Jesień 1457
Avrion stale trzymał w pamięci obraz Shena upadającego twarzą w grząskie błoto. Kiedy układał go na poduszkach wyszywanych jedwabnymi nićmi, myślał o tym, że teraz już nigdy nie wypłaci się z długu wdzięczności, jaki u niego stopniowo zaciągał. Z tygodnia na tydzień był coraz większy, aż sam stracił rachubę.
Namiot, do którego weszli, również został rozstawiony głównie z jego pomocą. Od czasu, gdy był w środku ostatnio, zaczął intensywnie pachnieć herbatą oolong. Poza tym wewnątrz pojawiło się jeszcze kilka przedmiotów, których zastosowania Avrion mógł się tylko domyślać. Kulturę Wschodu znał tylko z książek i opowieści.
Wzrok dziewczyny zatrzymał się na pozłacanej, drewnianej skrzyni. Była finezyjnie zdobiona czerwoną farbą, która układała się we wzór przywodzący na myśl pawie pióra. Delikatnie dotknęła potężnego wieka i przejechała po nim opuszkami palców, jakby bojąc się, że je zniszczy.
– To jest namiot Shena, prawda?
– Tymczasowo – odpowiedział Avrion z nikłym zainteresowaniem. – Obecnie dzielimy się w grupy o różnych specjalizacjach.
– A Shen...?
Avrion sięgnął po jedną z lnianych koszul, które kilka dni temu podarował Shenowi. Leżała schludnie złożona na boku, mimo że materiał nie był najwyższej jakości. Świadomość, że białowłosy jednak dbał o otrzymane dary była nieco pocieszająca, choć na niewiele się to zdało. Avrion przycisnął materiał do zadrapania, które zauważył na jego przedramieniu, i spojrzał na kolor, jaki przybrał. Ciemny, niepokojący, niepasujący do charakteru urazu. Nie była to rana głęboka, ledwo uszkodzenie. Mimo tego, widział dookoła kilka kropel ciemnej cieczy, która zdecydowanie nie należała do niego. Przeklął cicho, nim odpowiedział na jej pytanie:
– Zarząd. Nie wiem jak się w tym będzie sprawował, ale... – przyłożył ponownie materiał, ale stale przybierał tę samą barwę. – Niewiele brakuje, a możemy go stracić. To jakieś zakażenie. Co się stało?
<Shira?>