Zima 1457
Wino, jak smutno zauważyła Silvana podczas kończenia kolejnej notatki, skończyło się gdzieś między ósmym, a dziesiątym dniem. Cholera jasna wie co działo się dnia dziewiątego.
Grobowy nastrój, gdy już udzielił się jednej osobie, to przeniósł się na wszystkie pozostałe znajdujące się w karczmie. Efektem tego od siódmego do dzisiejszego, czyli już trzynastego dnia ludzie praktycznie leżeli na wpół martwi, spoglądając przez okno na tańczący w śniegu wiatr oraz ciemne chmury odgradzające nas od cudownego słońca.
Silvana, osobiście, miała ochotę zabrać Lambo i jechać stąd jak najszybciej. Z nieba przestało chwilowo sypać śniegiem, więc jedynym utrudnieniem byłby obecnie przykrywający ziemię puch sięgający, no właśnie, zdecydowanie wyżej niż powinien przez ten okropny wiatr.
Berthina powiedziała wprost, że Silvana byłaby największą idiotką Rivotu, gdyby teraz wyrwała się w jakąkolwiek podróż.
Dlatego też mądra Silvana poczekała jeszcze trzy dni, akurat do momentu, w którym śnieg nie był już problemem dla jej wielkoluda o mocarnych nogach, ani nawet dla drzwi karczmy, które wreszcie się otworzyły. Nie żeby Silva z nich skorzystała. Będąc przekonaną, że drzwi są jeszcze zablokowane przez śnieg, kobieta opuściła karczmę razem ze swoim dobytkiem tak jak to robiła już kilkakrotnie w przeciągu tych prawie dwóch tygodni, podczas zaglądania do Lambo i innych koni pozostawionych w stajence. Przez wąskie okno na parterze.
Oczywiście Berthina, z którą się pożegnała chwilę przed tym, zdała się również zapomnieć o działających już drzwiach. Wredna baba.
Silvana prawie się popłakała z radości, mogąc znowu siąść w siodle. Upewniwszy się, że wszystkie rzeczy są w torbie, a ta jest stabilnie przymocowana do siodła, Silva popędziła Lambo ze stajni, oficjalnie opuszczając obszar Karczmy Starej Wiedźmy po szesnastu dniach udręki.
Ostatni raz obejrzała się przez ramię, z zaskakującą radością oddalając się od zasypanego, drewnianego budynku, do którego raczej nieprędko zawita. Nawet ją ta myśl pocieszyła. Następnym razem przyjedzie tu na wiosnę, żeby mieć pewność, że nie utknie tu na następne kilkanaście dni.
Powoli podążała ścieżką do Rivot, bez drewna do strugania, bez wina do wypicia, za to z mnóstwem śniegu do pokonania po drodze do gospodarstwa Ridima. Z uśmiechem na twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz