Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

31 mar 2022

Od Feri'ego "Początkujący łowca" cz. 6 (cd. Diego)

Jesień 1456


- Mówię, że to nic... takiego... - odpowiedział, łapiąc się za ranę.
- Ale...
- Żadnego, ale - Od razu mu przerwał.
- Nie mamy czasu na pogaduszki w tym momencie. Zaraz mogą się zjawić tu kolejne, więc albo idziesz ze mną, albo zostajesz i tym razem ci nie pomogę - Zaczął iść w stronę lekkiego wzniesienia, które prowadzi w głąb lasu.
- Hej! Nie zostawiaj mnie tu samego! - Po przemyśleniu jego słów postanowił nie ryzykować i pójść za bestią, która go uratowała.
Wędrowali w głąb lasu przez kilka dobrych minut, aż natrafili na drzewo, którego kora była rozszarpana przez pazury, a ziemia wokół niego wydeptana jakby tędy często ktoś przechodził.
Przed owym drzewem było także okrążone kamieniami miejsce na ognisko oraz kawał ściętego pnia by móc na nim usiąść.
- Co to za miejsce? - zapytał zaciekawiony
- To... mój dom - odpowiedział niechętnie siadając na pniu przed zgaszonym ogniskiem.
- Żartujesz prawda? - Ciężko mu było uwierzyć w taki obrót spraw.
- Nie... nie żartuje, to naprawdę mój dom... Nie taki prawdziwy, bo taki też mam, ale... Nie chce tam wracać...

<Diego?>

Od Sigrid "Dzień jak co dzień" cz. 5 (cd. Diego)

Jesień 1456

Poirytowana Sigrid miała dość obecności mężczyzny. Gdyby mogła, zabiłaby go bełtem swojej niezawodnej kuszy. Człowiek miał szczęście, że po ostatniej bitwie z z harpią, kołczan był ledwo pełny. Bestia zmierzyła istotę od stóp do głów. W końcu dowiedziała się jak jej rozmówca wygląda. Nie za wysoki i chudy, jak dla Sigrid wyglądał bardzo chorowicie. Mało mięsa, dużo kości. Chodząca padlina dla potworów. Gdy tak się mu przyglądała, wpadła na genialny pomysł. Ten ktoś posłuży jako... przynęta.
- W sumie, tak. Przydasz mi się. - Sigrid wstała, chowając zioła do torby.
- Naprawdę?
- O tak, ale nie tu. Potrzebuje większej ilości rąk do zebrania pewnych ziół. Muszę zebrać zapasy przed końcem jesieni. To nie tak daleko - Pokazała palcem w głąb lasu. - O Parę kroków w tamtą stronę.
Stała patrząc na niego. Długo się zastanawiał nad decyzją.
- Dobrze pomogę, a tak w ogóle jestem Diego. - Wyciągnął do niej rękę. Bestia spojrzała najpierw na jego dłoń potem na jegomościa.
- Ta niech będzie, Sigrid. - Obróciła się i ruszyła w głąb lasu, zostawiając zmieszanego mężczyznę za sobą. Dopiero po chwili do niej dołączył, oglądając się wokół.
- A i jeszcze jedno, tam gdzie idziemy, trafiają się hordy potworów, więc przyda ci się to - wyciągnęła z torby fiolkę i podała mu.
- To zamaskuje mój smród? Ale ja się myłem przecież. - Obwąchał swoje ubrania i lekko się skrzywił, przez zaspanie zapominał o porannej kąpieli. Sigrid przewróciła oczami.
- Nie o tym mówię - odpowiedziała chłodno. - Chodzi o ludzkim zapach, który potwory wyczuwają bez problemu i nie, nie używaj tego teraz… bo to ma określony czas działania.

<Diego?>

Od Saadiyi "Budyń z pieprzem" cz.9 (c.d Karniela)

Jesień 1456

– To jak? Co powiesz na poranny masażyk? – Kozica powtórzyła propozycję.

Instynkt nawoływał Diye do jak najszybszej ucieczki. Dalej oznaczał Karnie jako zagrożenie. Był w stanie już domyślić się w jakim aspekcie była niebezpieczna. 

Patrzyła na niego wyczekująco, uśmiechając się przyjaźnie. Westchnął.

– Gdyby nie to, że mam do ciebie parę pytań, najpewniej bym teraz uciekł. – Wyminął dziewczynę, ponownie siadając na łóżku. – Jeżeli chcesz to masuj – zgodził się jakby od niechcenia, prostując obolałe skrzydło.

Uśmiech dziewczyny nabrał innego wyrazu, którego Diya nie potrafił określić, a ona sama zawiesiła się na chwilę. Nie trwało jednak długo, zanim wróciła stara Karnia. 

– Oho, pytania, powiadasz? – nachyliła się nad nim, szczerząc się szeroko. – O co takiego chciałbyś spytać?

W obecnej pozycji zwisający dekolt jej koszuli nocnej w ogóle nie zakrywał biustu. Gdy tylko uświadomił sobie na co patrzy, odwrócił głowę w bok, czując jak jego poliki czerwienieją.

Zaśmiała się, widząc reakcję Diyi.

– No mów, nie wstydź się – zachęcała. – Czemu nagle się zarumieniłeś, jak sam mówiłeś że chcesz o coś mnie zapytać?

– Widać… Widać ci piersi – powiedział niepewnie, nie odwracając do niej wzroku.

– To problem? – rzuciła beztrosko. – Matko, jaki z ciebie świętoszek. Nigdy nie widziałeś nagiej kobiety?

Zaczął żałować, że jednak nie uciekł. Znowu się zaczyna.

– Nie, nie jestem po ślubie – wytłumaczył, zerkając na dziewczynę ponownie.

Prychnęła rozbawiona, prostując się.

– Znowu zaczniesz się usprawiedliwiać tą swoją religią? Co ty, z zakonu się urwałeś? 

Speszył się.

– Wolałbym jednak przestrzegać zasad mojej kultury – powiedział, ignorując zaczepkę kozicy.

Uniosła brwi.

– Tych samych zasad które każą ci nosić tą dziwną maskę? Po co ona jest tak w ogóle?

Zawahał się chwilę.

– To talizman ochronny, mający chronić przed urokiem potomkiń Silinge – wytłumaczył, odrobinę bojąc się reakcji dziewczyny. Co jak go wyśmieje?

– Silinge? – zaciekawiła się.

– Żeński potwór z legend, który kusił mężczyzn, by po wykorzystaniu ich odebrać im wzrok. – Kończąc, zerknął niepewnie na twarz kozicy.

Przetwarzała przez krótką chwilę informację, po czym zaśmiała się odrobinę.

– Jeżeli boisz się zdjąć maskę przy mnie przez tą legendę, to możesz być spokojny. Nie mam w zwyczaju oślepiać nieznajomych – zażartowała.

– Nawet nie myśl, że ściągnę maskę – ostrzegł, zanim ta zdążyła o to poprosić.

Zrobiła smutną minkę.

– No weeeź, co ci szkodzi? – dalej próbowała go przekonać. – Jeżeli chcesz mogę cię nawet za to wynagrodzić – dodała zalotnie.

Diya nerwowo potarł podbródek.

– Nie chciałaś czasem wymasować mi skrzydła? – próbował zmienić temat.

– Ano, chciałam. Ale teraz tak myślę, czy jest w ogóle warto? – Z jej tonu głosu mógł wyczytać, że najwyraźniej kozica się z nim droczyła. – Nie będę robić przecież niczego za darmo~

Spojrzał na nią lekko poirytowany. Nawet przeszło mu przez myśl, by po prostu wyjść z pokoju, ignorując chęć do zadania jej pytań. Zawsze mógłby zapytać się o to w późniejszym czasie.

Westchnął, chcąc minimalnie się uspokoić.

Sięgnął ręką do twarzy, chwytając za swoją maskę, po czym ją ściągnął. Spojrzał na kozice zdenerwowany, piorunując ją wzrokiem swoich złotych oczu.

– Tylko odpowiedz na moje pytania – ostrzegł.

Karnia patrzyła na niego zaskoczona.

– Szczerze to się nie spodziewałam. – powiedziała, dalej stojąc przed nim jak słup soli. – O co takiego w ogóle chcesz zapytać, że jesteś aż tak zdesperowany?

– O to, czy między nami do czegoś doszło – wyjaśnił.

Twarz dziewczyny momentalnie przeszła z wyrazu zaskoczenia, do rozbawienia. Roześmiała się głośno.

– I po to aż zdjąłeś maskę?

Nie miał akurat humoru na żarty. Chciał już poznać odpowiedź i mieć spokój ducha. Patrzył tylko na nią wyczekująco.

– Eh, no dobra, dobra – westchnęła pod ciężarem wzroku chłopaka. – Nic wartego zapamiętania, szczerze mówiąc trochę się zawiodłam.

Niejednoznaczna odpowiedź wystarczyła, by Diya się przejął. Może jednak lepszym rozwiązaniem było pozostanie w niewiedzy i okłamywanie się, że do niczego nie doszło.

– Ale jeżeli chcesz, możemy… 

– Nie – przerwał jej zanim zdążyła skończyć propozycje.

Spojrzała na niego, jakby znudzona jego niedostępnością.

– Chyba naprawdę potrzebujesz tego masażu. Jesteś strasznie sztywny – skomentowała, siadając obok niego po stronie przygniecionego skrzydła.

– A czego żeś się spodziewała po kimś, kto urwał się z zakonu? – zażartował, cytując wcześniejszą wypowiedź kozicy.


<Karnia? Please, don’t hurt me>


Od Karnieli "Budyń z pieprzem" cz.8 (c.d Saadiya)

Jesień 1456

Kozica leżała na zdezorientowanym chłopaku, uśmiechając się chytrze. Nie mogła przecież pozwolić na to, aby ten przystojniak uciekł jej tak łatwo. Wiedziała bowiem, że wystarczy takiego na chwilę spuścić z oczu; pozwolić wyjść za drzwi, a ten już nigdy nie wracał i znikał nie wiadomo gdzie.
Przysunęła twarz do nieznajomego. Gdyby nie jego maska, Karniela mogłaby zbliżyć się jeszcze troszkę, jednak podłużny dziób uniemożliwiał jej tę czynność. Zamiast milimetrów, dzieliło ich więc parę centymetrów. Dziewczyna nie kryła niezadowolenia z tego powodu. Stuknęła palcami w maskę chłopaka.
– Zmuś mnie – powtórzyła.
– Ja… Mogłabyś zejść, proszę? – wymamrotał zakłopotany.
– To raczej prośba, a nie przymus. Niestety odmawiam.
Uskrzydlony drgnął niespokojnie, jednak wciąż nie podejmował żadnych działań. Karnia znudzona jego brakiem reakcji, chwyciła za jego maskę, jakby chcąc ją zsunąć. Chłopak natychmiast zareagował. Chwycił jej rękę w nadgarstku i szybkim ruchem odsunął od swojej twarzy.
– Oj no nie bądź taki. Pokaż mi swój dzióbek, ptaszyno – zaśmiała się.
– Już ci mówiłem, że jej nie ściągnę. Nie mogę!
– Możesz, tylko po prostu się boisz… Tak samo jak boisz się zmusić mnie do zejścia z ciebie. Ale ja nie narzekam! Fajnie mi się tak leży.
Chłopak milczał. Karnia zastanawiała się, czy nie jest zbyt nachalna. Nieznajomy definitywnie był zdezorientowany i nie miał pojęcia jak zareagować. Jednak sam się prosił, budząc ją głaskaniem po uszach. Ile by dała za to, by teraz kontynuował tę zabawę. Mógłby też pójść o krok dalej i…
– Jak masz na imię? – odezwał się nagle wyrywając ją z rozmyślań.
– Słucham?
– Imię – powtórzył powoli. – Nie znam twojego imienia.
Karnia parsknęła cicho. To pytanie ją zaskoczyło. Faktycznie, nie znali nawet swoich imion. Jednak może to i lepiej? Mniej problemów. Tylko krótkie spotkanie na wspólne nocowanie i dobrą zabawę, zakończone cichym rozstaniem. Możliwość zniknięcia w tłumie i pozostawienie po sobie jedynie wspomnienia. Zero zobowiązań i problemów. Zero powrotów. Dlatego właśnie, dziewczyna zazwyczaj nie dbała jakoś bardzo o imiona. Każdy w końcu przecież znikał. Przyjaźnie, miłość, wrogowie… To wszystko przemija tak szybko, że nie ma sensu zapamiętywać imion ich wszystkich. Zbędne informacje. Przecież jak kogoś widzisz, to wiesz, kim on jest. Ile razem przeżyliście. Po co więc imiona, które tak łatwo pomylić?
– Karniela – odpowiedziała w końcu. – Jednak wolę, by mówiono mi Karnia. Tak brzmi lepiej.
– Saadiya – uśmiechnął się lekko. – Masz ładne imię.
– Dziękuję, ptaszyno.
Chłopak poruszył się niepewnie, chcąc ułożyć się wygodniej.
– Zejdziesz ze mnie?
– Nie.
– Dlaczego?
– Musisz mnie zmusić – zaśmiała się.
Saadiya zawahał się chwilę, po czym chwycił Karnię w pasie i przeturlał się z nią na bok, chcąc znaleźć się nad nią. Zrobił to jednak na tyle niezdarnie, że dziewczyna przygniotła mu skrzydło. Chłopak jęknął z bólem, a kozica odskoczyła od niego wystraszona.
Spojrzała na niego niepewnie, a on korzystając z okazji, szybko ześlizgnął się z łóżka. Stanął przed nią z krzywym uśmieszkiem.
– Udało mi się – zauważył.
– Faktycznie. Ale jakim kosztem?
Saadiya mruknął coś pod nosem, masując delikatnie, obolałe skrzydło. Karnia w tym czasie podeszła do niego i zbliżyła się na niebezpieczną odległość.
– Pomóc ci je rozmasować? – zaproponowała. – Mogę też pomasować inne partie ciała.
Chłopak spojrzał na nią ostrożnie. Chyba zauważył już, że dziewczyna ma wobec niego pewne plany. Kozica uśmiechnęła się przyjaźnie, starając się wzbudzić w nim zaufanie. Nie podobało jej się, że chłopak był aż tak niewinny i niechętny do co ciekawszych zabaw. Wolała się nie poddawać, na wypadek, gdyby jednak zmienił zdanie.
– To jak? Co powiesz na poranny masażyk?

<Saadiya?>


Od Diego „Zapomniane sztuczki” cz. 14

 Jesień 1456

Drobny-dwunogi spojrzał na bułkę, na Diego, potem jeszcze raz na bułkę. Nie dotknął jej nawet.
– Dzięki, ale nie jadam takich rzeczy – wyjaśnił w końcu.
– W ogóle? To co ty jesz? – Diego odchylił lekko maskę, żeby wziąć kęs swojej bułki.
– Owady – Ting oblizał kły.
Kuglarz nie mógłby powiedzieć, że spodziewał się takiej odpowiedzi. Drobny-dwunogi nie przypominał mrówkojada, ani niczego takiego. Do tego miał ostre zęby, które przywodziły na myśl raczej drapieżnika. No i jeszcze te szpony na jego łapach...
Chociaż z drugiej strony to by wyjaśniało wybryk z konfiturą sprzed kilku tygodni. Wabienie mrówek nagle nabrało większego sensu. Ting po prostu chciał się wtedy najeść.
– A jesteś teraz głodny? – zapytał Diego. – Możemy wrócić do lasu, jeśli...
– Nie... – odparł Drobny-dwunogi. – Tutaj też mogę coś złapać. Popatrz ile tu straganów, na pewno będzie tu jakiś z nadpsutymi owocami, czy mięsem.
– W sumie... – Diego rozejrzał się. – Czyli co, zostaniemy tutaj dopóki czegoś nie zjesz? – Znowu ugryzł bułkę.
– Co ty się tak mną przejmujesz? Poradzę sobie, gdziekolwiek będziemy – rzucił Ting. – Co tam jeszcze zapisałeś w tym swoim planie dnia?
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni kartkę, na której wcześniej pisał. Przejechał wzrokiem po swoich notatkach, żeby rzetelnie odpowiedzieć towarzyszowi.
– Mam tu jeszcze sprzątanie chaty... Czyli przewiduję, że wrócimy do mojego domu w miarę wcześnie.
<C.D.N.>

30 mar 2022

Od Diego "Zapomniane sztuczki" cz. 13

 Jesień 1456

– Hej Ting...
– Co, znowu masz pytania? – rzucił Drobny-dwunogi. – Jeśli to kolejne, od których zachce mi się kawy, to uprzedzam...
– Czekaj chwilę – Diego przystanął przy kramie piekarza. – Tobie zachciało się kawy od moich pytań?
– Od wspominania przeszłości. Zawsze muszę przy tym przeżuć odrobinę kawy. Żeby rozładować emocje.
– A... Aha. Dwie bułki proszę – Diego zwrócił się do właściciela straganu.
– Grr uważaj trochę! – warknął nagle Ting. Ktoś, kto się o niego potknął, nie zareagował. Po prostu poszedł dalej swoją drogą w miasto.
Diego odprowadził jegomościa wzrokiem. W sumie nie dziwił się, że nie zauważył Drobnego-dwunogiego; w tłumie ciężko było go wypatrzyć. Wzrostem nie przewyższał nawet wilka. Jednak warto zwrócić uwagę, że wilki poruszają się na czterech łapach, a Ting chodził na dwóch.
Diego uśmiechnął się pod nosem. Pomyślał, że gdyby Drobny-dwunogi chodził na czterech byłby wielkości pieska; domowego kundelka.
Ta myśl jednak sprawiła, że Diego znów zaczął się zastanawiać nad tym, ile nie pamięta. Teraz nasunęło mu się pytanie, czy może miał jakiegoś zwierzaka, zanim stracił pamięć. Wytężył umysł nad zagadnieniem, czy w ogóle lubi zwierzęta. Odniósł wrażenie, że tak... że zwierzęta mogą być czymś więcej, jak...
– Będziesz jadł tę bułkę, czy co? – zapytał Ting, wyrywając mężczyznę z zamyślenia.
– Co? – Diego zamrugał oczami. – A, tak. Jedna jest dla ciebie – Wyciągnął zakąskę w stronę kolegi.
<C.D.N.>

Od Diego "Zapomniane sztuczki" cz. 12

 Jesień 1456

Kupiec podrapał się po nieogarniętym zaroście i schował wisiorek do kieszeni.
– Dajcie mi tydzień. Załatwię wam kawę.
– Ile?! – wykrzyknął Drobny-dwunogi. – Ja potrzebuję kawy teraz!
– Ting, spokojnie – mruknął Diego, odrywając szpony stwora od lady.
– Czy ja ci wyglądam na maga czy innego czarodzieja? – burknął handlarz.
– Wierzymy, że to i tak szybko biorąc pod uwagę wszystkie czynniki – mruknął kuglarz, starając się, by w jego głosie zabrzmiała pozytywna nuta.
– Nikt w całej dolinie nie załatwiłby takiego towaru szybciej – powiedział kupiec, podnosząc dumnie brodę. – Coś jeszcze potrzebujecie?
– Zdaje się, że nie – Diego popchnął Tinga, by ten zaczął już odchodzić. Stwór zrobił to, chodź niechętnie. – Dziękuję, do widzenia. – Ruszyli dalej ulicą, zostawiając kram za sobą.
Diego zastanowił się, gdzie tu można było coś zjeść, co nie kosztowałoby majątek. Nie kupił nic przy stoisku handlarza od kawy, bo ten sprzedawał towary bardziej luksusowe, niż zwykłe bułki. Mężczyźnie po prostu szkoda było pieniędzy.
Diego spojrzał na Tinga, który zmuszony był wziąć swój własny ogon w ręce, by ten nie wylądował pod czyimś butem. Kuglarza zastanawiało wiele rzeczy na temat tego stworzenia, ale teraz pomyślał o wisiorkach, którymi ten tak rozrzutnie handlował. Postawił je podczas gry w karty, teraz opłacił kolejnym zdobycie kawy.
Diego postanowił o nie grzecznie zapytać.
<C.D.N.>

Od Diego "Zapomniane sztuczki" cz. 11

 Jesień 1456

Ogon Tinga się zjeżył.
– Dobrze że nie powiedziałem ci więcej... – mruknął.
– Godzina jeszcze wczesna, możecie wrócić do środka – Kelnerka wygięła kąciki ust w przyjaznym uśmiechu. – Zaraz będę miała przerwę, moglibyśmy coś wypić.
– Ja nie piję, dzięki – powiedział Diego.
– Nic a nic? – zmartwiła się bestia.
Ting zmrużył ślepia. Chwilę patrzył na kelnerkę, po czym pociągnął Diego za ramię.
– Chodź, Zamaskowany.
Zdezorientowany mężczyzna nie oporował. I tak nie pozwoliłyby na to nadal bolące mięśnie. Tylko uchylił czapkę i dodał:
– Do widzenia.
Ting zawlókł kuglarza aż na górską ścieżkę. Dopiero wtedy ten zorientował się, że jego towarzysz obrał drogę do miasta. Drobny-dwunogi usunął Diego z oczu podejrzanie przyjaznej kelnerki, ale przy okazji prowadził go na dalsze poszukiwania kawy.
***
– Słyszałem o tym nie raz – pokiwał głową handlarz. – Nawet kilka razy miałem ją na stanie. Ale już dawno jej nie sprzedawałem. To towar zbierany na południu. Bardzo na południu.
– Może jednak ktoś mógłby to sprowadzić specjalnie dla nas? – zapytał Ting. Musiał się wspinać na palce, żeby było go widać spod lady kramu.
– A stać was na to? – kupiec podniósł brew, mierząc tych dwóch wzrokiem.
– Tak właściwie... – zaczął Diego.
– Chcesz nam pomóc? – wszedł mu w słowo Drobny-dwunogi. Jednocześnie rzucił na stragan jakiś pozłacany wisiorek.
Handlarzowi błysnęły oczy. Wyciągnął rękę po błyskotkę. Wtedy Ting wbił pazury obok jego dłoni.
– Ale jeśli nas oszukasz...
– Ufamy, że zrobisz co w twojej mocy – tym razem to Diego przerwał towarzyszowi. Zrobił przyjazną minę, ale nie było tego widać zza jego maski.
<C.D.N.>

29 mar 2022

Od Diego "Zapomniane sztuczki" cz. 10

 Jesień 1456

Diego westchnął ciężko.
– Więc mówisz... Że to dla mojego dobra?
– Dla dobra wszystkich łowców – mruknął Ting. – Nikt nie może się dowiedzieć tego, co ja wiem.
– Aż taka to niebezpieczna wiedza? – spytał kuglarz.
– Śmiertelnie niebezpieczna... – Drobny-dwunogi syknął. – Wróćmy do nauki strzelania kartami, to było o wiele prostsze.
– Możemy tak zrobić – Diego uśmiechnął się słabo. – Sam mam ochotę odwrócić swoją uwagę czymś. Tylko najpierw... – Rozległ się niski warkot; pochodził z brzucha mężczyzny.
– Uch, dobra. Kupimy ci jakąś potrawkę, czy coś.
Wtedy Drobny-dwunogi dostrzegł przedmiot w dłoni kuglarza. Wyrwał mu go i obejrzał w świetle słonecznym.
– Po co to w ogóle trzymasz? – spytał, unosząc przedziurawioną kartę. – Już się do niczego przecież nie nadaje.
– Nadaje się do ćwiczenia sztuczek – mruknął Diego.
Ting mruknął coś pod nosem i wcisnął kartę z powrotem w dłoń mężczyzny. Po tym odwrócił się, żeby wrócić do karczmy.
– Ale nie chcę jeść tutaj – Kuglarz zatrzymał go. – Zjemy coś w mieście.
– Wytrzymasz całą drogę? Wycie twojego żołądka zwabi wszystkie potwory w okolicy.
– Niekoniecznie...
– Mamy doskonały gulasz jak coś – odezwał się nagle nowy głos. – Bo ja go gotowałam.
Towarzysze spojrzeli w kierunku źródła tego dźwięku. W wejściu do karczmy stała ta sama kelnerka, co wcześniej.
– Podsłuchiwałaś nas?
– Moje uszy wiele wychwycą – zachichotała bestia. Faktycznie, jej słuchy były nieproporcjonalnie duże.
<C.D.N.>

Od Diego "Zapomniane sztuczki" cz. 9

 Jesień 1456

Diego mógłby przysiąc, że pijał kawę często. Nie był to towar luksusowy, albo trudno dostępny. Dlaczego w takim razie nie mieli tego w zwyczajnej karczmie? Kuglarz spojrzał na kartkę, którą trzymał w ręku. Jednak nie było na niej żadnej podpowiedzi, co powinien zrobić. Wsunął wolną dłoń do kieszeni. Jedyne, co z niej wyciągnął, to przedziurawioną przez Tinga kartę.
– A tobie co? – kelnerka spojrzała na Diego.
Mężczyzna nie odpowiedział. Uchylił nieznacznie maskę i wytarł twarz dłonią.
– U pokaż więcej, na pewno wyglądasz słodko – powiedziała bestia.
– Wybacz, ale muszę odmówić.
– Czyli tyle z kawy – burknął Ting z obrażeniem w głosie. – Co za warunki. Chodź, Zamaskowany, idziemy stąd.
– Tia... Idziemy... – mruknął Diego. Zaczął ogarniać go przytłaczający smutek. To całe zajście tylko przypomniało mu, jak mało rozumiał swoje położenie. Dlaczego dookoła niego nie było elementów życia codziennego? Gdzie one były w takim razie?
Co on w ogóle robił w tym miejscu?
Wyszli na zewnątrz. Zimne powietrze prawie zwiało czapkę z głowy Diego. Kuglarz ledwo zdążył ją złapać. Spojrzał na to nakrycie głowy. Nagle wydało mu się śmieszne i dziwne. Dlaczego nie spotkał nikogo innego, kto nosiłby coś takiego?
– Ting... skąd ty się tu wziąłeś? – zapytał Diego. – Dlaczego miałeś mnie znaleźć?
Drobny-dwunogi chwilę milczał. Poprawił plecak.
– Nie mogę ci powiedzieć – westchnął w końcu.
– Dlaczego? – Diego założył czapkę z powrotem.
– Jesteś człowiekiem. Nie zrozumiesz – mruknął pod nosem Ting.
– Chcesz się założyć?
– Poważnie mówię – Ting opuścił uszy. – Sam do niedawna nie rozumiałem. Prawda jest przerażająca. I przygnębiająca.
<Diego?>

Od Diego „Zapomniane sztuczki” cz. 8

 Jesień 1456

Ting pierwszy wślizgnął się do karczmy. Wyminął już nieco podchmielonych bywalców i wskoczył na wysokie siedzisko przy ladzie.
– Halo, ktoś tu nas obsłuży? – zawołał.
– Ejże, spokojnie – powiedział Diego, dołączając do Drobnego-dwunogiego. – Wystarczy poczekać, zaraz ktoś do nas przyjdzie.
– Nie masz pojęcia jak bardzo chce mi się kawy – odparł tamten.
– Cierpliwości...
Ting prychnął.
– Halo!
– Zaraz, moment! – odkrzyknął kobiecy głos gdzieś z kuchni.
Ting oparł się o bar i wyciągnął szyję. Diego uniósł oczy do góry; pokręcił głową nad zachowaniem towarzysza, ale już nic nie powiedział. Wyciągnął z kieszeni kartkę i zaczął sobie zapisywać od nowa zadania na dziś; nie chciał żadnego zapomnieć. Posiłek... Sprzątanie... Występ? Nie, ból w mięśniach uniemożliwi to dzisiaj...
Po chwili, lub dwóch za ladą pojawiła się kelnerka/barmanka. Była to ewidentnie bestia; wyglądała na w połowie człowieka, w połowie kozę. Wytarła ścierką ostatni kufel i podeszła do Tinga i Diego.
– Co podać? – spytała machinalnie. Dopiero po tym dokładniej przyjrzała się nowym klientom. Zrobiła dość dziwną minę, widząc aż dwie zamaskowane postacie naraz.
– Można tu kupić kawę? – Zapytał Ting, prawie włażąc na bar.
– Całe ziarna, bądź mieloną? – doprecyzował Diego.
Kelnerka przechyliła głowę.
– Kolejni... Czego się tak wstydzicie, że obaj zasłaniacie twarze?
– Kawa, macie kawę? – powtórzył Ting, jakby jej nie słyszał.
– Pierwsze słyszę – rzuciła bestia. – Nie mamy takich towarów. Chyba szukacie czegoś z importu.
<C.D.N.>

Od Diego „Zapomniane sztuczki” cz. 7

 Jesień 1456

Diego wsunął do kieszeni kartę, którą wcześniej przedziurawił pazur jego kolegi. Do gry już się nie nada, ale do ćwiczeń sztuczek już tak.
Zszedł po plecionej ze sznura drabinie, by dołączyć do Tinga na ziemi.
– Długo ci zeszło – mruknął Drobny-dwunogi. – Chodź, kawałek drogi przed nami.
– Chyba że... – zaczął Diego.
– Chyba że co?
– Chyba że w Karczmie Starej Wiedźmy mają kawę na stanie – mruknął kuglarz. – Będzie bliżej.
– Yhy – Ting poprawił plecak. – To idziemy najpierw tam.
Diego ruszył pierwszy w odpowiednim kierunku.
– Mamy tam szansę spotkać jakiś łowców z naszej gildii.
– T w o j e j gildii. Ja łowcą nie jestem – zaznaczył Drobny-dwunogi.
– A może byś pomyślał o dołączeniu do nas? – zapytał Diego.
– Jeszcze czego – prychnął jego kolega.
– Myślisz, że nie nadawałbyś się do walki z potworami? – zdziwił się mężczyzna. – Widziałem, że nosisz broń i...
– Nadaję się lepiej niż ty. Nie w tym rzecz.
Diego oparł ręce na biodrach i spojrzał wyczekująco na Tinga. Niezbyt to podziałało; tamten ani myślał wyjaśnić cokolwiek.
– Przyspiesz, wleczesz się strasznie – powiedział tylko.
Do karczmy dotarli około południa. Do tego czasu Diego poza bólem w mięśniach zaczęła doskwierać jeszcze pusta w żołądku. Przez wymysły Tinga zapomniał spojrzeć na swój plan dnia i pominął śniadanie. Kto wie, jakie punkty poza tym jeszcze czekały na realizację.

<C.D.N.>

28 mar 2022

Od Diego „Zapomniane sztuczki” cz. 6

 Jesień 1456

Diego spodziewał się, że Drobny-dwunogi opuści izbę i że zrobi to znowu oknem. Jednak Ting zamiast tego zaczął otwierać szafki i szuflady. Oczywiście jak skończył oglądać zawartość nie zamknął ich z powrotem. Mężczyzna chwilę śledził wzrokiem jego poczynania.
– Co robisz? – zapytał w końcu.
– Masz kawę? – zapytał Ting.
Kawę... kawę... Diego zdziwił się, ale i ucieszył, że wie co to jest. Pomyślał o całym procesie parzenia kawy; o mieleniu ziaren a także o podawaniu jej z mlekiem lub bez. Naszła mu ochota na porządny kubek gorącego espresso. Pobudzające, pachnące i (w odpowiednich ilościach) zdrowe.
Mężczyzna wstał z ziemi i dołączył do poszukiwań Tinga. Kawy jednak żaden z nich nie znalazł. Ani gotowego naparu, ani zmielonych, bądź surowych ziaren. Nic.
– Skoro obaj lubimy kawę, możemy po prostu iść do Rivot i kupić jej trochę.
– Mnie tam interesują tylko ziarna – zaznaczył Drobny-dwunogi.
– Nie lepiej kupić ją zmieloną? Wątpię żebym miał tu jakiś młynek – mruknął Diego.
– Czy ja niewyraźnie mówię, Zamaskowany?
– No dobrze, dobrze – Diego podniósł dłonie. – Kupimy jedno i drugie. Oba rodzaje.
Ting skinął głową na znak, że łaskawie się zgadza na taki układ. Diego uśmiechnął się do niego (czego nie było widać przez maskę) i podszedł do szuflady żeby wyjąć z niej sakiewkę. Wtedy coś zabrzęczało za jego plecami.
– Już wziąłem twoje Ora.
<C.D.N.>

Od Diego „Zapomniane sztuczki” cz. 5

 Jesień 1456

– Złap to bardziej opuszkami łap – wyjaśnił spokojnie Diego.
Drobny-dwunogi napiął ścięgna dłoni, żeby uchwycić kartę prawidłowo. Starał się trzymać pazury z dala od papieru, ale średnio mu to wychodziło. Ostatecznie karta wyślizgnęła mu się z palców i została przedziurawiona przez ostry szpon. Nie opuszczając ręki, Ting spojrzał na Diego, jakby oczekiwał, że ten mu powie, co ma teraz zrobić.
– Ach Ting – Mężczyzna pokręcił głową i zdjął z pazurów stwora kartę. Było mu trochę szkoda tej pięknie wymalowanej talii. Ale w jego umyśle nie zawitał gniew. Przecież Drobny-dwunogi nie zrobił tego specjalnie.
– Kiepski z ciebie nauczyciel – skwitował Ting.
– Dopiero zaczynamy... – Diego zrobił krótką pauzę. – Jaki według ciebie byłby dobry nauczyciel?
– Em... – Drobny-dwunogi podrapał się po części głowy, której nie zasłaniała wilcza czaszka. – Zależy czy moich poprzednich nauczycieli uznamy za dobrych.
– A jacy oni byli?
– Bałem się ich. Moi kuzyni tak samo – Ting spojrzał na przedziurawioną kartę.
– Twierdzisz, że gdybym krzyczał szybciej byś się nauczył?
– Krzyk to nie jedyny sposób wywierania skutecznej presji – Ogon Drobnego-dwunogiego znów zaczął niespokojnie się poruszać. Po tym, Ting zaczął stukać pazurami w drewnianą podłogę.
– Przepraszam cię, jeśli... – zaczął Diego. Jednak zanim dokończył, jego towarzysz wstał i wyminął go. Mężczyzna westchnął. Chyba na tym skończą lekcję.
<C.D.N.>

Od Diego „Scurki” cz. 6 (cd. Saadiya)

 Jesień 1456

– Raczej niedługo – Diego położył nacisk na słowo „raczej”. Sam chciałby wiedzieć, od kiedy faktycznie zajmował się walką z potworami. – Chyba nie jestem w tym aż tak biegły, jak myślałem.
Mężczyzna nie czuł oporów przed przyznaniem się do własnych słabości przed nowym znajomym. Wydawał mu się godny zaufania.
– Ale ze scurkiem poradziłeś sobie całkiem nieźle – pochwalił Saadiya. Brzmiało to szczerze.
– Powiedzmy...
– Myślisz, że jest ich tu dużo? – kontynuowała bestia.
– A teraz nie trwa ich okres godowy czasem? – Diego słyszał jakiś czas temu rozmowę przechodniów na ten temat.
Diya mruknął coś pod nosem.
– Niech to, może tak być. To może znacznie utrudnić eksterminację. Ale hej, co to dla aż dwóch łowców? – zakończył wypowiedź z bardziej optymistycznym akcentem.
Diego spojrzał w górę. A co jeśli dwie osoby to za mało na te Scury?
– Teraz w prawo – Zatrzymał nagle nowego znajomego. Bestia bez mapy Diego poszłaby w złą uliczkę.
<Saadiya?>

Od Diego „Dzień jak co dzień?” cz. 4 (cd. Sigrid)

 Jesień 1456

Był jeden plus owego niecodziennego spotkania w lesie; do tego momentu mężczyzna zdołał już całkiem oprzytomnieć. Głównie dlatego, że w pewnym momencie obawiał się ataku ze strony bestii. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że jego obawy mają się nijak do stanu faktycznego.
Diego jednak poczuł się urażony, kiedy jego sztukę nazwano „tanią rozrywką dla plebsu”. Ale nie dał tego po sobie poznać; postanowił zignorować tę uszczypliwość ze strony bestii. Może mówiła tak tylko dlatego, że Diego ją zdenerwował. Postanowił naprawić swój błąd związany ze zniszczeniem cennych ziół.
– Mogę ci jakoś pomóc?
Bestia spojrzała na niego. Chwilę nic nie mówiła, zdziwił ją tym zdaniem.
– Powiedziałam, możesz sobie iść – powtórzyła bardzo powoli.
– Nie spieszy mi się. Jak już tu jestem mogę się na coś przydać.
Bestia prawie wybuchła śmiechem.
– Ty „możesz się na coś przydać”? Przyznam, to był prawie dobry dowcip – oznajmiła.– Ale starczy już tego błaznowania, marnujesz mój czas.
<Sigrid?>

Od Saadiyi "Budyń z pieprzem" cz.7 (c.d Karniela)

Jesień 1456

Pulsujący ból głowy był bodźcem, który stopniowo wybudzał Diye z alkoholowego snu. Wprawdzie nękało go to już od dłuższej chwili, ale dopiero gdy wracał do przytomności zaczęło mu to przeszkadzać. Jego sytuacji wcale nie polepszało ciągłe uczucie pragnienia. Co takiego mogło doprowadzić go do takiego stanu? Próbował sięgać pamięcią do ostatnich wspomnień, jednak jedyne co pamiętał, to kończenie miski popieprzonego budyniu. Ah, no tak – barmanka przecież zaproponowała mu do tego piwo. Musiał chyba przesadzić, skoro skończył z tak potężnym kacem. Był w sumie ciekawy, na ilu kuflach się skończyło.
Stopniowo następne zmysły zaczynały wracać do normalności. Najbardziej zastanawiającym bodźcem był specyficzny ucisk klatki piersiowej, którego nie mógł wyjaśnić w żaden sensowny sposób. Przecież kołdra nie była nigdy aż tak ciężka. Uchylił lekko oczy spodziewając się zostać oślepionym przez promienie słońca. Jednak ku jego zdziwieniu do tej sytuacji nie doszło. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że dalej miał maskę na swojej twarzy. Musiał zapomnieć by ją wieczorem zdjąć. Jedno szczęście, że nie leży na boku ani na brzuchu, inaczej krawędzie już dawno odbiłyby się na jego czole i policzkach.
Spojrzał w końcu w dół, ciekawy źródła tego dziwnego, nieznajomego mu ucisku.
Otworzył szerzej oczy. Barmanka, która poprzedniego wieczoru go obsługiwała, śpiąc jak zabita, tuliła się do jego torsu. Dopiero teraz również dotarło do niego, że znajduje się w nieznajomym mu otoczeniu.
Zaczynał żałować tego, że zgodził się na propozycję kozicy. Gdyby nie wypił, najpewniej nie znajdowałby się w obecnej sytuacji. A nawet gdyby, to przynajmniej miałby jakiekolwiek pojęcie jak do tego wszystkiego doszło. Jego głowę zaprzątała masa pytań, na które jedynie dziewczyna mogłaby odpowiedzieć.
Jednak ona akurat spała. Co prawda mógł ją obudzić, ale jakoś tak bał się konfrontacji z dziewczyną. Plus nie miał serca przerywać jej snu, ale to tak na marginesie mówiąc.
Leżał więc tak w bezruchu, wpatrzony w sufit, nie wiedząc co mógłby obecnie robić. Przez to jak uwalona na nim była dziewczyna, nie mógł nawet przewrócić się na żaden bok. Przynajmniej nie leżała na żadnym z jego skrzydeł. Jedyną rzeczą która mu przeszkadzała były jej rogi, niebezpiecznie skierowane w podbródek Diyi. Gdzieś z tyłu głowy czuł, że dziewczyna mogłaby go nimi zabić.
Stracił rachubę czasu. Miał wrażenie jakby czekanie aż kozica się obudzi trwało wieczność. Spojrzał na nią ponownie, zastanawiając się chwilę. Wyciągnął w końcu trochę niepewnie dłoń w stronę jej głowy. Przejechał delikatnie koniuszkami palców po jej włosach. W dotyku przypominały szorstką, kozią sierść. Ciekawe, czy bestia gatunku owcy miałaby na głowie miękki puszek. W swojej rodzinnej wiosce mógł napotkać jedynie ptasie bestie, więc nie był zbyt zaznajomiony z takimi naziemnymi gatunkami. Co prawda w czasie swojej podróży napotkał parę takich bestii, jednak nie miał okazji przyjrzeć się im z tak bliska.
Jego dłoń napotkała na ucho dziewczyny. Pomimo tego, że czuł się jakby robił coś złego dotykając ją bez pozwolenia, dał swojej ciekawości wolną rękę. Jej ucho było miękkie, pokryte krótką sierścią, przypominającą w dotyku sztywny meszek.
Głowa dziewczyny podniosła się lekko. Zabrał spłoszony rękę, czując jak krew odpływa mu z twarzy.
– Przepraszam – powiedział szybko, przestraszony.
Kozica spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami, by po chwili uśmiechnąć się słabo. Dopiero się obudziła.
– Miękkie, prawda? – odezwała się sennym głosem, wyglądając na lekko rozbawioną.
– Odrobinę – przyznał. Patrzył na nią niepewnie, nie wiedząc czy na pewno powinien o to pytać. – …Nie jesteś zła, że dotknąłem ich bez pozwolenia? – Rzekł w końcu.
– Czemu miałabym? – Mógł wyczytać nutę zaskoczenia.
Wymsknął mu się krótki nerwowy śmiech. Sam nie znał odpowiedzi na to pytanie.
– Nieważne. – Odwrócił od niej wzrok, czując jak narasta w nim uczucie niezręczności.
Nigdy wcześniej nie znalazł się w podobnej sytuacji, dlatego nie miał bladego pojęcia jak należy się zachowywać. Dodatkowo, przez lukę w pamięci nie wiedział zbytnio jak powinien traktować dziewczynę. Bo co tak właściwie między nimi zaszło?
Ale zanim zacznie zadawać pytania, chyba musi jakoś wyjść z tej dziwnej pozycji. Nie, żeby kozica była jakoś przerażająco ciężka. Po prostu niezbyt wygodne było ciągłe leżenie w jednym miejscu, bez możliwości zmienienia ułożenia ciała.
– Mogłabyś… – przerwał, nie będąc pewnym czy na pewno grzecznie byłoby o to prosić. Wziął wdech. – Mogłabyś może ze mnie zejść?
Ugryzł się w wargę, uświadamiając sobie że nie ubrał tego w odpowiednie słowa. A co jak się obrazi
Spojrzał niepewnie na dziewczynę, która po chwili zaczynała się podnosić. Już chciał odetchnąć z ulgą, lecz ku jego zdziwieniu dłonie kozicy wylądowały obok jego głowy. Znajdowała się bezpośrednio nad nim, uśmiechając się złośliwie.
– Zmuś mnie – rozkazała rozbawiona.
W co on takiego się wpakował.

<Karnia?>


27 mar 2022

Od Karnieli "Budyń z pieprzem" cz.6 (c.d Saadiya)

Jesień 1456

Kiedy ostatni klienci opuścili już karczmę, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Posprzątała szybko, co powinna, pożegnała się z właścicielką i ruszyła do swojego pokoju. Stara Berthina postanowiła udostępnić jej jeden, aby miała gdzie spać. Nie przeszkadzało to Karni, która zyskała przynajmniej miejsce, gdzie mogła zapraszać co ciekawszych gości karczmy... No i oczywiście mieszkać.
Wcześniej, gdy dwójka wyjątkowo upartych klientów nie chciała odejść bez kolejnej dolewki czegoś mocnego – oczywiście nie mając już przy sobie żadnych pieniędzy – kozica zaproponowała im pomoc we wniesieniu nieprzytomnego ptaka do jej sypialni. W zamian miała im postawić aż dwie butelki piwa. Oczywiście, niczym dzieci kuszone cukierkami, mężczyźni zgodzili się na taką umowę. Zadowoleni ze swojej zdobyczy, wyjątkowo szybko zanieśli chłopaka w wyznaczone miejsce, a następnie śpiewając głośno, opuścili budynek. Teraz, Karnia mogła w spokoju zająć się swoim najważniejszym klientem.
Ostrożnie otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Nie miała pewności, jak długo i głęboko spać będzie jej ofiara. Była więc zadowolona, gdy okazało się, że chłopak nadal jest nieprzytomny.
Usiadła na nim okrakiem i zbliżyła się delikatnie do jego twarzy. Ukryty za maską, mógł udawać, że śpi, jednak jego oddech nadal był spokojny. Czyli padł na dobre. Przynajmniej nie chrapał. Karnia zaśmiała się cicho, stwierdzając, że dawno nie miała do czynienia z kimś o tak słabej głowie jak on. Jego życie musiało być nudne, skoro nie potrafiłby nawet porządnie poszaleć po pijaku. Ledwo się trzymał już po paru łykach, a co by było po paru kuflach! No… O ile wcześniej by nie zasnął. Dziewczyna zaczęła ostrożnie ściągać z niego zbędne ubrania. Przecież w takim czymś musiało mu się naprawdę niewygodnie spać!
Ostatecznie nieznajomy leżał pod nią ubrany tylko w bieliznę i cienki podkoszulek. W tym stanie wyglądał jeszcze lepiej niż ubrany w całe te śmieszne ciuszki. Kusiło ją zdjąć więcej, jednak postanowiła się powstrzymać. Wyjątkowo. Jedynym irytującym Karnię elementem, jaki został była już tylko tajemnicza maska.
Dziewczyna zawahała się. Nie była pewna, czy dobrze zrobi ściągając ją. W końcu, o ile chłopak nie kłamał, była ona czymś związanym z jego religią i nie należało jej ruszać. Ile to już zabawnych i bezsensownych bajeczek o podobnych dziwactwach związanych z religią słyszała w swoim życiu… Ta była jednak chyba najbardziej interesująca. Stwierdziła, że zapyta go o sens ukrywania swojej twarzy, gdy ten się już obudzi. Jednakże nie mogła tak długo czekać, aby przekonać się, czy jest sens oglądać jego twarz. Bez namysłu chwyciła za maskę i szybkim ruchem zdjęła ją.
Otworzyła lekko usta w zdziwieniu. Nieznajomy wcale nie był taki brzydki jak przewidywała. Wręcz przeciwnie. Może ukrywał twarz, aby dziewczyny do niego nie zarywały? Albo to faktycznie z powodu religii. Oglądała jego twarz z każdej strony, jakby chcąc zapamiętać ją na zawsze. Nie wiedziała, kiedy będzie miała następną okazję, aby na nią popatrzeć. Delikatnie musnęła koniuszkami palców jego orli nos. Zastanawiała się, jak chłopak zareaguje na wieść, że ktoś widział jego twarz. Gdyby zostawiła go na ladzie, mogłaby zwalić winę na jakiś pijaków, jednak tutaj, nie było innej możliwości niż ta prawdziwa. To ona jest tutaj winowajcą i podglądaczem. Jak zwykle.
Nagle wpadła na genialny pomysł. Odsunęła się od chłopaka i skoczyła do swojej szafki nocnej. Wygrzebała z niej najbardziej czerwoną szminkę, jaką posiadała i szybko pomalowała sobie usta. Wolałaby nie być obok niego, gdy wścieknie się na nią za takie zachowanie, jednak nie mogła się oprzeć temu, aby zostawić po sobie jakiś ślad. Subtelną wiadomość.
Zbliżyła się ponownie do chłopaka i cmoknęła go w policzek, zostawiając przy tym wyraźny ślad. Po chwili zastanowienia zrobiła to samo z jego żuchwą i szyją. Po skończonej robocie spojrzała na niego z zadowoleniem. Żałowała, że nie jest choć trochę przytomny. Gdyby nie padł tak szybko, mogliby się jeszcze trochę pobawić. Z trupem nie było jednak tak zabawnie. Wolała, gdy jej towarzysz również dawał coś od siebie.
Zrezygnowana spojrzała ostatni raz na twarz nieznajomego, po czym ponownie zakryła ją maską. Wstała niechętnie i przebrała się w lekko prześwitującą koszulę nocną. Nie chciała straszyć go z rana swoją nagością. A przynajmniej nie tej nocy. Następnym razem nie będzie już taka grzeczna i niewinna.
Zmęczona dniem pełnym wrażeń, położyła się na łóżku i wtuliła w chłopaka. Gdyby rano czuł się dobrze, Karnia z radością mogłaby zaproponować mu wspólne, poranne ćwiczenia… Kiedy się obudzi, wszystko może stać się ciekawsze. Może nawet zgodziłby się wrócić do niej kiedyś, aby powtórzyć tę przygodę? Z tą myślą zasnęła.
<Saadiya?>

Od Karnieli "Budyń z pieprzem" cz.5

Jesień 1456

Karnia śmiała się cicho, obserwując, jak głowa chłopaka powoli opada na blat. W pewnym momencie, przestał się praktycznie ruszać i tylko z bliska było widać, że jeszcze oddycha. Dziewczyna uniosła brwi zdziwiona. On serio nie kłamał mówiąc, że ma słabą głowę. Kozica nie spodziewała się, że aż tak szybko padnie. Możliwe, że wina leżała po jej stronie, ponieważ specjalnie wybrała jeden z najmocniejszych alkoholi jakie mieli, aby przyspieszyć nieco proces. Chyba przesadziła. Wiedziała jednak, że ta niewinna ptaszyna nigdy nie dowie się prawdy, więc nie obawiała się konsekwencji.
Niepewnie wyciągnęła rękę w stronę nieprzytomnej bestii. Jej palce powoli dotknęły jego maski. Już zamierzała się za nią zabrać, gdy nagle jeden z klientów z hukiem postawił pusty kufel na ladę tuż obok. Podskoczyła zdezorientowana i spojrzała pytająco na mężczyznę.
Jego zapuchnięta, czerwona twarz świadczyła o tym, że wypił już wystarczająco, aby wylądować zaraz tuż obok śpiącego spokojnie chłopaka.
– Doleee… Doleweczkę – wybełkotał niewyraźnie.
Karnia spojrzała na niego wyczekująco. Pijaczyna wahał się przez chwilę, zastanawiając się, czemu jego kufel nie wypełnia się magicznie nowym trunkiem. Dopiero po chwili odchrząknął, zataczając się lekko.
– Proszę, miłą panią… kierowniczko, weźże polej jeszcze troszkę… Ociupinkę?
Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie i chwyciła za kufel. Pijane osoby są jak dzieci – trzeba ich ciągle pilnować i pouczać, a oni w tym czasie wpadają na coraz to głupsze pomysły, w międzyczasie bełkocząc bez sensu. Nie mogła więc pozwolić im na zbyt dużą samowolkę. Musiała ich wytresować, aby wiedzieli, że to ona tu rządzi.
Nalała mężczyźnie piwa. Patrząc na to, w jakim stanie był – wybrała najsłabsze. Nie chciała mieć tu cmentarzystka złożonego ze skacowanych klientów. A przynajmniej nie pierwszego dnia.
Westchnęła poirytowana, gdy podając trunek ledwo przytomnemu mężczyźnie – drugi od razu pojawił się tuż za nim. Kolejny spragniony pijaczyna. Kolejne pieniądze w kieszeni.
– Dzień dobry, szanownej ślicznotce. Nalejesz mi paniusiu czegoś mocniejszego? – zapytał potykając się o własne nogi. – Bo te jest za słabe i nic a nic na mnie nie działa…
– Jesteś tego pewien?
– Jak matkę kocham! – zamyślił się na chwilę. – Chociaż… Nigdy nawet jej nie poznałem!
– A ja tak! – zawołał triumfalnie inny klient. – Jest wyjątkowo brzydka, tak jak ty, ale za to w łóżku...
W tym momencie zrozumiała, że głupio postąpiła, tak szybko upijając śpiącego spokojnie na ladzie przystojniaka. Będzie musiała chyba poczekać, aż do zamknięcia karczmy. W dodatku z nieprzytomnym nie ma aż takiej zabawy. Pokręciła głową zniecierpliwiona i wróciła do pracy.
<C.D.N.>

Od Diego "Zapomniane sztuczki" cz. 4

 Jesień 1456

Diego wspiął się z powrotem do izby. Zastał Drobnego-dwunogiego w tym samym miejscu, co wcześniej. Zmianą, jaka zaszła w domu mężczyzny podczas jego nieobecności była ilość kart rozrzuconych po pomieszczeniu. Leżały wszędzie; na łóżku, pod łóżkiem, na stole, pod stołem...
Diego uznał, że skoro posiadł nową wiedzę o sobie, mógłby pomóc Tingowi w nauce tej sztuczki. Podniósł kilka kart (bo oczywistym było, że Drobny-dwunogi tego nie zrobi) i podszedł do swojego kolegi.
– Chcesz wystrzelić kartę z palców, tak? – Usiadł naprzeciwko niego.
– Eee, chyba już mi przeszło – mruknął Ting, machając łapą. – Zużyłem całą talię.
– Mogę cię nauczyć – Diego złapał w odpowiedni sposób jedną z kart.
– A potrafisz to?
– Okazuje się, że... tak – Diego uśmiechnął się nad tą myślą.
Ting, rzecz jasna, nie widział jego wygiętych kącików ust, ale odczytał pogodny nastrój kuglarza z tonu głosu.
– Już cię nie boli? – zapytał złośliwie.
– Boleć nadal boli – przyznał mężczyzna. – Ale ta sztuczka nie wymaga specjalnego wysiłku.
– No dobra, Zamaskowany. Pokazuj.
Diego powtórzył gest, który odkrył tam na ziemi.
– Nie możesz złapać karty zbyt blisko krawędzi, ale też nie powinieneś jej złapać za daleko. Chwyć mniej więcej o tu – Zademonstrował.
Ting postarał się robić to samo, co on. Jednak Drobnemu-dwunogiemu przeszkadzały długie szpony na jego łapach.
<C.D.N.>

Od Sigrid "Dzień jak co dzień" cz. 3 (cd. Diego)

Jesień 1456

Na chwilę nastała cisza. Mężczyzna patrzył się na Sigrid zaspanym workiem, próbując nadążyć myślami do obecnej sytuacji. Kobieta podeszła do niego bliżej; jej pazury i kły lśniły w promieniach słońca. Patrzyła na niego z góry, pogardliwie.
- Chyba się zrozumieliśmy - powtórzyła nieprzyjemnym tonem. - Zejdź mi z drogi!
Te słowa wybrzmiały głośno i wyraziście. Mężczyzna cofnął się w obawie, że dojdzie do rękoczynu. Jedyne, co nastąpiło, to to, że potknął się i upadł na ziemię. Bestia wydała z siebie niezadowolone warknięcie i chwyciła osobnika za ubranie. Podniosła go bez problemu i przysunęła bliżej swojej twarzy nie przerywając warczenia. Stali tak dłuższą chwilę po czy odłożyła go obok. Człowiek zdezorientowany cała sytuacją patrzył jak Sigrid schodzi z ścieżki i wyciąga jakieś narzędzia ogrodnika 
- Do miasta to nie w tę stronę, musisz zawrócić.
- Co? - odparł zakłopotany.
- Czy to defekt waszej rasy? Nie umiecie słuchać? - zwracała się do chudej istoty aroganckim tonem nie odrywając wzroku od roślin na uboczu. - Tak rzadkie zioła, zmiażdżone. Jak można być tak niezdarnym?!
- Em… skąd wiesz, że idę akurat do miasta?
- Widziałam nie jeden twój występ w mieście. Zarabiasz na zabawianiu innych, chyba logiczne, że i dzisiaj tam zmierzasz.
- Widziałaś mnie? W mieście? - zdziwiła go jej wypowiedź. - Jakoś cię tam nie widziałem, a pewnie rzuciłabyś się w oczy…
- Przez to jak wyglądam, mam rację? - Spojrzała na niego nieprzychylnym wzrokiem. - Rzadko kiedy bywam w mieście, a jak już w nim jestem, nie marnuję czasu na oglądanie taniej rozrywki dla plebsów.
Nastała cisza. Sigrid nie zważając na stojącego obok człowieka zabrała się za zbieranie liści, które nie zostały zniszczone.
- Wciąż tu jesteś? Rozmowa się już skończyła możesz już sobie iść.

<Diego?>

Od Diego „Zapomniane sztuczki” cz. 3

 Jesień 1456

Rozwinięta drabina uderzyła o źdźbła trawy. Chwilę kołysała się samotnie, zanim Diego postanowił na nią wejść i ruszyć po plecionych szczeblach w dół. Nie spieszył się; zresztą, nie można powiedzieć, że mógł się spieszyć. Ból w plecach, ramionach i udach dawał się we znaki. Kuglarz wiedział, że w takim stanie nie będzie mógł wystąpić. Ten dzień będzie dniem zmarnowanym. Albo może... po prostu dniem odpoczynku. Tak, to lepsze określenie.
Dzień odpoczynku zaczyna się od zbierania kart po Tingu.
Diego zsunął się z ostatniego szczebla drabiny na ziemię. Podniósł wzrok, żeby zlokalizować okno, przez które wyleciała wspomniana karta. Wiatr nie był zbyt silny, więc raczej nie wylądowała bardzo daleko.
Kuglarz zaczął krążyć dookoła swojego drzewa, rozglądając się po podłożu. Nie trwało to długo; wreszcie znalazł zgubę. Leżała przy jakimś krzewie z pięknymi, różowymi owocami.
Diego podniósł kartę. Była to dwójka. Obrócił ją parę razy w dłoniach. Zatrzymał się, kiedy karta trafiła między jego kciuk i środkowy palec. To ułożenie było jakby... wyuczone. Diego nawet był w stanie określić, że trzymał malowany kawałek papieru za blisko krawędzi i poprawił to.
Spojrzał na swoją wolną dłoń i ułożył ją w podobny sposób. Tak, ten gest to było przygotowanie do... jak to się nazywało... pstryknięcia.
Diego zwrócił wzrok z powrotem na dłoń z kartą. Po chwili wahania spróbował nią pstryknąć. Karta poszybowała w powietrze. Nim zdążył mrugnąć okiem, już była w jego drugiej ręce.
Kolejna sztuczka, którą najwidoczniej znał już wcześniej...
<C.D.N.>

26 mar 2022

Od Saadiyi "Scurki" cz.5 (c.d Diego)

Jesień 1456

Przewiesił prowizoryczną torbę z resztkami sztyletu przez głowę, ruszając za kuglarzem. Cóż za intrygująca osoba. Był strasznie ciekawy powodu, przez który nieznajomy kryje swoją twarz pod drewnianą maską. Może pochodzi skądś, gdzie również tamta kobieta zbierała swoje żniwo? Nie dowie się, dopóki go nie spyta, więc wypadałoby chociażby zacząć rozmowę.

Zrównał z nim kroku.

– Wychodzi na to, że będziemy przez jakiś czas pracować razem, więc… Jestem Saadiya, ale możesz skracać do Diya – uśmiechnął się promiennie, podając mu rękę.

Nieznajomy podniósł głowę znad notatnika, w którym najpewniej miał zapisane wskazówki jak dojść do wskazanej przez kobietę ulicy, i zwrócił swój wzrok ku bestii.

– Diego – odpowiedział krótko.

Monotonny głos kuglarza wcale nie zniechęcił chłopaka przed kontynuowaniem rozmowy.

– Od długiego czasu jesteś łowcą? – dopytywał dalej, nie mniej energicznie niż wcześniej.


<Diego?>

Od Diego "Zapomniane sztuczki" cz. 2

 Jesień 1456

Kuglarz obserwował w ciszy poczynania swojego towarzysza. Ten dalej próbował osiągnąć coś związanego z podrzucaniem kart, ale wszystkie lądowały pod łóżkiem, na którym leżał Diego. Ting nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu; poruszał niespokojnie ogonem jak rozdrażniony kot.
– Pozwól że spytam... Do czego właściwie dążysz?
– Do niczego – rzucił w odpowiedzi Drobny-dwunogi. – I tak się nie udaje.
Diego podniósł jedną z leżących koło niego kart. Był to joker. Mężczyzna obejrzał dokładnie rysunek zdobiący kawałek grubego papieru. Podobały mu się zastosowane do tego techniki. Zastanawiało go, czy te talie produkowano masowo, czy może te były ręcznie robione.
– Hej, Ting... Skąd w ogóle masz te karty?
– Po prostu je mam – Drobny-dwunogi wzruszył ramionami. – Ja cię nie pytam skąd masz maskę.
– Nie ma potrzeby się denerwować. Niczego ci przecież nie zarzucam... – mruknął Diego.
– Właściciel je postawił podczas rozgrywki – Ting spróbował sztuczki z jeszcze jedną kartą. Tym razem wystrzeliła w stronę ściany i odbiła się od niej, by wylecieć za okno.
– Ups...
Diego przeciągnął się. Zrozumiał, że jego towarzysz raczej nie pójdzie na dół po tę zgubę. A szkoda by było mieć tak ładną talię niekompletną. Mężczyzna zebrał się w sobie, by pomimo bólu w mięśniach wstać z łóżka. A to był dopiero początek drogi z domu w dół.
<C.D.N.>

Od Diego „Zapomniane sztuczki” cz. 1

 Jesień 1456

Diego leżał na łóżku z twarzą do połowy ukrytą w poduszce. Dłoń „od niechcenia” trzymał tuż nad podłogą. Słońce jeszcze nie wstało, ale już jego pierwsze promienie rozjaśniły niebo. Mężczyzna spojrzał na to sennym wzrokiem. Noc się właśnie kończyła, a on prawie nie zmrużył oka.
Nagle pod dłonią Diego wylądowała karta do gry. Kuglarz nie do końca wiedział co zrobić z tym fantem i tak właściwie nie miał ochoty podejmować żadnego działania. Po chwili koło tego asa pojawiła się jeszcze jedna karta.
Diego skierował leniwie wzrok na źródło tych przedmiotów; istotę siedzącą w rogu izby. Był to nikt inny, jak Ting. Stwór próbował wsuwać sobie karty między szpony i rzucać je w dość specyficzny sposób. Syknął, kiedy kolejna poleciała krzywo i wylądowała pod łóżkiem.
– O, wstałeś, Słońce – oznajmił swoim chrapliwym głosem Ting.
– Jeszcze nie wstałem – Kuglarz ukrył twarz w poduszce. – I dzisiaj nie zamierzam.
– Coś cię ugryzło? Bo wczoraj nie wyglądałeś tak źle po tej walce.
– Za to dzisiaj wszystko mnie boli – wymamrotał łowca. – Nigdy nie walczyłem z potworem tak długo...
– Nie narzekaj, walka mogła się skończyć szybciej, a z nią twoje życie. Ja tam byłbym zadowolony na twoim miejscu.
– Nie mówię, że się nie cieszę – Diego odwrócił twarz w stronę Tinga. – Tylko... jestem zmęczony.
<C.D.N.>

Od Saadiyi "Budyń z pieprzem" cz.4 (c.d Karniela)

Jesień 1456

Dziewczyna zniknęła za drzwiami, pozostawiając Diye z ciężkim wyborem. Pić, czy nie pić? Z jednej strony dawno nie miał żadnego trunku w ustach, z drugiej nie chciał obciążać nieznajomej kosztami. Dochodził jeszcze problem, że będąc pod wpływem ciężko się lata, więc gdyby wypił cokolwiek mocniejszego, najpewniej musiałby wracać piechotą do zajazdu.
Jednak czuł wielką ciekawość do tutejszych alkoholi. Wiedział już z poprzednich doświadczeń, że w tych stronach preferują mocniejsze smaki, niż w jego rodzinnej wiosce. Więc jak już, to będzie musiał poprosić o coś słabszego.
Po jakiejś chwili wróciła z miską budyniu, którą postawiła przed chłopakiem.
– Więc jak? Zdecydowałeś się na coś? – zapytała kozica, uśmiechając się w sposób nieokreślony dla Diyi.
– Może skusiłbym się na jeden kufel, jeżeli nie byłoby to problemem – powiedział uprzejmie, widząc jak powiększa się uśmiech dziewczyny. Skłamałby, gdyby zaprzeczył, że dziwne zachowanie barmanki wcale go nie zastanawiało. Była lekko podejrzana, jeżeli może to tak nazwać.
– Oczywiście, że nie jest to problemem! Przecież sama ci to zaproponowałam. – Zaśmiała się. – Więc? Co dokładniej byś chciał? – Oparła się o blat, patrząc na niego wyczekująco.
– Nie znam zbytnio alkoholi z tych stron, więc wypiję cokolwiek mi zaproponujesz – odpowiedział Diya. – Byle nic mocnego, mam słabą głowę – dodał szybko z nutą niepewności i zmieszania w głosie.
Zastanowiła się chwilę, po czym ponownie rozpromieniała.
– W takim razie już podaję! – Odeszła gdzieś na chwilę.
Przysunął do siebie miskę budyniu, którą wcześniej podała mu dziewczyna. Naczynie było zimne, co świadczyło o tym, że jedzenie zostało przygotowane już wcześniej. Na kremowej powierzchni było doskonale widać drobinki czarnego pieprzu. Pomimo że był miłośnikiem ostrego smaku, miał wątpliwości czy na pewno to dobre połączenie. Czuł się, jakby prośbą o popieprzenie budyniu złamał jakąś tajną regułę kulinarną, przez którą obecnie znajduje się na czarnej liście boga gotowania.
Nawet nie zaczął jeść, gdy barmanka wróciła, stawiając przed nim kufel pełen trunku.
– Proszę bardzo, kochanieńki! – Oparła ręce na swoich kozich biodrach, wyglądając na bardzo dumną.
Coś dalej nie pasowało mu w zachowaniu barmanki. Instynkt reagował na nią jak na zagrożenie, pomimo że przecież wydawała się miła. Diya jednak ignorował te przestrogi, zwalając to wszystko na przewrażliwienie. Co takiego mogła mu zrobić energiczna kozica? Zatruć jedzenia raczej nie zatruła.
– No już, na co czekasz? – Pogoniła go do spróbowania trunku.
– Ach. – Otrząsnął się. Prawie by o tym zapomniał.
Barmanka patrzyła na niego wyczekująco.
Podniósł kufel i zbliżył go do ust. Nieznajomy zapach lekko drażnił jego nos. Nie był jednak nieprzyjemny. Uchylił łyk, pozwalając gorzkiej cieczy wypełnić swoje usta. W chwili połknięcia fala ciepła rozlała się po jego przełyku. Skrzywił się. Jeżeli był to jeden ze słabszych trunków, to wątpiłby w to, że przeżyłby wypicie czegoś mocniejszego.
– I jak?
– Macie naprawdę mocne piwo – skomentował.
Zaśmiała się i chciała już coś powiedzieć, gdy po karczmie rozniosło się wołanie. Jakiś pijaczyna najpewniej domagał się następnej dolewki.
– Już idę! – barmanka odeszła do drugiej części lady.

Diya w czasie nieobecności dziewczyny zdążył opróżnić całą miskę budyniu, przez który najpewniej jakiś kucharz wołał o pomstę do nieba. Zawartość kufla nie ubywała jednak aż tak szybko – dalej pozostała mu ponad połowa do wypicia. Czuł już jednak pierwsze oznaki upojenia alkoholowego. Szumiało mu w uszach, a gorące policzki świadczyły o jego rumieńcu. Był pewien, że gdyby w obecnej chwili wstał, najpewniej nie byłby w stanie stać prosto.
Oparł głowę o rękę podpartą w łokciu. Tak bardzo walczył o to, by nie rąbnąć łbem o blat.
Kozica podeszła do niego.
– Czyli serio masz słabą głowę – zaśmiała się, widząc w jakim stanie znajdował się aktualnie chłopak.
– A weź nic nie mów – burknął, podnosząc wzrok znad blatu by spojrzeć na twarz dziewczyny. No, przynajmniej zamierzał, bo i tak skończyło się na tym, że jego spojrzenie utkwiło na biuście barmanki. Nie trwało jednak długo nim zdał sobie z tego sprawę. Odwrócił więc szybko głowę w bok. – Nigdy niczego mocniejszego nie piłem – powiedział trochę niewyraźnym głosem.
Uśmiechnęła się, ponownie. Ciekawe jakby skończył, gdyby brał łyka za każdym razem, gdy na twarzy barmanki pojawiłby się uśmiech.
– To skąd ty jesteś, że taki lekki trunek aż tak cię rusza? – zapytała, znowu opierając się o ladę.
Diya spojrzał na nią mimowolnie. Ręce miała założone tuż pod średniej wielkości piersiami, które przez dekolt bluzki, oraz pozycję, w której znajdywała się dziewczyna, wydawały się większe, niż były w rzeczywistości.
– Uh… – mruknął, nie mogąc się skupić na odpowiedzi. Czemu musiał być pijany. – Skądś ze wschodu – powiedział szybko, dalej trochę niewyraźnie.
Barmanka uniosła w rozbawieniu brwi.
– Skądś ze wschodu, powiadasz? – zaśmiała się krótko. – Matko, naprawdę jesteś upity.
Głowa stawała się coraz cięższa.
Nawet nie zauważył, gdy przestał kontaktować, a jego łeb osunął się na drewniany blat.
Zasnął.

<Karnia? Żart polega na tym, że zamiast nalać mu najsłabszy trunek, podała jeden z mocniejszych>

25 mar 2022

Od Karnieli "Budyń z pieprzem" cz.3 (c.d Saadiya)

Jesień 1456

Karnia oparła się ze zmęczeniem o ladę. To był jej pierwszy, oficjalny dzień w nowej pracy. Cieszyła się niesamowicie, więc mimo zaleceń starej Berthiny, aby nie przemęczać się po tak długiej podróży – postanowiła wziąć również wieczorną zmianę. Tym sposobem stała za ladą już od rana, czasami pomagając też w kuchni. Już na starcie polubiła tę pracę. Mimo że właścicielka nie dopuszczała jej jeszcze do przyrządzania potraw.

Parę dni temu, Karniela nie przypuszczała nawet, że znajdzie pracę godną jej umiejętności. Podróżowała od dawna. Straciła już rachubę czasu, więc nie wiedziała, ile dokładnie zajęło jej znalezienie odpowiedniego miejsca, w którym miałaby zacząć nowe życie. Cieszyła się jednak, że to już koniec podróży. Nie musiała się już obawiać o to, co kryje się w pobliskich krzakach – zboczeniec, czy jakiś potwór. Choć na tego pierwszego raczej by nie narzekała. Prędzej to on uciekałby w panice, niż ona narzekała na jego towarzystwo. Zwłaszcza że podróżując, nie miała zbyt wielu okazji na zabawy… i rozmowy z innymi. 

Do karczmy dotarła wczoraj. Niedaleko stąd, pewien starszy człowiek wspomniał jej o tym miejscu. Dziewczyna postanowiła więc skorzystać z okazji i zapytać o pracę. Takim oto sposobem znalazła swój nowy dom.

Głośne czknięcie pijaka zataczającego się do wyjścia przerwało jej rozmyślania. Westchnęła zmęczona. Było już późno, więc większość klientów składała się z takich właśnie osobników. Wielkie brzuchy, przepocone ubrania i czerwone twarze… Zdecydowanie nie byli w jej typie, choć ten był bardzo obszerny i obejmował praktycznie wszystko.

W pewnym momencie, drzwi do karczmy otwarły się niepewnie i do środka wślizgnął się mężczyzna. Był bestią, tak samo, jak ona. Jego ostrożne, nerwowe ruchy zwróciły uwagę paru siedzących w kącie facetów, dla których najwidoczniej widok kogoś, kto wydawał się być całkowicie trzeźwy, był wyjątkowy i niespotykany o tej godzinie. Szkoda. Choć nosił na twarzy dziwną maskę, wydawał się w guście Karni. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko na myśl, ile zabawy miałaby z prób upicia nowego gościa. 

Chłopak drgnął, uświadamiając sobie, że stoi bez ruchu pośrodku karczmy i niepewnym krokiem ruszył do lady. Gdy wślizgnął się na jeden ze stołków, Karnia podeszła bliżej, aby odebrać zamówienie.

– Co podać? – zapytała z uśmiechem.

– Raczej nie macie tutaj niczego do jedzenia za dwadzieścia ora? – zapytał, z lekką nadzieją w głosie.

Dziewczyna zerknęła ukradkiem na ściągawkę z menu, jaką wcześniej dostała od Berthiny. Czuła pewien zawód. Skoro nieznajomy ma tak mało pieniędzy, pewnie nie zgodzi się na coś mocniejszego.

– Tylko budyń.

Mężczyzna zawahał się.

– A dałoby się go tak trochę… przyprawić?

Karnia uniosła brwi, zastanawiając się, czy dobrze usłyszała.

– Przyprawić?

– No tak, odrobinę, pieprzem? – powiedział, robiąc przerwy między słowami.

Spojrzała na niego niedowierzająco. Może jednak nie był taki trzeźwy, na jakiego wyglądał?

– Że co? – parsknęła.

– No… – chłopak postukał nerwowo palcami o blat. – Budyń z pieprzem. To nie będzie problem, prawda?

Dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Nie sądziła, że spotka tutaj takich ciekawych ludzi. 

Zbliżyła się lekko do jego twarzy. Nie czuć było od niego alkoholu. Więc może po prostu miał coś nie tak z głową? Wzruszyła ramionami i odsunęła się powoli.

– Trochę nietypowe zamówienie jak dla kogoś takiego jak ty… Ale podoba mi się. Widać, że lubisz doświadczać nowych smaków – stwierdziła radośnie.

– Tak w sumie, to po prostu nie lubię łagodnych potraw. Wolę, gdy są mocniej przyprawione.

– Rozumiem. Czyli lubisz pikantnie?

– Tak. Uwielbiam pikantne jedzenie!

– Oby nie tylko jedzenie… – wymamrotała pod nosem.

– Słucham?

– Nic, nic. Tak tylko… zastanawiam się, czy nie wygodniej byłoby ci bez tej maski? Wygląda przecudnie, jednak wierzę, że bez niej byłoby jeszcze piękniej.

Oparła się leniwie o blat, spoglądając na niego niewinnie. Była ciekawa, czy ten dziwak ma tak przystojną twarz, jak resztę swojego ciała. On jednak odsunął się lekko i pokręcił energicznie głową.

– Przykro mi, ale moja religia zabrania mi pokazywania się innym bez niej.

Karnia westchnęła. Czyli pewnie brzydal, bojący się pokazywać swoją twarz, tłumacząc to jakimiś głupimi zwyczajami. Trudno. Twarz nie jest niezbędna do dobrej zabawy.

– Eh, rozumiem… – przerwała, zastanawiając się nad czymś. – Czy chciałbyś może coś wypić? Bo tak sam budyń… O tej godzinie?

Mówiąc to, wskazała ręką na salę, gdzie po stołach walała się masa kufli i butelek.

– Nie, podziękuję. Nie mam tyle pieniędzy – przyznał.

– Na mój koszt! Widać, że jesteś zmęczony. Przydałoby ci się coś na rozluźnienie.

– No nie wiem…

– Spokojnie! Nie musisz decydować teraz! Ja pójdę zrobić ci ten budyń z pieprzem, a ty się w tym czasie zastanów. Możesz wybrać, co tylko zechcesz – wyszeptała z uśmiechem, po czym zniknęła za drzwiami do kuchni, zostawiając chłopaka samego przy ladzie.

Miała nadzieję, że nie tylko budyń będzie dzisiaj… Zatrzymała się w pół kroku i zaśmiała cicho. Chyba naprawdę brakowało jej takich rozrywek.

<Saadiya? Polać ci coś mocniejszego?>

Od Saadiyi "Budyń z pieprzem" cz.2 (c.d Karnia)

 Jesień 1456

Obudził się. Za oknem było jeszcze jasno i nic nie wskazywało na zbliżający się zachód słońca. Spał krócej niż myślał, że będzie. Może to przez osłabiający go głód nie potrafił już zasnąć? Nie ważne jednak jaki był powód niemocy ponownego zaśnięcia, nie zmieniało to faktu, że musiał w końcu wstać i coś zjeść.

Zejście z łóżka i ogarnięcie się zajęło mu zdecydowanie za dużo czasu. Co prawda jeszcze było widno, jednak słońce już powoli zachodziło. Będzie musiał się pospieszyć. Polowanie w nocy jest niezbyt bezpieczne. Ubrawszy maskę wyszedł z pokoju i zakluczył drzwi.

Na ulicach o tej porze było już spokojnie. Stragany stały puste. Chłód potęgowany przez wieczorną wilgoć przenikał przez ubrania Saadiyi. Zamiast jednak wrócić się po coś cieplejszego do ubrania ruszył dalej. Nie przeszkadzał mu mróz - w obecnej sytuacji wręcz potrzebował takiego orzeźwienia. Coś musiało w końcu odwrócić jego uwagę od skręcającej go próżni w żołądku. Wystartował do lotu dopiero wtedy, gdy był już poza wioską. Skrzydła są jednak głośne i mogłyby zaniepokoić mieszkańców. Nie mówiąc w ogóle o braku miejsca - w niektórych uliczkach Saadiya nie jest w stanie nawet ich wyprostować.

Pola rolnicze, parę porozrzucanych w dużych odstępach domków, jakiś lasek gdzieś nieopodal. Rozmyślał nad tym, które z tych miejsc byłoby najlepszym do upolowania czegoś o tej porze dnia. Jeśli udałoby mu się coś złapać, nie zdziwiłby się gdyby pod wpływem chwili zjadł łów na surowo w całości. Chociaż najpewniej skończyłoby się to lekkim podtruciem. Nie mniej jednak, była to lepsza opcja niż umieranie z głodu. Najpewniej i tak, z obecnym stanem jego sakwy, nie było go stać na nic w zajeździe.

Przeleciał nad lasem zauważając zagadkowy kompleks budynków, który przed paroma godzinami aż tak go zainteresował. Może sprawdzi to teraz, jak ma taką okazję? Nie zajmie to przecież jakiejś sporej ilości czasu.

Wylądował odrobinę dalej, o mało nie wpadając w korony drzew. Nie chciał wzbudzić w nikim niepokoju. Szczególnie tutaj, gdzie ptasie bestie są niezbyt często spotykane, bardzo uważał na swoje skrzydła. Wolał nie powtarzać historii sprzed paru miesięcy, kiedy to jakaś starsza kobieta nasłała na niego łowców, ponieważ pomyliła go z potworem.

Podszedłszy bliżej, zauważył światło w oknach zagadkowych wybudowaniach. Co więcej, słyszał… rozmowy? Nie był pewny. Gdyby nie zapewnienia starego kupca, najpewniej pomyślałby że jest to karczma. Może to budynek tutejszej gildii łowców? Przeszedł niepewnie przed budynkiem, bojąc się podejść do drzwi. Bał się, że zrobiłby coś złego wchodząc do środka. Ciekawość za wszelką cenę chciała zostać zaspokojona, strach go jednak powstrzymywał.

Zdecydował się wejść dopiero w momencie, gdy zobaczył starego pijaczyne wychodzącego chwiejnym krokiem z budynku. Zaczął mieć wątpliwości co do prawdomówności starego kupca. Wnętrze potwierdziło jego obawy - elf go okłamał. Po zobaczeniu licznych drewnianych stolików oraz poczuciu unoszącej się w powietrzu woni jedzenia, nie mógł już zaprzeczyć, że jest to karczma.

Żałował teraz, że wynajął pokój aż na tydzień. Zostało mu zaledwie dziesięć ora - nie była to wystarczająca kwota na porządny posiłek. Jeżeli jeszcze okaże się, że karczma udostępnia tańsze pokoje, to następne spotkanie chłopaka ze starym kupcem nie będzie już takie przyjemne.

Zauważył parę nieufnych spojrzeń, rzuconych ukratkiem przez ludzi siedzących w kącie. Prawie zapomniał, że stoi jak słup soli na samym środku wejścia do karczmy. Podszedł więc do lady, siadając na jednym z pobliskich stołków. Jak już jest, to niech chociażby jakoś z tego skorzysta.

Barmanka, którą okazała się młoda bestia z kozim zadem, podeszła bliżej.

– Co podać?

– Raczej nie macie tutaj niczego do jedzenia za dwadzieścia ora? – zapytał, z lekką nadzieją w głosie.

– Tylko budyń.

Lepsze to niż nic, pomyślał. Nie przepadał jednak zbytnio za takimi delikatnymi smakami. Wiedział, że raczej z takim budżetem raczej nie wypadało wybrzydzać czy życzyć sobie jakichś niestworzonych rzeczy.

– A dałoby się go tak trochę… przyprawić? – Nadzieja dalej go nie opuszczała.

Dziewczyna uniosła brwi.

– Przyprawić?

– No tak, odrobinę, pieprzem? – powiedział, robiąc przerwy między słowami.

Spojrzała na niego niedowierzająco.

– Że co?

<Karnia? I FUCKING DID IT>

24 mar 2022

Od Diego „Początkujący łowca” cz. 5 (cd. Feri)

 Jesień 1456

– W porządku? – zapytała psowata bestia.
Diego oderwał wzrok od już nieruchomego potwora. Teraz mógł przyjrzeć się dokładniej swojemu obrońcy. Chociaż z początku ten stwór przypominał wilka, rysy jego pyska na to nie wskazywały. Były zbyt delikatne.
Diego spędziłby więcej czasu na zastanawianiu się nad rasą tego ewidentnie wykwalifikowanego łowcy, ale jego uwagę odciągała struga krwi cieknąca z rozharatanej łapy nowego znajomego. Wstał z ziemi i podszedł do bestii.
– Tak, ale... ty krwawisz – Diego stwierdził to, co wszyscy tu obecni już doskonale wiedzieli.
– To nic takiego – mruknął psowaty. Jednocześnie lekko odsłonił zęby przez ból.
– Nie wydaje mi się – odparł Diego ze szczerym zmartwieniem.
<Feri?>

23 mar 2022

Od Diego „Dzień jak co dzień?” cz. 2 (cd. Sigrid)

 Jesień 1456

Coś Diego nie pasowało w tej ścieżce. Miał wrażenie, że jakoś się zmieniła od wczoraj. Inaczej się skręcała, miejscami przybierała inny kształt. Nigdzie nie było też widać tych charakterystycznych drzew chylących się nad dróżką. Wszystkie wygięte były w drugą stronę.
Zaspany umysł Diego nie potrafił połączyć tych wszystkich wskazówek w konkretny fakt. Kuglarz po prostu szedł dalej przed siebie, obserwując otoczenie zza półprzymkniętych powiek. Zaczął się zastanawiać, czy to był w ogóle dobry pomysł wychodzić z domu w takim stanie. Nie było to czasem niebezpieczne? Obniżona czujność mogła skutkować niezdolnością do obrony w przypadku nagłego ataku.
Diego przystanął. Przez chwilę rozważał zawrócenie do domu. Też nie podobał mu się fakt, że nadal nie wyszedł z lasu. Dotarcie na jego skraj zajmowało podejrzanie długo.
Z zamyślenia wyrwało go chrząknięcie. Stanowcze i głośne. Mężczyzna odwrócił się. Na wąskim przejściu tuż za nim stała jakaś istota. Nie był to na szczęście wilk, ani żaden Koszmar, ale i tak Diego miał sobie za złe, że nie zauważył, iż ktoś się do niego zbliżył.
– Przesunąłbyś się trochę...
<Sigrid?>

Od Diego „Co ty tutaj robisz?” cz. 7 (cd. Shen)

 Jesień 1456

Diego zdjął czapkę i podrapał się po głowie.
Może osoba którą spotkał faktycznie nie jest byle kim. Co jeśli faktycznie miał do czynienia z jakimś lordem, czy innym wysoko postawionym urzędnikiem? Czy przed utratą pamięci wiedział coś o nim?
Tylko co taka osoba mogła robić w opuszczonej chacie takiej, jak ta..?
Diego postanowił się nad tym nie zastanawiać. Jeśli chce poznać odpowiedzi na którekolwiek ze swoich pytań, musi jakoś dogadać się z tym... no właśnie, w ł a d c ą.
Trzeba to jakoś zaplanować. Na dobry początek, należałoby naprawić fakt, że Diego okazał, chociaż niechcący, brak szacunku. Więc, postanowił zacząć od przeprosin. Chrząknął i specjalnie podniósł głos, żeby można było go usłyszeć przez zamknięte drzwi:
– Przepraszam!
Mężczyzna wpatrywał się chwilę w wejście. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Postanowił więc sformułować to nieco inaczej. Bardziej stosownie:
– Najmocniej przepraszam, że uraziłem Waszą Królewską Mość. Przysięgam, że nie było to moim zamiarem.

<Shen?>

22 mar 2022

Od Diego "Ciekawski" cz. 6

Jesień 1456

– Czemu to ja jestem „Zamaskowanym”? – spytał Diego, wycierając podłogę.
– Nosisz maskę. Proste – odparł Drobny-dwunogi wyłapując mrówki, które jeszcze nie uciekły
– Ty też zasłaniasz pysk – zauważył mężczyzna.
Drobny-dwunogi wstał. Następnie zdjął z pyska czaszkę, ukazując swoją własną mordkę. Wyglądał jak coś pomiędzy kotem a szczurem.
– Teraz ty – rzucił.
Diego przerwał mycie podłogi.
– Co ty, ja nie zdejmuję maski – mruknął.
– No to już widzisz, czemu jesteś Zamaskowany – po tych słowach Drobny-dwunogi założył z powrotem swoją „maskę”.
Diego pokręcił głową i wrócił do wycierania z podłogi konfitury. Musiał co jakiś czas to przerywać, żeby się podrapać; mrówki oblazły go już całego. Po jakiś czasie wstał, żeby się z nich otrzepać, ale i po to, żeby namoczyć znów szmatę. Kiedy wreszcie skończył sprzątanie po wybryku Drobnego-dwunogiego, usiadł naprzeciwko niego.
– To jak ja mam nazywać ciebie? Nie przedstawiłeś mi się.
– Może być Ting. Miałem nie używać już tego tytułu, ale nie posiadam innego.
– Miło cię poznać, Ting.
Diego wyciągnął do niego dłoń. Zbił tym trochę swojego gościa z tropu. Ale ostatecznie stwór potrząsnął jego ręką.
– Dlaczego wróciłeś?
– Może i chodzi o ciebie. Nikt cię tu nie zna. Jakbyś w ogóle nie istniał. To jest... do teraz – Rzucił w Diego kamyczkiem. Mężczyzna uniknął zginając się do tyłu.
– To miało zaprezentować, że istniejesz. Miało cię trafić i się odbić.
– Musisz spróbować jeszcze raz – odparł przekornie Diego.

<C.D.N.>

Od Diego „Dzień jak co dzień?” cz. 1

 

 Jesień 1456

Tego dnia wstanie z łóżka było trudniejsze, niż zwykle. Poprzedniego wieczoru występowi Diego dopisało naprawdę wielu spektatorów, więc kuglarz przedłużał to, ile tylko mógł. Dał z siebie wszystko. Takie działanie poskutkowało oczywistym – potwornym zmęczeniem.
Ile człowiek nie zrobi dla kilku dodatkowych Ora, pomyślał Diego.
Mężczyzna zebrał wszystkie siły, jakie w nim pozostały i wstał do pozycji siedzącej. Przesunął się na kraniec łóżka, by położyć nogi na podłodze. Zapragnął nie musieć kontynuować tego ruchu. Wolałby wrócić pod cieplutką pierzynę; pozostać tam aż do zachodu.
Jednak musiał skończyć, co zaczął. Jeśli chciał zrobić z dzisiejszym dniem cokolwiek pożytecznego, musiał się wyczołgać z łóżka i opuścić chatę.
Diego przymrużył oczy, kiedy sięgnęły ich rażące promienie porannego słońca. Ta wielka kula ognia na niebie nigdy nie robiła sobie dnia wolnego, czemu on miałby postępować inaczej?
Mężczyzna podniósł z szafki nocnej plik kartek. Przejrzał, co ma dzisiaj w planach. Kolejny występ... zakupy... obiad... Hm, wszystkie te rzeczy można było zrobić w mieście. Czyli, kolejna wycieczka na tereny zabudowane. Z resztą; jak co dzień.
Zaraz po śniadaniu Diego spakował rzeczy, które będą mu dziś potrzebne do występu. Obręcze, pochodnie, piłki... To chyba wszystko.
Niechętnie podszedł do wyjścia z chaty i rozwinął drabinę ze sznura. Obserwował sennym wzrokiem, jak jej koniec kołysze się tuż nad przerośniętą trawą.


<C.D.N.>

Od Diego "Ciekawski" cz. 5

 Jesień 1456

Diego obudziło szczypanie w łydkę. Najpierw spróbował drapania się, ale uczucie wracało; za każdym razem w innym miejscu na skórze. Mężczyzna zrzucił pierzynę, żeby dowiedzieć się, o co właściwie chodzi. Znalazł pod nią stado czarnych i czerwonych mrówek. Wchodząc w dobrze znany sobie stan zmieszania zaczął strzepywać je z łóżka. Kiedy rozprawił się z owadami na materacu, zaczął przeganiać je z podłogi. Walka trochę trwała, Diego miał do czynienia z prawdziwą inwazją. Tylko co mogło sprowadzić ich aż tyle...
– Co ty robisz, Zamaskowany! Przepłoszysz je wszystkie!
Diego spojrzał w kierunku, z którego dobiegał głos. Tam, gdzie niegdyś stało jego lustro, ujrzał znanego sobie Drobnego-dwunogiego.
Diego ruszył w stronę nieproszonego gościa. Miał zamiar coś mu powiedzieć, ale nie zdążył; zamiast tego poślizgnął się i wywinął orła. Wylądował z jedną nogą i jedną ręką w powietrzu; pozostałe dwie kończyny były na podłodze. Diego w ten sposób ledwo uniknął upadku.
– Co to jest? – spytał Diego, oglądając śliską substancję rozsmarowaną na deskach.
– Konfitura.
– Co robi konfitura na podłodze w moim domu?
– Spałeś, jak przyszedłem, więc postanowiłem wykorzystać ten czas – odparł Drobny-dwunogi jak gdyby nigdy nic.
– Na wabienie mrówek? – Diego podniósł jedną brew. Niestety przez maskę nie było tego widać.
– Dokładnie tak.
Diego pokręcił głową i wyciągnął spod łóżka szmatę. Namoczył ją w wiadrze wody, które nabrał poprzedniego dnia.
– Chyba nie chcesz tego teraz sprzątać! Jeszcze nie skończyłem. Dopiero się schodzą – zaprotestował Drobny-dwunogi.
Diego zignorował ten głos sprzeciwu. Jest szansa, że nie był właścicielem tego domu, ale na tę chwilę był jego panem i do niego należało dbać o to otoczenie. Nie zamierzał tolerować dziwnych pomysłów swojego gościa.

<C.D.N.>

21 mar 2022

Od Diego "Scurki" cz. 4 (cd. Saadiya)

Jesień 1456

– Szłam tamtędy – Kobieta wskazała jedną z ulic. – Potem skręciłam w prawo, potem jeszcze raz w prawo, potem w lewo i... i to było tam.
Diego oparł ręce na biodrach i popatrzył w owym kierunku. Bestia-Łowca zrobił mniej więcej to samo. Dość niejasne i zagmatwane opisanie ulicy, ale pozostaje mieć nadzieję, że było dokładne. Diego wyciągnął kawałek kartki i zapisał słowa kobiety, póki je pamiętał.
– W takim razie tam pójdziemy, droga pani – Diego ukłonił się lekko, trzymając daszek swojej czapki.
Po tym, kuglarz podszedł do pozostawionych na ulicy rekwizytów. Nie mógł sobie pozwolić na zapomnienie o nich. Kiedy nachylał się po dogasające pochodnie, zobaczył przed sobą buty bestii, która wcześniej zabiła jednego ze scurków.
– Nigdy nie widziałem cię na Świszczących Równinach... – powiedział uskrzydlony humanoid.
– Nie bywam tam często. Mieszkam w lesie – odparł Diego. Zebrawszy swoje manatki do torby, podniósł łuk i ruszył we wskazanym kierunku. Nowy znajomy poszedł wraz z nim; pozwalał, żeby to Diego prowadził.

<Saadiya?>

Od Diego "Karcianka" cz. 4

Jesień 1456

– To co, jeszcze jedną partyjkę? – zapytał brodaty mężczyzna.– Nie, dzięki – burknął Drobny-dwunogi.
Zeskoczył z krzesła i ruszył w kierunku wyjścia z karczmy. Diego wstał i po uszczknięciu jeszcze kęsa ze swojej potrawki pobiegł za nim. Złapał go przy samych drzwiach.
– Czym są twoje medaliony? – zapytał Diego.
– Teraz są twoje, zapomniałeś? – rzucił Drobny-dwunogi.
– Są magiczne?
– Może.
Zapadła na chwilę między nimi cisza. Diego znów się zastanawiał. Tymczasem stwór położył łapę na klamce i już-już miał wyjść na ulicę, kiedy kuglarz wypalił:
– Chcesz je z powrotem?
– Co? – zdziwił się Drobny-dwunogi. Zaraz po tym zmrużył oczy – Boisz się, Zamaskowany? Przecież je wygrałeś. Jesteś łowcą, na pewno masz jakiś kumpli, którzy znają się na tych rzeczach.
Diego zaniemówił na chwilę.
– Skąd wiesz, że jestem łowcą?
– Wiem tez, że jesteś początkującym.
– Skąd to wiesz? – powtórzył Diego.
– Od właścicielki karczmy, a skąd? Ona wie o wszystkich – Spod wilczych kłów czaszki błysnęły wyszczerzone zęby.
Diego podrapał się po głowie. Wtedy odkrył, że nie ma na sobie swojej czapki. Obejrzał się na stół, przy którym siedział. Jego zguba leżała grzecznie na blacie. Tak samo pod stołem czekały rekwizyty kuglarza. Diego obrócił się, żeby powiedzieć rozmówcy, że musi wrócić po te rzeczy, ale do tego czasu Drobny-dwunogi już zniknął. Zostawił po sobie tylko niedomknięte drzwi karczmy.

Od Feri'ego "Gdzie twoje futro?" cz. 12 (cd. Avrion/Conna)

Jesień 1456

- Arghhhh! - Feri ze złości uderzył łapą w stojące przed nim drzewo. - Dlaczego go dalej czuje?! - ponownie uderzył łapą. Śledzi mnie? Czego on ode mnie chce?! 
Dalej uderzał łapą o drzewo do momentu aż jego łapa zaczęła krwawić.
- Tssk... ehh... za dużo o tym myślę... 
Po chwili Feri pozbierał myśli i zaczął powili zbierać swoje rzeczy do momentu...
- Huh? 
W oddali usłyszał rozmowę dwóch osób, z czego jedna brzmiała znajomo. To była ta sama osoba, którą Feri spotkał wcześniej. Wyglądało na to, że się do niego zbliżają. Nie myśląc zbytnio nad tym, Feri skończył zbierać swoje rzeczy razem z bronią, lecz nie miał niczego, by zabandażować krwawiącą ranę na łapie.
Z krwawiącą raną nie mógł uciec, ponieważ by go łatwo wytropili przez ślady krwi na ziemi, a to ostatnia rzecz, którą by chciała bestia.
Dlatego postanowił wyjść im naprzeciw, powoli wyłaniając się zza krzaków ujrzał tą samą osobę co wcześniej plus co z daleka wyglądało jak...elfka?
O dziwo nie od razu go dostrzegli, a dopiero w momencie, kiedy zaczął się do nich zbliżać.
Niestety jakby miała się odbyć jakaś walka, Feri nie byłby w dobrej pozycji. Ból łapy powoli się nasilał, przez co ciężko było mu się skupić na czym innym w tej chwili.
- Gdybym miał tylko jakiś bandaż...cokolwiek... - pomyślał. 
Niestety myślenie nic nie da na nasilający się ból, tylko to pogorszy. Próbował chociaż to przed nimi ukryć, ale krople krwi spadające z jego łapy niestety go wydały... A atencja od tej dwójki w tym momencie to nie jest coś, co Feri by chciał.

<Avrion? Conna?>

Od Diego "Znalezisko" cz. 2

 Jesień 1456

Skrytka nie była duża; miała wymiary niespełna metr na metr. Nie była też zbyt głęboka, więc Diego od razu dostrzegł co znajdowało się na jej dnie. Wyglądało to jak symetrycznie oszlifowane pudło z doczepionym drewnianym uchwytem. Od pudła prawie do końca uchwytu pociągnięto cieniutkie, metalowe żyłki i przymocowano je do czterech pokręteł.
Diego z zainteresowaniem podniósł przedmiot. Przypominało mu to lutnię, ale różniło się kształtem i rozmiarem. No i oczywiście wagą. Mężczyzna złapał, jak się domyślał, instrument w dwie ręce. Po chwili manewrowania, jego dłonie same ułożyły się na strunach i drewnianym uchwycie.
Diego wstał, żeby spojrzeć na siebie z tym instrumentem w lustrze. Odwrócił się w stronę, obecnie pustego, rogu pokoju. Mężczyzna westchnął i napisał na kartce „kupić lustro JAK NAJSZYBCIEJ”.
Skończywszy bawić się kawałkiem węgla wziął z powrotem znaleziony instrument w dwie ręce. Zobaczył, że ma dostępne różne układy palców na strunach; ręka sama pamiętała każdy z nich. Przejechał drugą dłonią po metalowych żyłkach; raz w górę i dwa razy w dół. Diego od razu stwierdził, że z dźwiękiem coś było nie tak. Nie wiedział, skąd to wiedział. Po prostu to czuł.
Ręka sama powędrowała do czterech pokręteł. Diego spędził kolejną minutę szarpiąc każdą strunę z osobna i dostosowując jej napięcie.
Wreszcie powtórzył proces wydobycia dźwięku z instrumentu. Teraz wszystko brzmiało tak, jak powinno.

20 mar 2022

Od Diego "Podczas polowania" cz. 3 (cd. Conna)

Jesień 1456

Diego popatrzył za kobietą. Próbował tylko być uprzejmy, nie myślał, że ją w ten sposób całkiem wypłoszy.
Kiedy już zniknęła między drzewami, Diego zwrócił wzrok na ciekawy opatrunek z liści. Nigdy nie widział czegoś takiego. Albo... po prostu nie pamiętał, żeby widział. Postanowił zaufać kobiecie i nie zdzierać go. Nie wyglądała na kogoś o złych intencjach; gdyby chciała mu zaszkodzić i przykładowo okraść, zrobiłaby to od razu.
Diego poczuł ból w boku, ale nie był on już tak obezwładniający, jak wcześniej. Zdecydowanie musiał darować sobie polowanie i ogólnie wysiłek; przynajmniej przez te dwa dni, kiedy ma nie zdejmować opatrunku.
Mężczyzna odnalazł łuk i strzałę, które wcześniej upuścił. Po tym skierował się do domu. Miał jeszcze trochę chleba, powinno mu na razie wystarczyć. A co potem, to się zobaczy.

***

Diego obejrzał dokładnie zasklepioną ranę. W tych roślinach było coś, co sprawiło, że strup nie był suchy, a co za tym idzie; nie był podatny na pęknięcia. Pozwoliło to Diego odzyskać spory zakres ruchu. Wolał jednak na razie nie ruszać łuku. Postanowił poszukać strawy w mieście, a nie w dziczy.
Idąc dobrze sobie znaną ścieżką, Diego zauważył nowy, nieznajomy kształt. Wyglądało to, jak dobrze zapleciony szałas ze świeżych roślin. Mężczyzna wyłapał jakiś ruch między liśćmi. Chyba w środku ktoś był.

<Conna?>

Od Diego "Znalezisko" cz. 1

 Jesień 1456

Diego wytarł usta i opuścił maskę z powrotem. Odhaczył na przypiętej do ściany liście zadań „ciepły posiłek”. Tuż pod tym zapisane miał „sprzątanie chaty”. Nie był to ulubiony punkt dnia Diego, ale nie był też szczególnie znienawidzony. Po prostu sobie był.
Diego otworzył szafę i wyjął z niej miotłę. Minęło już trochę czasu od rozbicia lustra, a mimo to mężczyzna nadal znajdował po kątach ostre odłamki. Gdyby nie nosił butów w domu, mógłby sobie przebić stopę którymś z nich, zwłaszcza jeśli utykały między deskami w podłodze. Podczas zamiatania, w oczy Diego rzucił się połysk kolejnego takiego odłamka; wystającego ze szpary między drewnem.
Mężczyzna przykucnął i ostrożnie złapał skrawek lustra palcami. Pociągnął, ale bezskutecznie. Odłamek utknął. Diego pomyślał, że przydałoby się go czymś podważyć. W tym celu wyjął z szuflady gwóźdź, który mu sprezentowano podczas jednego z jego występów kuglarskich. Był idealnej długości i szerokości, żeby wyjąć z podłogi niebezpiecznie ostry kawałek szkła.
Diego nachylił się znów nad miejscem, gdzie utknął wspomniany skrawek lustra. Podważył go za pomocą gwoździa. Trochę musiał się z nim poszarpać, ale ostatecznie to Diego zwyciężył.
To przyniosło jeszcze jeden, nieoczekiwany efekt. Po usunięciu odłamka szkła deska, koło której on utknął, stała się luźniejsza. Diego jeszcze raz użył gwoździa, tym razem do podważenia cienkiego bloku drewna. Pod nim znajdowała się jakaś skrytka.

<c.d.n.>

Od Saadiyi "Scurki" cz.3 (c.d Diego)

 Jesień 1456

– Jesteście łowcami? – zapytała kobieta.
– Tak. – Diya i nieznajomy odpowiedzieli równocześnie.
Skrzyżowali spojrzenia. Drugim łowcą był ten sam tancerz, którego występ zwrócił uwagę bestii zaledwie chwilę temu. Kto by się tego spodziewał.
– Te scurki buszują tu już od paru tygodni – mówiła sprzedawczyni. – Wczoraj jeden nawet przebiegał mi wieczorem tuż przed nogami. – Aż przeszły ją ciarki na samo wspomnienie. Diya zmarszczył brwi.
– Na pewno był to scur? – zapytał.
– Na pewno! Bydle większe od tego – wskazała na zwłoki gryzonia leżące na ladzie, a na jej twarzy pojawiło się zdegustowanie.
Tancerz przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu.
– Rozumiem – mruknął, pogrążając się w myślach.
Tłum na rynku zaczynał powoli się przerzedzać. Zamieszanie jakie spowodowały scurki skutecznie odstraszyło co niektórych klientów. Nawet gdzie nie gdzie niektórzy kupcy pakowali w pośpiechu swoje towary.
Dni były już zdecydowanie zbyt zimne by te krwiożercze gryzonie poruszały się swobodnie na zewnątrz. Jednak pomimo tego, ku zdziwieniu wszystkim obecnym, na targu pojawił się nie jeden, a cała trójka scurków! To mogło oznaczać jedno - gdzieś nieopodal założyły sobie gniazdo. I to nie w byle jakim miejscu! Sugerując się po ich zamiłowaniu do ciepłych kątów, najpewniej przesiadują obecnie w czyimś domu, pożerając nieświadomym właścicielom zapasy. Trzeba jak najszybciej wytropić źródło i pozbyć się go u korzeni, inaczej domownicy pechowego domostwa zostaną zaatakowani, a w najgorszym wypadku nawet zjedzeni.
– Na jakiej ulicy dokładniej widziała Pani tamtego scurka?
Potrzeba pierwszego tropu.

<Diego?>

Od Diego "Scurki" cz. 2 (cd. Saadiya)

Jesień 1456

Tego dnia widownia była wyjątkowo liczna. Najwięcej było rodziców z dziećmi, co bardzo ucieszyło Diego. Aż zastanawiał się, czy dzisiaj nie przypada jakieś święto uwalniające od pracy i szkoły na całą dobę.
Podrzucił pochodnie i obrócił się w miejscu. Widownia zamruczała z podziwem. Diego powtórzył sztuczkę jeszcze kilka razy. Uwielbiał to uczucie, kiedy pochłaniał go jakby-trans podczas występów. Czuł ten napływ endorfin, miał wrażenie, że płynie w powietrzu, obracając się coraz szybciej i szybciej. Przeskakiwał z miejsca w miejsce w rytm grającej mu w głowie muzyki. Pomyślał, że przydałby mu się kiedyś prawdziwy akompaniament.
Wtem uszu Diego sięgnął nowy dźwięk. Nie był tak przyjemny, jak wyimaginowana melodia, czy radosne pomrukiwanie publiczności. Był to okrzyk obrzydzenia. Chwile potem wybrzmiał jęk strachu. Odgłosy były na tyle donośne i przeraźliwe, że Diego poczuł potrzebę zbadania sytuacji.
Zakończył taniec ostatnim piruetem i odłożył pochodnie; uważając, żeby niczego nie podpalić. Przeszedł między spektatorami w stronę źródła wspomnianych wcześniej dźwięków. Znalazł tam stragan z warzywami, dookoła którego zebrało się kilku ludzi (i nie-ludzi). Na drewnianym blacie siedziały trzy Scurki i wyżerały w najlepsze dorodne cukinie.
Właścicielka straganu była ewidentnie zbyt odstręczona widokiem, żeby sama działać. Diego chwilę się wahał, ale ostatecznie sięgnął do swoich manatków po łuk. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że sprawą już zajmowała się pewna bestia; podobna do człowieka o ptasich skrzydłach. Zwinnym ruchem zabił szkodnika używając sztyletu.
Drugi Scurek spłoszył się i zeskoczył ze straganu. Tak samo trzeci. Diego wycelował z łuku i wypuścił strzałę. Trafił jednego z gryzoni. Ostatni jednak umknął, przeciskając się przez dziurę w murze.
– Jesteście łowcami? – zapytała właścicielka straganu, ocierając pot z czoła.
– Tak – powiedzieli jednocześnie Diego i nieznajoma bestia.
Spojrzeli na siebie nawzajem. Diego zainteresował fakt, że nowy znajomy również nosił maskę; nie zasłaniała ona wprawdzie całej twarzy, ale fakt pozostawał. Nigdy nie spotkał nikogo innego, kto zasłaniałby twarz na porządku dziennym. To jest, nie pamiętał żeby spotkał.  

<Saadiya?>

19 mar 2022

Od Shena "Co ty tutaj robisz?" cz. 6 (cd. Diego)

 Jesień 1456

Tak jak sądził – mężczyzna szarpnął kilkukrotnie klamką. Shen patrzył na to niewzruszony. Dopiero kiedy uporczywe skrzypienie ustało, odwrócił wzrok w kierunku ognia. Dno czajnika, którego w międzyczasie zdążył zawiesić nad paleniskiem, zrobiło się nieco jaśniejsze. Nagrzewało się. Książę uniósł nieznacznie brwi. Przeszło mu przez myśl, że następnym razem musi to blaszane ustrojstwo zawiesić trochę wyżej.

Już miał odejść do drzwi i się tym zająć, kiedy nagle do jego uszu dotarł nieco rozpaczliwy głos:

– Przepraszam!

Shen wywrócił oczami słysząc ponownie tego... Diego. Nie zamierzał jednak rozmawiać z nim więcej. Kto nie okazał mu szacunku raz, nie powinien dostawać już nigdy kolejnej szansy.


<Diego?>

Od Diego "Co ty tutaj robisz?" cz. 5 (cd. Shen)

Jesień 1456
Diego nie rozumiał sytuacji, w jakiej się znalazł, chociaż na tym etapie powinien się już do tego przyzwyczaić. Od czasu „przebudzenia” spotykało go wiele rzeczy, których nie rozumiał. Według Conny chata miała stać opuszczona i być, cytat, „przystanią dla łowców”. A tu nagle pojawia się dziwacznie ubrany jegomość, który nazywa się „władcą” i którego obraża fakt, że Diego nosi maskę. Co on jeszcze powiedział? Że Diego nie może zdobyć się na należyty szacunek? Co niby takiego zrobił, co uraziło „władcę”?
Diego nacisnął klamkę. Drzwi nie poruszyły się. Mężczyzna spróbował na nie napierać. Skrzypnęły, ale nic poza tym.
Diego odruchowo wyjął swoją kartkę; zupełnie jakby liczył, że znajdzie na niej jakąś podpowiedź, co dalej robić. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że to działanie nie miało sensu.

<Shen?>

Od Diego "Karcianka" cz. 3

 Jesień 1456

– Ty grasz, czy tylko marnujesz nasz czas, Zamaskowany?
– Nie krzycz na niego – mruknął brodaty mężczyzna. – Gramy na pieniądze, nie ma się co dziwić, że się zastanawia.
Istotnie, Diego dłużej myślał nad kolejnymi ruchami, niż grał. Miał przed sobą wyjątkowo trudną decyzję. Wymienić damę czy asa? Kto wie, co leży u góry talii, może to być i dama i as. Jest to i damą i asem, dopóki Diego nie podniesie karty.
Faktem, który jeszcze dodatkowo rozpraszał Diego, było to, skąd wiedział jak grać w pokera. Ktoś go musiał nauczyć, ale własnych kart nie posiadał. Chyba że w jego domu znajdują się jeszcze jakieś skrytki, o których nie wie.
– Wnoszę o zdyskwalifikowanie Zamaskowanego – rzucił Drobny-dwunogi.
– Już, już – Diego wreszcie odłożył kartę i wymienił ją na nową. Okazała się nie być ani asem ani damą. Była trzecim królem.
– Ja pasuję – mruknął brodaty mężczyzna.
– A ja podbijam stawkę – Drobny- dwunogi wyłożył na stół jeszcze jeden wisiorek.
Diego nie pozostało nic innego, jak tylko położyć na stół wszystkie Ora, jakie miał przy sobie. Postanowił zagrać o wszystko.
– To pokaż co tam masz.
Diego położył na stole swoje karty. Kiedy Drobny-dwunogi zobaczył trzy króle Diego mruknął coś pod nosem. On okazał się mieć trzy walety.
– Gratulację synku, wygrałeś – uśmiechnął się brodaty mężczyzna. Przysunął w stronę Diego pieniądze i wisiorki. Kuglarz podniósł medaliony. Ciekawiło go, ile mogą być warte. Kiedy umieścił jeden z nich na dłoni, poczuł, że emanuje on ciepłem.
Czyżby miał magiczne właściwości?

<C.D.N.>

Od Feri'ego "Początkujący łowca" cz. 4

Jesień 1456

- Hah... - sapał mężczyzna.
W tym momencie nie wyczuwał już obecności tego potwora, a to oznaczało, że już nie żył. Używając swoich zmysłów Feri próbował wyczuć, czy w pobliżu nie było nikogo więcej. Jedyne co czuł to zapach strachu zapewne od tego człowieka oraz dwa znajome zapachy tej dziwnej osoby oraz jej kompanki elfki. A skoro zagrożenie na ten moment zostało zażegnane Feri schował miecz i próbował odczepić pazury monstrum ze swojej ręki. Trochę mu to zajęło, ale w końcu mu się udało. Niestety rany po pazurach były dość głębokie i mocno krwawiły. Drugą ręką zasłonił nieco krwawiące rany, ponieważ nadal nie miał przy sobie żadnych bandaży. Zaczął się powoli kierować do leżącego na ziemi człowieka pomimo sporego bólu i osłabienia przez utratę krwi, która już przed walką była obecna.
Gdy już podszedł do człowieka wyciągnął do niego łapę, która była cała w jego krwi.
Na nieszczęście samego siebie Feri'ego zbytnio nie obchodziło jego zdrowie po walce, zawsze było tak samo.
- W porządku? - zapytał spokojnym głosem Feri, ponieważ wyczuwał od niego, że nie jest on groźny.

<Diego?>

Od Diego "Bieg" cz. 4

Jesień 1456
Diego wystawił jedną nogę do tyłu, żeby lepiej wystartować. Wszyscy z napięciem wyczekiwali sygnału, że mogą ruszyć z miejsca. Wilkowaty był szczególnie wyrywny; prawie zaczął biec, jak powiedziano dopiero „Uwaga”.
– No zaczynaj to wreszcie! – krzyknął jeden z obserwujących. Oni również się już niecierpliwili.
Tymczasem mieszczanin zaśmiał się pod nosem. Bawiło go obserwowanie tego szalenie poważnego skupienia uczestników biegu i nie tylko. Przełożył ręce za siebie, przeszedł kilka kroków naprzód i obrócił się bez pośpiechu w stronę linii startu.
Uczestnicy zaczynali coś pomrukiwać z niezadowoleniem. Wilkowaty powarkiwał niespokojnie. Diego jako jeden z nielicznych milczał.
– Gotowi... – powiedział wreszcie mieszczanin.
Ziemia pod nogami biegaczy zaszurała.
– START!
Startując, jeden z uczestników kopnął Diego w kostkę. Mimo to człowiek zachował przyzwoite tempo na pierwszych metrach trasy. Niestety, z czasem coraz więcej rywalizujących go wyprzedzało. Na czołówkę oczywiście wysunął się Wilkowaty, chociaż widać było, że woli biegać na czworaka; wyglądał jakby w każdej chwili miał stracić równowagę.
Trasa przewidywała jeden zakręt; szybsi biegacze już jeden po drugim znikali z pola widzenia. Kiedy i Diego dotarł do drugiej uliczki dostrzegł linię mety. Wilkowaty już tam stał i celebrował swoje zwycięstwo czymś w rodzaju tańca. Z każdą chwilą dołączało do niego więcej uczestników. Diego dotarł na metę jako część drugiej połowy biegaczy. Mimo to słyszał jak wali mu serce, chyba jeszcze nigdy nie biegł tak szybko.
A może i biegł, ale po prostu tego nie pamiętał.
Po kilku chwilach do uczestników biegu, z wyróżnieniem zwycięscy, podeszli spektatorzy. Dwóch z nich chciało podnieść Wilkowatego w górę, ale im się nie dał. Zamiast tego, wypatrywał mieszczanina organizującego to wszystko. Niecierpliwie oczekiwał swojej nagrody.
Tymczasem Diego odsunął się nieco od pozostałych. Poklepał się po kieszeniach, po czym wydobył z jednej z nich skrawek papieru i coś do pisania. Pod „Kupić nowe lustro” zapisał sobie: „Ćwiczyć bieganie”.

Od Avriona "Lukrecja" cz. 10 (cd. Clayton)

Jesień 1456

– Mam na imię Avrion – powiedział łowca, zwracając się do zarządcy miasta.

– Dobrze, dobrze... zapamiętam! Mam nadzieję, że coś da się zrobić. Po nocach nie śpię, tylko rozmyślam... co ta harpia może nam uczynić! Och, my biedni... Jak zaatakuje, to już po nas!

Avrion ze zrozumieniem kiwnął głową.

– Może pan już iść spać. Być może o świcie przyniosę dla pana dar.

– Dziękuję raz jeszcze, dobry człowieku! Panie Avrionie! – powtarzał mężczyzna, a potem odszedł w noc. – Życzę owocnych łowów!

– Avrion – powtórzył ciszej blondyn.

– Tak mam na imię. A ciebie zabieram ze sobą, aby zobaczyć, jak sobie poradzisz w trudnych warunkach, i co najważniejsze – ile już wiesz.


<Clay? Już chyba całkiem zejdzie ze strachu xD>