Jesień 1456
Jego planem od początku dnia było znalezienie i rozeznanie się w obozowisku łowców. Wyruszył więc od razu po obudzeniu, nie marnując czasu na zbędne przygotowania. Deszcz tuż przedtem przestał padać, pozostawiając po sobie przyjemny zapach mokrej ziemi.Niezależnie gdzie szukał, nigdzie nie widział niczego przypominającego miejsce o którym tak zawzięcie opowiadał mu ojciec. Nawet uwzględniając możliwość przeprowadzek - pusto. Nigdzie nie był w stanie znaleźć żadnych namiotów. Jedynie gdzieś napotkał wygaszone ognisko, otoczone prowizorycznymi ławkami. Trawa dookoła niego była wydeptana - gdzie nie gdzie było widać nawet świeżą ziemie. Takie ścieżki wiły się paręnaście metrów od paleniska. Diya przypuszczał, że mogło być to poprzednie miejsce w którym znajdowało się obozowisko. Zastanawiało go jednak, czemu poprzedni łowcy opuścili to miejsce? Może gdzieś niedaleko jest miejsce o wiele bardziej owocne w łupy? Czy po prostu Świszczące Równiny są zbyt niebezpieczne? Pytania kłębiły się w Diyi gdy patrolował najbliższe otoczenie ogniska. Liczył, że w zadeptanej trawie będzie w stanie coś znaleźć. Niestety, jak długo by jej nie przeczesywał - nie zauważył niczego co mogłoby dać jakąś wskazówkę. Zrezygnowany usiadł na ławie, zastanawiając się nad sensem kontynuowania poszukiwania.
To, co przekonało go do dalszej wędrówki była myśl o pieniądzach. Nie każde zlecenie może wykonać samemu, szczególnie na obecnym jego poziomie, a jednak z czegoś trzeba żyć. Nie uśmiechało mu się ograniczanie kosztów przez spanie w namiocie, szczególnie gdy nie miał drugiej osoby by zapewnić w nocy jakiekolwiek bezpieczeństwo.
Tym razem zrezygnował z lotu. Czuł, że potrzebował po prostu przechadzki. Ruszył pobliską drogą, którą zaobserwował wcześniej z powietrza. Przez dalsze rozmyślanie nad przemieszczeniem się obozowiska łowców stracił rachube czasu. Wrócił do świata realnego dopiero w momencie gdy zobaczył na drodze kupiecki wóz. Nadzieja się w nim zatliła. Może właściciel tego wozu miałby jakieś przydatne informacje.
Znalazł się przy drzwiach wozu. Ignorując lekki stres, zapukał do drzwi.
Nie musiał długo czekać by ktoś je otworzył. Jego oczom ukazał się dosyć przystojny mężczyzna o długich czarnych włosach. Oniemiał, bynajmniej nie dlatego, że stał przed nim bez koszulki.
– Słucham? – zapytał w końcu, jakby poganiając chłopaka.
– Gdzie tutaj… znajdę obozowisko łowców? – wydukał niepewnie.
Na twarzy krasnolicego pojawił się kąśliwy uśmiech.
– Też chciałbym wiedzieć.
Ta odpowiedź pozostawiła Diye jeszcze bardziej zmieszanego niż był wcześniej. W skupieniu nie pomagała mu wcale umięśniona klatka piersiowa na którą z tej perspektywy miał idealny widok.
– Czyli… wyparowali? – dopytał próbując odwrócić swoją uwagę od sześciopaka mężczyzny.
– Być może.
Zdawkowe odpowiedzi wcale nie pomagały Diyi w odciągnięciu myśli od tego ciała. Cieszył się, że dzięki masce nieznajomy nie widzi jak bezkarnie wpatruje się w jego tatuaże.
– …Jesteś łowcą? – zapytał po raz następny, próbując rozpaczliwie zacząć nowy temat.
– Tak. – Następna krótka odpowiedź pogłębiająca jedynie zakłopotanie Diyi.
<Avrion? Gay panic to mood>