Jesień 1457
Sitry są pieruńsko rzadkim zjawiskiem. Jak mało prawdopodobnym było, że to w ogóle się zdarzy tutaj... Jak wielkiego pecha miały rodziny, których członkowie padli ofiarą Sitry. Jak wielkiego pecha miał osobnik, który stał się nosicielem potwora... Pedro westchnął cicho. Było mu najzwyczajniej w świecie żal ofiar i „winnego” humanoida.Pedro zmierzał do domu zajętego przez Regisa. Potrzebował jakiegoś sprzymierzeńca; kogoś, kto będzie dodatkową parą oczu i uszu w tej sytuacji. Kto lepiej by się do tego nadawał, niż najaktywniejszy łowca w okolicy? Lokalny rzeźnik na pewno będzie pomocny. Nawet jeśli nie miał jeszcze do czynienia z Sitrą...
Pedro zastukał do drzwi domu, który mu wskazano. Odczekał chwilę, dwie... Nikt nie odpowiadał. Mag podszedł do okna, by niedyskretnie zajrzeć do środka. Walka z zagrożeniem była dla niego ważniejsza niż cudza prywatność. Przejechał wzrokiem po schludnie zorganizowanym wnętrzu. Wszystko wskazywało jednak, że nie nie zastał Rzeźnika w domu. Po pozostawionym na stole kubku Pedro uznał, że Regis musiał wyjść zaraz po śniadaniu. Więc... gdzie mógłby być? Zapewne jest na łowach, ale gdzie konkretnie? Chyba że już szuka Sitry. Skoro tak, to prędzej czy później na siebie wpadną. Najlepszym, co w tej sytuacji może zrobić Pedro, byłoby więc rozpoczęcie właściwego śledztwa.
Nagle za magiem rozległ się niski, acz drażniący uszy warkot. Pedro nie musiał się nawet odwracać, żeby rozpoznać co to było. Zamiast tego, przygotował energię magiczną do rzucenia zaklęcia. Więc to prawda, co mówią o tej okolicy; do niedawna było to prawdziwe siedlisko Koszmarów. Dobrze, że pojawił się Regis, by zrobić z nimi porządek.
Dało się słyszeć uderzenia pazurów o ziemię. Potwór przyspieszył kroku, szykując atak. Dopiero wtedy Pedro odwrócił głowę; wymierzył w przeciwnika solidny cios energią. Koszmar został odrzucony kilka dobrych metrów, a następnie podniesiony w górę. Potwór próbował chwycić pazurami podłoża, ale bezskutecznie; zostawił jedynie ślady na bruku. Kiedy już stracił zupełnie kontakt z ziemią, zaczął syczeć i wierzgać. Nie rozumiał, co tak właściwie się działo. Tymczasem Pedro przywołał sobie kostur i skinął nim, by obrócić wroga w powietrzu. Chciał załatwić to szybko; miał ważniejsze sprawy na głowie. Patrząc bezpośrednio na słaby punkt monstrum, wymierzył weń jeszcze jeden cios; teraz przy użyciu zaklęcia przywołującego mróz. Pocisk przypominał ostry jak brzytwa sopel lodu. Przebił się bez problemu przez skórę i kości koszmara. Ciało stwora zesztywniało. Pedro pozwolił mu opaść na ziemię.
Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, żeby naprawić szramę na bruku, którą zostawił Koszmar. Zrezygnował jednak z tego pomysłu, tłumacząc sobie, że będzie na to czas innym razem.
Należy zbadać, czy trop prowadzący w środowisko artystów jest w ogóle wart uwagi.
Pedro musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jego brat jest w grupie ryzyka zostania kolejną ofiarą. Trzeba przyjrzeć się sprawie zaginionego trubadura; poznać jego charakter i najbliższe otoczenie.
Nietrudno było ustalić, gdzie mieszkał zaginiony artysta. Drzwi odemknął młody dorosły - współlokator trubadura. Był lekko pijany, ale zachowywał się dość uprzejmie; zaproponował Pedrowi miejsce do siedzenia oraz coś do picia (oczywiście z pewnym procentem czystego alkoholu). Mag odrzucił obie oferty, uznał, że lepiej mu będzie myśleć na stojąco i trzeźwo.
– Podejrzewasz, że co się nim „zaopiekowało”? – zapytał Pedro, kiedy skończył pytania wstępne.
– A bo ja wiem? Pewnie jakiś potwór wdarł się do miasta. Robert nigdy nie zapuszczał się daleko od centrum.
– A gdzie się zapuszczał w takim razie? – kontynuował mag.
– Tu i tam; chodził głównie na rynek – westchnął podchmielony mężczyzna.
– Tam jest najwięcej odbiorców wrażliwych na przystępną sztukę – stwierdził Pedro. I nie jest to siedlisko wielu potworów, ani pospolitych łotrzyków. Ale kręcą się tam inni artyści – Szukał kogoś do współpracy?
– Właśnie! Właśnie tak, dobrze powiedziane.
– Kogo szukał? Innego śpiewaka? – Pedro oparł się o ścianę izby.
– Nie, chyba nie... raczej... raczej... raczej...
– Jeszcze jedno „raczej” w niczym nie pomoże – rzucił mag. – Przejdźże do rzeczy.
– Szukał kogoś od... kogoś od sztuki... no, jak się to mówi?
– Wizualnej? – dopełnił mag.
– Tak! – wykrzyknął mężczyzna. – Dokładnie tak.
Dobrze... dobrze... to zwęża liczbę podejrzanych. Przynajmniej pośród artystów.
Chyba, że to któryś z wiernych spektatorów jest nosicielem Sitry...
Musiał być to ktoś godny zaufania, ktoś o niezszarganej opinii. Ktoś, z kim trubadur zgodziłby się zejść z wzroku innych...
– Jesteś w stanie podać mi jakieś nazwiska? – zapytał Pedro.
***
Pedro wyszedł na zewnątrz. Przydałoby się czasem mieć coś do zapisania zeznań. Ale informacji wyniesionych z tego spotkania nie było aż tak dużo. Pedro wyselekcjonował w myślach kilka punktów, które były warte zachowania, a resztę postanowił wyrzucić z pamięci już teraz.
Ruszył ulicą. Następny cel - dom jednego z przyjaciół trubadura. Przyjaciół z branży oczywiście.
Obok Pedra przebiegła grupka dzieci. Wesołe śmiechy i rozmowy o słodyczach przypomniały mu, że Berthina wspominała coś o zaginięciach wśród młodszych. Łowca postanowił więc zmienić na chwilę strategię i podążyć za nimi, by sprawdzić, dokąd zmierzają. Jest duża szansa, że to powie mu coś ważnego i może przedstawi nowych podejrzanych.
Wychodząc zza rogu, zobaczył znajomą sylwetkę - tego samego łowcę, który zawitał poprzedniego dnia w bibliotece i którego nie zastano wcześniej w domu.
– Witam ponownie – przywitał się pierwszy Regis. To utwierdziło Pedra w przekonaniu, że jest chętny do współpracy.
– Witaj – Pedro skinął głową. – Liczyłem, że się znów spotkamy.
– Co tutaj robisz? – spytał drugi łowca.
– Szukam tropu Sitry. Byłem w lokum jednego z zaginionych – Pedro wskazał dłonią kierunek, z którego przybył.
– Coś z tego wynika?
– Niewiele więcej, niż to co powiedziała mi Berthina – westchnął. – Podejrzani są pośród lokalnych artystów. Są podejrzanymi i zarazem zagrożonymi – przyznał gorzko. Nie podobał mu się ten rozwój sytuacji, martwił się o brata.
– To nie jedyny trop. Jeszcze pozostają zaginięcia wśród dzieci – zaznaczył Regis. – Po mojemu lepiej rzucić okiem na to. Łatwiej wyselekcjonować podejrzanych.
– Tak myślisz?
– Chodź, przekonamy się – powiedział Regis, kierując się dalej w ulicę. Pedro postanowił nie protestować; tak czy inaczej chciał zbadać ten trop, choćby pobieżnie. Rzeźnik zaprowadził go do przyjemnie wyglądającej kamienicy. We wszystkich oknach paliło się światło, a w progu stała ubrana na niebiesko staruszka. Otoczona przez dzieci, rozdawała im krówki i inne cukierki.
Była to Meredith; Pedro nie znał jej osobiście, ale wiele słyszał na jej temat.