Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

4 mar 2022

Od Diego „Ciekawski” cz.1

Jesień 1456

Diego strzelił kośćmi palców. Ciekawiło go, czy młodzi spektatorzy poradzą sobie z kolejnym wyzwaniem z taką samą łatwością.
– No dobrze, a kto wie, co przedstawia ten cień? – Diego wygiął nadgarstki, wystawił kilka palców i przesunął dłonie przed światło latarni. – Śmiało, zgadujcie. Kto pierwszy znajdzie odpowiedź otrzyma nagrodę! – dodał.
Dzieci zaczęły wykrzykiwać odpowiedzi. Tymczasem jeden z rodziców wrzucił do leżącej na ziemi czapki monetę. Diego uśmiechnął się pod maską. Zawsze to jeden ora do przodu.
– Podpowiedz im – zawołał jeden ze starszych obserwatorów. Pewnie wielu z nich już domyślało się, co przedstawiał cień na ścianie budynku, ale nikt nie śmiał psuć dzieciakom zabawy.
– Nie może być za prosto – oznajmił Diego. – Ostatnia szansa. Trzy, dwa, jeden...
– Smok! – wykrzyknął jeden chłopiec.
– Świetnie!
Pozostałe dzieci zamruczały z niezadowoleniem. Że też żadne nie wpadło na to wcześniej.
Diego zwinnym ruchem podniósł swoją czapkę, rzucił monetę stojącemu nieopodal kupcowi i wybrał z jego kramu trzy mandarynki podobnej wielkości. Żonglując nimi, podszedł do chłopca, który podał właściwą odpowiedź.
– Złapiesz? – zapytał, a następnie rzucił jeden z owoców w ręce dziecka. Nie była to najbardziej skomplikowana sztuczka, jaką miał w zanadrzu, ale pasowało to do jego dzisiejszych występów.
– Na tym kończymy proszę państwa. Jutro wracam o tej samej porze – Diego przestał żonglować i ukłonił się. Ci, którzy byli tutaj przez dłuższy czas (czyli główne rodzice i dzieci) pożegnali go skromnym, ale szczerym aplauzem.
Kiedy spektatorzy rozeszli się, Diego zdjął czapkę i wysypał z niej dzisiejsze zarobki. Nie było ich dużo; kilkanaście monet i stary guzik. Diego uznał to ostatnie za całkiem zabawny dowcip, nawet jeśli był jego kosztem.
Diego schował zarobione pieniądze do kieszeni i zaczął zbierać swoje rekwizyty. Dzisiaj była to latarnia, kilka piłek i metalowe obręcze. Trochę dalej leżały też pochodnie i długi kij. Repertuar miał tego dnia wyglądać nieco inaczej, ale Diego dostosował go do mnogości młodszej widowni. W końcu ich rodzice też mają pieniądze.
Przeszedłszy do zbierania niewykorzystanych dziś rekwizytów Diego napotkał pewną przeszkodę. Mianowicie; jakaś drobna dwunoga istota trzymała jego pochodnie.
– Mógłbyś mi to oddać?
– Czekaj, człowieku. Oglądam – odparło stworzenie. – To się podpala?
– Tak – odparł Diego. Odwrócił się żeby nie tracić czasu i pozbierać pozostałe manatki. Podniósł kij, ale poza nim brakowało mu już tylko pochodni.
– Długo się palą?
– Długo – Diego usiadł na ziemi. Miał przeczucie, że jeszcze przez chwilę nie odzyska swoich rzeczy. Ale był gotów czekać. I tak nie miał nic w planach po powrocie do domu.
Ciekawska istota poprawiła czaszkę wilka zasłaniającą jej pysk. Nagle zapytał:
– Kiedy się tutaj pojawiłeś?
– Przyszedłem na rynek dziś rano. Jutro też wrócę, jakby interesowały cię moje występy.
– Co? Guzik mnie obchodzą twoje sztuczki – rzucił stwór. – Pytam od kiedy jesteś tutaj.
– Hmm? To skąd to pytanie, skoro...?
– Wiesz co, mniejsza – burknął drobny-dwunogi. Rzucił przed Diego pochodnie i wymijając człowieka poszedł w swoją stronę.
Diego pokręcił głową. Ciekawe o co w tym chodziło. Ale to nie moja sprawa, pomyślał. Wstał, schował pochodnie. Wsunął rękę do kieszeni, żeby jeszcze raz policzyć ile zarobił i zapisać to sobie. Jednak jego palce napotkały tylko guzik. Diego w mgnieniu oka połączył fakty.
– Złodziej! – krzyknął, odwracając się w kierunku, w którym poszedł tamten stwór. Ich spojrzenia spotkały się, ale nie trwało to długo. Istota zaczęła uciekać. Diego chciał pobiec za nim, ale nie wiedział co powinien zrobić ze swoim workiem rekwizytów. Wziąć ze sobą? Będzie utrudniał pościg. Zostawić tutaj? Ktoś może go zabrać. Pochodni czy kija nie szkoda, ale piłek i obręczy? Już trochę tak.
Diego potrząsnął głową. Traci tylko cenny czas. Zrzucił z ramienia skórzany worek manatków i wreszcie pobiegł za drobnym złodziejem. Ale na tym etapie już ledwo widział przepychającą się między straganami sylwetkę. Jak na kogoś o tak krótkich nóżkach poruszał się całkiem sprawnie. Po paru zakrętach Diego zgubił stwora całkiem.

<C.D.N.>

Od Saadiyi "Budyń z pieprzem" cz.1

 Jesień 1456

Nad pobliskimi dolinami wisiała martwa cisza. Ptaki już dawno straciły głos, zaprzestając swych porannych koncertów. Skrzypienie kół wozów zagłuszało przyjemniejszy odgłos klekotu kopyt. Wszyscy milczeli. Jedynie Baśka, jedna z klaczy starego kupca, prychała od czasu do czasu jakby niezadowolona ze wczesnej pobudki. Saadiya nie zdziwiłby się, gdyby był to prawdziwy powód złego nastroju kobyły - sam nie przepadał wstawać przed wschodem słońca, szczególnie po wcześniej odbytej warcie. Nawet nie musiał widzieć swojego odbicia - doskonale wiedział, że obecnie jego twarz zdobią głębokie wory pod oczami.

Nieznana wcześniej pieśń, którą wiatr delikatnie szemrał, przypominała mu matczyne kołysanki. Czuł otulające go ze wszystkich stron poczucie bezpieczeństwa. Jego czujny wzrok nie zaobserwował jeszcze niczego niepokojącego. Wszystko było zbyt spokojne, jakby chłopak dalej nie obudził się ze snu. Jednak gryzący go w poliki poranny mróz skutecznie udowadniał realność obecnej sytuacji.

Konie wyszły na wzniesienie. Jako pierwszy zauważył wioskę. Z tej odległości zdawała się być jeszcze mniejsza niż rodzinna miejscowość Saadiyego. Przeleciała mu nawet przez głowę myśl, że może nie jest to jego cel wędrówki, tylko jakaś przydrożna wioseczka.

– Przed południem będziemy na miejscu – oznajmił stary kupiec.

Saadiya zmarszczył brwi.

– Rivot jest aż tak małe? – dopytał, wychylając się nad krawędzią dachu.

– Małe? – Elf wybuchł śmiechem. – Zobaczymy, czy powiesz to samo jak już tam będziemy.

Nie uspokoiło to jednak Diyi - za nic nie był w stanie uwierzyć, że wioska o której wspominał mu tak często ojciec, wydaje się tak malutka. Doskonale widział jedynie garstkę drewnianych dachów, sprawiających wrażenie jakby były zbudowane wzdłuż dwóch skrzyżowanych dróg.

– Jest tam przynajmniej jakiś zajazd lub karczma? – Wolał upewnić się chłopak.

– A jakże! W zajeździe jest co prawda trochę drogo, ale nie znajdziesz gdzie indziej pokoju do wynajęcia.

– Zawsze możesz również postawić namiot w obozowisku łowców niedaleko – wtrącił się jeden z eskortantów.

Mimowolnie się skrzywił na samą myśl o następnej nocy spędzonej pod gołym niebem.

– Wolę jednak już przepłacić.

– Nie żal ci pieniędzy chłopcze – skwitował kupiec. – Tylko lepiej nie zamawiaj niczego z zajezdnego baru.

– Czemu? – zapytał bardziej zaciekawiony niż zdziwiony.

– Nie dość, że drogie, to jeszcze nie warte swojej ceny – wyjaśnił. – Jedyna przyprawa jakiej używają to sól. Ale w jakiej ilości! Pewnie przez to wszystko jest takie drogie.

– Czyli będę musiał sobie sam gotować?

– Tak byłoby chyba najlepiej.

Skończywszy na tym rozmowę, Saadiya pogrążył się w rozmyślaniach. Informacje przekazane mu przez starego kupca odrobinę nie grały z tym, co przekazał mu kiedyś ojciec. Wspominał mu on często o wieczorach spędzonych w jakiejś karczmie, w której posiłki były smaczniejsze niż jedzenie zrobione przez jego matkę. Wiedział doskonale, że tata niezbyt przepadał za solą, więc raczej nie chwalił potraw zrobionych przez kucharzy z zajazdu. No chyba, że w ciągu tych parunastu lat zdążyło się mocno zmienić menu. Drugą możliwą opcją było zamknięcie tak często wspominanej karczmy.

Niezależnie jednak która możliwość była prawdziwa, Saadiya i tak czuł w pewnym stopniu żal. Słuchając tych wszystkich historii aż sam nabierał apetytu na te zachwalane żeberka z miodem, lub golonkę gotowaną wraz z kiszoną kapustą. To właśnie jedzenie było jednym z powodów dla których chciał odwiedzić to miejsce.

Reszta drogi minęła spokojnie. W międzyczasie, w celu nie tylko rozprostowania skrzydeł, Saadiya poleciał na zwiady najbliższych terenów. Nie zobaczył niczego niepokojącego - jedynie parę pasących się owiec, oraz pilnującego je chłopaka. Zauważył również parę porozrzucanych między polami domków. Niektóre z nich wyglądały, jakby już dawno zostały opuszczone. Inne były natomiast w nienaruszonym stanie. Gdy przelatywał nad lasem zauważył również, nie pasujący stylem kompleks budynków. Z kominów leciały szare kłęby dymu, jakby przekazując informacje o stanie zamieszkania… rezydencji? Nie był kompletnie pewny, czym tak właściwie były drewniane chatki. Postanowił się dopytać, gdy już wróci do karawany.

– I jak? – zapytał zaciekawiony jeden z eskortantów, gdy Saadiya wylądował.

– Czysto – zreportował. – Ogólnie zauważyłem jakieś dziwne budynki w tamtym lesie wyglądające na zamieszkane.

Nie był pewny, czy kupiec czasem się nie skrzywił na jego słowa. Wydawało mu się, że lekko jego brwi drgnęły, jednak miał wątpliwości czy czasem te zmarszczki nie były na jego czole już wcześniej.

Czekał aż się odezwie, jednak to nie nastąpiło. Reakcja starca jeszcze bardziej podsyciła ciekawość Diyi. Był już prawie zdecydowany, by po zakwaterowaniu odwiedzić to tajemnicze miejsce. Chociaż dalej z tylu głowy widniała myśl, że jest to rezydencja jakiegoś aspołecznego bogacza, któremu Saadiya wbiłby przypadkiem na chatę.


Tak jak kupiec przepowiedział - dojechali na miejsce przed południem. Miasteczko sprawiało wrażenie tętniącego życiem, choć na ulicach nie było aż takiego tłoku. Saadiya niestety był zmuszony przyznać kupcowi racje - miejscowość nie jest aż tak mała, jak mu się wcześniej wydawało. To, co dodawało [nawa] wielkości były porozrzucane po najbliższych terenach liczne domki, zakryte starymi i wielkimi dębami. To wyjaśniało dlaczego Diya nie był w stanie zobaczyć ich z górki.

Zatrzymali się na głównym rynku, wielkim wybrukowanym placu na którym w centrum była wykopana zadaszona studnia. Wokół można było zauważyć drewniane stoiska, w większości puste. Cóż się dziwić - raczej mało osób wystawiało o tej porze roku jedzenie na świeże powietrze. Nikt nie chciałby przecież mieć inwazji scurków.

– Karyo! – zawołał go stary kupiec. – Chodź po swoje rzeczy.

– Już, już.

Obszedł wóz dookoła. Elf trzymał już w rękach jego bagaż, chcąc przekazać go chłopakowi. Przejął skrzynię i walizkę do rąk, o mało nie załamując się pod ich ciężarem.

– Jesteś pewny, że nie chcesz żadnej zapłaty? – dopytał starzec ciszej, w jego głosie była słyszalna nuta zmartwienia.

– Samo przywiezienie mnie tutaj wystarcza, naprawdę. Przecież i tak nic nas prawie nie napadło. – Uśmiechnął się, czując powoli jak ręce zaczynają go boleć.

Elf jeszcze chwilę na niego niepewnie, by w końcu odpowiedzieć:

– Zajazd znajduje się na równoległej ulicy. Ten budynek z gankiem. – Wskazał ruchem głowy w kierunku chaty.

– Dziękuję! Szerokiej drogi – pożegnał się, ruszając przez rynek.

Kupiec nie odpowiedział - zamiast tego, na jego twarzy zawitał smutny uśmiech.


Wszedł do środka, wraz z dźwiękiem starego dzwonka. Było cicho. Rozejrzał się po drewnianym przedsionku. Na przeciwko drzwi wejściowych była ustawiona lada, za którą nie było żadnej żywej duszy. Przy ścianie po prawej stronie stała potężna drewniana szafa, pełna kwadratowych szufladek. Najpierw pomyślał, że może przechowują w niej wszystkie ważne dokumenty. Odrzucił tą myśl, uświadamiając sobie jak bardzo byłoby to głupim posunięciem. Lada nie była jakąś większą przeszkodą, a szuflady nie wyglądały jakby były zakluczane. W takim razie co mogło się w nich znajdować?

Zanim jednak znalazł odpowiedź na swoje pytanie, z drzwi obok szafy wyszedł dosyć młody chłopak.

– Witam. – Zmierzył Saadiye wzrokiem, zwracając szczególną uwagę na jego bagaże. – Pan pewnie chce pokój?

Saadiya ruszył w stronę lady.

– Ah, tak, jednoosobowy poproszę – powiedział szybko, zapominając o odpowiednim przywitaniu się.

Recepcjonista skinął głową, odwracając się w stronę drzwi z których przed chwilą wyszedł.

– Już, chwila.

I zniknął. Diya spodziewał się, że klucze były w tej zagadkowej szafie z boku. Jak widać - błędnie. Ciekawość co do tego, co tak właściwie jest we wnętrzu szafy, wzrosła. Gdyby nie maniery, pewnie już dawno sam sprawdziłby parę z tych szuflad.

Nastolatek wrócił po nie tak długiej chwili.

– Nie mamy już pokojów jednoosobowych – oświadczył. – Jest jeden dwuosobowy, ale jest o dwadzieścia ora droższy.

Skrzywił się na samą myśl o większych wydatkach. Już wiedział, że będzie musiał o wiele częściej polować na potwory - z obecną częstotliwością raczej nie uda mu się nawet wiązać końca z końcem. Nie było jednak innych możliwości.

– To wezmę ten dwuosobowy – zdecydował, wyjmując sakwę z pieniędzmi.

– Na ile dni? – zapytał.

– Jak na razie na tydzień, może później przedłuże.

– To będzie pięćdziesiąt pięć ora – oświadczył.

Chłopak po przyjęciu zapłaty, ponownie zniknął za drzwiami. Diya znowu został sam w recepcji. Niezbyt podobała mu się taka sytuacja, jednak nie miał co narzekać.

Po następnej chwili, recepcjonista wrócił z kluczem. Podał go Saadiyi.

– Tym korytarzem, aż nie dojdziesz do pokoju z numerem cztery – wyjaśnił, wskazując na następne drzwi, umieszczone po lewej stronie.

– Dziękuję.

Ruszył we wskazaną stronę, ciągnąc za sobą skrzynię i walizkę. Nie męczył się długo ze znalezieniem pokoju - znalazł go dosłownie po przejściu paru metrów. Odkluczył drzwi i wszedł do środka.

Zostawił bagaże na podłodze przy ścianie i zdjął buty. Pomimo skręcającego głodu, nie miał jak na razie chęci na poszukiwanie pożywienia. Jedyne, na co w chwili obecnej miał siłę, to na agresywne położenie się na łóżku i zaśnięcie.

I tak, jak zaplanował, tak zrobił. Nie było to jednak dosyć mądrym posunięciem - krawędzie ptasiej maski wbiły mu się w twarz. Co prawda nie do krwi, jednak było to bolesne. Przewrócił się na bok, tym samym miażdżąc jedno ze swoich skrzydeł i zdjął problematyczną część ubioru. Odłożył ją na pobliską szafkę nocną, po czym poprawił się i okrył lnianym kocem.

C.D.N

Od Avriona "To nigdy nie prowadziło do niczego dobrego" cz. 3 (cd. Conna)

 Jesień 1456

Avrion próbował wrócić do lektury, ale stale coś odwracało jego uwagę. Kolorowe szkiełka butelek na blacie, inne książki, błyskotki, losowe paprochy... W końcu odłożył książkę i zrezygnowany splótł palce. Patrzył w kierunku zasłoniętego firankami okienka wozu, nareszcie uświadomiwszy sobie, że wciąż myślał o elfce, która przemakała na dworze. Zacisnął powieki, westchnął cicho, po czym... odsłonił firanki.

Tylko po to, by uświadomić sobie, że nikogo już tam nie było.

Z początku wydawało mu się, że mu ulżyło. Im dłużej jednak wpatrywał się w widok za oknem, tym bardziej miał wrażenie, że jednak nie była to prawda. Zastanawiało go, co na tych rejonach robiła kobieta, oraz - przede wszystkim - dlaczego próbowała stworzyć konstrukcję z gałęzi i liści. Gdy patrzył na tę lichę budowlę, nie umiał sobie wyobrazić celu, ani jej zastosowania. Stale jednak myślał o tamtej dziewczynie. Jej rozmazana przez deszcz twarz, przemoczone włosy...

Wziął kurtkę z wieszaka, wciągnął wysokie buty i wyszedł z wozu. Dopiero kiedy nakrył głowę kapturem, uświadomił sobie, że nie miał pojęcia, gdzie chciał iść. Pospiesznie rozejrzał się dookoła. Jego spojrzenie skrzyżowało się Ialanem, który patrzył na niego pytająco. Wtedy doznał olśnienia. Rzucił się biegiem do lasu. To było jedyne miejsce, gdzie można było ochronić się przed deszczem.

Biegł przez dłuższą chwilę. Nie tracił jednak tchu. Miał dość formy, aby wytrzymać taki dystans.

Gwałtownie zahamował, kiedy zobaczył wstającą z kucków elfkę. Miała nieobecny wzrok. Nawet go nie zauważyła. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku wyjścia z lasu. Avrion stał tak przez chwilę zbity z tropu, a potem postanowił iść za nią. Jego kroki zagłuszał wciąż intensywny deszcz. Zmierzała przez leśną ścieżkę, a z każdym krokiem na jej rękach kołysały się długie, przemoczone gałęzie.

Avrion zatrzymał się dopiero na skraju lasu. Patrzył z bezpiecznej odległości, jak elfka wraca do budowania swojego... szałasu? Zmarszczył brwi, patrząc na ten proces. Częściowo zasłaniała mu go plecami, ale to było dla niego wystarczająco.

Deszcz przestawał padać, a Avrion nadal patrzył. Nieprzytomnie uświadomił sobie, że teraz już na pewno go zauważy, kiedy będzie wracał. Nagle poczuł złość.

Był niemal pewien, że rzuciła na niego urok.

Zacisnął dłonie w pięści i szybkim krokiem ruszył przez równinę.

– Hę? To znowu ty? – zapytała zdezorientowana dziewczyna, kiedy zbliżył się do niej na odległość kilku metrów. Starał się unikać jej spojrzenia.

– Wiem co zrobiłaś. Nie dam się tak oszukać ponownie.

Następnie wszedł po schodkach do swojego wozu i trzasnął za sobą drzwiami.

<Conna?>

Od Conny "To nigdy nie prowadziło do niczego dobrego" cz. 2 (cd. Avrion)

Jesień 1456
Deszcz niszczył kolejnymi falami kropli namiot Conny, przez co jedyne co umiała wydobyć ze swojej twarzy to niezadowolony grymas.
Patrzyła wokół siebie szukając jakiejś pomocy. Coś w rodzaju kolejnych gałęzi na jej namiot lub pomocy żywej duszy.
Siedziała pod namiotem i czekała na zbawienie kiedy ta ulewa minie. Nagle zauważyła na dróżce wóz kupiecki, którego w ogóle do tej pory nie dostrzegła. W końcu jakaś udana sytuacja, która może uratować ją przed zamarznięciem na śmierć. Jak już miała wstawać, kiedy zauważyła, że w wozie coś się porusza, więc szybko ukryła się za krzaki, tak że tylko głowa jej wystawała.
Patrzyła na ten wóz dokładne trzydzieści sekund, zanim zauważyła, że firanki się odsłoniły. Widać było szczupłą długowłosą postać. Pierwszą reakcją Conny było szybkie wstanie i próby machania, ale zanim zdążyła to zrobić, zobaczyła jak firanki w mrugnięciu oka się zasłoniły. Poczuła kolejny przegrany moment, który dobił ją tylko bardziej.
Następnie poszła w głąb lasu szukając gałązek do namiotu. Po piętnastu minutach zbierania zauważyła zranionego królika. Położyła gałązki na ziemię i powolutku podchodziła do gryzonia, który miał ranę na nodze. Uklęknęła przy nim i zaczęła wyciągać z kieszonki małe liście klonu. Przyłożyła jeden ogonek do nasady i je złączyła. Przysunęła środek bandaża z liści klonu na ranę królika i ścisnęła węzeł, żeby się trzymało poprawnie. Jedyne co miała w głowie to: “Prosze żeby to działało, i żeby to biedne stworzenie nie dostało zakażenia”. Szybko sprawdzała swoje kieszonki, szukając siana dla królika, ale bezskutecznie. Znalazła jednak paręnaście nasion i przystawiła królikowi pod nos. Gryzoń szybko skoczył, jakby był w pełni zdrowy, i zaczął konsumowanie nasion.
Zszokowana Conna patrzyła na królika, nie wiedząc czy została wrobiona przez zwierzę, czy to była jej zasługa. Gapiła się na niego z jeszcze piętnaście sekund. Następnie uciekł w podskokach, jak na królika przystało. Wstała, szukając swoich porzuconych gałązek. Po chwili znalazła je całe, ale mokre i śliskie.  Do tej pory nawet nie zauważyła, że deszcz osłabł.
Wróciła do namiotu i zaczęła znowu łatać dziury parami gałązek połączonych linami, które były zrobione z trawy i liści.

<Avrion?>

Od Avriona "Ostatnie dni samotniczego trybu życia" cz. 2

Jesień 1456

Woźnica miał na imię Avrion i wybierał się do miejsca, gdzie mógł zgłębiać tajniki fachu łowcy potworów. Chciał chronić świat przed niebezpieczeństwem. Czuł, że to spełniało jego ambicje jak nic innego. Chciał czuć się potrzebny. Jaki inny zawód mógł wybrać, jak nie okolicznego bohatera, aby spełnić to utajone marzenie?

Ialan zarzucił swoim potężnym łbem i parsknął. To wzbudziło dodatkową uważność w mężczyźnie. Nachylił się i ścisnął mocniej w dłoniach lejce. Rozejrzał się uważnie, ale nie dostrzegł nikogo w pobliżu. Nie odczuwał również bliskości magii, wobec czego nie mogło to być źródło magii, ani nawet inny mag. Nie odetchnął jednak z ulgą. Przeczuwał, że mógł to być inny łowca lub też niemagiczny potwór. W tych okolicach było ich mnóstwo. Nie wiedział jednak, którego z nich boi się bardziej. Oboje mogli stanowić dla Avriona śmiertelne zagrożenie.

Koła stukały dalej, tocząc się po ścieżce. Teraz wydawały się mężczyźnie jeszcze głośniejsze, niż do tej pory. Wodził uważnie wzrokiem po okolicy, a przez jego ciało przepływały dreszcze ekscytacji. Droga wciąż mu się niemiłosiernie dłużyła, to mogło być dobre oderwanie od monotonni.

Nagle zobaczył wyraźny ruch w zaroślach.

Mężczyzna zgrabnie zeskoczył z powozu i wyciągnął miecz z pochwy. Wtedy obca, niska sylwetka zaszarżowała w jego kierunku.

<C.D.N.>