Jesień 1457
Metal spoczywał na stole. Rzemieślnicy stali koło długiego przedmiotu, pracując przy kolejnej fazie tworzenia oręża. Regis szeptał po cichu magiczne frazy, niezrozumiałe w większości dla kowala. Oprócz klingi na dużym blacie leżało kilka innych przedmiotów. W większości były to kryształy i kamienie o tajemniczych aurach, które co jakiś czas dawały o sobie znać delikatnie lśniące, po którejś z fraz łowcy. Broń nasiąkała mocą, mieniąc się niekiedy wszelakimi barwami. Po kilku godzinach zaklinanie można było uznać za skończone. Astram miał do czynienia już z przedmiotami o magicznych zdolnościach, pierwszy raz uczestniczył jednak w takim procesie. Czuł radość, lekki zachwyt, ale przede wszystkim podziw wobec osób, które znały ten rodzaj sztuki magicznej.
– Cała pozostała reszta to już twoja działka. – powiedział Regis, porządkując miejsce i szykując się do drogi powrotnej. – Zabrać kamienie, czy chcesz jakiś na pamiątkę? – spytał, wskazując ręką na obiekty.
– Nie przydadzą ci się już?
– Ich magiczna aura została przelana w miecz, teraz są po prostu ładnymi skałami.
Kowal obejrzał przedmioty, po czym podniósł jeden z nich. Minerał będący zbiorem szaro czerwonych kanciastych elementów, będący wielkości niedużej miski spoczął w twardych od pracy rękach rzemieślnika.
– Ten jest ładny. – Słowa te padły po cichu, Regis w pełni je jednak zrozumiał, po czym schował do plecaka wszystkie materiały, poza tym jednym.
– Niech ci się dobrze kojarzy. Oby przy następnym spotkaniu zamówienie było już gotowe.
Pożegnał się, a następnie ruszył, znikając w odmętach czarnej nocy i białych drobinkach, które jak na tę porę roku zaczęły pojawiać się wyjątkowo szybko.
Astram pozostał jeszcze chwilę, oglądając kryształ, po czym sam ruszył na zasłużony po ciężkim dniu odpoczynek.
C.D.N.