Jesień 1456
Dziewczyna zniknęła za drzwiami, pozostawiając Diye z ciężkim wyborem. Pić, czy nie pić? Z jednej strony dawno nie miał żadnego trunku w ustach, z drugiej nie chciał obciążać nieznajomej kosztami. Dochodził jeszcze problem, że będąc pod wpływem ciężko się lata, więc gdyby wypił cokolwiek mocniejszego, najpewniej musiałby wracać piechotą do zajazdu.
Jednak czuł wielką ciekawość do tutejszych alkoholi. Wiedział już z poprzednich doświadczeń, że w tych stronach preferują mocniejsze smaki, niż w jego rodzinnej wiosce. Więc jak już, to będzie musiał poprosić o coś słabszego.
Po jakiejś chwili wróciła z miską budyniu, którą postawiła przed chłopakiem.
– Więc jak? Zdecydowałeś się na coś? – zapytała kozica, uśmiechając się w sposób nieokreślony dla Diyi.
– Może skusiłbym się na jeden kufel, jeżeli nie byłoby to problemem – powiedział uprzejmie, widząc jak powiększa się uśmiech dziewczyny. Skłamałby, gdyby zaprzeczył, że dziwne zachowanie barmanki wcale go nie zastanawiało. Była lekko podejrzana, jeżeli może to tak nazwać.
– Oczywiście, że nie jest to problemem! Przecież sama ci to zaproponowałam. – Zaśmiała się. – Więc? Co dokładniej byś chciał? – Oparła się o blat, patrząc na niego wyczekująco.
– Nie znam zbytnio alkoholi z tych stron, więc wypiję cokolwiek mi zaproponujesz – odpowiedział Diya. – Byle nic mocnego, mam słabą głowę – dodał szybko z nutą niepewności i zmieszania w głosie.
Zastanowiła się chwilę, po czym ponownie rozpromieniała.
– W takim razie już podaję! – Odeszła gdzieś na chwilę.
Przysunął do siebie miskę budyniu, którą wcześniej podała mu dziewczyna. Naczynie było zimne, co świadczyło o tym, że jedzenie zostało przygotowane już wcześniej. Na kremowej powierzchni było doskonale widać drobinki czarnego pieprzu. Pomimo że był miłośnikiem ostrego smaku, miał wątpliwości czy na pewno to dobre połączenie. Czuł się, jakby prośbą o popieprzenie budyniu złamał jakąś tajną regułę kulinarną, przez którą obecnie znajduje się na czarnej liście boga gotowania.
Nawet nie zaczął jeść, gdy barmanka wróciła, stawiając przed nim kufel pełen trunku.
– Proszę bardzo, kochanieńki! – Oparła ręce na swoich kozich biodrach, wyglądając na bardzo dumną.
Coś dalej nie pasowało mu w zachowaniu barmanki. Instynkt reagował na nią jak na zagrożenie, pomimo że przecież wydawała się miła. Diya jednak ignorował te przestrogi, zwalając to wszystko na przewrażliwienie. Co takiego mogła mu zrobić energiczna kozica? Zatruć jedzenia raczej nie zatruła.
– No już, na co czekasz? – Pogoniła go do spróbowania trunku.
– Ach. – Otrząsnął się. Prawie by o tym zapomniał.
Barmanka patrzyła na niego wyczekująco.
Podniósł kufel i zbliżył go do ust. Nieznajomy zapach lekko drażnił jego nos. Nie był jednak nieprzyjemny. Uchylił łyk, pozwalając gorzkiej cieczy wypełnić swoje usta. W chwili połknięcia fala ciepła rozlała się po jego przełyku. Skrzywił się. Jeżeli był to jeden ze słabszych trunków, to wątpiłby w to, że przeżyłby wypicie czegoś mocniejszego.
– I jak?
– Macie naprawdę mocne piwo – skomentował.
Zaśmiała się i chciała już coś powiedzieć, gdy po karczmie rozniosło się wołanie. Jakiś pijaczyna najpewniej domagał się następnej dolewki.
– Już idę! – barmanka odeszła do drugiej części lady.
Diya w czasie nieobecności dziewczyny zdążył opróżnić całą miskę budyniu, przez który najpewniej jakiś kucharz wołał o pomstę do nieba. Zawartość kufla nie ubywała jednak aż tak szybko – dalej pozostała mu ponad połowa do wypicia. Czuł już jednak pierwsze oznaki upojenia alkoholowego. Szumiało mu w uszach, a gorące policzki świadczyły o jego rumieńcu. Był pewien, że gdyby w obecnej chwili wstał, najpewniej nie byłby w stanie stać prosto.
Oparł głowę o rękę podpartą w łokciu. Tak bardzo walczył o to, by nie rąbnąć łbem o blat.
Kozica podeszła do niego.
– Czyli serio masz słabą głowę – zaśmiała się, widząc w jakim stanie znajdował się aktualnie chłopak.
– A weź nic nie mów – burknął, podnosząc wzrok znad blatu by spojrzeć na twarz dziewczyny. No, przynajmniej zamierzał, bo i tak skończyło się na tym, że jego spojrzenie utkwiło na biuście barmanki. Nie trwało jednak długo nim zdał sobie z tego sprawę. Odwrócił więc szybko głowę w bok. – Nigdy niczego mocniejszego nie piłem – powiedział trochę niewyraźnym głosem.
Uśmiechnęła się, ponownie. Ciekawe jakby skończył, gdyby brał łyka za każdym razem, gdy na twarzy barmanki pojawiłby się uśmiech.
– To skąd ty jesteś, że taki lekki trunek aż tak cię rusza? – zapytała, znowu opierając się o ladę.
Diya spojrzał na nią mimowolnie. Ręce miała założone tuż pod średniej wielkości piersiami, które przez dekolt bluzki, oraz pozycję, w której znajdywała się dziewczyna, wydawały się większe, niż były w rzeczywistości.
– Uh… – mruknął, nie mogąc się skupić na odpowiedzi. Czemu musiał być pijany. – Skądś ze wschodu – powiedział szybko, dalej trochę niewyraźnie.
Barmanka uniosła w rozbawieniu brwi.
– Skądś ze wschodu, powiadasz? – zaśmiała się krótko. – Matko, naprawdę jesteś upity.
Głowa stawała się coraz cięższa.
Nawet nie zauważył, gdy przestał kontaktować, a jego łeb osunął się na drewniany blat.
Zasnął.
<Karnia? Żart polega na tym, że zamiast nalać mu najsłabszy trunek, podała jeden z mocniejszych>