– Przeliczone, do rozpoczęcia jesieni, jeśli to nie jest problem – odparł cwanie nieznajomy. Diya spojrzał na niego zaskoczony - nie tego się w końcu spodziewał. Wziął mieszek z pieniędzmi, nie wiedząc czy być podejrzliwym co do sumy pieniędzy w środku, czy może wierzyć mu na słowo.
– Już idę po klucz – rzucił krótko, znikając w drzwiach do kuchni. Stara Berthina spojrzała na niego znad garów.
– Oho! Już ktoś wynajął pokój? – zapytała swoim skrzeczącym głosem.
– Tak, do początku jesieni – wyjaśnił, kładąc sakiewkę w miejscu do tego przeznaczonym.
– Czyżby to nie był młody, ciemnowłosy chłopak? – zapytała, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny sposób.
Na tym etapie Diya nie był już zdziwiony. Znał już Berthinę i jej pamięć, która była wręcz przerażająca.
– Tak.
– Czyli Dante znowu do nas wraca – uśmiechnęła się, wracając do garów. – Daj mu klucz do piątki.
Skinął głową, biorąc wskazany przez staruszkę klucz.
Wrócił do głównej sali karczmy. Wspomniany przez staruszkę Dante czekał przy ladzie, rozglądając się uważnie po otoczeniu. Był ciekawy, ile miał lat.
– Proszę – podał mu kluczyk.
– Wow, szybka obsługa, i to właśnie kocham w tej karczmie... - mówiąc to, chłoapk spojrzał na kluczyk – Oj, zdaje mi się, że nie wiem który to pokój.. Mógłby mnie pan zaprowadzić tam, o ile nie sprawiłbym kłopotu? – poprosił, patrząc na niego błagalnie.
– Oczywiście, tylko zawołam koleżankę by popilnowała baru – odpowiedział, już kierując się w stronę kuchni. Zawołał Karnie, która obecnie pomagała Berthinie skrobać ziemniaki. Kozica przyszła za nim.
– A co to za pięk… – zaczęła, jednak Diya zdążył już podejść do Dante i pociągnąć go za rękaw w stronę korytarza.
– Zignoruj ją – powiedział.
Puścił go w momencie, gdy wyszli z głównej sali.
– Przepraszam że cię pociągnęłem, chciałem cię ochronić przed zostaniem jej ofiarą – wytłumaczył się, śmiejąc się krótko w nerwowy sposób.
Tylko się zaśmiał, machając na to ręką. Ruszyli w stronę pokoju o numerze pięć.
– Skoro pan daje lekcje śpiewania, pewnie mogę wnioskować że jest pan wędrownym muzykiem? – nawiązał, chcąc zagaić rozmowę.
– Nie nazwałbym siebie wędrownym muzykiem, choć nie mogę zaprzeczyć, że śpiewam całkiem przyzwoicie.
Oczka Diyi zaświeciły się dziecięcym blaskiem.
– Chciałbym usłyszeć jak śpiewasz – zaczął, a po jego głosie dokładnie można było usłyszeć ekscytacje. – Może chciałbyś, tak kiedyś, zaśpiewać coś dla mnie? - poprosił najładniej jak potrafił, choć nie był najlepszy w perswazji.
Na twarzy Dantego pojawiło się dobrze widoczne zaskoczenie.
– No nie wiem, czy chcę panu śpiewać, po takiej odmowie... – Odwrócił głowę, jakby urażony prośbą Diyi.
– Przepraszam jeśli cię zraniłem, ale naprawdę nie zamierzam się rozwijać w kierunku śpiewania. Gdyby tu była moja siostra, mógłbym jej polecić ciebie. Od zawsze kochała śpiew, nawet pomimo swojej… chłopięcej natury. Ale naprawdę, ja i śpiew to dwie różne rzeczy – zaczął się tłumaczyć, gestykulując żywo.
Dante tylko zaśmiał się krótko. Miał naprawdę ładny śmiech, pełny lekkiej szczerości. Czysty. Krystalicznie czysty, jak jeden z najprzejrzystszych kryształów. Diya zarumienił się lekko, co na szczęście zostało ukryte pod jego ptasią maską.
– Gdyby tutaj była, chętnie udzieliłbym jej paru prywatnych lekcji – powiedział z uśmiechem na twarzy.
– Naprawdę?! W takim razie może napisze do niej list, że znalazłem dla niej nauczyciela. – Zaśmiała się radośnie bestia.
Dotarli pod drzwi pokoju numer pięć.
– Jesteśmy – oznajmił, nawet nie dając czasu na odpowiedź Dantemu.
<Dante?>