Zima 1457
Dotarł do celu. Zaniedbany z zewnątrz sklep wpasowywał się w klimat dzielnicy. Przez stare, pożółkłe od kurzu okna dostrzec można było ledwie zarysy wnętrza. Poruszył drzwi i wraz z zimnym podmuchem wszedł do środka. Środek ukazywał lepszy stan, niż można było się spodziewać, a duże półki uginały się od ogromu asortymentu.
– A któż się tu zjawił?! – Zza dużego ciemnego biurka, znad starannie prowadzonego kajetu dobiegł lekko skrzeczący ochrypły głos należący do niskiego leciwego półelfa. – Pan łowca znów zawitał w moje progi. Czego ci dzisiaj potrzeba?
– Witam, panie Zimo – po tych słowach spod peleryny wyciągnął zwiniętą kartkę papieru i podał sprzedawcy. Ten powoli rozsunął zawiniątko i zaczął czytać znajdująca się tam listę przedmiotów.
– Twoje szczęście, akurat chyba wszystko będę mieć. – handlarz zeskoczył, ze zbyt wysokiego jak dla osoby jego postury krzesał i udał się pomiędzy regały, a jego wpół wyłysiała głowa tylko co jakiś czas odbijała blask lamp, dając znać, że postać jeszcze znajduje się na terenie sklepu.
Po kilku chwilach sklepikarz przyszykował wszystkie produkty. Gdy transakcja doszła do finalizacji, Jego szpiczaste uszy lekko się poruszyły, poprawiając swe grube okulary, na garbatym nosie uniósł dłoń i wystawił palec. Znów rozpłynął się wśród regałów, po chwili jednak przemówił.
– Niedawno zdobyłem coś, co mogłoby cię zainteresować.
– Konkretniej bym prosił – odparł łowca.
Zimo przyniósł podłużną dużą fiolkę zakończoną po obydwu stronach metalowymi korkami w kolorach przypominających ciemne złoto, bądź brąz, lecz na pierwszy rzut oka myśliwy nie był pewny co to za metal. Wnętrze składało się z dwóch szklanych rurek, jednej dużej i grubej będącej zewnętrzną warstwą. Druga cieńsza i znacznie mniejsza w centralnej części wypełniona srebrzystymi kamieniami w bezbarwnej gęstej zalewie. W warstwie między dwoma elementami znajdowała się błękitna ciecz z mieniącymi się drobinkami.
– Radze być ostrożnym – mówił właściciel przybytku – jeden zły ruch, a zamienimy się w lodowe szczątki.
– Lodowe?
– Ten przedmiot ma siłę zniszczenia małego statku, wywołując lodową eksplozję.
– Faktycznie zainteresowałeś mnie. Ile to będzie kosztować?
– Nie jest to tani interes. He he – Zimo zatarł ręce z nadzieją na dobry interes.
Łowca po krótkich negocjacjach opuścił sklep z czterema sztukami nowej broni. Wyniosło to znacznie więcej, niż zakładał dzisiaj wydać, widział jednak potencjał w nabytkach.
Kierował się ku opuszczeniu dzielnicy i powrotu do domu.
– Kochaniutki, nie miałbyś ochoty na małe co nieco? – Słowa te padły spod ściany jednego z budynków od mniej więcej trzydziestoletniej kobiety ubranej w suknie z dużym dekoltem i niedużą peleryną z grubego futra.
– Przykro mi, nie tym razem.
– Nie daj się prosić. – mówiła dalej, a jej głos zauważalnie zmienił ton.
– Salma i tym razem mnie nie przekonasz.
– Eh, kiedyś mi się uda.
Oboje uśmiechnęli się do siebie.
– Co tam u ciebie? – zaczął łowca.
Kobieta zakryła się szczelniej narzutą.
– Po co mamy rozmawiać na takim mrozie, chodź do środka.
Oboje skierowali się do lokalu, będącego lokalną pijalnią.
C.D.N.