Zima 1457
Zaprzestała drapania się, a przez jej głowę w oka mgnieniu przetoczyło się kłębowisko myśli. Nagle szum ustał, a wszystko, cokolwiek ją zamieszkiwało, stało się klarowne. Gildia istniała i mogła jej zapewnić namiastkę oparcia w tym trudnym czasie.
– Niech tak będzie. Mogę zaoferować pieniądze, albo przysługę. Cokolwiek zechcesz, co uznasz za stosowne.
W tej samej chwili, gdy wypowiedziała te słowa, poczuła na sobie spojrzenie mężczyzny o bujnej, rudej brodzie. Miał nieprzyjazne spojrzenie i niezaprzeczalnie przystojną twarz. Nie musiała się domyślać, znajduje się za tym gąszczem loków. Już z tej odległości widziała w nim człowieka stanowczego i bystrego. Mierzył ją spojrzeniem, popijając powoli piwo, a na jej policzki wpełzł rumieniec. Czym prędzej odwróciła wzrok. To zdarzało jej się często, zbyt często. Musiała uspokoić nie tylko rozszalałe serce, ale i myśli. Przypominał jej Sigurda, którego spotkała w jednym z mijanych przez nią obozowisk. Obejmował ją przy ognisku i oddawał najlepsze kąski. Dobra passa trwała, aż nie wystraszyła się powstającej między nimi więzi i uciekła. Bardzo go przypominał. To samo głębokie spojrzenie, powolne, nabożne podnoszenie kufla z piwem... Może to był on?
– Podoba ci się?
Podniosła głowę. Pil patrzył na nią z uniesioną brwią, oczekując na odpowiedź. Uśmiechnęła się nerwowo i potrząsnęła czupryną, pozwalając by kilka blond kosmyków wyślizgnęło się z nieco przekrzywionego koka.
– Nie. Nieważne. Wróćmy do tego, o czym rozmawialiśmy.
Chłopak westchnął cicho i odwrócił spojrzenie. Przez jedną, niepokojącą chwilę myślała, że ją zostawi samą na drewnianym, wytartym krześle pod ścianą, ale nastolatek został na miejscu.
– Nie musisz mi się odwdzięczać – powiedział w końcu. – I tak planowałem iść w tym kierunku.
Jej serce znowu się ożywiło. Mogła dotrzeć do Gildii Łowców, i to bez większych wymogów ze strony jej przewodnika.
– Byłabym ci dozgonnie wdzięczna.
Pil nonszalancko machnął ręką.
– To nic takiego.
– Jesteś pełnoletni?
Chłopak przez chwilę zaniemówił. Patrzył na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.
– Tak. Zdaje się, że tak.
– Mogę ci postawić piwo. Chcesz? – poderwała się z krzesła. – Nie największe ani najlepsze, bo nie mam wystarczająco pieniędzy, ale...
Już po zadziornym uśmiechu na jego twarzy wywnioskowała, jaka odpowiedź cisnęła mu się na usta. Nie czekając, aż coś powie, lekkim krokiem podeszła do kontuaru, oddała talerz i wróciła z średniej wielkości kuflem pełnym złociostego piwa.
– Nie kosztowałam, ale mam nadzieję, że będzie smaczne.
Twarz nastolatka natychmiast rozświetlił uśmiech. Przyjął napój z nieskrywaną wdzięcznością i pociągnął duży łyk alkoholu. Nad jego górną wargą została cienka warstwa pianki. Gabriela wróciła na poprzednie miejsce, przyglądając mu się uważnie. Nie zwracał większej uwagi na jej natrętne spojrzenie, poświęcając swoją uwagę na jak najszybszym wypiciu napoju. Tacy byli młodzi chłopcy. Jak najszybciej, jak najgwałtowniej... Wzdrygnęła się nieco. Jej ciało momentalnie ogarnął chłód, a uśmiech zgasł. Spuściła wzrok, starając się wyrównać oddech. Serce zabiło trochę zbyt mocno, przed oczyma przebiegły jej koszmary. Zacisnęła powieki i policzyła do trzech. Już było trochę lepiej.
– Wszystko w porządku? – zapytał chłopak. Jego kufel był już opróżniony, a twarz wciąż niewytarta. Zmusiła się do pocieszającego uśmiechu.
– Tak. Zastanawiam się tylko... ile właściwie masz lat? Nie widzę na twojej twarzy żadnego zarostu.
– Podobają ci się brodaci, co? – zakpił.
– W moich stronach były bardzo modne – oznajmiła, starając się brzmieć jak najnaturalniej. Słowa nie przechodziły przez jej gardło z całkowitą swoboda.
– Osiemnaście – powiedział z niemałym ociąganiem. – Jeśli nie straciłem rachuby, rzecz jasna.
Pokiwała głową. Była w stanie w to uwierzyć. Osiemnastolatkowie często wyglądali na znacznie młodszych lub starszych. W jej głowie zatarła się wyraźna wizja nastoletniego chłopca. Byli tak zróżnicowani pod względem wyglądu, że można było się spodziewać po nich wszystkiego.
– W takim razie masz jeszcze dużo czasu... – wymamrotała.
– Na co?
– Na życie – odpowiedziała, przeciągając się. Chciała ukryć tlące się w jej piersi od kilku minut zdenerwowanie. – I wychodowanie brody.
– Wpadłem ci w oko, ale nie podoba ci się, że nie mam zarostu? – parsknął.
– Nic z tych rzeczy. Jesteś dla mnie dużo za młody.
– Coś mi się zdaje, że te dwie rzeczy się ze sobą łączą...
Pokręciła głową. Nie miała zamiaru ciągnąć tego tematu. Nic dobrego, ani tym bardziej owocnego, nie mogłoby wyniknąć z takiej rozmowy. Nawet jeśli Pil miał po części rację, Gabriela nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Częściowa racja to nie zupełna racja. Wciąż gdzieś, w jakimś miejscu, popełniał błąd, a ona nie chciała mu wskazywać, gdzie dokładnie.
– Dobre to piwo?
– Niezłe.
– Może kiedyś, jak będę mieć pieniądze, sama spróbuję... – powiedziała jakby do siebie. – Ciekawe jaka jest teraz pora. Przez ten śnieg nic nie widać – dodała już głośniej.
– Tak właściwie... jak ktoś taki jak ty znalazł się tu, w Karczmie Starej Wiedźmy, w taką zamieć? Wspominałaś o Gildii Łowców i braku domu, ale musi w tym tkwić coś jeszcze. Mamy czas, chętnie posłucham.
Posłała mu czujne spojrzenie.
– "Ktoś taki jak ty"? A kim jest "ktoś taki, jak ja"? Umiesz to jakoś scharakteryzować?
Zastanawiał się przez chwilę, uderzając lekko kantem kufla o gładką brodę.
– Wysoka, pokryta bliznami kobieta, która wygląda jak szlachcianka, ale wyjątkowo brudna. Maszyna do zabijania, ale uciekająca od ciężkich klimatów. Płoszysz się jak sarna. Kim ty właściwie jesteś? I skąd? Tu nie ma mody na brody.
Westchnęła cicho. Czuła w kościach, że to pytanie nadejdzie, więc nie powiedziałaby, że nie była przygotowana, choć nie pozbawiło jej to zaskoczenia. Nie chciała odpowiadać szczerze. Nie mogła. Przygryzła wargę, przypominając sobie sylwetkę mężczyzny wyciągającego w jej kierunku dłoń. Otaczający go blask zupełnie oślepił jej oczy, niedoświadczające światła od wielu lat. Nie wiedziała nawet, ile dokładnie czasu tam spędziła.
– Okolice zachodniego wybrzeża. Prowadzę koczowniczy tryb życia.
Chłopak myślał przez chwilę, oczami wyobraźni próbując sobie przywołać obraz mapy.
– Wybrzeże... to musi być cholernie daleko.
Skinęła głową, poprawiając niesforny kosmyk włosów. Wciąż do nich nie przywykła, ale stanowiły niezłe zajęcie dłoni poszukujących rozluźnienia.
– Pewnie mieszkałaś na jakimś dworze.
– Tak jakby.
– To by wiele wyjaśniało. Zachowujesz się... inaczej. Nie widziałem tutaj takiej dziewczyny, jak ty. Sam nie umiem tego nazwać.
Nie chciała się wyróżniać. Nie miała się wyróżniać. Miała znać się z tłumem, a tymczasem ten chłopak, którego ledwo poznała opowiadał o jej niezwykłości i charakterystyczności. Przeklęła w duchu, choć nie robiła tego zbyt często. Nie mogła okazać po sobie, że się tym przejmuje. Zazwyczaj takie słowa to komplementy. Ludzie chcą być wyjątkowi. Najwyraźniej stanowiło to charakterystykę wszystkich, prócz niej samej.
– Wybacz, nie wiem co odpowiedzieć – oznajmiła, kiedy cisza zaczynała się boleśnie przedłużać. Patrzyła na blaszany kufel piwa. Miał kilka wgnieceń. Pewnie spadł na ziemię przy nie jednej pijackiej bijatyce...
<Pil?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz