Jesień 1457
Powiedzieć, że wstała w złym humorze to nic nie powiedzieć. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio aż tak źle spała, ale faktem było, że dzisiaj łóżko gniotło ją niemiłosiernie. Dodatkowo fakt, że wczoraj wydała wszystkie do tej pory oszczędzone pieniądze na jedwabny szlafrok, który nie wiadomo skąd pojawił się w rękach sprzedawczyni na targu dodatkowo ją drażnił. Oznaczało to, że musi kolejny raz znaleźć klientów na swoje mieszanki, albo podjąć się jakiegoś zlecenia w gildii. Westchnęła ciężko i ze złością odrzuciła z siebie kołdrę. Im dłużej mieszkała bez pałacowych wygód, tym bardziej była pewna, że zaczyna tracić zmysły. Dzisiaj nie miała nawet ciepłej wody, bo wczoraj sama jej nie nagrzała, a w części karczmy w której dostała pokój za tą usługę trzeba było dodatkowo zapłacić. Podejrzewała, że Berthina specjalnie dała jej najgorszy pokój jaki można było tutaj znaleźć, bo żaden inny mieszkaniec nie wydawał się narzekać tak jak ona. Ale cóż, może po prostu ludzie, którzy nigdy nie żyli w luksusach nie wiedzieli, że można lepiej. Według standardów Shiry było to jednak nie do zaakceptowania i zdecydowanie poniżej jakichkolwiek wymogów sanitarnych. Dosłownie nawet ręczniki nie były tutaj jedwabne i zdarzyło jej się już kilka razy nimi zadrapać. W tym momencie zabiłaby nawet za zwykłą wannę z ciepłą wodą i najprostszymi olejkami. Niestety, o ile było jej wiadomo w Rivocie mało kto miał takie luksusy, o pięknej publicznej łaźni, czy już minimum gorących źródłach w ogóle nie mówiąc. Starając się nic nie zniszczyć, ogarnęła się najszybciej jak się tylko dało. Stwierdziła, że nie ma co się stroić, więc wyciągnęła jedną z podróżnych, czerwonych szat które nijak nie miały się do maskowania w lesie, ale za to przynajmniej rzadko kiedy zahaczały się o rośliny. Trzeba było wcześnie wziąć się do pracy, to może oprócz koniecznego zarobienia pieniędzy udałoby jej się wreszcie znaleźć kogokolwiek, kto oddałby jej swoją krew. Przymusowy odwyk, na którym chcąc nie chcąc się znalazła działał na nią tragicznie. Coraz ciężej było jej zachować stoicki spokój, a irytacja często brała górę nad jej odruchami. Chodziłą też bardziej spięta i nie próbowała już nawet udawać miłej. Upewniając się więc, że pokój jest zamknięty na każdy możliwy sposób zeszła na dół do głównej sali karczmy. Mimo dosyć wczesnej godziny było już tutaj sporo osób jedzących śniadanie. Shira prychnęła pod nosem z odrazą, widząc też kilka osób od rana pijących piwo. Sama usiadła przy barze i nie zaszczycając reszty sali kolejnym spojrzeniem skupiła się na właścicielce uśmiechającej się do niej zza lady.
– Jak się spało? – kobieta odstawiła kubek, który akurat wycierała pod bar i odruchowo podsunęła dziewczynie śniadaniowe menu.
– Świetnie. Czy to o co prosiłam zostało załatwione? – Hikari wbiła w nią mordercze spojrzenie, jednocześnie cały czas się uśmiechając. Jej palce zaczęły wybijać na blacie bliżej nieokreślony rytm, który zdradzał jej poirytowanie. Kobieta westchnęła.
– Skarbie, nie masz po co mnie straszyć. Przypominam, że obecnie zalegasz z czynszem prawie tydzień. Ja na twoim miejscu byłabym ciut milsza. A już na pewno nie oczekiwałabym, że ktoś jeszcze będzie mi usługiwał. Sama szukaj sobie chętnych dawców, ja zajmuje się karczmą, a nie twoimi problemami – białowłosa całą swoją siłę woli skupiła na utrzymaniu kamiennego wyrazu twarzy. Normalnie nie sprawiłoby jej to żadnego wysiłku, ale dzisiaj…
– Dobrze. Świetnie. W takim razie masz może jakiekolwiek zlecenie godne zawodowca? – wyprostowała się na krześle jak struna i skrzyżowała ręce na piersi. Właścicielka karczmy westchnęła i odwróciła się do tablicy, na której rozwieszona była masa pergaminów. Przez chwilę stała z rękami podpartymi na biodrach, ale w końcu obdarzając białowłosą kolejnym miłym uśmiechem podała jej kartkę ze szczegółami misji. Shira niewiele myśląc wzięła ją z blatu i nawet nie dziękując wyszła z karczmy. Zerknęła tylko na lokalizację i nagrodę. Ktoś zadziwiająco dużo zamierzał zapłacić jak na zlikwidowanie goblinów w okolicy jakiegoś pola. Musiały mieć w okolicy naprawdę duże leże albo być wyjątkowo agresywne. Westchnęła cicho pod nosem i schowała papier w jednej z kieszeni szaty. Przynajmniej rachunki będą jej się zgadzały.
***
Robota którą jej przydzielono w ogóle nie była godna zawodowca. Leże goblinów, którego tak bardzo obawiali się okoliczni mieszkańcy, zamiast hordy małych gnojków miało tylko kilku mieszkańców, w dodatku niezbyt nią zainteresowanych. Mogłaby powiedzieć, że wręcz nienaturalnie ospałych. Dopóki nie wyjęła wachlarzy żaden goblin nawet nie odwrócił się w jej stronę. Było to co najmniej nieuprzejme i tylko wprawiło ją w jeszcze gorszy nastrój. Powinny natychmiast zwrócić na nią uwagę i zaatakować. Cichy szelest rozkładanego wachlarza zamienił się w świst, kiedy pierwsze stworzenie straciło głowę, nawet nie do końca wiedząc jak. Shira skrzywiła się, czując okropny zapach krwi stworzenia i strzepnęła jej resztki z broni. Dobrze, że nie zakładała dzisiaj swoich najlepszych szat. W zimnej wodzie ciężko byłoby sprać ten smród. Kolejne stworzenia nie do końca chyba załapały co się stało, bo zanim rzuciły się na nią wszystkie na raz, zdążyła pozbyć się dwóch kolejnych. Bez problemu unikała ich niezgrabnych ataków, tnąc każdego kolejnego niczym wodę. Nie był to jednak w żadnym przypadku satysfakcjonujący taniec. Równie dobrze mogła po prostu kopnąć je parę razy i pewnie skończyłyby tak samo.
– Żałosne – mruknęła do siebie i mimo wszystko ukucnęła nad jednymi zwłokami. Krew może i śmierdziała okrutnie, ale po odpowiedniej destylacji była idealnym składnikiem do eliksirów. Co prawda w zapachu wyczuwała dziwnie znajomą nutkę środków uspokajających, ale stwierdziła, że może faktycznie życie tak daleko od dworu stępiło jej umiejętności rozpoznawania zapachów. Wstrzymując więc oddech napełniła kilka buteleczek, nie bardzo dbając co potem stanie się z truchłami. Jeśli zwabią wilki może to nawet i lepiej. Przynajmniej dostałaby premię za zlikwidowanie kolejnego zagrożenia. Jej spokojne uzupełnianie zapasów przerwał jednak krzyk. Odwróciła się natychmiast gotowa do ataku, ale mała dziewczynka stojąca na skraju polany nie wydawała się być żadnym zagrożeniem.
– Dlaczego je zabiłaś?! – podbiegła do pierwszego lepszego goblina i zaczęła nim potrząsać, jakby miała nadzieję, że ten magicznie ożyje. Shiranui wytarła dokładnie wachlarz chusteczką i rozglądając się dookoła przypięła go na odpowiednie miejsce na pasku.
– Takie dostałam zlecenie. Nie powinnaś się kręcić po takiej okolicy, a już na pewno przejmować takimi śmieciami – spojrzała na dziewczynkę z góry zastanawiając się, czy jeśli powie, że ta mała była zakładnikiem goblinów, to będzie ją stać na ciepłą wodę przez co najmniej tydzień.
– Jak mogłaś! To byli moi przyjaciele! – dziewczynka usiadła na środku pobojowiska i zaczęła płakać w niebogłosy. Shiranui zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Nie miała najmniejszej ochoty na użeranie się z jakimś dzieciakiem, ale odstawienie jej do domu równało się potencjalnej nagrodzie, więc mogła chociaż spróbować być miła.
– To nie byli twoi przyjaciele. Idziemy – złapała dziecko za kołnierz, ale mała wyrwała jej się i znowu usiadła na środku. – Jeśli nie pójdziesz ze mną w tej chwili, to cię tu zostawię.
– I bardzo dobrze! Sama zbudowałam im to leże, które bestialsko zniszczyłaś! Wiesz ile czasu zajęło zanim zaczęły się tutaj rozmnażać? Albo jak trudno było podać im leki żeby nie były agresywne?! – białowłosą na chwilę zamurowało.
– Co proszę? – dziecko jednak zaczęło dalej płakać, nie mówiąc już nic więcej. Rozmnażanie goblinów. Shira musiała przyznać, że był to pomysł który sama mogłaby uskuteczniać gdyby dalej mieszkała na dworze, chociażby do eksperymentowania z genami, ale czemu w takim miejscu jak Rivot dzieci też miały takie pomysły? I przede wszystkim od razu zaczęła się zastanawiać skąd takie małe dziecko mogło mieć środki uspokajające. Czyżby miała tutaj konkurencję w handlu pod stołem? Tłumaczyło to przynajmniej dziwny zapach krwi i dziewczynie mimo wszystko lekko ulżyło, że dalej może polegać na swoim węchu.
– Nie przyznawałabym się do tego na twoim miejscu. Masz szczęście, że nikt nie wiedział o twojej tajnej wylęgarni, bo podejrzewam, że wtedy to nie na gobliny zostałabym wysłana – nie zważając więcej na płacz dziecka złapała je tym razem za ramię i jeszcze raz upewniając się, że wszystkie są martwe ruszyła w drogę powrotną do wioski. – Kto ci sprzedał te środki uspokajające?
– Puść mnie! Muszę je przynajmniej godnie pochować! – dziewczynka nie przestawała się wyrywać i całkowicie zignorowała pytanie białowłosej. Shira zacisnęła jednak zęby i powtarzając sobie w kółko, że uciszanie dzieci na amen nie jest legalne w żadnym znanym jej kraju, dalej szła przed siebie. Dziewczynka też z każdym kolejnym pokonanym metrem traciła siły, zapewne zmęczona płaczem i wyrywaniem się z jej uścisku.
– Gdzie mieszkasz? – odstawienie jej prosto do rodziców było zdecydowanie lepszym wyjściem, niż ciągnięcie jej do karczmy.
– Nie powiem ci, bo mnie też zamordujesz jak moich przyjaciół – białowłosa westchnęła i zacisnęła palce na jej ręce mocniej. Nigdy nie lubiła dzieci. A już zwłaszcza tych histeryzujących.
– Czego nie rozumiesz w słowie zlecenie? Zapewniam, że zabicie cię byłoby tak samo nielegalne jak twoje tworzenie wesołej, goblinowej rodzinki. Ponawiam więc pytanie. Gdzie mieszkasz? – zrezygnowane dziecko po chwili milczenia wymruczało coś, co brzmiało jak "koniec ulicy Złotej". Na szczęście było to mniej więcej w kierunku w którym aktualnie się poruszały, więc nie musiały wracać się przez pół miasta. Sama ulica Złota była chyba jedną z bardziej zaniedbanych, jakie Shiranui do tej pory w Rivocie widziała. Kilka domów przekrzywiło się, częściowo zapadając się w podmokłym gruncie, a sama ulica przypominała jedną, wielką, wyjątkowo błotnistą kałużę. Nazwa musiała być ironiczna, inaczej dziewczyna nie miała pojęcia, jak ktoś mógłby doszukać się tutaj czegokolwiek co mogłoby kojarzyć się ze złotem. Jeszcze zanim doszły do końca ulicy, z jednego z domów wypadła wyraźnie zmartwiona kobieta i podbiegła do nich.
– Na litość boską, Miranda! Gdzieś ty się włóczyła? – natychmiast przytuliła dziewczynkę do siebie, przy okazji obrzucając Shiranui nieprzychylnym spojrzeniem.
– Znalazłam ją obok leża goblinów. Nie wiem, jak się tam znalazła, ale na przyszłość proszę bardziej pilnować swoich dzieci – Shira puściła w końcu dziewczynkę i na twarz przywołała swój najmilszy uśmiech. Jeśli się postara, może nawet nie będzie musiała sugerować, że za odprowadzenie dziecka należy jej się jakaś premia. Kobieta chyba chwilę trawiła informację, po czym nagle ją olśniło.
– No tak! To pewnie ty się zajęłaś naszym zleceniem! Ostatnio Miranda opowiadała nam o nowych goblinach obok naszego pola, poprosiliśmy więc, żeby ktoś z gildii się tym zajął. A ty, nieodpowiedzialna... Czemu się tam zapuszczałaś sama? – od razu przystąpiła do karcenia córki, jednocześnie kierując się do domu. Shira podeszła kilka kroków za nimi, skrzywiła się jednak widząc, że podwórko przed domem jest jeszcze bardziej rozmokłe niż ulica i stwierdziła, że brudzenie bardziej i tak już zabłoconej na brzegach czerwonej szaty nie jest warte pieniędzy, które może mieć rodzina żyjąca w takim domu.
– Wejdziesz na herbatę? – kobieta odwróciła się w drzwiach, patrząc w stronę białowłosej. Ta pokręciła głową, nawet nie zamierzając się kłaniać czy grzecznie odmawiać.
– I tak straciłam za dużo czasu na odprowadzanie jej tutaj. Mam jeszcze masę rzeczy do załatwienia – odwróciła się i zdążyła odejść kilka ostrożnych kroków, kiedy matka dziewczynki znowu z prędkością światła pojawiła się na ulicy.
– To za dodatkową fatygę. Przepraszamy za problem – wcisnęła jej w ręce sakiewkę i ukłoniła się. Shira nic nie mówiąc wzięła od niej pieniądze i jak najszybciej wyszła na główną drogę, która przynajmniej w jakiejś części nie była błotem. Kiedy tylko wyszła z zasięgu wzroku kobiety uśmiechnęła się. Należała jej się dodatkowa zapłata za ciąganie za sobą tego dzieciaka. Co prawda kobieta powinna przepraszać ją sto razy bardziej, że w ogóle rozważyła taką opcję, ale na chwilę obecną sama sakiewka musiała wystarczyć. Przynajmniej zapewni jej to ciepłą wodę na kilka dni. Droga do karczmy dłużyła się jej niemiłosiernie. Gdyby nie fakt, że konie były tak koszmarnie drogie, a ich utrzymanie kosztowało drugie tyle co samo zwierzę, już pierwszego dnia by sobie jakiegoś sprawiła. Powinna też poszukać czegoś stabilniejszego niż pokój w karczmie. Nie mogła znieść myśli, że po raz kolejny będzie musiała spać w tym okropnym łóżku, bez materaca z puchu małych jagniąt. Wzdrygając się na samą myśl otworzyła drzwi do Karczmy i tak jak rano, zupełnie ignorując całą resztę sali skierowała się prosto do lady.
– Wykonałam zadanie – jeszcze zanim stojąca po drugiej stronie kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć położyła na blacie kartkę ze zleceniem, którą dostała rano. Berthina uśmiechnęła się i wręczyła jej kolejną sakiewkę, znacznie cięższą niż ta, którą Shira wcześniej dostała od matki Mirandy.
– I jak? Było godne zawodowca? – dziewczyna prychnęła, jakby ktoś ją właśnie okropnie obraził.
– Proszę, nie żartuj sobie ze mnie. Gobliny to robota dla początkujących. Zadziwiające, ile ludzie za to zapłacili – skrzyżowała ręce na piersi, a właścicielka roześmiała się.
– Już dawno nie widziałam, żeby kogoś aż tak oderwało od rzeczywistości jak ciebie. Nie zapomnij uregulować opłat, skoro już chwilowo masz jakąkolwiek gotówkę – Shiranui uśmiechnęła się i wyjęła drugą sakiewkę, którą wcześniej dostała od na Złotej. Jak policzyła, powinno to spokojnie wystarczyć na dwa tygodnie co najmniej. Pieniądze z gildii zamierzała zakopać w kufrach na tyle głęboko, żeby w razie jakichkolwiek zachcianek nie chciało jej się ich wydobywać. Może też przy następnej wizycie w Brime udałoby jej się wysłać list do ojca z jakimś ckliwym opisem katastrofalnych warunków w jakich się znajduje. O ile nie przechwyciłaby go ta okropna elfka, to prawdopodobieństwo, że ojca ruszyłoby sumienie było całkiem spore. Na razie jednak z niechęcią wspinała się po schodach do swojego tymczasowego pokoju. Jeszcze tylko kilka nocy. Kilka nocy i znajdzie coś, gdzie będzie można się wyspać jak człowiek. No i przede wszystkim będzie to miejsce, gdzie będzie można wziąć normalną kąpiel.