Zdążył nieraz zatęsknić za domem i ciepłym uśmiechem swojej rodzicielki. Życie w dziczy jest jednak o wiele trudniejsze, niż sobie mógł to wyobrazić. Bardzo przydawało mu się to, czego uczyła go mama o roślinach. Wyglądało to, jakby przygotowywała go całe życie do tego etapu.
Zanim się obejrzał stał już przed drzwiami karczmy. Spodziewał się, że dotarcie tu zajmie mu dłużej, ale nie narzekał. Upewnił się, że to dobra karczma i wszedł do środka. Od razu uderzył go smród alkoholu zmieszany z różnymi indywidualnymi zapachami niektórych osób. Mimo zapachu wnętrze oceniał pozytywnie. Podszedł do lady i oparł się łokciem, jeszcze chwilę rozglądając się po pomieszczeniu. Przytulnie i mimowolnie przyjazna atmosfera, więc nie mógł narzekać. Czego oczekiwał od karczmy? Zapachu fiołków świeżo zerwanych z pola? Karczmy wywodzą się głównie z popijania mocnych trunków przez styranych wędrowców, więc nie powinien go dziwić unoszący się w karczmie zapach.
- Ptaki tak ślicznie śpiewają, aż chce się wstawać jeszcze przed nimi, aby móc słuchać ich cudownych pieśni, prawda? - odezwał się młodzieniec do kelnera stojącego przy ladzie. Skoro już był obok, to mógł zagadać. Przy okazji zapyta go o wolne pokoje i wynajmie sobie jeden. Taki miał po krótce plan. Zauważył, że ubiór kelnera był dość nietypowy - szczególnie w oczy rzucała się ptasia maska, zakrywająca prawie całą jego twarz. Blondyn odwrócił głowę do młodzieńca i lekko się zaśmiał na pytanie. Szczerze Dante nie spodziewał się, że facet będzie taki rozweselony z samego świtu. To ułatwia sprawę.
- Ja akurat nie potrafię śpiewać, ale moja siostra była w tym bardzo dobra. - oznajmił, czyszcząc kufel po piwie. Chłopak mruknął ze zrozumieniem, stukając palcem w blat.
- Nie może być tak źle, po samym pana głosie bez wahania mogę powiedzieć, że śpiewa pan równie dobrze. - posłał kelnerowi uśmiech. Nie rozmawiał z nikim od... Pół roku? Kiedy tylko przychodzi jesień wraca do lasu, ponieważ słońce nie świeci już tak mocno i da się przetrwać pod liśćmi drzew. Czuł ulgę, mogąc porozmawiać z kimś po tak długim czasie. Był, swego rodzaju, wdzięczny kelnerowi, że utrzymuje z nim rozmowę.
- Nie mam w ogóle słuchu muzycznego, śpiewam wszystko na jedną nutę. - odparł, śmiejąc się nerwowo.
- Cóż... Mogę pana nauczyć w swoim... Oh, no tak, najpierw muszę go mieć... Macie jakiś wolny pokój, w którym mogę udzielać lekcji śpiewu?
- Przepraszam, nie jestem zainteresowany. A tak, pokój mamy, 20 fenów za noc - odpowiedział prawie że natychmiast po pytaniu. Auć. Złapał się, jakby w tym momencie zabolało go serce i ze zbolałą miną położył na ladzie sakiewkę z pieniędzmi.
- Przeliczone, do rozpoczęcia jesieni, jeśli to nie jest problem. - uśmiechnął się cwanie i poruszył zabawnie brwiami. Nie chciał długo ubolewać nad koszem od kelnera, choć to był bardzo bolesny cios.
<Saadiya? skarbie?>