Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

24 kwi 2023

Od Regisa "Pod gałęziami" cz. 2

 Zima 1457  

Przebudził się w skąpanej w półmroku ciemnozielonej komnacie. Chłodne powietrze wtłaczane podmuchami wiatru szybko w pełni przebudziło łowcę. Nie zwlekał długo, by zacząć przygotowywać śniadanie. Odwinął się spod materiału peleryny i w pozycji półleżącej zaczął przygotowania. Z pozostałych fragmentów drewna wraz z leżącymi igłami uformował niewielki kopczyk, który z pomocą stworzonych iskier zamienił w niewielkie palenisko. Wydobył z bagażu odrobinę prowiantu i na wzór ostatniej kolacji, przygotował posiłek.  

Gdy skończył i przygotował się do drogi, wyszedł spod ugiętych pod naporem napadanego śniegu gałęzi schronienia.  Otrzepawszy się ze opadniętego na siebie w międzyczasie białego puchu, rozejrzał się wokoło. Krajobraz był przykryty jasną warstwą opadu. Ciemne konary kontrastowały z jasnym tłem. Łowca ruszył w dalszą podróż przez zimowy gąszcz.  

Ciemne chmury odeszły, pozostawiając jasne chmury, spomiędzy których co jakiś czas padały ostre promienie nisko zawieszonego słońca.  

Kroczył, pozostawiając w śniegu wyraźne odciski swych wędrownych butów. Droga dłużyła się przez monotonny krajobraz i nie najlepsze do wędrówki warunki. Po pewnym czasie, z popielatych chmur, znów zaczął spadać śnieg, tym razem jednak delikatny, nieprzeszkadzający w przemierzaniu drogi, choć po kilku chwilach tworzący na wzór zamglenia obraz, ograniczający widoczność na dalsze odległości.  

Po pewnym czasie Regis natknął się na coś, co mocno przykuło jego uwagę. Duże ślady. Prowadziły one ku zaczynającej się kilkaset metrów dalej otwartej przestrzeni. Nie były najświeższe, miały kilka godzin, najprawdopodobniej pochodziły ze wczesnoporannych godzin. Ich właściciel już dawno zdołał się oddalić i przestał sprawiać zagrożenie, a sądząc po tropie, sprawiłby je bardzo poważne. Znalezisko wyglądało jak trop wilka przez ułożenie i podobny kształt łap, wielkość odcisków wskazywała jednak na coś postury dużego niedźwiedzia. Łowcy wydawało się, że nie widział nigdy przedtem czegoś takiego, aż przypomniało mu się pojedyncze znalezisko, na które trafił, wracając z odbytego tej jesieni polowania na harpie. Ślady należały najprawdopodobniej do tej samej istoty, czym ona jednak była. Tym jak i poprzednim razem postanowił pozostawić odkrycie przez niesprzyjające tropieniu warunki. Ruszył dalej, tym razem zagadka nurtowała go mocniej niż ostatnim razem.  

Po długiej wędrówce wyszedł w końcu z jednolitej ściany lasu, stając na skraju lasu, spoglądając na otwartą przestrzeń, na końcu której majaczył zarys Rivotu. W tej właśnie chwili uderzyła go świadomość pewnej kwestii. Odkąd osiedlił się na obrzeżach miasta, ledwie kilka nocy spędził w dawnym stylu, w stylu, którym żył od lat.  

Ledwie kilka razy rozbił obóz, spał pod gołym niebem, wędrował od świtu do zmierzchu. Przez ostatnie kilka miesięcy odstawiał na kołek wierną pelerynę, w której kiedyś spędzał bez przerwy dnie. Odwieszał miecz, niegdyś zawsze przy boku, nie kładł się na ściółce, lecz we własny łóżku, nie pod gwiazdami, a pod własnym dachem.  

Przeszyło go dziwne uczucie. Nostalgia? Sentyment? Tęsknota?  

Miał nowe życie, ale czy aby na pewno był na to gotów, czy mógł porzucić stary byt, czy przeszłość pozwoliłaby mu na to?    

Jedyne co mógł, to ruszyć dalej w prószącym znów śniegu i stawić czoła temu, co nastanie. 

20 kwi 2023

Od Regisa "Pod gałęziami" cz. 1

 Zima 1457  

Chmury zbierały się coraz bardziej, zamieniając biel zakrytego nieba na ciemno stalowe sklepienie, niosące widmo nieuchronnego opadu.  

Łowca wracał z kolejnego zlecenia. Tropienie celu zawiodło go dalej, niż początkowo zakładał, że będzie musiał się udać. Szedł od długiego czasu, a miał jeszcze długą drogę do przebycia.  

 Wiatr wezbrał na sile, przynosząc w końcu, spadający gęsty biały puch, który opadając na leżące już warstwy, pokrywał szczelnie cały krajobraz. Gdy warunki z każdą chwilą stawały się coraz trudniejsze do zniesienia, mag zdecydował zatrzymać się w lesie i przeczekać noc, mając nadzieję, że poranek przyniesie poprawę.  

Między drzewami widoczność była niewiele lepsza, siła wiatru pozwalała tu jednak poruszać się w miarę możliwości normalniej. Przemieszczał się, zbierając co jakiś czas kawałki gałęzi oraz skrawki kory i chowając je pod szczelną pelerynę; mogły przydać się na opcjonalne ognisko. Po pewnym czasie dotarł do starego rozłożystego świerku. Wszedł pod jego gałęzie, kryjąc się przed nieprzyjazną pogodą. Ściółka była tu pozbawiona śniegu, choć wilgoć wyraźnie się utrzymywała. Ochrona od wiatru poprawiła komfort bytu. Poruszał się na klęczkach, przygotowując nocleg, pod nisko zawieszonymi pędami. Zgarnął leżące na ziemi igły, układając coś na wzór materacu, który miał oddzielić jego ciało, od zimnego podłoża tworząc warstwę izolacji. Rozkopał nieduże wgłębienie, gdzie położył zebrane wcześniej kawałki drewna. Kładąc się pod sklepieniem w kolorze malachitu, rozbił prowizoryczny obóz. Ruchem ręki rzucił kilka skrzących się odcieniami żółci i pomarańczu iskier, które wpadając na przygotowane miejsce, roznieciły płomień, tworząc niewielkie palenisko. Uciął jedno z niewielkich odgałęzień, po czym naostrzył je, a na przygotowany koniec nabił kawałek suszonego mięsa. Położywszy bukłak w odpowiedniej odległości od ognia, rozpoczął przygotowywanie kolacji.  

Spoczywał owinięty wierną peleryną, która zatrzymywała ciepłotę ciała. Mięso pod wpływem ognia nabrało przyjemnej do konsumpcji temperatury. Wyciągnął z plecaka naczynie, na którym ułożył mięsiwo oraz kilka fragmentów suchego placka, którego sporą ilość wykonał kilka dni temu. W porównaniu do chleba dłużej zachowywał zdatność do spożycia i lepiej sycił, co na wędrówkach było bardzo pożądane. Przyciągnął do siebie bukłak, w którym woda zdarzyła się już ogrzać, po czym rozpoczął konsumpcję kolacji.  

Posiłek odbył się, przy akompaniamencie zawodzącego wiatru i skrzypień uginających się od ciężaru śniegu drzew. Gdy skończył, przeczyścił naczynie, po czym odłożył do odpowiedniego miejsca w bagażu. Zakopał rzężący się jeszcze dół ziemią, a następnie ułożył na nim swe posłanie, by bijące jeszcze ciepło ogrzewało go przez noc. Okrył się szczelnie narzutą, szykując się do snu. Przed zaśnięciem przyszło mu do głowy kilka myśli.  

Jako mag powinien radzić sobie w takich momentach zgoła inaczej. Wyczarować niewielkie schronienie, rzucić czar na pogodę czy spróbować czegoś innego, Regis jednak tego nie robił. Wielu wykorzystywałoby tę moc, on uważał ją za dodatek. Nie lubił nadużywać magii. Była bardzo przydatna, ale ile mógł, robił zwykłymi sposobami. Nawet teraz, mogąc szybciej zasnąć za sprawa uroku, wolał sam zapaść w sen, który przybył niedługo po tej myśli i pogrążył łowcę aż do ranka.  


C.D.N.  

7 kwi 2023

Od Regisa "Bestia ze szaku" cz. 15

 Jesień 1457 

Potwór runął na ziemię. Wielkie cielsko padło z przeraźliwym jękiem. Regis zmęczony pełną uników walką przystanął w końcu, krzyżując swe ręce na piersi, łapiąc chwilę oddechu i wytchnienia. Wciąż wpatrywał się jednak w ciało bestii, coś mu w nim nie pasowało. Towarzysz siedzący na swym wiernym koniu, zbliżał się do niego, pewny zwycięstwa. Nie minęła chwila, a koniec ogona gada znów jednak zaczął się wić. Stojący bliżej łowca wiedział, że to jeszcze nie koniec. 

– Stój! – krzyknął odwracając się do Avriona.  

Były to stanie słowa, jakie zdołał z siebie wydusić przed kontynuacją potyczki.  

W chwili, gdy to ostrzeżenie dotarło długowłosego, łuskowate cielsko uniosło się nad podłoże, a zalany śliną i krwią zębaty pysk wyłonił się z resztek toksycznych oparów, rozwianych ruchem poparzonych skrzydeł. Okrutny ryk dławiącej się własnymi wydzielinami poczwary rozbrzmiał po górzystych stokach i rozszedł się wzdłuż urwiska, aż po Dolinę Krzyku, której widok rozciągał się ze skraju drogi.  Istota z pełnią pozostałych jej sił ruszyła przed siebie, obierając na cel najpierw Regisa, a następnie zmieniającego szybko kierunek kłusu Ialana, Avriona.  

Zdając sobie sprawę z patowej sytuacji, mag z całych sił rzucił zaklęcie kinetyczne spychające resztki trujących oparów na wroga, po czym robiąc kilka niedużych kroków i wyciągając swój wierny zielonkawy nóż, w chwili zbliżenia się łba celu, wbił go w miękkie okolice oka, zmieniając tym obrany przez poczwarę kierunek. Silne odepchnięcie łbem posłało łowcę na znajdujące się nieopodal urwiska skały. Dojrzawszy zakrwawionego potwora, zdołał odsunąć się o kawałek i przygotować swój miecz do walki. Rozdziawiona paszcza kierował się ku łowcy. Padające jednak od drugiego maga zaklęcie znów ogłuszyło stwora, pędzącego tym razem na oślep z całą masą przed siebie. Łowca wystawił miecz, rozcinając odsłoniętą błonę skrzydła. Gad ryczał, biegnąc dalej przed siebie, wciąż oszołomiony zaklęciem. Nagle skały pod jego łapami ustąpiły, dając miejsce zaczynającej się tam przepaści. Długi wijący się ogon przepadł wraz z jego właścicielem, który ostatkami sił próbował rozłożyć uszkodzone skrzydła, na nic to się jednak zdało. Rozpędzone cielsko z impetem uderzyło o ostre skały rumowiska, pokrywając je krwistymi resztkami i ostatecznie pozbawiając ducha gada. 

Walka skończona. 

 – Gratuluję. Udało ci się przeżyć w starciu całe trzy minuty. – powiedział Avrion zbliżając się do pozostawionego przez ofiarę szlaku zdartej ziemi, gruz i szkarłatnych wydzielin. 

Regis stanął, znów krzyżując ręce, tym razem był jednak pewny, co do śmierci potwora. 

– Nie zgarniaj już sobie całych zasług. 

– To nie była ironia. A może... może jednak była? – wyszczerzył się Avrion. 

Krótkowłosy zdziwił się lekko, nie widział jeszcze tak wyraźnej ekspresji na twarzy kompana.  

– Ruszmy się albo resztki toksyn nas poparzą. – kontynuował jeździec tym razem bez słownych potyczek. Podał dłoń, która miała pomóc przy wsiadaniu na konia drugiemu myśliwemu. 

Łapiąc rękę, wsiadł na tyły wierzchowca, przesuwając nieznacznie zaczepione torby, które krótką chwilę później zostały poprawione.  

– Nie mówiłeś, że jesteś pedantem. – stwierdził Regis. 

– Wiesz, to nie jest rzecz, którą dzielę się przy zapoznawaniu się z kimś. Jak sobie to wyobrażasz? "Jestem Avrion, łowca potworów i straszny pedant"? Nie jestem Shenem, by dbać o takie mało istotne szczegóły. 

– Chodzi o tego jasnowłosego przybysza ze wschodu? 

– Udało ci się go już poznać? 

– Nie, ale widziałem, jak na niego patrzysz, a niechęć i irytacja w głosie w trakcie jego wspominania idealnie pasowały. 

– Hmm, jednak jesteś choć trochę bystry. 

– Mógłbyś brać przykład. 

Oboje zaśmiali się lekko.  

Kłusując, Ialan dotarł w niedługim czasie do płytkiego przejrzystego zbiornika. Woda była zimna, to jednak wystarczyło do pozbycia się resztek groźnej substancji z ciał i ubrań.  

W trakcie obmywania się, spod rękawa długowłosego maga wyłonił się fragment dużej blizny. 

 – Pamiątka po ciężkim zleceniu? – spytał Regis, zainteresowany kolejną charakterystyczną cechą towarzysza. 

– Powiedzmy, może nawet kiedyś ci opowiem, oczywiście jak na to zasłużysz. 

– A mogłem zostawić cię na pożarcie.  

W niedużej odległości od wody rozbili swój obóz, tym razem jednak szybko udali się na spoczynek, przez wycieńczające trudy minionego dnia.  

O poranku rozpalili niewielkie palenisko, na którym Regis znów przyrządził zabrany na wyprawę prowiant.  

– Pora wracać. – powiedział Avrion, przełykając ostatni kęs śniadania i udając się nad wodę, by umyć brudne naczynie. – Jedziesz ze mną? 

– Niezbyt, skorzystam z okazji i pozbieram w okolicy kilka składników.  

Długowłosy skiną głową porozumiewawczo. W mniej niż pół godziny dosiadł swego wierzchowca.  

– W takim razie powodzenia. – rzucił na odchodne, a jego sylwetka zniknęła za skałami i zakrętami Górskiej Ścieżki. 

*** 

Było po południu, gdy Regis opuszczał północno-zachodnią część miasta. Roztaczał się przed nim okołomiejski krajobraz i rozmyte na północy rozległe Świszczące Równiny, które skrywały w sobie jeszcze wiele tajemnic do odkrycia. 

Przechodząc, między nie do końca poprawnie rozłożonymi namiotami, dotarł w końcu, do skupionego nad wbijaniem w ziemię śledzi do następnego namiotu Avriona. Zwrócił uwagę na zmarznięte ręce, które widocznie już czerwieniały. 

– Polecam rękawice. – Mówiąc to, podniósł rozłożone dłonie, odziane w czarny materiał. 

– Nie muszę mieć ochrony na delikatne raczki. – odparł z przekąsem. 

– Inaczej pomówimy, jak ci od nich te palce kiedyś poodpadają. Nie będziesz miał czym łapać sakiewek. 

– Sakiew... – Nim zdążył dokończyć, gdy dojrzał, jak w jego kierunku leci woreczek wypełniany monetami.  

– Po połowie, chyba uczciwie, co? 

– Niech ci będzie. 

– A ty dalej swoje...No trudno. Oby kolejne zlecenie dla Gildii poszło nam lepiej. 

– Najpierw oficjalnie musisz w niej być. – rzucił z lekkim uśmiechem. 

Regis stał, ze skrzyżowanymi rękoma, uśmiechając się ironicznie i spoglądał na towarzysza, którego wyraz twarzy powoli poważniał.  

– Przykro mi, nie będę spał z tobą w namiocie grupy łowiectwa, ale jak będziesz chciał robić zbiórki, wiesz, gdzie mnie szukać. –  mówił krótkowłosy łowca, a rzednąca mina drugiego maga była niezapomnianym widokiem. 

– Jesteś ze mną w grupie? – spytał w końcu. 

– Ustalone już z Lestatem, będziesz musiał się ze mną co jakiś czas męczyć.  

Regis drugi raz widział tyle ekspresji na twarzy Avriona, który próbował pojąć, co właśnie usłyszał.  

2 kwi 2023

Od Avriona "Bestia ze szlaku" cz. 14 (cd. Regis)

Jesień 1457

 – Cholera! – wrzasnął Avrion, przyciągając do siebie lejce. Ialan z głośnym parsknięciem zawrócił. Musieli nadrobić dystansu. Nekromanta posłał ostatnie porozumiewawcze spojrzenie Regisowi, a potem dokonał szybkiego odwrotu. Po drodze wyrzucił na ziemię fiolkę z kwasem, która natychmiast rozbiła obłok kwaśnego, parzącego dymu. Wyverna na szczęście nie skupiła swojej uwagi na fryzyjczyku. Zbyt szargała nią chęć zemsty. Krótkowłosy łowca dalej robił hałas i celował do niej z kuszy, nie pozwalając jej wylądować. Próbowała odbijać się od ścian, ale koniuszki wrażliwych skrzydeł zzbyt parzyły rozchodzące się w wysoki, rozłożysty lej, opary.

Kiedy Avrion był już w odpowiedniej odległości, ocenił ich możliwości. Jego towarzysz od czasu do czasu wyłaniał się z gęstej zasłony dymnej. Bronił się dzielnie, nie dając się uchwycić, ale jednocześnie nie świadczyło to o żadnej przewadze. Mieli do czynienia z wielką, groźną bestią, która mogłaby jednym ciosem zniszczyć słabe, ludzkie ciało. Ich czas drastycznie się kończył. Zaraz kwas przestanie działać. Tracił na swojej nieprzejrzystości.

Kiedy wyverna niebezpiecznie zniżyła lot, nie tylko Regis przygotował się na odparcie ataku. Avrion posłał jeden, dość celny, strzał zaklęciem odpychającym. Wyverna straciła równowagę, i zepchnięta do tyłu, uderzyła o ziemię. Na ich nieszczęście było to za kwaśną zasłoną. Regis nie miał żadnej ochrony przed jej atakami. Zaczęła biec z mrożącą krew w żyłach prędkością w stronę łowcy. On na szczęście przygotował swoją fiolkę, o której wcześniej rozmawiali. Rzucił ją przed siebie, tuż pod łapy gada, tym samym otaczając samego siebie trującą pułapką. Avrion nie wiedział, ile dokładnie jego towarzysz miał przestrzeni. Wiedział jednak na pewno, że Regis może sobie zrobić krzywdę. Miał raptem kilka metrów na wykonywanie manewrów. Przekroczenie tych linii groziło poparzeniem.

Wyverna jednak była całkowicie zaślepiona gniewem. Kiedy weszła w tym razem jasne opary, z kroku na krok była coraz mniej pewna. Widać było, że odczuwa efekty mieszanki, ale jednocześnie Regis nic już nie mógł na to poradzić. Skończyły mu się bełty, a przedostanie się przez opary nie wchodziło w grę. Widząc to, Avrion ścisnął boki Ialana, aż wiatr uderzył w uszy. Gnał prosto w kierunku serca potyczki. Przygotował kolejne zaklęcie odrzucające, ale tym razem silniejsze. Nauczył się tej sztuki stosunkowo niedawno. Kiedy był wystarczająco blisko, zasłonił twarz rękawem skórzanej kurtki, a potem przegalopował tuż obok Regisa.

Zaklęcie rzucił w odległości metra od wyverny. Poszybowała w powietrzu, a następnie z głośnym impetem odbiła się od skały bokiem ciała. Kiedy opadła na ziemię, nie wyglądała na zdolną do natychmiastowej reakcji. Avrion musiał wykorzystać chwilę całkowitego oszołomienia. Wyciągnął z pochwy miecz, i z całą energią wciąż galopującego Ialana, wycelował pod kątem, w odsłonięte gardło gada. Kiedy uciekał, kątem oka widział, jak stworzenie wiło się i wydawało makabryczny, zduszony krzyk. Machało długim ogonem, próbując łapać leżące nieopodal kamienie. Bezskutecznie. Mimo tego jeździec był przygotowany na zwrócenie rumaka w bok. Wiedział, że tego typu stworzenia dysponowały olbrzymią siłą.

Kiedy jednak przestała się poruszać, oznaczało to tylko jedno. Mogli triumfować. Zwrócił Ialana, i już spokojniejszym kłusem, skierował się do uwięzionego kolegi po fachu. Stał, krzyżując ramiona na piersi, tuż za powoli opadającymi oparami trującego gazu.


<Regis?>

1 kwi 2023

Od Regisa "Podskakująca tęcza"

Zima 1457  

Wiadomość o dziwnym stworze zainteresowała Regisa, choć jego ciekawość ustąpiła wielkiemu zdziwieniu. Widział już w życiu wiele dziwnych i niepokojących kreatur, lecz z czymś takim jak istota nazwana Puszkiem Okruszkiem nie miał jeszcze styczności. Z opisu, jaki dostał od wyższych szczebli gildii, wywnioskował, że może być to jakaś to istota magiczna, wręcz mniej lub bardziej udany eksperyment, który uciekł swojemu twórcy. Prawdopodobny sposób pokonania również na to wskazywał, żadna dzika kreatura nie dałaby się pokonać przez pocałunek w czoło. Nie mógł być jednak pewny, póki nie przyjrzy mu się dokładniej. Słyszał, że inni członkowie myśleli o polowaniu, musiał się więc pośpieszyć.  

Zabrawszy sprzęt, wyruszył na tereny, gdzie cel był widywany. Podróż nie zajęła mu długo. Szybko rozłożył kilka pułapek, po czym ukrywszy się przed wzrokiem zwierzyny w lekko ośnieżonych zaroślach, rozpoczął polowanie. Nie musiał czekać długo. Wielobarwne cząsteczki jak i kolorowe półkole wyłoniło się na skraju niewielkiej polany. Puszek nie pokazał się w pełni, dostrzec można było tylko co chwile niepełne zarysy wystające zza przeszkód terenu. Łowca nie spodziewał się więc wielkich problemów z jego schwytaniem, miał jednak z tyłu głowy, że podobno ta bestia jest wyjątkowo nieuchwytna.  

Zwierzę zbliżało się powoli do pułapki, gdy nagle usłyszeć można było dźwięk jej nagłego zamknięcia. Klosz był jednak pusty. Udało mu się uciec.  Sytuacja powtórzyła się przy następnej i następnej. Refleks Okruszka był zadziwiający, myśliwy nie spotkał się jeszcze z czymś takim. Wyjadał smakołyki, nie dając się pochwycić.  

Skoro nie działają konwencjonalne sposoby, Regis zdecydował się użyć magii. Z ukrycia rzucił zaklęcie, które miało spętać cel, ten jednak usuną się z toru ataku i uniknął go. Barwna aura jak i poruszone otoczenie dawało znać, gdzie istota się znajduje.  Próba unieruchomienia powtórzyła się raz, drugi, trzeci, nic nie przyniosło rezultatu. Stworek dziwnym sposobem unikał magii.  Tropiciel zdecydował się podejść bliżej, lecz gdy był zaledwie kilka metrów, ofiara podniosła ciałko, spoglądając ku prześladowcy.  

Członka gildii przeszło lekkie zaćmienie i zdezorientowanie, po którym przejściu obie strony starcia znalazły się w innym położeniu.  

– Zdolności hipnozy. – powiedział do siebie po cichu, dochodząc do siebie.  

Następne podejścia wykonywał z odległości, by nie dostrzec bezpośrednio obiektu, chroniąc się tak przed psychicznym natarciem. Żadne z wielu zaklęć ani magicznych sztuczek nie dało jednak wymiernych rezultatów.  

Regis siadł pod drzewem, odsypując cienką warstwę śniegu i podkładając na to pelerynę. Oparł się o pień starego dębu i spoczął, rozmyślając o nieuchwytności zwierza.  

Po pewnym czasie, gdy dalej spokojnie spoczywał, za jego plecami wyczuł ruch, Nieduży i zwinny obiekt przemieszczał się w jego stronę.  W powietrzu zaczęły pojawiać się błyszczące iskierki, Puszek Okruszek się zbliżał.  Myśliwy był gotowy na powtórną hipnozę, lecz pomimo tego, że cała istota się wyłoniła, dalej świadomość działała poprawnie.  

– Działanie obronne, co? – szepnął, spoglądając, jak czarne błyszczące oczy umieszczone na włochatej mordce wpatrywały się w jego posturę, a ich właściciel powoli zbliżał do maga.  

Puchaty kształt dreptał coraz bliżej, aż pyszczkiem dotknął przybysza. Po chwili oswojenia się z sytuacją króliko-podobny byt wgramolił się na kolana, zajmując dogodną sobie pozycję. Spędzili tak trochę czasu, aż myśliwy położył dłoń na ciemnym futerku. Gdy zwierzak przywyknął do dotyku, rozłożył się jeszcze bardziej.  

– Heh, a wystarczyło przestać polować.  

W końcu łowca poniósł stworka i zgodnie z zaleceniami, postanowił ucałować go w czoło. Istota się nie stawiała. Po wszystkim lekko obróciła głowę z zaciekawieniem. Łowca patrzył się, nie widząc różnicy, gdy nagle kulka futra, wokół której unosiła się kolorowa i błyszcząca otoczka, zamieniła się rozbryźniętą w promieniu półtora metra plamę tęczowego śluzu. Bestia wybuchła. 

Przez chwilę mag siedział z wyciągniętymi jeszcze rękoma, aż wszechobecny płyn pomimo niskiej temperatury zaczął parować i znikać nie pozostawiając żadnego śladu. Nim jakiekolwiek próbki zdążyły zostać zebrane, jakiekolwiek przesłanki o bycie przestały istnieć.  

– Niech genetycy przestaną brać używki. Ciekawe co następnym razem wyhodują. 

Od Conny "Puszek Okruszek"

Zima 1457

Conna podczas przeskakiwania z nogę na nogę przez las i zbierania dodatkowo roślin, których potrzebowała oraz kwiatków, które wpadną jej w ręce, nagle usłyszała jak coś wielkiego porusza się przy krzakach. Trochę zdziwiona wgapiła się kierunku, z którego ten dźwięk dociekał.

Nagle wyskoczył Puszek Okruszek z najsłodszym wzrokiem wpatrzonym w dziewczynę. Conna zasłodzona rzuciła się na niego, złapała, a potem zaczęła go całować, aż gryzoń nie padł ze zmęczenia.

31 mar 2023

Od Regisa "Każdy ma swoje sprawy" cz. 5

 Zima 1457  

Wyszli na zewnątrz. Pracujący i zajmujący się swoimi sprawami ludzie przystanęli, chcąc zobaczyć widowisko.  Po jednej stronie trzech chłopa w grubych łatanych szatach wyglądali na dobijających czterdziestki, naprzeciw nich łowca w zimowym stroju, jednak bez charakterystycznego dla niego pancerza. Nie posiadał również miecza, tylko przyczepiony do boku wierny nóż.  

– Łowczyku, jak się boisz, możesz się jeszcze wycofać, szkoda będzie haratać tak młodą twarzyczkę.  

– Miło, jednak odrzucam propozycję.  

Spojrzeli po sobie. Zbóje rozdzielili się.  

Pierwszy zaatakował od lewej, wyciągnął spod kurtki nóż, próbował atakiem od góry go wbić, Regis złapał jednak jego rękę. Pół obrót a napastnik z wykręconym ku plecom ramieniem popchnięty został ku drugiemu, który nie zdążywszy zrobić uniku, wpadł na kompana. Trzeci szedł na wprost. Kilka ciosów miało trafić myśliwego, ten po paru unikach sam wyprowadził uderzenie. Nie powaliło przeciwnika, lecz dało krótki moment. Złapał go jedną ręką za szyję, drugą za ramię, po czym wyprowadził cios kolanem w brzuch.  

Pozostali zdążyli stanąć na nogi. Próbowali podobnej techniki co ich herszt, nie byli w tym jednak tak sprawni. Jeden z wyprowadzanych prawych sierpowych skończył się dla bandyty uderzeniem łokciem o klatkę piersiową. Oberwawszy, odsunął się o kilka kroków. Nim wrócił na starą pozycję, dojrzał jak postać współatakującego opada na niego, przerzucona z impetem.  

Dwóch leżało, nie wyglądało, jakby chcieli jeszcze wstawać.  

Prowodyr wrócił do walki, teraz jednak zamiast pięści, szedł z dwoma nożami.  

Wymierzał proste ciosy z zamiarem dźgnięcia, zmęczenie i niewystarczająca prędkość ruchów dawały się jednak we znaki.  

Żaden manewr nie dał rady skrzywdzić łowcy.  

Rozbójnik przewrócił się, zamiast jednak poddać walkę, złapał w garść trochę mieszanki błota z ulicy i rzucił w stronę oponenta, wstając z impetem z zamiarem ugodzenia nożem, plan jednak nie wypalił.  

Fala uderzeniowa odepchnęła masę wprost na twarz rzucającego, zmuszając go do jej przetarcia. Gdy wróciła mu wizja, sztylet szybkim ruchem został mu zabrany, obracając go jednocześnie i sprowadzając do pozycji klęczącej. Broń złapana przez dłoń w czarnej rękawicy, znalazła się wysoko ponad głową jej pierwotnego właściciela.  

– Litości! – Jedyne słowa, które wydobyły się od jeszcze nie tak dawno pewnego siebie rozbójnika.  

Ostrze rzucone, wylądowało wbite w ziemię.  

– Nie bez powodu nazwaliście mnie rzeźnikiem, nie zmuszaj mnie, bym ugruntował to zdanie. – Regis puścił bezwładne już ciało, po czym skierował się znów do lokalu, pozostawiając trzech chłopa i wpatrzoną w pobojowiska gawiedź samą sobie.  

– Nie było tak źle, co? – spytał Salmy.  

– Trochę za dużo popisywania się. Dwa zaklęcia i byłoby po sprawie.  

– Niech gawiedź też ma rozrywkę.  Dwa schnappsy! – rzucił głośniej w kierunku barmana – Wszystko na koszt tamtej trójki.   

30 mar 2023

Od Regisa "Każdy ma swoje sprawy" cz. 4

 Zima 1457  

Nazwanie tego miejsca karczmą byłoby grubą przesadą.  Dolne piętro, jednego z budynków mieszkalnych prowizorycznie dostosowane do obsługiwania klientów. Kilka stołów, nieduża lada, a za nią półka z wieloma różnymi trunkami. Mniejsze pokoje przybytku miały różne zastosowania, to do negocjacji, to do hazardu, ale przez większość czasu lokalne panie lekkich obyczajów przyjmowały tam swych gości. Wielu biedniejszych i szemranych mieszkańców nie było mile widzianych w innych miejskich lokalach, więc stworzyli oni swój własny przytułek do spędzania czasu. Było to też jedyny punkt dzielnicy, gdzie nie wolno było przeprowadzać burd ani rozwiązywać porachunków; stosunkowo bezpieczne miejsce.  

– Opowiadaj, jak tam? – zaczęła kobieta, siadając przy jednym z bocznych stolików.  

– Po staremu, lepiej ty coś opowiedz. Widzę, że śnieżyca zebrała żniwo.  

– Dwa schnappsy! – powiedziała głośno do starszego barmana, który nalał do dwóch kubków przejrzystej substancji, po czym przyniósł naczynia do stolika.  

– Co jakiś czas odnajdują nowe ciała – kontynuowała, biorąc w międzyczasie łyk napoju – ale raczej jest bliżej, a niżeli dalej, do końca. Może załapiesz się dzięki temu na jakąś robotę. Podobno ignisy zaczęły kręcić się na obrzeżach.  

– Wyczuły zwłoki. Hmmm, może na coś się złapię. Na tragediach łatwo się dorobić – powiedział, po czym skosztował trunku – Ło, nie postarali się przy tej partii. – na twarzy wyrysował się lekki grymas – Przynajmniej procenty ma odpowiednie.  

– Nie takie rozkosze są tu serwowane, z resztą, kto ma tu degustować. Większość osób nawet nie widziała lepszego jakościowo alkoholu na oczy.  

Siedzieli tak jakiś czas, wymieniając zdanie po zdaniu w towarzystwie powoli zbierających się mieszkańców okolicy i powoli ubywającej zawartości dzbanków.  

Gdy słońce zbliżało się do linii horyzontu, do obiektu weszło trzech chłopa. Atmosfera zgęstniała i nie trzeba było długo czekać na rozwój wydarzeń.  

– A co tu robi łowca? – Pytanie padło od jednego z nich, siedzącego przy końcu blatu lady. Opierał się o ścianę, spoglądając to na Regisa, to na jego znajomą.  

– Odwagę do walki z potworami ma, a kurwy do łóżka nie zaprosi. – wtrącił drugi.  

– A może i pogłoski nieprzesadzone? Kto by tam wiedział, co robi w lesie z tymi bestiami. Może psojebca jaki.  

– W takim razie musiałbym brać przykład z twojego ojca. – odparł myśliwy, podnosząc znów prawie pusty już kubek.  

– Co żeś powiedział?!  

Trzeci obrócił się, dołączając do rozmowy.  

– A od kogo zna się takie słowa gówniarzu?  

 – Od podobnych wam warchołów.

Trójka wstała, ich intencje były raczej jasne.  

 – Chyba mamy z kimś do pogadania na osobności.  

 – Nieładnie obrażać lokalnych.  

 Regis obrócił głowę w ich stronę.  

 – Koszmary na zachodzie i południu, terrawity w całej okolicy, harpie na wschodzie, scurki w magazynach, wy myślicie, że kto się tym zajmował. Możecie mnie nie lubić, ale okazujcie trochę szacunku, a jak nie, to dla siebie go nie oczekujcie.  

 – Patrzcie jaki pyskaty, chyba trzeba pokazać komuś maniery.  

 W tym monecie  Salma dołączyła do dyskusji.  

 – Znacie zasady, nie tutaj. – słowa padły od towarzyszki dopijającej swój trunek, uważnie obserwując jednocześnie przebieg zajścia.

 – Spokojnie paniusiu, wiemy. Przed lokalem to jednak co innego.  

– Jak chcecie. – Łowca wstał, zostawiając ekwipunek przy stole. – Nie ruszaj tym za bardzo, jest tam kilka rzeczy, które mogą zniszczyć ten budynek.  

Na twarzy towarzyszki pojawił się wyraz niepewności.  

– Trochę nie fair.

– Spokojnie, nie połamiemy go bardzo. – z lekkim uśmiechem powiedział jeden z łotrów.  

– Nie o was mi chodziło. – odparła kobieta.  


C.D.N. 

29 mar 2023

Od Regisa "Każdy ma swoje sprawy" cz. 3

 Zima 1457  

Dotarł do celu. Zaniedbany z zewnątrz sklep wpasowywał się w klimat dzielnicy. Przez stare, pożółkłe od kurzu okna dostrzec można było ledwie zarysy wnętrza. Poruszył drzwi i wraz z zimnym podmuchem wszedł do środka. Środek ukazywał lepszy stan, niż można było się spodziewać, a duże półki uginały się od ogromu asortymentu.  

– A któż się tu zjawił?! – Zza dużego ciemnego biurka, znad starannie prowadzonego kajetu dobiegł lekko skrzeczący ochrypły głos należący do niskiego leciwego półelfa. – Pan łowca znów zawitał w moje progi. Czego ci dzisiaj potrzeba?  

– Witam, panie Zimo – po tych słowach spod peleryny wyciągnął zwiniętą kartkę papieru i podał sprzedawcy. Ten powoli rozsunął zawiniątko i zaczął czytać znajdująca się tam listę przedmiotów.  

– Twoje szczęście, akurat chyba wszystko będę mieć. – handlarz zeskoczył, ze zbyt wysokiego jak dla osoby jego postury krzesał i udał się pomiędzy regały, a jego wpół wyłysiała głowa tylko co jakiś czas odbijała blask lamp, dając znać, że postać jeszcze znajduje się na terenie sklepu.  

Po kilku chwilach sklepikarz przyszykował wszystkie produkty. Gdy transakcja doszła do finalizacji, Jego szpiczaste uszy lekko się poruszyły, poprawiając swe grube okulary, na garbatym nosie uniósł dłoń i wystawił palec. Znów rozpłynął się wśród regałów, po chwili jednak przemówił.  

– Niedawno zdobyłem coś, co mogłoby cię zainteresować.  

– Konkretniej bym prosił – odparł łowca.  

Zimo przyniósł podłużną dużą fiolkę zakończoną po obydwu stronach metalowymi korkami w kolorach przypominających ciemne złoto, bądź brąz, lecz na pierwszy rzut oka myśliwy nie był pewny co to za metal. Wnętrze składało się z dwóch szklanych rurek, jednej dużej i grubej będącej zewnętrzną warstwą. Druga cieńsza i znacznie mniejsza w centralnej części wypełniona srebrzystymi kamieniami w bezbarwnej gęstej zalewie. W warstwie między dwoma elementami znajdowała się błękitna ciecz z mieniącymi się drobinkami.  

– Radze być ostrożnym – mówił właściciel przybytku – jeden zły ruch, a zamienimy się w lodowe szczątki.  

– Lodowe?  

– Ten przedmiot ma siłę zniszczenia małego statku, wywołując lodową eksplozję.  

– Faktycznie zainteresowałeś mnie. Ile to będzie kosztować?

– Nie jest to tani interes. He he – Zimo zatarł ręce z nadzieją na dobry interes.  

Łowca po krótkich negocjacjach opuścił sklep z czterema sztukami nowej broni. Wyniosło to znacznie więcej, niż zakładał dzisiaj wydać, widział jednak potencjał w nabytkach.  

Kierował się ku opuszczeniu dzielnicy i powrotu do domu.  

– Kochaniutki, nie miałbyś ochoty na małe co nieco? – Słowa te padły spod ściany jednego z budynków od mniej więcej trzydziestoletniej kobiety ubranej w suknie z dużym dekoltem i niedużą peleryną z grubego futra.

– Przykro mi, nie tym razem.  

– Nie daj się prosić. – mówiła dalej, a jej głos zauważalnie zmienił ton.  

– Salma i tym razem mnie nie przekonasz.  

– Eh, kiedyś mi się uda.  

Oboje uśmiechnęli się do siebie.  

– Co tam u ciebie? – zaczął łowca.  

Kobieta zakryła się szczelniej narzutą.  

– Po co mamy rozmawiać na takim mrozie, chodź do środka.  

Oboje skierowali się do lokalu, będącego lokalną pijalnią.  


C.D.N. 

28 mar 2023

Od Regisa "Każdy ma swoje sprawy" cz. 2

 Zima 1457

Nie minęło dużo czasu, a ukazała mu się długa i szeroka ulica Żwirowa. Było niewiele po południu, więc zwyczajowy czas na burdy jeszcze nie nadszedł. Szedł wzdłuż, kierując się do znanego sobie sklepu na jej końcu. Rozglądając się nieznacznie, dostrzegał, że i tu szkody po śniegu są reperowane. Zapadłe dachy, uszkodzone ściany i wiele temu podobnych obrazów.  

Gdy przechodził koło jednego z rozwidleń, dotarł go specyficzny zapach. Kojarzył go, chciał jednak upewnić się co do jego źródła. Boczną ścieżką dotarł na w półotwarty plac, gdzie kilka miesięcy temu na słupach wisiały dekoracje z ciał nieszczęśników, dla który lokalne konflikty nie wyszły na dobre. Tym razem okolice zdobiło ognisko ulokowane na obrzeżach skwerku.

Oprawszy się o ścianę jednego z bocznych budynków, dojrzał, jak pracujący mieszkańcy dokładali to drewna, to kolejne ciała do płonącego stosu, z którego ciemny dym ulatywał w kierunku jasnoszarego przez chmury nieba.

– I jak się podoba widok, łowco? – Gdzieś z boku dobiegł stary ochrypnięty głos.

– Dziwi mnie, że ty nie leżysz wśród ciał – odparł łowca, podając dłoń starcowi na przywitanie.

– Hre hre – zaśmiał się lekko, wydobywając z siebie jednocześnie odgłosy wieloletniego zużytego gardła – Jak widać jeszcze nie mój czas, choć i ten się zbliża.

– Jak na każdego. Ilu mniej więcej?

– Na razie, ze dwa tuziny – wyciągnął naładowaną już fajkę spod mocno połatanego i wynoszonego już płaszcza. Nim zdążył wydobyć krzesiwo, Regis drobnym ruchem dłoni posłał w kierunku komina kilka iskier, rozpalając zawartość. Właściciel kiwnął głową na znak podziękowania, po czym dalej kontynuował – ale jeszcze zwożą z reszty miasta. Chłód przyniósł żniwa.

– Najwięcej ucierpiało u was.  

– Tak, tak to bywa u biedoty.  

Stali jeszcze chwilę, po czym leciwy głos znów się odezwał.

– Martwi to zawsze straszny widok.

– I takie stosy nie są mi obce.

Łowca podał towarzyszowi monetę, po czym ruszył w swoją drogę, rzucając na odchodne pożegnanie.

– Bywaj. Dziękuję za rozmowę.


C.D.N. 

27 mar 2023

Od Regisa "Każdy ma swoje sprawy" cz. 1

 Zima 1457  

Po niedawnej śnieżycy nie było prawie śladu. Idąc w stronę miasta, dostrzegł ledwie kilka większych na tamten moment zasp przypominających nie widzianych tu od lat takich ilości śniegu. Szedł nieco inną trasą niż zazwyczaj, kierując się na północ, a następnie wzdłuż brzegu rzeki. Dokładał sobie drogi, chciał jednak zobaczyć, jak wygląda sytuacja wodna. Podążając ze spływem, szukał jednak czegoś w międzyczasie. Rozglądał się, za jakiego znaleziskiem dokonał w trakcie jednego z wypadów w trakcie śnieżycy, nigdzie go jednak nie dostrzegł. Założył, że ktoś lub coś już zajęło się zmarzniętym ciałem nieboszczyka.  

Idąc wzdłuż płynącej wody, obserwował skutki roztopów. Brzeg był podmyty, a tafla wzburzona i podniesiona, choć nie był to już punkt kulminacyjny. Miejsce, gdzie jakiś czas temu stała niewielka drewniana kładka teraz nie nosiło żadnych śladów jej niegdysiejszej obecności.  

Gdy dotarł do brukowanego mostu, dowiedział się, gdzie podziała się drewniana konstrukcja. Kilka fragmentów spoczywało utkniętych przy przejściu.  

Po niedługim czasie dotarł do zabudowań głównego miasta. Prace przy naprawach budynków po klęsce dalej trwały. Ludzie zajmowali się ścianami, drogami, jak i dachami, których gdzieniegdzie fragmenty potłuczonych dachówek leżały niezgrabnie, lub w kupkach na ulicach. Zagłębiając się coraz to głębiej ku centrum, widział wiele podobnych obrazów.  

Dotarłszy na rynek, oczom jego ukazały się wszelakie kupieckie stragany, których właściciele wyczuli możliwości łatwego zarobku na zdesperowanych mieszkańcach. Kupić można było wszystko, lecz to stoiska mięsne przykuwały uwagę. Śnieżyca musiała zebrać żniwa wśród zwierząt hodowlanych, a ich ciała miały zasilić portfele chcących się ich jak najszybciej pozbyć ludzi.  

Na centralnym placu był duży wybór, lecz nie tu Regis planował dokonać zakupów. Odbił w jedną z alejek, obierając za cel ulicę Żwirową.  


C.D.N.  


INTEGRACJA: marzec 2023

 Dla każdej postaci została wylosowana pewna postać, za napisanie do której otrzymacie bonusowe +5 pkt. za pierwszą część. Tematyka dowolna, minimum słów bez zmian w stosunku do tej obowiązującej na blogu. Pod uwagę brane są tylko postaci aktywne na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy.
Aby wziąć udział, po prostu napisz opowiadanie skierowane do wskazanej osoby i podpisz na końcu jako "INTEGRACJA [tu wstaw miesiąc]".
Czas na zaczęcie serii wynosi 4 miesiące, co oznacza, że w momencie rozpoczęcia kolejnej integracji ta wciąż będzie ważna.
  1. Avrion ⟶ Nickolai
  2. Conna ⟶ Shen
  3. Saadiya ⟶ Shiranui
  4. Shen ⟶ Silvana
  5. Regis ⟶ Rosaline
  6. Pil ⟶ Avrion
  7. Shiranui ⟶ Pil
  8. Rosaline ⟶ Conna
  9. Camille ⟶ Georgina
  10. Silvana ⟶ Saadiya
  11. Georgina ⟶ Silvana
  12. Gabriela ⟶ Regis
  13. Nickolai ⟶ Gabriela

22 mar 2023

Od Nickolaia "Poślizg" cz. 2

  Zima 1457

- Więc… Z jakiego powodu zawdzięczam tą wizytę? - rozpoczął rozmowę zarządca Birme.

Do jego gabinetu, który już nie uchodził za obszerny, właśnie zawitało pięciu gości, nadając pomieszczeniu niezwykłej aury ciasnoty. Za biurkiem, stojącym centralnie na środku pokoju, siedział burmistrz, a naprzeciwko mu, na krześle, sztywno usadowił się szarowłosy mężczyzna. Zaraz za nim stały cztery osoby w idealnym rzędzie, noszące zbroje płytowe z symbolem niebieskiej tarczy na piersi.

- Oczywiście. Na imię mam Nickolai z Hythe. Jestem dowódcą drugiego pododdziału Lazurowego Sztandaru. Nasz Sztandar miał, nazwijmy to, misję nieopodal stąd. Została podjęta decyzja o rozdzieleniu się na trzy oddziały. Po wykonaniu naszych zadań mieliśmy udać się do Birme, to jest tutaj, służącego nam za punkt spotkania. Ale, nie dość, że wpadliśmy na liczne opóźnienia, to jeszcze dopadła nas ta parszywa zamieć. Mieliśmy tu być dwa dni temu...

Zarządca wykorzystał krótką przerwę na oddech żołnierza, aby dorzucić swoje trzy grosze.

- Momencik. Punkt spotkania? Nie przypominam sobie wyrażania zgody na coś takiego, jak i również nie wydaje mi się aby ktokolwiek inny mógłby to upoważnić. Wkraczanie zbrojnych do miasta bez uprzedniego zawiadomienia może doprowadzić do wielu nieporozumień, więc…

Nickolai gwałtownie wstał. Jego było zdziwienie rozmówcy, co błyskawicznie wykorzystał.

- Z pewnością Pan wie, że Sztandary, jakby to… mają bardzo wysoką pozycję administracyjną. W tym momencie moje miejsce w całej tej hierarchii urzędniczej rywalizuje z pańskim, jeżeli go nie przewyższa.

Chłopak mówił szorstkim tonem, przechadzając się w kółko po pokoju. Wydawało by się że, bardzo dokładnie skanuje całe pomieszczenie. Skrzypiące deski podłogowe, duże, zmrożone okno, regały na wpół pełne, lub puste, tomiszczy o różnych kolorach i wymiarach. Na moment zatrzymał się przy najbardziej okazałym przedmiocie – gobelinie zwisającym ze ściany.

Przedstawiał on dwie armie stojące na niewielkich wzgórzach, rozdzielanych od siebie przez dolinę. Mimo statyczności sceny niemalże wydawało się, że dziesiątki wojaków niemalże dygotają z niecierpliwości na sygnał do ataku. Nickolai nagle zesztywniał, jakby się opamiętując.

- Przepraszam; to nie tak powinno wyglądać. Pozwoli Pan, że zacznę jeszcze raz. Na imię mi Nickolai z Hythe; razem z moimi żołnierzami przybywam tu żeby przekazać wiadomość o zbiórce naszego Sztandaru, której, z uwagi na powagę sytuacji, nie było innej możliwości przekazania. Prócz tego wnoszę prośbę o odstąpienie jednego z budynków miasta, potrzebujemy tymczasowej bazy. Mieliśmy swój powóz, ale niestety został pogrzebany, o koniach nie wspomnę.

- Od razu lepiej, chłopcze. Miło mi was powitać w naszych skromnych progach. Mogę wam zaoferować azyl i posiłek; do kwestii waszej zbiórki jeszcze wrócimy. Herbaty? - zapytał burmistrz, na którego twarz wkradł się lekki uśmiech. Letargiczną serią ruchów wstał, i obróciwszy się w stronę okna na ścianie zaraz za nim, zaczął skanować wzrokiem miasto, jakby szukając najlepszego lokum dla przybyszów.

Po chwili przerwy przemówił, siorbiąc ze świeżo przyniesionej szklanki naparu.

- Mając to za sobą, co możecie zaoferować w zamian? Musicie zrozumieć, przy takich warunkach spoczywa na mnie odpowiedzialność, która nie zezwala, abym dawał coś za nic.

- Gotuje się piekielna zima; pomożemy wam zminimalizować straty. To jest, sprawimy, że wszyscy wyjdą z tego cało.

- Oho, chętnie przyjmiemy waszą pomoc. Już nam brakuje rąk do pracy, a co to dopiero będzie za kilka dni… Swoją drogą, jak żeście panowie weszli do miasta?

20 mar 2023

WYDARZENIE: śnieżyca dziesięciolecia (podsumowanie)

Pierwsze na tym blogu wydarzenie "śnieżyca dziesięciolecia" właśnie się zakończyło. Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście, choć jak już ustaliliśmy - raczej póki co eksperymentujemy i próbujemy nowych rzeczy. :)
Wciąż można pisać opowiadania i kończyć zaczęte serie, choć już bez bonusowych punktów. Razem, przez te dwa tygodnie, licząc napisaliśmy 8270 słów i 17 opowiadań, co daje średnią 486 słów na opowiadanie. Dość sporo, przynajmniej jak na nasze przeciętne wyniki.

Podsumowanie eventu

oraz ilość otrzymanych punktów za dotychczasowe opowiadania

  1. Gabriela: 797+578+1042+736 (4 op.) = 3153 słów → 68 pkt.
  2. Regis: 514+513+375+337+348+356 (6 op.) = 2443 słów → 53 pkt.
  3. Silvana: 579+362+546+340 (4 op.) = 1827 słów40 pkt.
  4. Nickolai: 507 słów (1 op.) → 11 pkt.
  5. Pil: 178+162 (2 op.) = 340 słów→ 7 pkt.

Wielką trójcą jak chodzi o wynik sumaryczny byli - Naikio, Regis (jak zwykle) i... ja. W końcu udało mi się pokonać naszego blogowego bossa.

Żywię również nadzieję, że macie już jakieś refleksje na temat wydarzeń na blogu w przyszłości i chętnie się nimi z nami podzielicie. Wkrótce powinna pojawić się ankieta, którą znajdziecie na naszym blogowym Discordzie. Być może takowe kwestionariusze będą dla Was dostępne po każdym wydarzeniu.


Trzymajcie się cieplutko

Wrona 

19 mar 2023

Od Gabrieli "Przeciekający dach"

Zima 1457

Leżała na ławie pokrytej starym futrem. Wokół niej unosiły się drobinki kurzu, a zapach wilgotnego drewna drażnił nozdrza. Woda przeciekała przez sufit, uderzając monotonnie o podłogę nieopodal zwisającej nogi Gabrieli. Trzeba załatać dachówki, pomyślała. Planowała jednak wędrówkę do Gildii Łowców, nie mogła zaoferować tego Berthinie. Nie było czasu. Kap, kap, kap... Zamknęła oczy. Nie cierpiała samotności. Słyszała przytłumione głosy zza ścian, dobiegające z zajętych pokojów. Ktoś się kłócił, ktoś się kochał...

Tylko ona leżała na korytarzu, walcząc ze zmęczeniem. Woda kapała. Kap, kap, kap...

Podniosła się do pozycji siedzącej i tępym wzrokiem popatrzyła w kierunku maleńkiego okienka znajdującego się w przeciwległej ścianie. Widziała z tego miejsca korony drzew podrygujące lekko na wietrze. Można było już bez większej trudności wychodzić na zewnątrz, ale Pil chciał pograć w karty. Nie miała na to ochoty, więc poszła na górę pod pretekstem drzemki. Nie udało jej się zasnąć. Jej myśli stale rozbiegały się w kierunki kompletnie niezwiązane ze snem. Skupiała się na dziurawym dachu, oknie i drabinie, którą widziała, dojeżdżając do karczmy. Miała przy sobie nieco żywicy i wosku. Metal nie powinien być pokryty szadzią...

Żwawym krokiem podeszła do okna. Było zaryglowane, ale otworzenie go nie stanowiło dla niej przeszkody. Wiedziała, jak je podeprzeć, by otworzyć mechanizm. Kiedy z cichym stuknięciem rozwarło się na całą swoją szerokość, uderzył ją podmuch zimowego powietrza. Podrażnił jej rozgrzane policzki i oczy, ale nie zraziła się tym. Natychmiast chwyciła drabiny, która znajdowała się tuż przy zewnętrznej ramie okna i zgrabnie wyskoczyła. Ktoś, kto uwalniał właśnie swojego konia, krzyknął zaskoczony. Nie usłyszała jednak całości komunikatu. Już była na dworze, a wiatr dął w jej uszy, zagłuszając dźwięki z dołu.

Wspięła się o kilka stopni, a metalowe okucia jej butów stukały o stopnie drabiny. Wślizgnęła się na dach i, poruszając się stabilną częścią dachu, zbliżyła się do miejsca, w którym musiała się znajdować dziura. Widziała stłuczone dachówki już z tej odległości. Uśmiechnęła się. Chwiejnym krokiem, wyrzucając na boki ramiona, zbliżyła się. Ktoś coś krzyczał, na dole musiała zebrać się grupka gapiów. Spodziewali się, że skoczy.

Ona jednak pochyliła się nad dziurą i ogrzała powoli marznącymi, smukłymi dłońmi fiolki z potrzebnymi specyfikami. Może nie było to długotrwałe rozwiązanie, ale skuteczne. Poprawiła dachówki, a potem pokryła warstwą prowizorycznego kleju. Nie zanosiło się na deszcz. Nic nie powinno ich w najbliższym czasie strącić, ani podmyć.

Kiedy podniosła się, dostrzegła, że wciąż obserwowało ją kilka osób. Kiedy uniosła czystą dłoń i pomachała im, rozległo się kilka kolejnych okrzyków. Nie umiała z tej odległości ocenić, czy były to dźwięki wyrażające podziw, czy raczej strach. Kiedy zawracała, zachwiała się kilka razy, ale miała sytuację pod kontrolą. Tylko pierwsze kilka kroków było niestabilnych, później szła tak pewnie, jak na początku.

Gdy wskoczyła z powrotem do ciepłego wnętrza karczmy, okazało się, że nieopodal okna czekała na nią już znacznie niższa Berthina, właścicielka zajazdu. Opierała ręce na biodrach i kręciła głową z dezaprobatą.

– Coś ty sobie myślała, dziecinko?

– Śnieg się topi. Załatałam dach.

Berthina milczała, wyraźnie zastanawiając się, jak skomentować całe to zajście, więc Gabriela dodała:

– Pewnie nim ściągnęłaby pani kogoś, kto się na tym zna, minęłoby wiele czasu, a konstrukcja całkiem by przemokła. To oznacza tylko wiele więcej niepotrzebnych napraw. Lepiej, gdyby ktoś się tym zajął tuż po zauważeniu urazu.

Berthina wciąż milczała. Gabriela przygryzła wargę. Czuła, jakby zrobiła coś niewłaściwego. Ukradkiem przymknęła okno, choć by je zamknąć całkowicie musiałaby się nieźle naszarpać.

– Nie żądam zapłaty. Należy się pani pomoc, szczególnie po tych dwóch... czy nawet trzech... tygodniach śnieżycy.

– Przyniosę ci pieniądze. I coś do jedzenia. Tobie też coś się należy.

– Nie trzeba...

– Szanuj starszą kobietę i jej dobroć. Jak każe ci jeść, to jedz – powiedziała staruszka, kierując się już schodami w dół. Gabriela pobiegła za nią. Musiała przyznać, że jak na tak podeszły wiek, poruszała się całkiem szybko.

Na dole czekał na nią już Pil z wyraźnym niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Musiał oglądać całą akcję z dołu, bądź jakiś jej fragment. Ktoś zaczął klaskać, ale reszta wydała się zupełnie tym niezainteresowana. Skupiali się zbyt na własnych kuflach i niedojedzonym śniadaniu. Część spała z głowami na stołach, a na podłodze od wielu dni zalegały plamy wylanych trunków.

– Proszę. Pieczone ziemniaki – powiedziała staruszka, podając jednego jej, a jednego Pilowi. Wciąż grzały przyjemnie w palce.

Wsunęła też kilka monet do mieszka Gabrieli, choć nie wiedziała, ile dokładnie. Cała ta dobroć porządnie ją zawstydziła, i ku zażenowaniu Pila, nie zamierzała tego ukrywać. Stale chodziła za właścicielką zajazdu, dziękowała i przepraszała, aż do ich rychłego wyjazdu z karczmy.

Od Silvany "Drewno, wino, śnieg" cz. 4

 Zima 1457

Wino, jak smutno zauważyła Silvana podczas kończenia kolejnej notatki, skończyło się gdzieś między ósmym, a dziesiątym dniem. Cholera jasna wie co działo się dnia dziewiątego.

Grobowy nastrój, gdy już udzielił się jednej osobie, to przeniósł się na wszystkie pozostałe znajdujące się w karczmie. Efektem tego od siódmego do dzisiejszego, czyli już trzynastego dnia ludzie praktycznie leżeli na wpół martwi, spoglądając przez okno na tańczący w śniegu wiatr oraz ciemne chmury odgradzające nas od cudownego słońca.

Silvana, osobiście, miała ochotę zabrać Lambo i jechać stąd jak najszybciej. Z nieba przestało chwilowo sypać śniegiem, więc jedynym utrudnieniem byłby obecnie przykrywający ziemię puch sięgający, no właśnie, zdecydowanie wyżej niż powinien przez ten okropny wiatr.

Berthina powiedziała wprost, że Silvana byłaby największą idiotką Rivotu, gdyby teraz wyrwała się w jakąkolwiek podróż.

Dlatego też mądra Silvana poczekała jeszcze trzy dni, akurat do momentu, w którym śnieg nie był już problemem dla jej wielkoluda o mocarnych nogach, ani nawet dla drzwi karczmy, które wreszcie się otworzyły. Nie żeby Silva z nich skorzystała. Będąc przekonaną, że drzwi są jeszcze zablokowane przez śnieg, kobieta opuściła karczmę razem ze swoim dobytkiem tak jak to robiła już kilkakrotnie w przeciągu tych prawie dwóch tygodni, podczas zaglądania do Lambo i innych koni pozostawionych w stajence. Przez wąskie okno na parterze.

Oczywiście Berthina, z którą się pożegnała chwilę przed tym, zdała się również zapomnieć o działających już drzwiach. Wredna baba.

Silvana prawie się popłakała z radości, mogąc znowu siąść w siodle. Upewniwszy się, że wszystkie rzeczy są w torbie, a ta jest stabilnie przymocowana do siodła, Silva popędziła Lambo ze stajni, oficjalnie opuszczając obszar Karczmy Starej Wiedźmy po szesnastu dniach udręki.

Ostatni raz obejrzała się przez ramię, z zaskakującą radością oddalając się od zasypanego, drewnianego budynku, do którego raczej nieprędko zawita. Nawet ją ta myśl pocieszyła. Następnym razem przyjedzie tu na wiosnę, żeby mieć pewność, że nie utknie tu na następne kilkanaście dni.

Powoli podążała ścieżką do Rivot, bez drewna do strugania, bez wina do wypicia, za to z mnóstwem śniegu do pokonania po drodze do gospodarstwa Ridima. Z uśmiechem na twarzy.

Od Regisa "Śnieg w oknach" cz. 6

 Zima 1457 

Po wielu dniach śnieżycy trudne warunki w końcu zaczęły ustępować. W ciągu zaledwie kilku dni, przy pomocy ciepła z południowego zachodu, klęska śniegu przekształciła się pokrywające całą okolicę bagno. Grząska ziemia utrudnia przemieszczanie się, a łowca jak wcześniej przez biały puch, teraz przez ziemię i wodę nie może normalnie opuścić domu.  

Stanął u progu, w otwartych na oścież drzwiach. Kilka płaskich kamieni przed wejściem nie było widocznych, pokryte były śliską brązową powłoką: po szybkim ruchu opróżnienia wiadra, znów jednak zostały odsłonięte. Regis zdecydował się wrócić do środka, by znów przeczekać ciężkie warunki. 

– Ileż można, jak nie urok to sraczka. – mówił do siebie, kierując się w kierunku piwnicy. 

 Złapał za łopatę, którą udało się wydostać ze schowka. Gdy zszedł na samo dno pomieszczenia, przy pomocy narzędzia zaczął nabierać wodę, z cienkiej warstwy cieczy znajdującej się na podłodze. Kilka rundek później myśliwy pozbył się takiej ilości, jaką mógł.  Wiedział, że taki stan rzeczy nie potrwa długo, mimo wszystko i tak mu się nie podobał.  

Do końca dnia zajmował się sprzątaniem domu. Gdy zapadła noc, udał się do łazienki, by oczyścić ciało. Rozebrawszy się, dojrzał w lustrze pokryte wieloma bliznami ciało. Pamiętał historie wielu z nich; ślady harpii, ugryzienia wilków, ślady po przecięciach czy pierwsza lekcja leczenia zakończona szeroką blizną po rozerwanych wtedy tkankach przez zaklęcie, które nie poszło po myśli maga.  Wzrok skierował się na twarz, będącą tylko lekko zadrapaną, jednak to nie one zwróciły jego uwagę. Przez ostatnie dni siedział w domu, nie ruszając się nigdzie daleko i pomimo posiadania tak dużej ilości czasu do wykorzystania, nie zauważył zajmującego powoli jego twarz zarostu. Przyszykował naczynie pełne ciepłej wody i używając swego wiernego, ostrego noża pozbywał się nadmiaru włosów.  Lubił zarosty, lecz przy wykonywanym przez niego zawodzie, zdarzały mu się przeszkadzać, wolał więc regularnie się go pozbywać.  Nie czuł też, że to już moment na jego zapuszczenie. Po pewnym czasie znów spojrzał po twarzy, dostrzegając tym razem znacznie gładsze lico. 

Po oporządzeniu się udał się na spoczynek.  

*** 

Następne dni przyniosły poprawę sytuacji na zewnątrz. Nadmiar wody wsiąkł lub przeniósł do większych zbiorników. Temperatura znów spadła, ilość opadów wróciła jednak do akceptowalnej ilości. Wszystko wskazywało, że sytuacja się uspokoiła.  

Od Silvany "Drewno, wino, śnieg" cz. 3

 Zima 1457

Jeśli trzeci dzień był wtedy potwornie dołujący, tak koniec pierwszego tygodnia był karą za wszystkie błędy, kłamstwa i kradzież Lambo. Nerwowy gwar towarzyszący karczmie przez kilka pierwszych dni teraz był tylko wspomnieniem. Inni, którzy podobnie jak Silvana zmuszeni byli przeczekać szalejącą pogodę, i którzy potrzebują świętego spokoju, siedzieli w ciszy na wybranym przez siebie kawałku wolnej przestrzeni. Bardziej narwani, spragnieni alkoholu oraz rządni akcji, wszczynali bójki na parterze budynku lub zbierali w kręgu i wspólnie śpiewali, grali, opowiadali wymyślne historie. 

Cała ta sytuacja dała jej możliwość wysłuchania paru ciekawych opowieści bez żadnej ceny, bez oddawania czegokolwiek w zamian. Nie wszystkie były prawdziwe, wiadomo, ale pośród nich znalazło się parę przydatnych informacji. 

Silva zdążyła też zamienić parę słów z innymi gośćmi podczas swojego mizernego egzystowania przy swoim stoliku koło okna. Był na przykład ten barczysty mężczyzna, który każdego dnia biadolił o swojej żonie pozostawionej w domu bez opału. Przyjechał ze znajomym prosto z lasu, chcąc zrobić sobie przerwę na kufel piwa.

Porozmawiała trochę ze starszym panem o długiej, siwej i nie zadbanej brodzie, który przez ostatnie kilka dni umilał wszystkim pobyt swoją grą na flecie. Mieszkał niedaleko, sam, we własnym gospodarstwie, po tym jak córka wyszła za mąż i została kurą domową w okolicach Birme.

Nawet dzisiaj, z samego rana, do stolika obok siadła białowłosa panna. Silvana już miała okazję kilka razy się na nią natknąć podczas swoich odwiedzin w karczmie, jednak nie było okazji na rozpoczęcie konwersacji. Teraz jednak los się do niej uśmiechnął, tak jak Silvana do nieznajomej białowłosej. Spędziły kilka chwil na krótkiej, błahej rozmowie, po czym nieznajoma wróciła do swojego pokoju.

Oczywiście nie mogło zabraknąć pogawędek z barmanką, której to Silvana obiecała dotrzymywać towarzystwa z samego rana. Po trzech takich porankach Berthina co prawda zabroniła jej wtykania nosa za bar, jednak Silvana, nieugięta, codziennie przychodziła do karczmarki by szczerze, z głębi serca, umilić kobitce dzień, przy okazji oferując swoją pomoc. 

Koniec końców, Berthina nakryła ją przeciskającą się przez okno, by sprawdzić jak trzyma się Lambo. 

– Jak cokolwiek uszkodzisz to nie myśl, że zapłacisz mi w drewnianych figurkach. – powiedziała jej wtedy, praktycznie uderzając wyczyszczonym kuflem o blat. – Masz szczęście, że przynajmniej nie widzę nigdzie tych wiórów. Po co tak właściwie wychodzisz na ten mróz? 

Silvana szybko i zwięźle wyjaśniła Berthinie swoje przywiązanie do Lambo oraz niepohamowaną chęć robienia dziwnych, umiarkowanie ryzykownych rzeczy. Kobieta na to zareagowała specyficznym uśmiechem. 

– Skoro już tam chodzisz, chyba jako jedyna ze wszystkich w tym budynku, to możesz pilnować żeby tam nie zabrakło wody i siana. Zapłacę, nie martw się o to. 

I to był chyba najlepszy moment dzisiejszego dnia, bowiem Silvana uprzejmie zaproponowała, by karczmarka uznała tą pomoc jako zapłatę za wyżywienie dopóki nie opuści karczmy. W ten sposób sprytnie zaoszczędziła swoje ciężko zarobione pieniądze. 

Czemu więc ten dzień, siódmy dzień przesiadywania w karczmie i czekania, aż wyjście na zewnątrz będzie stosunkowo bezpieczne, jest dla Silvany karą za grzechy?

Kobieta spojrzała z niemożliwym do ukrycia żalem na cztery figurki, które zdążyła zrobić w te kilka dni. Leżały w torbie Silvy, owinięte paroma kawałkami materiału, w które wcześniej owinięte były butelki wina. 

Drewno skończyło się jako pierwsze. 

Może ci panowie, którzy przywieźli ze sobą kawał opału, będą w stanie użyczyć jej dwa albo trzy kawałki. W końcu jak może stolarz żyć bez drewna w ręce? Tfu! Nie może, ot co. 


<C.D.N.>

Od Gabrieli "Wspaniale sobie radzisz" cz. 5 (cd. Pil)

Zima 1457

Zaprzestała drapania się, a przez jej głowę w oka mgnieniu przetoczyło się kłębowisko myśli. Nagle szum ustał, a wszystko, cokolwiek ją zamieszkiwało, stało się klarowne. Gildia istniała i mogła jej zapewnić namiastkę oparcia w tym trudnym czasie.

– Niech tak będzie. Mogę zaoferować pieniądze, albo przysługę. Cokolwiek zechcesz, co uznasz za stosowne.

W tej samej chwili, gdy wypowiedziała te słowa, poczuła na sobie spojrzenie mężczyzny o bujnej, rudej brodzie. Miał nieprzyjazne spojrzenie i niezaprzeczalnie przystojną twarz. Nie musiała się domyślać, znajduje się za tym gąszczem loków. Już z tej odległości widziała w nim człowieka stanowczego i bystrego. Mierzył ją spojrzeniem, popijając powoli piwo, a na jej policzki wpełzł rumieniec. Czym prędzej odwróciła wzrok. To zdarzało jej się często, zbyt często. Musiała uspokoić nie tylko rozszalałe serce, ale i myśli. Przypominał jej Sigurda, którego spotkała w jednym z mijanych przez nią obozowisk. Obejmował ją przy ognisku i oddawał najlepsze kąski. Dobra passa trwała, aż nie wystraszyła się powstającej między nimi więzi i uciekła. Bardzo go przypominał. To samo głębokie spojrzenie, powolne, nabożne podnoszenie kufla z piwem... Może to był on?

– Podoba ci się?

Podniosła głowę. Pil patrzył na nią z uniesioną brwią, oczekując na odpowiedź. Uśmiechnęła się nerwowo i potrząsnęła czupryną, pozwalając by kilka blond kosmyków wyślizgnęło się z nieco przekrzywionego koka.

– Nie. Nieważne. Wróćmy do tego, o czym rozmawialiśmy.

Chłopak westchnął cicho i odwrócił spojrzenie. Przez jedną, niepokojącą chwilę myślała, że ją zostawi samą na drewnianym, wytartym krześle pod ścianą, ale nastolatek został na miejscu.

– Nie musisz mi się odwdzięczać – powiedział w końcu. – I tak planowałem iść w tym kierunku.

Jej serce znowu się ożywiło. Mogła dotrzeć do Gildii Łowców, i to bez większych wymogów ze strony jej przewodnika.

– Byłabym ci dozgonnie wdzięczna.

Pil nonszalancko machnął ręką.

– To nic takiego.

– Jesteś pełnoletni?

Chłopak przez chwilę zaniemówił. Patrzył na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.

– Tak. Zdaje się, że tak.

– Mogę ci postawić piwo. Chcesz? – poderwała się z krzesła. – Nie największe ani najlepsze, bo nie mam wystarczająco pieniędzy, ale...

Już po zadziornym uśmiechu na jego twarzy wywnioskowała, jaka odpowiedź cisnęła mu się na usta. Nie czekając, aż coś powie, lekkim krokiem podeszła do kontuaru, oddała talerz i wróciła z średniej wielkości kuflem pełnym złociostego piwa.

– Nie kosztowałam, ale mam nadzieję, że będzie smaczne.

Twarz nastolatka natychmiast rozświetlił uśmiech. Przyjął napój z nieskrywaną wdzięcznością i pociągnął duży łyk alkoholu. Nad jego górną wargą została cienka warstwa pianki. Gabriela wróciła na poprzednie miejsce, przyglądając mu się uważnie. Nie zwracał większej uwagi na jej natrętne spojrzenie, poświęcając swoją uwagę na jak najszybszym wypiciu napoju. Tacy byli młodzi chłopcy. Jak najszybciej, jak najgwałtowniej... Wzdrygnęła się nieco. Jej ciało momentalnie ogarnął chłód, a uśmiech zgasł. Spuściła wzrok, starając się wyrównać oddech. Serce zabiło trochę zbyt mocno, przed oczyma przebiegły jej koszmary. Zacisnęła powieki i policzyła do trzech. Już było trochę lepiej.

– Wszystko w porządku? – zapytał chłopak. Jego kufel był już opróżniony, a twarz wciąż niewytarta. Zmusiła się do pocieszającego uśmiechu.

– Tak. Zastanawiam się tylko... ile właściwie masz lat? Nie widzę na twojej twarzy żadnego zarostu.

– Podobają ci się brodaci, co? – zakpił.

– W moich stronach były bardzo modne – oznajmiła, starając się brzmieć jak najnaturalniej. Słowa nie przechodziły przez jej gardło z całkowitą swoboda.

– Osiemnaście – powiedział z niemałym ociąganiem. – Jeśli nie straciłem rachuby, rzecz jasna.

Pokiwała głową. Była w stanie w to uwierzyć. Osiemnastolatkowie często wyglądali na znacznie młodszych lub starszych. W jej głowie zatarła się wyraźna wizja nastoletniego chłopca. Byli tak zróżnicowani pod względem wyglądu, że można było się spodziewać po nich wszystkiego.

– W takim razie masz jeszcze dużo czasu... – wymamrotała.

– Na co?

– Na życie – odpowiedziała, przeciągając się. Chciała ukryć tlące się w jej piersi od kilku minut zdenerwowanie. – I wychodowanie brody.

– Wpadłem ci w oko, ale nie podoba ci się, że nie mam zarostu? – parsknął.

– Nic z tych rzeczy. Jesteś dla mnie dużo za młody.

– Coś mi się zdaje, że te dwie rzeczy się ze sobą łączą...

Pokręciła głową. Nie miała zamiaru ciągnąć tego tematu. Nic dobrego, ani tym bardziej owocnego, nie mogłoby wyniknąć z takiej rozmowy. Nawet jeśli Pil miał po części rację, Gabriela nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Częściowa racja to nie zupełna racja. Wciąż gdzieś, w jakimś miejscu, popełniał błąd, a ona nie chciała mu wskazywać, gdzie dokładnie.

– Dobre to piwo?

– Niezłe.

– Może kiedyś, jak będę mieć pieniądze, sama spróbuję... – powiedziała jakby do siebie. – Ciekawe jaka jest teraz pora. Przez ten śnieg nic nie widać – dodała już głośniej.

– Tak właściwie... jak ktoś taki jak ty znalazł się tu, w Karczmie Starej Wiedźmy, w taką zamieć? Wspominałaś o Gildii Łowców i braku domu, ale musi w tym tkwić coś jeszcze. Mamy czas, chętnie posłucham.

Posłała mu czujne spojrzenie.

– "Ktoś taki jak ty"? A kim jest "ktoś taki, jak ja"? Umiesz to jakoś scharakteryzować?

Zastanawiał się przez chwilę, uderzając lekko kantem kufla o gładką brodę.

– Wysoka, pokryta bliznami kobieta, która wygląda jak szlachcianka, ale wyjątkowo brudna. Maszyna do zabijania, ale uciekająca od ciężkich klimatów. Płoszysz się jak sarna. Kim ty właściwie jesteś? I skąd? Tu nie ma mody na brody.

Westchnęła cicho. Czuła w kościach, że to pytanie nadejdzie, więc nie powiedziałaby, że nie była przygotowana, choć nie pozbawiło jej to zaskoczenia. Nie chciała odpowiadać szczerze. Nie mogła. Przygryzła wargę, przypominając sobie sylwetkę mężczyzny wyciągającego w jej kierunku dłoń. Otaczający go blask zupełnie oślepił jej oczy, niedoświadczające światła od wielu lat. Nie wiedziała nawet, ile dokładnie czasu tam spędziła.

– Okolice zachodniego wybrzeża. Prowadzę koczowniczy tryb życia.

Chłopak myślał przez chwilę, oczami wyobraźni próbując sobie przywołać obraz mapy.

– Wybrzeże... to musi być cholernie daleko.

Skinęła głową, poprawiając niesforny kosmyk włosów. Wciąż do nich nie przywykła, ale stanowiły niezłe zajęcie dłoni poszukujących rozluźnienia.

– Pewnie mieszkałaś na jakimś dworze.

– Tak jakby.

– To by wiele wyjaśniało. Zachowujesz się... inaczej. Nie widziałem tutaj takiej dziewczyny, jak ty. Sam nie umiem tego nazwać.

Nie chciała się wyróżniać. Nie miała się wyróżniać. Miała znać się z tłumem, a tymczasem ten chłopak, którego ledwo poznała opowiadał o jej niezwykłości i charakterystyczności. Przeklęła w duchu, choć nie robiła tego zbyt często. Nie mogła okazać po sobie, że się tym przejmuje. Zazwyczaj takie słowa to komplementy. Ludzie chcą być wyjątkowi. Najwyraźniej stanowiło to charakterystykę wszystkich, prócz niej samej.

– Wybacz, nie wiem co odpowiedzieć – oznajmiła, kiedy cisza zaczynała się boleśnie przedłużać. Patrzyła na blaszany kufel piwa. Miał kilka wgnieceń. Pewnie spadł na ziemię przy nie jednej pijackiej bijatyce...


<Pil?>

Od Silvany "Drewno, wino, śnieg" cz. 2

 Zima 1457

Przymrużone, rozkojarzone oczy przyglądały się białej pustyni, w którą przez ostatnie dwa dni zamienił się otaczający ją krajobraz. Silvana nieźle musiała się natrudzić, by dotrzeć do prowizorycznej stajni przy karczmie, gdzie zdążyła schować Lambo zanim zaczęła się śnieżna burza. Ostatecznie wyszła przez najmniej zasypane okno, mając szczęście, że Berthina jej nie widziała.

I tak ktoś ją najpewniej widział. Musiał to być wyjątkowo komiczny obraz. Młoda, zaplątana we własnych włosach i grubym płaszczu, próbująca przecisnąć się przez ramę wąskiego okna. Udało jej się, oczywiście.

Także, poniekąd uwięziona w Karczmie Starej Wiedźmy, biedna Silvana musiała pocieszyć się paroma kawałkami drewna, do połowy pustą buteleczką atramentu i średniej jakości winem w trzech butelkach, które miała zawieźć do jednego z braci, a które finalnie zostaną skonsumowane zanim śnieg stopnieje.

Ah, musiała też wytrzymać na krzesełku przy tym okropnym oknie, bowiem Berthina ze słodkim uśmiechem jej oznajmiła po godzinie zażyłej dyskusji, że nie ma już wolnych pokoi. 

Przez te dwa dni Silvana jeszcze jakoś żyła. Zrobiła już większą część figurki niedźwiedzia z łososiami, a także skończyła dwie zaległe notatki ze swoich ostatnich „zbiorów” informacji. To więcej, niż z reguły jest w stanie zrobić, będąc na gospodarstwie brata. Brzmi więc jak sukces. 

Trzeci dzień był zarazem pierwszym, który Silvana zaczęła od wykrzyczenia swojej frustracji w rękaw płaszcza, a następnie otwarcia pierwszej butelki wina. Dlatego teraz siedzi ledwo przytomna, cały czas przy tym jednym, zagraconym stoliczku, z zapachem wina w powietrzu i nieskazitelną bielą za oknem.

Wspomniana wcześniej figurka stała przy niej na parapecie, w oczekiwaniu na inny dzień, w którym to Silvana nie będzie ryzykować ucięciem palca czy zepsuciem całej figurki. Notatnik leżał po drugiej stronie stolika, na tyle daleko, by żadna kropelka wina się tam nie znalazła. 

Nie żeby to było jeszcze możliwe. Butelka była raczej pusta. 

Pozbawiona chęci do czegokolwiek, kobieta zrobiła mniej więcej porządek na swoim obecnym miejscu pracy i legowisku, po czym wygodniej ułożyła się na krześle. Jeszcze kilka takich nocy przespanych na siedząco i Silvana wróci do gospodarstwa brata pogarbiony jak stara babcia. 

Może następnego dnia bardziej się tym przejmie. Przymknęła oczy, kładąc głowę na złożonych rękach. Sen objął ją w mgnieniu oka, zmieszany z dźwiękami toczącej się bijatyki w innej części karczmy. 


<C.D.N.>

17 mar 2023

Od Regisa "Śnieg w oknach" cz. 5

 Zima 1457 

Regis spędzał kolejny dzień, siedząc przed ciepłym domowym kominkiem, obserwując tańczące na kawałkach drewna płomienie. W ciągu ostatnich dni próbował dostać się do swojego składziku, przez jednak zbyt dużą warstwę śniegu, przeszywające zimno jak i kwestię, że łopatę miał właśnie zamkniętą, porzucił ten pomysł. Próbował udać się również do obozu łowców, z podobnych jednak powodów wyprawa została przerwana i przełożona na czas poprawy sytuacji. 

Spędzając tak spokojnie czas, usłyszał uderzenie, dochodzące z górnego piętra. Zdziwiony uznał, że musiało mu się przesłyszeć przez zbyt długie siedzenie w zamknięciu. Nie minęła jednak chwila, a odgłos się powtórzył. Chcąc sprawdzić przyczynę, udał się na piętro. Trzeci raz wydarzył się, gdy łowca był na korytarzu. Dobiegało to zza okna pracowni. Na oknie znajdowały się widoczne ślady po udręczeniach po śniegu.  Gdy otworzył okiennice, przeszyło go lodowaty powiew, a do wnętrza dostała się niewielka ilość śniegu. 

– Mości łowco!!! – krzyk dobiegał od strony zaspy znajdującej się za łaźnią. Pochodził on od grubo ubranego mężczyzny, który wraz z niedużymi saniami stał i spoglądał w jego stronę. Myśliwy po głosie rozpoznał go. Chłop był tym samym, jaki tej jesieni zlecił mu polowanie na harpie.  

– Witam, o co chodzi?! – odpowiedział mu gospodarz. 

– Mości łowco, nie miały trochę jedzenia? 

Regis zorientował się, o co chodzi. Trudne warunki musiały uszczuplić ich zapasy. Głód mógł być większym problemem niż zimno. 

Łowca spuścił linę, po której przybysz wszedł do środka. Gdy ten ogrzewał się przy ciepłym kominku, myśliwy szykował część swoich zapasów. Po niedługim czasie sanie załadowane były prowiantem składającym się z wędzonego mięsa, kasz, słojów ze smarowidłami i tym podobnych.  

Oboje wyszli, kierując się ku zabudowaniom. Po pewnym czasie dotarli do miejsca, gdzie jakiś czas temu stało kilka wiejskich domów, teraz rozciągał się tylko biały krajobraz. Mieszkaniec ukazał nagle wejście w śniegu, prowadzące przez przygotowaną dziurę w dachu do wnętrza budynku. Podobne zejścia prowadziły do każdego z budynków. Pomógł rozpakować towar, po czym znów wrócił do siebie. Odchodząc, dojrzał jeszcze niewielką postać wyłaniającą się z jednej z dziur, machającą na pożegnanie. Młoda dziewczynka, Lusia, którą poznał w trakcie polowania na wielkie ptaki, pokazywała wdzięczność za pomoc, tak wiele teraz znaczącą.  


C.D.N. 

Od Pila "Wspaniale sobie radzisz" cz. 4 (cd. Gabriela)

 Zima 1457

Pil na słowa kobiety zareagował lekkim, lecz widocznym zaskoczeniem na twarzy.

– Co znaczy “o ile naprawdę istnieje”? Oczywiście, że Gildia istnieje - rzekł młodzieniec.

– Skąd to wiesz…? - odparła Gabriela z dziwnym błyskiem w oku.

– Powiedzmy, że słyszałem co nie co. W zasadzie jestem też podróżnikiem, naturalna kolej rzeczy, że spotkałem parę łowców należących do tej Gildii.

– W takim razie… na czym ona tak dokładnie polega? - dopytała zainteresowana nieznajoma.

– W dużym skrócie? Zgromadzenie łowców, jak sama nazwa mówi, którzy zajmują się wzajemnym szkoleniem oraz wymianą wiedzy i doświadczeniami.

Odstawiła talerz, ale nie wyglądała, jakby chciała wstać i go odnieść. Miała nieobecny wzrok.

– Jak odbywa się rekrutacja? - zapytała.

– Nie przypominam sobie, żeby była jakaś rekrutacja. Wydaję mi się, że każdy łowca może tam zwyczajnie dołączyć.

– Naprawdę? Tak po prostu? - odparła z wypisanym zdziwieniem na twarzy.

– Mówię, nie przypominam sobie żadnych wymogów.

– Byłaby szansa, że zechciałbyś mnie tam przedstawić? Mogłabym się jakoś odwdzięczyć, jeśli nadarzyłaby się taka sposobność - zaproponowała drapiąc się po brodzie.

– Da się zrobić.


<Gabi?>

13 mar 2023

WYDARZENIE: śnieżyca dziesięciolecia (II)

Oto (nieco opóźniony) post z małym podsumowaniem pierwszego tygodnia wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia" oraz kontynuacją informacji na temat postępu opadów.

Szybkie podsumowanie eventu do dnia dzisiejszego

oraz ilość otrzymanych punktów za dotychczasowe opowiadania

  1. Regis: 514+513+375+337 (4 op.) = 1739 słów → 38 pkt.
  2. Gabriela: 797+578 (2 op.) = 1375 słów → 30 pkt.
  3. Silvana: 579 słów (1 op.) → 13 pkt.
  4. Nickolai: 507 słów (1 op.) → 11 pkt.
  5. Pil: 178 słów (1 op.) → 4 pkt.
Autor grafiki: Robbie Allen

Dla przypomnienia (i dla nowych osób) chciałabym przytoczyć skrócone, najważniejsze informacje odnośnie tego, jak skonstruowany jest nasze wydarzenie. Tutaj znajdziecie link do poprzedniego postu informacyjnego: klik.
Wydarzenie polega na pisaniu opowiadań w związanej z nim konwencją. Za każde otrzymacie bonus w postaci +20% punktów za każde z nich. Opowiadania można wysyłać do 19 marca godz. 23:59.
Uwaga! Śnieżyce NIE SĄ spowodowane działaniem magicznym.


Każdy dzień naszego czasu to 1,5 dnia w Gildii Łowców, co oznacza, że np. między 6 a 8 marca są 3 dni.

Dla ułatwienia podaję daty według naszego czasu.

13 marca (dzień 10.): Śnieżyca nie ustępuje, a desperacja popycha co niektórych do negocjowania ze znienawidzonymi przez siebie sąsiadami. Jak się okazało, nie wszyscy mieli wystarczająco zapasów, a przynajmniej takich, które umożliwiłyby komfortowe przetrwanie kolejnych mrozów. Niekiedy chodziło o szynkę, a czasem blachę łatającą dziurę w dachu.

15 marca (dzień 13.): Coś się zmieniło. Śnieżyca ustała, ale wiatr dalej huczy, zawiewając śnieg w niebezpiecznie wysokie zaspy. Niebo pozostaje przysłonięte gęstymi, ciemnymi chmurami, wróżąc kolejne załamanie pogody. Na strychach niepokojąco trzeszczy, ale mało kto ma odwagę wejść po schodach i upewnić się, co tak naprawdę się na nich dzieje. W obozie łowców panuje grobowa atmosfera, nikomu nie spieszno do rozmów. Niektórzy starają się w miarę możliwości zajmować swoimi sprawami.

16 marca (dzień 15.): Po wyjściu z namiotu można odnieść wrażenie, że w końcu nadchodzi wybawienie. Warstwy śniegu zdają się być nieco niższe, co pozwala na oddalenie się od obozu na odległość kilkunastu metrów i, przy odrobinie szczęścia, na polowanie. Niektórzy udali się na oględziny namiotów, które przewróciły się przy pierwszej fali śniegu. W mieście nie zaszły żadne wyraźne zmiany w kwestii pogody.

17 marca (dzień 16.): Zmiany zaczynają być widoczne również w mieście. Na pierwszy rzut oka śnieg zawiało daleko, między domy, ale po otworzeniu drzwi swojego domu, czy karczmy, ze zdumieniem można odkryć, że opuszczenie budynku jest możliwe. Na przeszkodzie już nie stoi ponad metrowa warstwa białego, zlodowaciałego puchu. Wciąż poruszanie się z oporem na wysokości pół metra może być problematyczne, ale jest to niczym w porównaniu do tego, co było niedawno.

18 marca (dzień 18.): Nareszcie śnieg wyraźnie się topi. Niektórzy wróżą ryzyko powodzi, ale woda zamarza i roztapia się na przemian, pozwalając się wszystkiemu wchłonąć w ziemię we właściwym tempie. Tymi samymi spostrzeżeniami nie mogą się jednak podzielić osoby przebywające w obozie. Łatwo ugrzęznąć aż po kostki w błocie, zaś chlupiąca wszędzie woda bywa naprawdę irytująca. Namiot rzemieślników musiał zostać czym prędzej przeniesiony, ponieważ zaistniało ryzyko zatopienia i całkowitego zniszczenia go.

19 marca (dzień 19.): Wszystko zaczyna wyglądać normalnie. Błoto przestaje być takim problemem, zaś namioty już niebawem dadzą się doprowadzić do swojego pierwotnego porządku. Łowcy muszą poczekać jedynie, aż ziemia nieco stwardnieje, co pozwoli na właściwe wbicie śledzi. Można wracać do swojego poprzedniego trybu życia, a przynajmniej w największej możliwej części, na jaką można sobie w tej chwili pozwolić. Jest wiele do nadrobienia i można podejrzewać, że wkrótce zasypią ich zlecenia z Rivotu i Birme odnośnie naprawy budynków.

12 mar 2023

Od Regisa "Nowy nabytek" cz. 5

 Zima 1457  

Nie śpieszyło mu się. Gdy widział już dno kufla, dał znać obsłudze. Ta sama młoda kobieta co wcześniej podeszła do stolika.  

– Podać coś?  

– Piwo, tym razem jasne. Jest jakieś?  

– Tak, mamy oczywiście. Zaraz podam.  

Po tych słowach ruszyła w stronę lady. Łowca nie widział nikogo innego z obsługi. Musiała być dzisiaj sama. Było ledwo po południu, a do dnia odpoczynku mieszkańców jeszcze trochę zostało. W lokalu nie było wielu ludzi, więc jedna osoba w zupełności wystarczała. Po krótkiej chwili wróciła, niosąc pełny kufel.    

– Oto zamówienie – odłożyła naczynie, po czym zabrała ze stołu poprzednie już puste i przygotowane na zapłatę monety.    

Siedział tak, popijając trunek. Od pożegnania się z wąsaczem nie zmienił miejsca, więc widoków zbyt wielu nie miał. Spoglądał to na kurz i bród, to na krzątającą się barmankę. Miała mniej niż dwadzieścia pięć wiosen. Blond włosy lekko falując, sięgały jej nieco za łopatki. Z przodu lekko powyżej czoła nałożoną miała opaskę chroniącą jej oczy przed frywolnymi kosmykami. Bladą cerę delikatnie oświetlał blask podwieszonej nad blatem lampy. Ciepłe światło ukazywały delikatne rysy twarzy, nie pozwalał jednak określić koloru oczu, odbijając się jak od nich jak od szkiełek. Strój nie był wyrafinowany. Biała sukienka sięgająca, z tego, co łowca zauważył, gdy dama przemierzała pomieszczenie, nieco poniżej połowy łydek z narzuconą na nią rozpiętą kurtką. Skórzany fartuch związany luźno zwisał z przodu, zasłaniając przednią cześć tułowia.  

Siedział tak spokojnie, obserwując wszystko, co wpadnie mu w oko.

Czas powoli mijał. Chwile te miały jednak niedługo się skończyć. Kilka ław za nim głosy stawały się coraz głośniejsze. Młodzieńcy mieli coraz żywsze dyskusje. Pił nie zwracając na to uwagi, jednak do momentu. 

– Te, to ten wielki łowczyk – zaczął jeden z siedzących przy głośnej ławie – kilka dużych piesków zabił i co!? Wielki Łowca! Rzeźnik! – kontynuował widocznie wzburzony – Ci za miastem w namiotach też takie chojraki?!  

Regis nie reagował. Nie było sensu odpowiadać pijanym i tak by nie słuchali. Nie chcieli. Mieli swoje zdania i nie byli skorzy do ich zmiany.    

– I co? Nie odpowiesz. Wielki i ważny. Wilki pokonane. phiii. Sam bym tak umiał. A teraz siedzi poważny. I z czego ta kurteczka. Czerwone futerko. He he, Z czego to? Inny wilczek farbowany, a może zajączek?  

– Wyverna – rzucił krótko  

– Co tam mamroczesz?  

– To, jak to nazwałeś futerko, pochodzi od Wyverny Szkarłatnej. Wiesz, taka latająca jaszczurka zabita przeze mnie w górach, których nazwa i tak nic ci nie powie. Z nią też dałbyś sobie radę? – zapytał spokojnie, odkładając pusty kufel i powoli szykując się do drogi powrotnej – Może będziesz miał okazję, zdarzają się na tych terenach.  

Młodzieniec stał. Nie wyglądał na takiego, co wiedziałby, jak odpowiedzieć.  

– W sumie lubię takich jak ty. Pewni siebie idą walczyć z potworami. Młodzi w pięknych nowych strojach, a potem ich resztki stają się pokarmem dla młodych poczwar. Ale dzięki temu mam pracę. A i stwór zabijający ludzi jest więcej wart – mówił, powoli idąc w stronę rozmówcy – chcesz walczyć z bestiami, proszę bardzo. Ciekawe, kiedy natrafię na twoje zwłoki, ale zanim to, naucz się mówić, bo coś słów ci zabrakło – podszedł do chłopaka. Ten stał, nic nie mówił. Reszta jego kompani wpatrzona była w pełnym skupieniu na całą sytuację. Milczeli. Łowca stanął przed nim na kilka sekund, po czym kontynuował chód do drzwi.    

Po otwarciu wrót przywitał go mroźny, przeszywający powiew niosący ze sobą chmarę płatków śniegu. Na zewnątrz trwała zawieja. Rzeźnik otulił się szczelnie peleryną, nałożył kaptur i ruszył w drogę powrotną, znikając po ledwie kilku krokach, w odmętach białych pędzących w powietrzu płatków. Z wnętrza karczmy inaczej jak poprzednim razem nie dobywały się już żadne słowa. 

11 mar 2023

Od Regisa "Nowy nabytek" cz. 4

 Zima 1457 

Słońce już dawno promieniało ponad horyzontem. Było w okolicy południa, mimo to dzienna gwiazda nie znajdowała się wysoko na niebie. Zima przynosiła nie tylko chłód, ale i niewiele czasu na nacieszenie się ostrymi promieniami światła, które, choć odrobinę ogrzewały zmarzniętą skórę.  Łowca był już w mieście. Zmierzał na rynek, by rozliczyć się za wykonane zlecenie. Na centralnym placu miasta, mimo panującej pory roku znaleźć można było sporo ludzi. Ludzie poubierani w grube kurtki i płaszcze, z głowami zakrytymi przeróżnymi nakryciami chroniącymi przed mrozem i wiatrami załatwiali swoje codzienne sprawy. Mimo śniegu oblepiającego większość okolicy, drogi skweru były dość dobrze widoczne przez przechadzające się osoby. Wydeptane ścieżki ułatwiały poruszanie się, mimo to z powodów niskich temperatur możliwość poślizgnięcia się była wysoka, a niektóre ślady na śniegu koło oblodzonych fragmentów podłoża, tylko to potwierdzały.  

Łowca dotarł do zajazdu. Poruszył wrota wejściowe i dostał się do tego samego pomieszczenia, gdzie ledwo dwa dni wcześniej przyjął zadanie, którego potwierdzenie wykonania, we włókiennym worku pod peleryną, spokojnie zwisało przypięte do pasa. Ruszył w kierunku tego samego stołu, przy którym ostatnio odbyła się rozmowa. Nie dostrzegł jednak nikogo przy nim zasiadającego, gdy w tę usłyszał głos. 

– Tutaj łowco – słowa te dobiegały zza filaru. Regis podszedł bliżej i dojrzał zasiadającego przy ławie schowanej za słupem, konkretnej postury mężczyznę, który zakręcając obfitego wąsa, kierował swój wzrok i uśmiechniętą twarz ku przybyszowi.  

– Siadaj, proszę, siadaj. Piwo miało zostać nalane od razu, jak przekroczyłbyś próg, więc niedługo dostaniesz kufel. Takie jak ostatnio, mam nadzieję, że smakowało. Oczywiście na mój koszt – mówił z widocznym zadowoleniem. Najwyraźniej spodziewał się dobrych nowin. 

– Bardzo dziękuję – odrzekł łowca, zajmując miejsce naprzeciw rozmówcy. Nie miał z tej pozycji zbyt dobrego widoku na wnętrze. Dostrzec mógł jedynie ściany, trzy wolne ławy i kątem oka, ladę baru. 

– I jak? Udało się? – pytał, nie mogąc doczekać się wieści. 

Łowca odsunął lekko swoją pelerynę i odczepił od pasa worek. Pakunek położył na stole i pozwolił, aby rozmówca sam zajrzał do środka. Wąsacz sięgnął i rozwarł ściśnięty sznurkiem gardło worka, do którego zaczął wdzierać się blask lamp zajazdu, ukazując martwy łeb wilka szczerzący kły do swego nowego posiadacza. 

– OOOO. Widzę, że wszystko się udało. Wspaniale, wybornie – mówił uradowany 

– Proszę. Ciemne piwo.  – powiedziała młoda kobieta najwidoczniej tu pracująca.  Młoda barmanka o jasnych włosach położyła kufel przed klientem i udała się do następnych gości zawiewając przy okazji swą spódnicą 

– Dziękuję – odpowiedział, po czym wrócił do głównej rozmowy – Tak, truchła powinny jeszcze tam leżeć, o ile nic ich nie zjadło. Choć w to akurat wątpię – wziął duży łyk piwa, po czym przetarł białą od osadzonej na niej piany wargę 

– Nie ma futrzaków – powiedział klient, nie patrząc jednak na sprezentowany łeb, a na kelnerkę obsługującą grupkę młodych ludzi, których Regis kojarzył z poprzedniej tu wizyty. 

– Tak, nie ma wilków – rzucił łowca stanowczo. Miał podejrzenia, co chodziło po głowie wąsaczowi i wolał wrócić do tematu. 

– Ach tak, koniec wilków tak – odparł widocznie wybity z rozmyślań – Dobrze więc, interesy z tobą to czysta przyjemność. Być może do następnego razu łowco – mówiąc to, wstał poprawił się, sięgnął po worek z trofeum i miał zamiar skierować się ku drzwiom wyjściowym. 

– Zapłata – rzucił Regis biorąc następnie kolejny łyk piwa. 

Mężczyzna zatrzymał się.

– Ach tak, już. Byłbym zapominał – po tych słowach wypowiedzianych z pewną nutą niepewności, odchylił gruby futrzany płaszcz i z jednej z jego wewnętrznych kieszeni wyjął sakiewkę monet, którą następnie rzucił lekko na stół – Żegnaj, Rzeźniku. 

Łowca pił powoli chmielowy trunek. Sakiewkę od razu schował do kieszeni. Była na tyle wypchana by nie musiał przeliczać. Nie był pewny czy były już kontrahent nie dał zapłaty od razu, z powodu przeoczenia spowodowanego euforią i zabieganiem, czy może chciał go oszukać. Obydwie opcje były możliwe i z obydwoma miał styczność, choć z tą, drugą znacznie częściej.  


C.D.N. 

Od Regisa "Śnieg w oknach" cz. 4

 Zima 1457  

Ubrał strój, który dzięki elementom ocieplenia był przygotowany na zimę; choć aktualna pogoda przekraczała jego założenia. Założył pelerynę, po czym był gotowy do zejścia na lodowe pustkowie. Złapał w dłonie linę, którą przyczepił we wnętrzu domu. Gdy opuścił się na niej wystarczająco, zamknął okno, które dzięki prowizorycznemu uszczelnieniu pozwalało wydostać się sznurowi do zejścia, nie doprowadzając jednocześnie do pozostawienia domu otwartego. Stanął pewnie na dachu swej łazienki. Wyjął z zabranego ze sobą ekwipunku, prowizorycznie zrobione rakiety śnieżne, po czym założył je. Pierwsze kroki stawiał z dużą ostrożnością, lecz gdy upewnił się, że wierzchnia warstwa śniegu była wystarczająco zmrożona, zaczął iść normalnie. Wielki mróz i nieustannie wiejący wiatr, który raz na jakiś czas spowalniał, dając niewielką chwilę względnego wytchnienia, przeszywały wędrowca. Zakrył się peleryną, zostawiając niewielki prześwit, by móc widzieć.  

Szedł powoli przed siebie, zmierzając w kierunku lasu. Kiedyś nieduży lasek oddzielający go od najbliższych mieszkańców, teraz wyglądał jak pole krzaków. Regis pozbierał trochę gałęzi, które miały mu posłużyć do ulepszenia rakiet. Po krótkim przystanku skierował się w kierunku miasta. 

Okolica przypominała białą pustynię, z której wydm wiatr zdmuchiwał śnieżny pył. Łowca z każdym krokiem czuł, nasilające się podmuchy, utrudniające wędrówkę prosto. Musiał zmienić trasę, zmieniając trasę. Po pewnym czasie dostrzegł zarysy budynków, wyglądających na wioskowe chaty, mimo że jeszcze nie dawno były środkiem miasta. Chciał zbliżyć się do zabudowań, pogarszające się jednak warunki zmusiły go do powrotu.  

Idąc w zamieci, dostrzegł na swej drodze niepasujący do otoczenia kształt. Podszedł do znaleziska i ruchem wyciągniętej spod peleryny ręki odsłonił, co skrywała cienka warstwa śniegu. Było to ciało w pozie walki o życie. Szybkie oględziny ukazały, co się wydarzyło. Martwy podróżnik nadepnął na cieńszą warstwę lodu, który pod jego ciężarem zapadł się, tworząc śmiertelną pułapkę i a warunki po czasie zmieniły człowieka w zamrożoną figurę. Od zdarzenia nie minęło dwa dni. Łowca ruszył dalej, nic nie mógł z tym zrobić.  

Gdy dotarł do domu, wspiął się z powrotem po linie. Zamknął okno. Przebrany siadł przy świeżo rozpalonym kominku, a po jego głowie chodziły myśli, kiedy pogoda znów się uspokoi.  


C.D.N. 


10 mar 2023

Od Regisa "Nowy nabytek" cz. 3

 Zima 1457 

Od końca poprzedniego dnia śnieg już nie padał. Mimo grubej jego warstwy na podłożu poruszanie odbywało się znacznie sprawniej. Było przed południem, gdy łowca był już w drodze na miejsce polowania. Powoli przemierzał kolący od blasku odbitych promieni słonecznych, rozciągający się biały krajobraz. W końcu dotarł do celu podróży. Teren leżał kawałek od miasta, mimo to bez problemu można było dojrzeć ludzkie zabudowania. Miejsce wstępnie przygotowane pod wycinkę. Niewielka, niedawno postawiona chatka na narzędzia, gdzie zmęczeni robotnicy mogliby, chociaż na chwilę odpocząć, stanowisk do gotowania i rozładunku też nie zabrakło. Wśród tych wszystkich rzeczy dostrzec można było jednak wilcze ślady. Zwierzętom nie podobało się, że ktoś narusza ich rewir, były niebezpiecznym utrapieniem. Dzięki wczesnej porze Regis miał czas na rozejrzenie się po okolicy, nie musiał jednak poświęcać na tę czynność dużo czasu. Po krótkiej chwili znalazł liczne tropy wokoło obozowiska. Cała wataha kręciła się po okolicy. Ślady w dużej mierze prowadziły w głąb lasu. Podążanie za pomniejszymi śladami nie miało większego sensu. Łowca dalej przeczesywał teren. Znalazł kilka wydeptanych przez zwierzęta szlaków. Idąc jednym z nich, który ze względu na rozmiary i widoczne ślady częstego użytkowania wydał się najbardziej obiecujący, znalazł coś na wzór legowiska. Mocno ugnieciony śnieg pośród niewielkich brzózek. Widocznie główne miejsce przebywania, pomyślał łowca. Po przeczesaniu okolicy wilki będą chciały tu wrócić, by odpocząć. Zwierzyny w okolicy jest bardzo dużo, więc nie mają powodu, by zanadto się oddalać. Pilnują również miejsca pojawienia się intruzów chcących ograniczyć ich ingerencje. Ludzka ekspansja niesie za sobą wiele konfliktów, które trzeba potem rozwiązywać różnymi środkami, w tym tymi mało przyjemnymi. Tropiciel uznał, że tu zaplanuje pojedynek. Pod dużym świerkiem położył swój bagaż. Plecak, w którym znajdowało się stosunkowo niewiele rzeczy jak na standardy łowcy. Prosta robota nie potrzebowała dużej ilości przedmiotów na możliwe komplikacje. Wyciągnął tylko to, co było mu potrzebne, po czym schował pakunek pod jedną z nisko położonych gałęzi, przykrywając go uprzednio zdjętą pelerynom. Rękojeść miecza wystawała znad prawego barku, a wypolerowana głowica odbijała pojedyncze strugi światła padające na jej kanciaste boki. Regis przyczepił uważnie bełty kuszy do boku paska, a ją samą zawiesił na specjalnym dla niej przygotowanym miejscu na plecach, gdzie nawet w trakcie walki szybko i pewnie mógł ją odstawić, nie martwiąc się o ewentualne jej wypadnięcie. Upewnił się, czy jego niezastąpiony nóż pewnie spoczywa w pochwie pod lewą piersią w przedniej części zbroi, po czym poprawiając futro na kołnierzu, stwierdził, że jest w pełni gotów na spotkanie z oponentami.  

Nastało popołudnie. Słońce znajdowało się już nisko nad horyzontem. Po kilku godzinach cierpliwego wyczekiwania usłyszał wycie. Przygotował nową broń i przyszykował się do konfrontacji. Nie musiał długo czekać, by wilki mu się pokazały. Pierwszy wyłonił się zza drzew i biegł prosto w jego stronę. Ten wycelował i oddał strzał. Cięciwa zabrzmiała. Bełt trafił w cel. Grot wbił się w oko, wchodząc w głąb czaszki, przebijając ją na wylot. Stwór legł martwy, a biały puch przy jego głowie zaczął nabierać karminowego odcienia od wylewającej się krwi. Pozostałe osobniki powoli zaczęły się zbliżać. Walka rozpoczęła się na dobre. 

*** 

Biegł. Chciał uciec. Reszta jego watahy leżała już martwa. Resztki nadziei na wyjście cało z opresji nie trwały jednak długo. Pocisk z trafił w tył czaszki, przebijając ją i wychodząc podniebieniem wraz ze strugą krwi, zostawiając na śniegu mocny czerwony ślad. Walka skończona. Regis schował broń. Kusza spisała się zgodnie z oczekiwaniami. Wziął miecz i podszedł do leżącego nieopodal ciała. Szrama ukazująca rozpłatane wnętrzności przebiegała na boku stwora, głowa była jednak nietknięta, a na tym zależało łowcy. Łapiąc jedną z rąk za pysk, uniósł lekko łeb, a mieczem oddzielił go od tułowia. Przetarł klingę z resztek krwi. Chwilę spoglądał na stal, po czym schował ostrze na pochwy. Zabrał ekwipunek spod drzewa, schował trofeum do worka, który przyczepił do pasa. Tobołek ze specjalnego materiału nie przeciekał krwią, nie musiał martwić się więc o niepotrzebny bałagan.  

– Dobry zakup – powiedział do siebie, wspominając moment dyskusji ze znajomym sprzedawcą o cenę, która zgodnie z ustaleniami miała być znacznie niższa a niżeli ta, którą Zimo końcowo sobie zażyczył. 

Narzucił pelerynę i ruszył w kierunku domu. Było już ciemno. Krótkie zimne dni nie dawały zapomnieć o panującej aktualnie porze roku. Wielki jasny księżyc jaśniał na niemalże pozbawionym chmur niebie, ukazując usłaną bielą drogę. Po dotarciu do celu zawiązał sznur na pysku i zawiesił łeb, by krew mogła spokojnie spłynąć. Zdjął z siebie ubranie i przyszykował się na noc. Po wszystkim udał się do łóżka. Następnego dnia planował iść po zapłatę za wykonane zlecenie, wolał więc wypocząć. 


<C.D.N.> 

Od Gabrieli "Wspaniale sobie radzisz" cz. 3 (cd. Pil)

Zima 1457

Usiadła na drewnianym krześle z niemałą ulgą. Muskała łokciem ciało nastolatka, biorąc do ust kolejne widelce pełne kruchego mięsa i aksamitnych ziemniaków. Kiedy głód ściskał żołądek, nagle każde danie okazywało się najwyśmienitszą rzeczą, jaką w życiu było dane jej doznać. Ciepło karczmy otulało jej zmarzniętą twarz i mgliło zmęczone oczy. Sen porywał jej ciało z brzegu świadomości i delikatnie popychał swoim strumieniem naprzód. Oparła tył głowy o ścianę, leniwie biorąc kolejny kęs. Rzeczywistość ponownie wydała się mało realna.

– Czyli mówisz, że mieszkasz niedaleko.

Poczuła na sobie spojrzenie, ale nie zawracała sobie głowy odwzajemnianiem go. Obserwowała, jak młody, jasnowłosy karczmarz nachyla się do białowłosej staruszki, która wesoło gawędząc, głaskała jego ramię i wskazywała coś nieopodal lady. Opowiadała mu coś, a on z uśmiechem słuchał. Pomyślała, że może to rodzinny biznes, a młodzieniec w rzeczywistości był wnukiem kobiety. Ciekawe kim byli jego rodzice. Jak ułożyli sobie życie, czy byli szczęśliwi...

– A ty? – zagadnął chłopak. W jego głosie zabrzmiało coś tak hardego i dumnego, że wyrzuciło ją to z transu, a serce zabiło mocniej. Wyprostowała się na krześle, przytrzymując przy tym kant talerza. Zbyt podobały się jej zdobienia, oraz zawartość, by pozwoliła, by roztrzaskał się na podłodze.

– Cóż... ja... nie mam domu.

– A miałaś?

Był ciekawski. Nie powinno jej to dziwić, ale w tej chwili boleśnie uświadomiła sobie, że wciąż nie przywykła do zwykłych relacji międzyludzkich. Zapominała, że na swojej drodze życiowej napotyka się na wiele różnych ludzi oraz wiele trudnych pytań. Szczególnie tych, których nie chciało się słyszeć. Być może kiedyś nie miałaby problem z udzieleniem odpowiedzi, ale teraz...

Zmarszczyła brwi, a przed oczami zatliła się jakaś niewyraźna, choć ciepła i wielobarwna myśl. Wspomnienie dziecka biegającego po kuchni pachnącej świeżo pieczonym chlebem, dokuczania swojej matce i uciekania wprost do ogrodu, do krzewów pachnących miętą, które robiły za kryjówkę. Istny wodospad dźwięków i zapachów, które rozluźniały jej ciało oraz prowadziły do nieznanych od dawna poziomów ukojenia i spokoju. Spadały na jej ramiona, moczyły włosy, a głowa nagle ciążyła bardziej. To było jak uścisk kogoś ukochanego. Wyraźny, ostry i całkowicie pochłaniający w swojej bezmierności. Coś, czego potrzebowała już dawno.

Odwróciła głowę, by ukryć piekące oczy.

– Tak. Lata temu.

– Jak to na starego człowieka przystało – zakpił chłopak, zakładając ramiona na piersi. – Planujesz wybudować nowy?

Wybudować. To było tutaj legalne? Postawienie swojej rezydencji bez pozwolenia i podpisania niezbędnych dokumentów. Wysiliła swój umysł, ale owiał go chłód. Poczuła, jakby wkraczała w zaśnieżone i oblodzone rejony, na powierzchni których od dawna nie stanęła ludzka stopa. Miała problem z przywołaniem wspomnień. To wszystko było trudne. Zbyt trudne... To, co działo się przed Ogrodem Cieni ulegało stopniowemu zatarciu. Coś jej mówiło, że do tego wszystkiego potrzeba pozwoleń. Tylko czy na pewno...?

– Nie sądzę, abym miała do tego dość siły.

Czuła, jak chłopak mierzy ją wzrokiem. Od stóp, aż do głów. Komentarz wisiał w powietrzu, gotów wystrzelić i uderzyć boleśnie jak strzała. Wiedziała, co chce powiedzieć, więc uprzedziła go naprędce skleconymi słowami:

– Nie o tę siłę chodzi.

Nie chciała precyzować. Nie miała zamiaru się tłumaczyć. Zmarszczyła brwi, szukając w mętnym umyśle kolejnych słów, które tkwiły gdzieś na dnie jej świadomości, lub jak niektórzy to zwali, umysłu lub duszy. Sama nie wiedziała, w którą wersję wierzyć. Wiedziała jednak, że chciała wyrzucić z siebie jedną z myśli, z którą przeszła samotnie już wiele kilometrów.

– Przez pewien czas chciałabym polegać na tak zwanej Gildii Łowców, o ile naprawdę istnieje. Myślę, że pasowałabym tam. Przynajmniej na jakiś czas... aż nie zbiorę dość sił – o ile kiedykolwiek się to stanie, dopowiedziała sobie w myślach.


<Pil?>