Zima 1457
Nazwanie tego miejsca karczmą byłoby grubą przesadą. Dolne piętro, jednego z budynków mieszkalnych prowizorycznie dostosowane do obsługiwania klientów. Kilka stołów, nieduża lada, a za nią półka z wieloma różnymi trunkami. Mniejsze pokoje przybytku miały różne zastosowania, to do negocjacji, to do hazardu, ale przez większość czasu lokalne panie lekkich obyczajów przyjmowały tam swych gości. Wielu biedniejszych i szemranych mieszkańców nie było mile widzianych w innych miejskich lokalach, więc stworzyli oni swój własny przytułek do spędzania czasu. Było to też jedyny punkt dzielnicy, gdzie nie wolno było przeprowadzać burd ani rozwiązywać porachunków; stosunkowo bezpieczne miejsce.
– Opowiadaj, jak tam? – zaczęła kobieta, siadając przy jednym z bocznych stolików.
– Po staremu, lepiej ty coś opowiedz. Widzę, że śnieżyca zebrała żniwo.
– Dwa schnappsy! – powiedziała głośno do starszego barmana, który nalał do dwóch kubków przejrzystej substancji, po czym przyniósł naczynia do stolika.
– Co jakiś czas odnajdują nowe ciała – kontynuowała, biorąc w międzyczasie łyk napoju – ale raczej jest bliżej, a niżeli dalej, do końca. Może załapiesz się dzięki temu na jakąś robotę. Podobno ignisy zaczęły kręcić się na obrzeżach.
– Wyczuły zwłoki. Hmmm, może na coś się złapię. Na tragediach łatwo się dorobić – powiedział, po czym skosztował trunku – Ło, nie postarali się przy tej partii. – na twarzy wyrysował się lekki grymas – Przynajmniej procenty ma odpowiednie.
– Nie takie rozkosze są tu serwowane, z resztą, kto ma tu degustować. Większość osób nawet nie widziała lepszego jakościowo alkoholu na oczy.
Siedzieli tak jakiś czas, wymieniając zdanie po zdaniu w towarzystwie powoli zbierających się mieszkańców okolicy i powoli ubywającej zawartości dzbanków.
Gdy słońce zbliżało się do linii horyzontu, do obiektu weszło trzech chłopa. Atmosfera zgęstniała i nie trzeba było długo czekać na rozwój wydarzeń.
– A co tu robi łowca? – Pytanie padło od jednego z nich, siedzącego przy końcu blatu lady. Opierał się o ścianę, spoglądając to na Regisa, to na jego znajomą.
– Odwagę do walki z potworami ma, a kurwy do łóżka nie zaprosi. – wtrącił drugi.
– A może i pogłoski nieprzesadzone? Kto by tam wiedział, co robi w lesie z tymi bestiami. Może psojebca jaki.
– W takim razie musiałbym brać przykład z twojego ojca. – odparł myśliwy, podnosząc znów prawie pusty już kubek.
– Co żeś powiedział?!
Trzeci obrócił się, dołączając do rozmowy.
– A od kogo zna się takie słowa gówniarzu?
– Od podobnych wam warchołów.
Trójka wstała, ich intencje były raczej jasne.
– Chyba mamy z kimś do pogadania na osobności.
– Nieładnie obrażać lokalnych.
Regis obrócił głowę w ich stronę.
– Koszmary na zachodzie i południu, terrawity w całej okolicy, harpie na wschodzie, scurki w magazynach, wy myślicie, że kto się tym zajmował. Możecie mnie nie lubić, ale okazujcie trochę szacunku, a jak nie, to dla siebie go nie oczekujcie.
– Patrzcie jaki pyskaty, chyba trzeba pokazać komuś maniery.
W tym monecie Salma dołączyła do dyskusji.
– Znacie zasady, nie tutaj. – słowa padły od towarzyszki dopijającej swój trunek, uważnie obserwując jednocześnie przebieg zajścia.
– Spokojnie paniusiu, wiemy. Przed lokalem to jednak co innego.
– Jak chcecie. – Łowca wstał, zostawiając ekwipunek przy stole. – Nie ruszaj tym za bardzo, jest tam kilka rzeczy, które mogą zniszczyć ten budynek.
Na twarzy towarzyszki pojawił się wyraz niepewności.
– Trochę nie fair.
– Spokojnie, nie połamiemy go bardzo. – z lekkim uśmiechem powiedział jeden z łotrów.
– Nie o was mi chodziło. – odparła kobieta.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz