. Nadmiar wody wsiąkł lub przeniósł do większych zbiorników. Temperatura znów spadła, ilość opadów wróciła jednak do akceptowalnej ilości. Wszystko wskazywało, że sytuacja się uspokoiła.  

Od Silvany "Drewno, wino, śnieg" cz. 3

 Zima 1457

Jeśli trzeci dzień był wtedy potwornie dołujący, tak koniec pierwszego tygodnia był karą za wszystkie błędy, kłamstwa i kradzież Lambo. Nerwowy gwar towarzyszący karczmie przez kilka pierwszych dni teraz był tylko wspomnieniem. Inni, którzy podobnie jak Silvana zmuszeni byli przeczekać szalejącą pogodę, i którzy potrzebują świętego spokoju, siedzieli w ciszy na wybranym przez siebie kawałku wolnej przestrzeni. Bardziej narwani, spragnieni alkoholu oraz rządni akcji, wszczynali bójki na parterze budynku lub zbierali w kręgu i wspólnie śpiewali, grali, opowiadali wymyślne historie. 

Cała ta sytuacja dała jej możliwość wysłuchania paru ciekawych opowieści bez żadnej ceny, bez oddawania czegokolwiek w zamian. Nie wszystkie były prawdziwe, wiadomo, ale pośród nich znalazło się parę przydatnych informacji. 

Silva zdążyła też zamienić parę słów z innymi gośćmi podczas swojego mizernego egzystowania przy swoim stoliku koło okna. Był na przykład ten barczysty mężczyzna, który każdego dnia biadolił o swojej żonie pozostawionej w domu bez opału. Przyjechał ze znajomym prosto z lasu, chcąc zrobić sobie przerwę na kufel piwa.

Porozmawiała trochę ze starszym panem o długiej, siwej i nie zadbanej brodzie, który przez ostatnie kilka dni umilał wszystkim pobyt swoją grą na flecie. Mieszkał niedaleko, sam, we własnym gospodarstwie, po tym jak córka wyszła za mąż i została kurą domową w okolicach Birme.

Nawet dzisiaj, z samego rana, do stolika obok siadła białowłosa panna. Silvana już miała okazję kilka razy się na nią natknąć podczas swoich odwiedzin w karczmie, jednak nie było okazji na rozpoczęcie konwersacji. Teraz jednak los się do niej uśmiechnął, tak jak Silvana do nieznajomej białowłosej. Spędziły kilka chwil na krótkiej, błahej rozmowie, po czym nieznajoma wróciła do swojego pokoju.

Oczywiście nie mogło zabraknąć pogawędek z barmanką, której to Silvana obiecała dotrzymywać towarzystwa z samego rana. Po trzech takich porankach Berthina co prawda zabroniła jej wtykania nosa za bar, jednak Silvana, nieugięta, codziennie przychodziła do karczmarki by szczerze, z głębi serca, umilić kobitce dzień, przy okazji oferując swoją pomoc. 

Koniec końców, Berthina nakryła ją przeciskającą się przez okno, by sprawdzić jak trzyma się Lambo. 

– Jak cokolwiek uszkodzisz to nie myśl, że zapłacisz mi w drewnianych figurkach. – powiedziała jej wtedy, praktycznie uderzając wyczyszczonym kuflem o blat. – Masz szczęście, że przynajmniej nie widzę nigdzie tych wiórów. Po co tak właściwie wychodzisz na ten mróz? 

Silvana szybko i zwięźle wyjaśniła Berthinie swoje przywiązanie do Lambo oraz niepohamowaną chęć robienia dziwnych, umiarkowanie ryzykownych rzeczy. Kobieta na to zareagowała specyficznym uśmiechem. 

– Skoro już tam chodzisz, chyba jako jedyna ze wszystkich w tym budynku, to możesz pilnować żeby tam nie zabrakło wody i siana. Zapłacę, nie martw się o to. 

I to był chyba najlepszy moment dzisiejszego dnia, bowiem Silvana uprzejmie zaproponowała, by karczmarka uznała tą pomoc jako zapłatę za wyżywienie dopóki nie opuści karczmy. W ten sposób sprytnie zaoszczędziła swoje ciężko zarobione pieniądze. 

Czemu więc ten dzień, siódmy dzień przesiadywania w karczmie i czekania, aż wyjście na zewnątrz będzie stosunkowo bezpieczne, jest dla Silvany karą za grzechy?

Kobieta spojrzała z niemożliwym do ukrycia żalem na cztery figurki, które zdążyła zrobić w te kilka dni. Leżały w torbie Silvy, owinięte paroma kawałkami materiału, w które wcześniej owinięte były butelki wina. 

Drewno skończyło się jako pierwsze. 

Może ci panowie, którzy przywieźli ze sobą kawał opału, będą w stanie użyczyć jej dwa albo trzy kawałki. W końcu jak może stolarz żyć bez drewna w ręce? Tfu! Nie może, ot co. 


<C.D.N.>

Od Gabrieli "Wspaniale sobie radzisz" cz. 5 (cd. Pil)

Zima 1457

Zaprzestała drapania się, a przez jej głowę w oka mgnieniu przetoczyło się kłębowisko myśli. Nagle szum ustał, a wszystko, cokolwiek ją zamieszkiwało, stało się klarowne. Gildia istniała i mogła jej zapewnić namiastkę oparcia w tym trudnym czasie.

– Niech tak będzie. Mogę zaoferować pieniądze, albo przysługę. Cokolwiek zechcesz, co uznasz za stosowne.

W tej samej chwili, gdy wypowiedziała te słowa, poczuła na sobie spojrzenie mężczyzny o bujnej, rudej brodzie. Miał nieprzyjazne spojrzenie i niezaprzeczalnie przystojną twarz. Nie musiała się domyślać, znajduje się za tym gąszczem loków. Już z tej odległości widziała w nim człowieka stanowczego i bystrego. Mierzył ją spojrzeniem, popijając powoli piwo, a na jej policzki wpełzł rumieniec. Czym prędzej odwróciła wzrok. To zdarzało jej się często, zbyt często. Musiała uspokoić nie tylko rozszalałe serce, ale i myśli. Przypominał jej Sigurda, którego spotkała w jednym z mijanych przez nią obozowisk. Obejmował ją przy ognisku i oddawał najlepsze kąski. Dobra passa trwała, aż nie wystraszyła się powstającej między nimi więzi i uciekła. Bardzo go przypominał. To samo głębokie spojrzenie, powolne, nabożne podnoszenie kufla z piwem... Może to był on?

– Podoba ci się?

Podniosła głowę. Pil patrzył na nią z uniesioną brwią, oczekując na odpowiedź. Uśmiechnęła się nerwowo i potrząsnęła czupryną, pozwalając by kilka blond kosmyków wyślizgnęło się z nieco przekrzywionego koka.

– Nie. Nieważne. Wróćmy do tego, o czym rozmawialiśmy.

Chłopak westchnął cicho i odwrócił spojrzenie. Przez jedną, niepokojącą chwilę myślała, że ją zostawi samą na drewnianym, wytartym krześle pod ścianą, ale nastolatek został na miejscu.

– Nie musisz mi się odwdzięczać – powiedział w końcu. – I tak planowałem iść w tym kierunku.

Jej serce znowu się ożywiło. Mogła dotrzeć do Gildii Łowców, i to bez większych wymogów ze strony jej przewodnika.

– Byłabym ci dozgonnie wdzięczna.

Pil nonszalancko machnął ręką.

– To nic takiego.

– Jesteś pełnoletni?

Chłopak przez chwilę zaniemówił. Patrzył na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.

– Tak. Zdaje się, że tak.

– Mogę ci postawić piwo. Chcesz? – poderwała się z krzesła. – Nie największe ani najlepsze, bo nie mam wystarczająco pieniędzy, ale...

Już po zadziornym uśmiechu na jego twarzy wywnioskowała, jaka odpowiedź cisnęła mu się na usta. Nie czekając, aż coś powie, lekkim krokiem podeszła do kontuaru, oddała talerz i wróciła z średniej wielkości kuflem pełnym złociostego piwa.

– Nie kosztowałam, ale mam nadzieję, że będzie smaczne.

Twarz nastolatka natychmiast rozświetlił uśmiech. Przyjął napój z nieskrywaną wdzięcznością i pociągnął duży łyk alkoholu. Nad jego górną wargą została cienka warstwa pianki. Gabriela wróciła na poprzednie miejsce, przyglądając mu się uważnie. Nie zwracał większej uwagi na jej natrętne spojrzenie, poświęcając swoją uwagę na jak najszybszym wypiciu napoju. Tacy byli młodzi chłopcy. Jak najszybciej, jak najgwałtowniej... Wzdrygnęła się nieco. Jej ciało momentalnie ogarnął chłód, a uśmiech zgasł. Spuściła wzrok, starając się wyrównać oddech. Serce zabiło trochę zbyt mocno, przed oczyma przebiegły jej koszmary. Zacisnęła powieki i policzyła do trzech. Już było trochę lepiej.

– Wszystko w porządku? – zapytał chłopak. Jego kufel był już opróżniony, a twarz wciąż niewytarta. Zmusiła się do pocieszającego uśmiechu.

– Tak. Zastanawiam się tylko... ile właściwie masz lat? Nie widzę na twojej twarzy żadnego zarostu.

– Podobają ci się brodaci, co? – zakpił.

– W moich stronach były bardzo modne – oznajmiła, starając się brzmieć jak najnaturalniej. Słowa nie przechodziły przez jej gardło z całkowitą swoboda.

– Osiemnaście – powiedział z niemałym ociąganiem. – Jeśli nie straciłem rachuby, rzecz jasna.

Pokiwała głową. Była w stanie w to uwierzyć. Osiemnastolatkowie często wyglądali na znacznie młodszych lub starszych. W jej głowie zatarła się wyraźna wizja nastoletniego chłopca. Byli tak zróżnicowani pod względem wyglądu, że można było się spodziewać po nich wszystkiego.

– W takim razie masz jeszcze dużo czasu... – wymamrotała.

– Na co?

– Na życie – odpowiedziała, przeciągając się. Chciała ukryć tlące się w jej piersi od kilku minut zdenerwowanie. – I wychodowanie brody.

– Wpadłem ci w oko, ale nie podoba ci się, że nie mam zarostu? – parsknął.

– Nic z tych rzeczy. Jesteś dla mnie dużo za młody.

– Coś mi się zdaje, że te dwie rzeczy się ze sobą łączą...

Pokręciła głową. Nie miała zamiaru ciągnąć tego tematu. Nic dobrego, ani tym bardziej owocnego, nie mogłoby wyniknąć z takiej rozmowy. Nawet jeśli Pil miał po części rację, Gabriela nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Częściowa racja to nie zupełna racja. Wciąż gdzieś, w jakimś miejscu, popełniał błąd, a ona nie chciała mu wskazywać, gdzie dokładnie.

– Dobre to piwo?

– Niezłe.

– Może kiedyś, jak będę mieć pieniądze, sama spróbuję... – powiedziała jakby do siebie. – Ciekawe jaka jest teraz pora. Przez ten śnieg nic nie widać – dodała już głośniej.

– Tak właściwie... jak ktoś taki jak ty znalazł się tu, w Karczmie Starej Wiedźmy, w taką zamieć? Wspominałaś o Gildii Łowców i braku domu, ale musi w tym tkwić coś jeszcze. Mamy czas, chętnie posłucham.

Posłała mu czujne spojrzenie.

– "Ktoś taki jak ty"? A kim jest "ktoś taki, jak ja"? Umiesz to jakoś scharakteryzować?

Zastanawiał się przez chwilę, uderzając lekko kantem kufla o gładką brodę.

– Wysoka, pokryta bliznami kobieta, która wygląda jak szlachcianka, ale wyjątkowo brudna. Maszyna do zabijania, ale uciekająca od ciężkich klimatów. Płoszysz się jak sarna. Kim ty właściwie jesteś? I skąd? Tu nie ma mody na brody.

Westchnęła cicho. Czuła w kościach, że to pytanie nadejdzie, więc nie powiedziałaby, że nie była przygotowana, choć nie pozbawiło jej to zaskoczenia. Nie chciała odpowiadać szczerze. Nie mogła. Przygryzła wargę, przypominając sobie sylwetkę mężczyzny wyciągającego w jej kierunku dłoń. Otaczający go blask zupełnie oślepił jej oczy, niedoświadczające światła od wielu lat. Nie wiedziała nawet, ile dokładnie czasu tam spędziła.

– Okolice zachodniego wybrzeża. Prowadzę koczowniczy tryb życia.

Chłopak myślał przez chwilę, oczami wyobraźni próbując sobie przywołać obraz mapy.

– Wybrzeże... to musi być cholernie daleko.

Skinęła głową, poprawiając niesforny kosmyk włosów. Wciąż do nich nie przywykła, ale stanowiły niezłe zajęcie dłoni poszukujących rozluźnienia.

– Pewnie mieszkałaś na jakimś dworze.

– Tak jakby.

– To by wiele wyjaśniało. Zachowujesz się... inaczej. Nie widziałem tutaj takiej dziewczyny, jak ty. Sam nie umiem tego nazwać.

Nie chciała się wyróżniać. Nie miała się wyróżniać. Miała znać się z tłumem, a tymczasem ten chłopak, którego ledwo poznała opowiadał o jej niezwykłości i charakterystyczności. Przeklęła w duchu, choć nie robiła tego zbyt często. Nie mogła okazać po sobie, że się tym przejmuje. Zazwyczaj takie słowa to komplementy. Ludzie chcą być wyjątkowi. Najwyraźniej stanowiło to charakterystykę wszystkich, prócz niej samej.

– Wybacz, nie wiem co odpowiedzieć – oznajmiła, kiedy cisza zaczynała się boleśnie przedłużać. Patrzyła na blaszany kufel piwa. Miał kilka wgnieceń. Pewnie spadł na ziemię przy nie jednej pijackiej bijatyce...


<Pil?>

Od Silvany "Drewno, wino, śnieg" cz. 2

 Zima 1457

Przymrużone, rozkojarzone oczy przyglądały się białej pustyni, w którą przez ostatnie dwa dni zamienił się otaczający ją krajobraz. Silvana nieźle musiała się natrudzić, by dotrzeć do prowizorycznej stajni przy karczmie, gdzie zdążyła schować Lambo zanim zaczęła się śnieżna burza. Ostatecznie wyszła przez najmniej zasypane okno, mając szczęście, że Berthina jej nie widziała.

I tak ktoś ją najpewniej widział. Musiał to być wyjątkowo komiczny obraz. Młoda, zaplątana we własnych włosach i grubym płaszczu, próbująca przecisnąć się przez ramę wąskiego okna. Udało jej się, oczywiście.

Także, poniekąd uwięziona w Karczmie Starej Wiedźmy, biedna Silvana musiała pocieszyć się paroma kawałkami drewna, do połowy pustą buteleczką atramentu i średniej jakości winem w trzech butelkach, które miała zawieźć do jednego z braci, a które finalnie zostaną skonsumowane zanim śnieg stopnieje.

Ah, musiała też wytrzymać na krzesełku przy tym okropnym oknie, bowiem Berthina ze słodkim uśmiechem jej oznajmiła po godzinie zażyłej dyskusji, że nie ma już wolnych pokoi. 

Przez te dwa dni Silvana jeszcze jakoś żyła. Zrobiła już większą część figurki niedźwiedzia z łososiami, a także skończyła dwie zaległe notatki ze swoich ostatnich „zbiorów” informacji. To więcej, niż z reguły jest w stanie zrobić, będąc na gospodarstwie brata. Brzmi więc jak sukces. 

Trzeci dzień był zarazem pierwszym, który Silvana zaczęła od wykrzyczenia swojej frustracji w rękaw płaszcza, a następnie otwarcia pierwszej butelki wina. Dlatego teraz siedzi ledwo przytomna, cały czas przy tym jednym, zagraconym stoliczku, z zapachem wina w powietrzu i nieskazitelną bielą za oknem.

Wspomniana wcześniej figurka stała przy niej na parapecie, w oczekiwaniu na inny dzień, w którym to Silvana nie będzie ryzykować ucięciem palca czy zepsuciem całej figurki. Notatnik leżał po drugiej stronie stolika, na tyle daleko, by żadna kropelka wina się tam nie znalazła. 

Nie żeby to było jeszcze możliwe. Butelka była raczej pusta. 

Pozbawiona chęci do czegokolwiek, kobieta zrobiła mniej więcej porządek na swoim obecnym miejscu pracy i legowisku, po czym wygodniej ułożyła się na krześle. Jeszcze kilka takich nocy przespanych na siedząco i Silvana wróci do gospodarstwa brata pogarbiony jak stara babcia. 

Może następnego dnia bardziej się tym przejmie. Przymknęła oczy, kładąc głowę na złożonych rękach. Sen objął ją w mgnieniu oka, zmieszany z dźwiękami toczącej się bijatyki w innej części karczmy. 


<C.D.N.>