Wiosna 1456
Diego poprawił pierzynę. Przetrzymane przez nią ciepło kontrastowało z temperaturą powietrza. Przyjemnie było mieć te nakrycie znowu dla siebie, ale mniej przyjemna była świadomość, że osoba, która je notorycznie kradła, już nie wróci. Przynajmniej tak mówił.Oczy Diego wyłapały jakiś ruch na ścianie obok łóżka. Był to zwiadowca mrówek, szukający pożywienia dla kolonii. Spóźnił się; Diego nie będzie rozlewał marmolady po podłodze.
Mężczyzna wziął delikatnie mrówkę na palec. Zbyt późno przypomniał sobie, że ten leśny gatunek gryzł i to boleśnie. Kuglarz-łowca odruchowo potrząsną ręką, kiedy mrówka wbiła się w jego naskórek. Jak tylko odruchy bezwarunkowe przestały dyktować Diego co ma robić, kuglarz zbadał miejsce, w które został delikatnie zraniony. Owad zniknął, prawdopodobnie bez szwanku wylądował gdzieś na podłodze. Zostało po nim tylko zaczerwienienie na skórze.
Diego potarł boląco-piekące miejsce na dłoni i podniósł się z łóżka. Teraz już na pewno nie będzie w stanie zasnąć. Wyjrzał za okno żeby określić mniej-więcej porę. Niebo jednak było zachmurzone; nie było widać słońca, a jedynie blade przebłyski światła nadające otoczeniu odcienie szarości.
Cóż za przygnębiająca sceneria. Nawet kolory płatków pierwszych kwiatów nie były w stanie rozbić ponurych odcieni tego poranka.
Diego nabrał w płuca nieco powietrza. Nie poczuł jednak jego zapachu, a tylko woń farby na swojej masce. W końcu wczoraj nałożył nową warstwę.
<C.D.N.>