Zima 1456
– Zamorskie łakocie? Więc to nie są po prostu złapane dzikie owady? – Diego podszedł bliżej kolegi.– Handlarz zapewniał, że mają specjalną hodowlę – Ting wpakował sobie do pyska następnego owada. – Mmm, wysuszone i przyprawione.
– Mógłbyś dać mi jednego, proszę?
Drobny-dwunogi popatrzył na Diego ze zdziwieniem. Pewnie w innej sytuacji nie podzieliłby się zdobyczą, ale był w takim szoku, że wyciągnął w stronę człowieka swoją sakiewkę. Diego wydobył stamtąd jednego suszonego owada – tylko na spróbowanie. Podniósł odrobinę maskę i wziął go do ust. Przeżuł, po czym prawie wykrzyknął: – To naprawdę smaczne – Pod wpływem pozytywnego zaskoczenia aż zapomniał o zasadzie, że nie powinno się mówić z pełnymi ustami.
– Pierwszy raz spotykam kogoś z nie-mojego gatunku, kto lubi owady... – mruknął Ting, grzebiąc w sakiewce.
– Wiesz, może nie lubię wszystkich, ale te są naprawdę dobre. Dobrze przygotowane – Diego pocmokał delektując się resztkami smaku w ustach. – Jakim humanoidem był handlarz?
– Bestią. Taką dziwną z długim pyskiem i ozorem.
Diego spojrzał na trzymane przez siebie noże. Przypomniał mu się poprzedni temat ich rozmów.
– A co myślisz o mojej nowej sztuczce? – zapytał kolegę.
– Spróbuj nie trafić samego siebie, to dostaniesz kilka Ora. Taka moja opinia – Ting wzruszył ramionami.
– À propos Ora... płaciłeś nimi czy kolejnym wisiorkiem?
– Ugh, znów zadajesz dużo pytań. A jak ci się wydaje?