Jesień 1457
Był w drodze kierującej go z powrotem na miejsce utraty wędki i spotkania z wodnym stworem. Miał ze sobą nieduży bagaż i materiałowy worek; nieznacznie obciążony.
Gdy przybył na miejsce, wbił kawałek od brzegu kij z przyczepionym do niego sznurkiem i wydobył z tobołka główną przynętę. Scurka uśpionego zaklęciem przywiązał i zostawił, by obudzony zwabił drapieżnika. Odszedł na pewną odległość. Skrył się w dużym pęku traw i rozpoczął oczekiwanie.
Po kilkudziesięciu minutach szczurzy stwór się obudził. Nie był zadowolony z zaistniałej sytuacji. Niemal od razu zaczął się rzucać i próbować wyrwać. Zamieszanie zwabiło potwora, nie tego jednak, na którego czekał. Terrawit przyszedł od strony bagien. Szybkim ruchem złapał gryzonia i silnymi ruchami głowy rozszarpał go. Zaczął pożywiać się, ignorując otoczenie. Był to jego błąd.
Na akwenie pojawił się nieznaczny ruch. Duże cielsko zaczęło wyłaniać się z głębi. Podłużny ciemny kształt powoli i bezszelestnie wysuwał się po brzegu. Wielka ciemnozielona głowa powoli otwierała przepastny pysk. Po chwili skoczył, łapiąc drapieżnika za tylne kończyny. Krzyk przerażenia przeszył powietrze, nie trwało to jednak długo. Tungo wycofał się z powrotem w otchłań, a z dźwięków zwierzyny pozostało kilkanaście sekund bąbli powietrza, będących pozostałością po ostatnich chwilach walki o życie. Mętną toń zakryła ślady wydarzeń.
Regis został jeszcze chwilę po zakończeniu widowiska.
– Ciekawe, czy będzie kiedyś na niego zlecenie? – Powiedział do siebie po cichu – Na razie jest jednak pożyteczny.