Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

9 mar 2023

Od Regisa "Nowy nabytek" cz. 2

Zima 1457 

Droga do przebycia nie była długa. Kuźnia znajdowała się na skraju jednej z ulic i rynku. Ciężko było ją przeoczyć, a przede wszystkim zignorować z powodu rozchodzącego się donośnego dźwięku uderzania metalu o metal. Regis szedł w kierunku tych odgłosów. Po chwili stanął przed niemałym zakładem. Przed wejściem wisiał szyld przedstawiający kowadło i młot, choć teraz jego większa część przykrywała lekka warstwa przymarzniętego śniegu. Właściwą częścią budynku poprzedzała spora dobudówka, w której znajdowała się duża część narzędzi i osprzętu rzemieślnika. Służyła mu w czasie cieplejszych okresów roku, w trakcie zimy jednak większość prac odbywała się w środku. Łowca przeszedł pod dachem i udał się do środka, otwierając powoli drewniane drzwi. Pomimo niskich temperatur na zewnątrz, tu było bardzo ciepło. Żar buchał z paleniska, ogrzewając całe pomieszczenie. Astram właśnie uderzał młotem o rozżarzony fragment metalu, nadając mu kształt. Regis przez wzgląd na kształt dość szybko stwierdził, że aktualnym zleceniem, jakie dostał, była siekiera. Szeroka cześć z już wybitym wstępnie otworem na umieszczenie trzonka i płaska rozchodząca się część z drugiej ze stron, nad którą właśnie trwała praca. Łowca dłuższą chwilę przyglądał się pracy i nasłuchiwał dźwięków uderzeń. Przypominały mu się chwile, gdy sam pracował w podobnym zakładzie. Nigdy nie osiągnął mistrzostwa w fachu, ale miał solidne podstawy, a niektóre z elementów jego pancerza potwierdzały, że wykonane przez niego przedmioty nie były najgorsze. W pewnym momencie wręcz zahipnotyzowany pracą kowal zauważył obserwatora. Lekko speszony nie włożył głowicy z powrotem do pieca, by nagrzaną dalej formować, tylko odłożył ostrożnie element na bok, by ostygł, jednak nie zahartował się od zbyt zimnego podłoża.  

– Dłu-długo tu stoisz? – spytał, lekko się jąkając. Astram był osobą, której utrzymanie kontaktu z innym człowiekiem sprawiało duże problemy, dlatego podobne sytuacje już się zdarzały i nie dziwiły Regisa. 

– Nie, nie długo. Szkoda, że przerwałeś, było na co popatrzeć. Bardzo dobry materiał. Siekiera ta będzie długo służyć. – powiedział łowca, spoglądając na efekt pracy kowala – Wiesz, po co tu przyszedłem. Wszystko gotowe? – zapytał, kierując się do stołu, przy którym dochodzi do rozliczeń z klientami. 

– Tak. Wszystko gotowe – po tych słowach rozmówca zniknął na chwile, udając się do swojego składziku, po czym wrócił, dzierżąc w dłoniach kilka przedmiotów. 

Pierwsze na stole znalazło się kilka metalowych rurek o różnej długości.  

– Porządna robota. – Delikatnie odłożył jedną z wcześniej podniesionych i wraz z resztą związał, po czym schował do worka, który następnie przyczepił przy lewym boku. 

Następny przedmiot na stole był już czymś zupełnie innym. Niedużych rozmiarów kusza. Regis wziął ją do ręki i zaczął uważnie oglądać. Łęczysko wykonane z cisu świetnie magazynowało zgromadzoną energię, nie dając się jednocześnie złamać. Łoże kuszy zrobione z ciemnego drewna i wzmocnione metalowymi elementami. Cięciwa z włosia, wytrzymała i dająca dużą moc bełtowi w momencie pociągnięcia spustu. 

– Przyniosłem ci kilka drewnianych elementów, a ty wykonałeś porządną robotę – mówiąc to, odłożył broń i wziął do ręki jeden z leżących na stole bełtów. Grot wykonany ze stali był droższy, ale i wytrzymalszy więc łowca nie musiał się martwić o ciągłe ich dokupywanie z powodu ich uszkadzania się.  

Po krótkich oględzinach spakował nowe nabytki. Wyjął z torby brzęczącą od monet sakiewkę i postawił na stole.  

– Na razie to tyle – powiedział łowca, przygotowując się do wyjścia – Bywaj  Astramie – mówiąc to, pożegnał się i ruszył ku wyjściu. Wiedział, że rzemieślnik nie jest najlepszy w rozmowie, więc nie oczekiwał odpowiedzi.  

Po wyjściu na ulice miasta przywitał go zimny powiew przynoszący dodatkową porcję białego puchu. Na przekór łowcy wiało na prosto na niego. Wracając do domu, stawiał opór narastającej sile wiatru i śniegu, który coraz dokładniej oblepiał całą jego postać. Posuwając się powoli do przodu, ledwo widząc drogę przed sobą, przypomniały mu się trasy dalekiej północy. Wyprawy na tereny, gdzie cały rok można było doświadczyć jedynie mrozów i wiatrów, które nie znały litości. Podróże te nie były najlepszymi, jakie miał, ale były bardzo dochodowe. Polowania na wielkie morskie stwory były ciężkie, wartość wypłat rekompensowała poświęcenia. Gdy był w niedużej odległości od domu, przypominały mu się również górskie przeprawy. Mówiąc to, spojrzał w kierunku oddalonych szczytów zasłoniętych w tym momencie śnieżną wichurą.  

– Tam też będzie trzeba się wybrać – powiedział do siebie, zasłaniając się jeszcze szczelniej pokrytą śniegiem peleryną.  

W końcu wszedł do domu. Rozłożył nowe nabytki na stole, a przemoczone ubranie powiesił w pobliżu świeżo rozpalonego paleniska.  

Popijając napar, oglądał kuszę, jednocześnie ustalając plan polowania na wilki. 

– Pora to przetestować – powiedział do siebie, uśmiechając się lekko. 


<C.D.N.> 

Od Regisa "Śnieg w oknach" cz. 3

 Zima 1457  

Regis od kilku dni spędzał czas w domu, nie będąc w stanie z niego wyjść. Wysoka warstwa śniegu dalej nie pozwalała na swobodne przemieszczanie się, a niska temperatura dodatkowo przeszkadzała, jednak właśnie w niej łowca widział okazję.  Wierzchnia warstwa śniegu twardnieje, tworząc lodową powłokę, która jak miał nadzieję, niedługo nada się do przemieszczania; do tego czasu jednak zostało mu dalej siedzieć w zamknięciu i planować następne ruchy.  

Początkowo miał co robić. Stosy notatek wreszcie dostały kilka chwil uwagi, odłożone na później przedmioty przeszły oględziny, a drobne prace domowe w końcu zostały wykonane. Gospodarz chciał zrobić więcej, jednak cześć potrzebnych narzędzi i materiałów znajdowała się w niedużej dobudówce będącej schowkiem, do którego aktualnie nie miał możliwości się dostać.  

Siedział przy stole na dolnym piętrze od strony, którą nazywał kuchenną. Parter składał się z jednego dużego pomieszczenia w kształcie podobnym do nieproporcjonalnej litery “L”.  Duża ława; która z wielu powodów często bywała przesuwana; stała na złączeniu dwóch sekcji. Regis popijał napar z zebranych latem ziół, spoglądając w kominek. Podziwiał spektakl płomieni tańczących na kawałkach drewna, powoli zmieniających jego kolor w coraz to ciemniejszy. Nie martwił się, że zabraknie mu opału, zgromadził go w piwnicy wystarczające ilości, by jeszcze przez długi czas cieszyć się ciepłem wewnątrz domu. O wodę też nie miał co zawracać sobie głowy. Pobierał ją z roztopionego śniegu, zebranego przez okna pracowni. Nie była to szybka metoda, natomiast pewna jak i jedyna dostępna.  

Zbliżała się pora kolacji. Zszedł do piwnicy, gdzie odkroił kawałek z jednej z kilku zaczepionych o sufit dużych porcji zakonserwowanego mięsa. Wrócił z fragmentem, a wrzuciwszy go do resztki gęstej zupy z obiadu, zjadł. Prowiantu miał dużo w spiżarni i choć wiedział, że zebrał go wystarczającą ilość, by starczyło mu na bardzo długo, wolał go nadmiernie nie wykorzystywać. Zastanawiał się, w jakiej sytuacji są pozostali łowcy, których obóz w tych warunkach mógł mocno ucierpieć. Być może, gdy warunki pozwolą uda się do nich. Po skończonym posiłku wrócił na piętro, gdzie przez niezamknięte drzwi pracowni, ostatki dziennego światła oświetlały korytarz. Zmienił strój na nocny, po czym udał się na spoczynek. Wykorzystywał nadarzającą się okazje na sen, który w ciągu aktywnego roku często zarywał. Spoglądając w dalej ciemne, zasypane szyby zasnął, planując następnego dnia spróbować wyjść z czterech ścian i rozeznać się po okolicy.  


C.D.N.

Od Silvany "Drewno, wino, śnieg" cz. 1

 Zima 1457

Kilka kropel czerwonego wina popłynęło po ściance kieliszka i trzymającej jej dłoni, wybudzając tym samym Silvanę z transu. Szybko odłożyła zarówno naczynie, jak i pióro, którym chwilę temu sporządzała notatkę w dzienniku, w pełni skupiając się na tym, co działo się za oknem karczmy. 

A działo się tyle, że z nieba zaczął spadać piękny, delikatny, bielutki puch, przykrywając wszystko w zasięgu wzroku i więcej. Widząc to po ciele Silvy przeszła gęsia skórka. W porównaniu do nijakich liści widok ten praktycznie zapierał dech w piersiach kobiety. Śnieg, błyszczący w promieniach zmęczonego, choć porannego słońca, był idealnym źródłem nowej, świeżej inspiracji. W głowie już kłębił się stos pomysłów na nowe meble do salonu Ridima, albo porządny fotel bujany dla matuli, może nawet jakieś śliczne, wzorzyste kołyski dla jej najmłodszych bratanków i bratanic. 

Jednocześnie ten sam zjawiskowy śnieg sięgnął w najgłębsze zakamarki jej duszy i serca, przeszywając na wskroś mrożącym strachem o najbliższą przyszłość. Kobieta zaczęła zastanawiać się, czy rodzina Ridima ma wystarczająco drzewa, by ogrzać dom w czasie mrozu, czy jej pozostali bracia i ich żony, dzieci, poradzą sobie sami. Czy jej rodzice, mieszkający w Birme, patrzą właśnie na ulicę miasta i zamartwiają się tak jak Silvana o bezpieczeństwo swoich najbliższych. 

Przechodzące obok niej dwie, nieznane jej osoby, skutecznie odgoniły ciemne chmury wokół umysłu Silvany. Nie znała ich nawet z wyglądu, jednak kilkakrotnie użyte słowo „łowcy” wystarczyło, by przykuć uwagę. A raczej, skierować jej uwagę na temat wspomnianych właśnie łowców.

W końcu, jak poradzą sobie ci, którzy mieszkają w obozie? Pożywienia na pewno jest tam pod dostatkiem, jednak największym wrogiem jest mróz. Już teraz Silvana czuła na karku podmuch zimnego powietrza za każdym razem, gdy ktoś wchodził lub wychodził z karczmy. Nocowanie w taką albo gorszą pogodę jest sporym ryzykiem. 

Nie żeby Silvana kiedykolwiek przejmowała się ryzykiem. W końcu to ona ma zapisany plan całej swojej podróży na północ, którą swoją drogą najprawdopodobniej przełoży na następny kwartał. 

– W obozie na pewno się teraz przyda każda para rąk do roboty... – mruknęła do siebie. Oderwała nareszcie wzrok z białego krajobrazu za oknem, przyglądając się swojej niedokończonej notatce. – Jeszcze tyle do napisania... 

Przez dłuższą chwilę wytężała swój umysł, przeskakując przez wszystkie bardziej lub mniej istotne tematy, a także mniej lub bardziej ryzykowne decyzje. Ostatecznie dopiła swoje wino, pochowała rozrzucone rzeczy do torby, po czym podeszła do blatu, za którym Berthina czyściła kufle. Zdecydowała, że jakiekolwiek wycieczki w taką pogodę są ryzykowne. Nie wiadomo w którym momencie opady przybiorą na sile, a w połączeniu z wiecznie obecnym wiatrem pewnie skończyłoby się to zamiecią śnieżną. Średnio jej się podobała ta wizja. 

– Chciałabym opłacić swój pokój na tydzień. – zwróciła się do kobiety, posyłając jej najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać. 

– Oh, czyżbyś bała się wyjść na śnieg, skarbie?

Położyła wyliczoną sumę pieniędzy przed oczy Berthiny, decydując się na zignorowanie jej zaczepki. Nie pierwszy raz rozmawia z karczmarką, toteż wie, że zareagowanie skończy się wielogodzinną dyskusją podchodzącą chwilami pod kłótnię, na którą teoretycznie Silvana nie ma czasu...

Ah, notatki może zrobić później. Wizja przypadkowych ploteczek puszczonych za darmo jest zbyt kusząca. 

– Widzę, że cieszy panią ta wiadomość. Czuję się niezmiernie poruszona, pani Berthino. Będę specjalnie wstawać przed wschodem słońca, by umilić pani każdy dzień swoim towarzystwem. 

– Słuchaj no, skarbeńku... 

Nawet gdyby wszystko zasypało, Silvana raczej by się nie zanudziła. W końcu, to wygląda trochę jak zimowe wakacje. Wino, ploteczki, mnóstwo czasu na struganie w drewnie i spokój potrzebny do przelania myśli na papier. Oparła się więc wygodnie o ladę, zatracając się w intensywnej dyskusji z ulubioną karczmarką. 


<C.D.N.>

Od Pila "Wspaniale sobie radzisz" cz. 2 (cd. Gabriela)

 Zima 1457

Pil spoglądając na odwróconą plecami kobietę, która kierowała się w stronę kontuaru, zawołał:

– Niech będzie, trochę towarzystwa się przyda w takiej sytuacji - stwierdził kierując wzrok w podłogę.

– Jak sobie życzysz - odparła z uśmiechem. - Ale najpierw zamówię jedzenie.

Po krótkiej chwili, nieznajoma powróciła do stołu.

– A więc? Jak się nazywasz? - spytał młodzieniec.

– Jestem Gabriela. A ty? Jak cię zwą? - zapytała z powrotem jasnowłosa, skromnie się przy tym uśmiechając.

– Pil.

– Miło mi cię poznać, Pil.

– W zasadzie… chcesz ode mnie coś konkretnego? - zapytał z ciekawością wypisaną na twarzy.

– Porozmawiać.

– Całkiem to niespotykane, aby ktoś totalnie nieznajomy chciał zwyczajnie porozmawiać, szczególnie w takim miejscu - odparł podejrzliwie.

– A jak mam cię zapewnić, że chodzi tylko o to?

– Nie masz jak.

– Czyli pozostaje ci uwierzyć mi na słowo - powiedziała z poszerzającym się uśmiechem.

– Powiedzmy.

– Zmieniając temat, w jaki sposób się tu znalazłeś? Akurat dzisiaj, w taką zamieć?

– Planowałem coś upolować, a jak widać nie mam ku temu warunków. Śniadaniem okazały się być jedynie skromne kanapki. Skoro nie miałem co robić to stwierdziłem, że odwiedzę karczmę. Jest tu ciepło, a do mojej chaty niedaleko.


<Gabriela?>

Od Gabrieli "Wspaniale sobie radzisz" cz. 1 (cd. Pil)

Zima 1457

Po Karczmie Starej Wiedźmy niósł się wesoły śmiech biesiadników, a w nieco dusznym powietrzu zastygł aromat piwa. Był ciężki i słodki. W ustach czuła gęstą piankę napoju, na którego nie było ją stać. Do kontuaru ciągnęła się długa kolejka oparłych mężczyzn, który żądali dokładnie tego, co ona dnia poprzedniego. Miękkiego posłania, ciepłego posiłku... Pokoje były zajęte, wszystkie. W ustach Gabrieli wciąż gorzkniała frustracja, a we wnętrzu jej dłoni odciskały się wzory złotych monet. Zdobyła je tej nocy swoją ciężką pracą. Upolowała wilka i oddała mięso rzeźnikowi, zaś skórę rzemieślnikowi do przerobienia na obicie do foteli. Jej mięśnie wciąż drętwiały pod futrem z bólu. Skręciła gołymi rękami kark kulejącemu wilkowi, a teraz utknęła na dobre w gospodzie, w której nie było dla niej miejsca.

Jej umęczone knykcie pyszniły się czerwienią, gdy owijała je szczelnie bandażem. Jej dłonie, zupełnie zmarznięte, zrzucały warstwę cienkiego naskórka. Skóra pulsowała, a język puchł. Od dwóch dni nic nie jadła. Jej drogę do posiłku zastawiały masywne ciała awanturników, a ona siedziała na ławie w kącie i bacznie wszystko obserwowała. Nie chciała interweniować bez potrzeby. Tuż przy jej twarzy znajdowało się okno, które wpuszczało do środka uporczywy, stłumiony blask śniegu. Jeszcze wczoraj, mimo spowijającej te krainy ciemności, można było ujrzeć gęste drzewa i przemykające w cieniach sowy, udające się na kolejny łów.

Teraz wszyscy utknęli, a spać można było tylko na ławkach. Obsługa traktowała to jako czyn niedozwolony, wobec czego nie spała. Uparcie opierała się o ścianę, pozwalając by drewno drażniło jej umięśnione plecy przez cienką, lnianą koszulę. Świeże blizny pulsowały, a przez jej umysł przemykały obrazy biegnących wielkich wilków. Ściskała monety mocniej, chcąc wrócić do rzeczywistości. Musiała się uziemiać, a najskuteczniejszym sposobem był ból.

Kiedy na nowo poczuła wyraźnie dotyk drewna, zapach piwa i odgłosy kłótni, postanowiła raz jeszcze przyjrzeć się wizytorom karczmy. Jej oczy przemykały zgrabnie po ludziach i nie-ludziach, a ona pozwalała sobie na zatapianie się bardziej w futrze, które nosiła od miesiąca na ramionach. Większość z bywalców stanowiła jej rówieśników. Gdzieniegdzie przemykały dzieci, prawdopodobnie porzucone pół-elfy. Miały rozwiane, brudne i poszarpane ubrania, co w żadnym stopnio nie szkodziło ich radosnym okrzykom.

Jej uwagę przyciągnął młody chłopak, który siedział po przeciwległej stronie sali i patrzył w tym samym kierunku, co ona chwilę temu. Miał blade policzki, niedbale rozrzuconą na czole grzywkę i szerokie ramiona, które nieco zmyliły jej szacowania. Wyglądał na czternaście lat, choć jego sylwetka sugerowała nieco więcej. Jej uścisk na monecie nieco się poluźnił. Miał zagubione spojrzenie młodej sarny, które wypatrzyło drapieżnika i liczyła, że pozostanie w bezruchu ocali ją przed zgubą. Za skórzanym pasem dostrzegła koniuszek jakiejś broni, prawdopodobnie sztyletu. Ta mina to tylko pozory. Był młodym, doświadczonym przez życie, chłopakiem, którego nie należy lekceważyć. W życiu spotkała już nie jednego takiego.

Poluzowała rzemyk i wsunęła do skórzanego mieszka monety. Zaintrygował ją ten chłopak. Podtrzymując się stołu, wstała z szerokiej ławy, a jej rynsztunek zastukał cicho, zwracając uwagę kilku ucztujących tuż obok mężczyzn o wykrzywionych, nieogolonych twarzach. Szybko jednak stracili uwagę, ponieważ dalsze podziwianie jej wymagałoby obrócenia głowy. Zbliżyła się bez pośpiechu do nastolatka, pozwalając, by jej skórzane buty skrzypiały cicho. Początkowo wcale na nią nie patrzył, choć wiedziała, że zauważył jej przybycie. Stała i podziwiała jego grzywkę, która skręcała się na samym czubku w drobne kędziorki. Uśmiechnęła się nieznacznie, a plecy oparła o ścianę tuż obok krzesła, na którym przysiadł chłopak.

– Dzisiaj nie wykupię usług prostytutek – powiedział w końcu, nawet nie patrząc na nią. Kobieta zaśmiała się głucho.

– Nie sądziłam, że kiedykolwiek ktoś mnie z nimi pomyli.

Dopiero wtedy ciemnowłosy odwrócił głowę. Przechylił ją w bok, a w oczach błysnęło charakterystyczne dla nastoletnich chłopców zuchwalstwo. Dopiero wówczas, z perspektywy odbitych w jego tęczówkach ogników świec, dostrzegła heterochromię. Kolory jego oczu przybrały chłodne barwy.

– Znam kogoś z heterochromią – uśmiechnęła się delikatnie.

– Nawet nie wie pani, jak się nazywam.

– Nie miałam na myśli ciebie. Masz pieniądze?

– Mówiłem już, że nie wykupuję...

– Czemu zatem tutaj jesteś?

Odwrócił głowę, myśląc nad odpowiedzią. Planował skłamać. Nie była to jednak sprawa przesądzona, jeszcze nie. Czekała w zafascynowaniu, jaką opowieść postanowi jej zasugerować. Co przyniesie jego fantazja, żeby ją zniechęcić i odrzucić. W międzyczasie od kontuaru odsunęła się grupka spaślaków, tuż po donośnym trzaśnięciu pięścią w blat i wyrzuceniu z tłustych ust kilku siarczystych przekleństw. Karczmarz znowu był dostępny dla gości.

– To nie pani sprawa – fuknął w końcu chłopak.

Powoli pokiwała głową, wtapiając wzrok jasnych oczu w karczmarza, który zamaszystymi ruchami czyścił zastawę. Zaraz miała zostać wykorzystana do przygotowania kolejnych dań obiadowych dla wizytatorów, którzy są w stanie zapłacić. Serwowali dzisiaj dziczyznę i tuczone ziemniaki. Musiała skorzystać z okazji, póki jeszcze mieli świeże mięso. Podrzuciła monetę, zaś błysk złota szybko zgasł w ponownie zamkniętej, poranionej dłoni kobiety. Powinno jej wystarczyć na parę dni.

– Chciałam zaproponować wspólny obiad, ale wygląda na to, że sam wspaniale sobie radzisz – Postąpiła kilka kroków w stronę kontuaru. – Powodzenia.


<Pil?>