Zima 1456
– Brawo, brawo – Drobny-dwunogi aż wyciągnął łapy spod koca, żeby ironicznie zaklaskać. Szybko jednak zaczęło mu doskwierać zimno, więc ukrył je z powrotem.– Zdarza się – mruknął Diego. – Mogło być gorzej – Złapał rękojeść noża, żeby wyciągnąć go z desek podłogi.
– Ciekawe czy tak samo byś mówił, gdyby to faktycznie trafiło twoją nogę...
Diego szarpnął. Nóż jednak odmówił ruszenia się z miejsca. Kuglarz złapał go dwiema rękami i stanął stabilniej na nogach, by znów pociągnąć. Dopiero wtedy narzędzie ustąpiło.
Mężczyzna obejrzał swój nowy zakup w poszukiwaniu jakiś śladów tego incydentu, a potem nachylił się, żeby zbadać zniszczenia podłogi. Powstała rysa nie była zbyt szeroka; tak właściwie prawie zlewała się z teksturą drewna. Diego jednak uznał, że przydałoby się coś z tym zrobić. Może nie było tego bardzo widać, ale świadomość, że dziura tam jest, uwierała go. Wyjął znowu kartkę i zapisał sobie o wizycie u stolarza. Zapyta o jakiś sposób, który nie łączyłby się z całkowitym zdzieraniem podłogi.
– Hej, Zamaskowany. Ja też znam jedną sztuczkę.
Ting wyjął ze swojej „sakiewki” robala, podrzucił go i złapał zębami. Po tym, zaczął głośno chrupać.
– Skąd w ogóle wziąłeś owady o tej porze roku? – zapytał z ciekawości Diego.
– W zimie są na to dwa sposoby – Ting przełknął ostatni kęs. – Albo szukanie karaluchów i innych szkodników po domach, albo znalezienie jakiegoś handlarza z zamorskimi łakociami. Miałem dość szczęścia, żeby trafić na tego drugiego. Szedł tędy z miasta.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz