Informacje

01.04.2023: Nowe zadanie! Numer 15

14.03.2023: Odeszły od nas następujące postacie: Diego, Pedro, Zachary

09.03.2023: Nowa postać: Nickolai

08.03.2023: Najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet!

07.03.2023: Nowa postać: Gabriela

06.03.2023: Początek wydarzenia "śnieżyca dziesięciolecia"!

01.03.2023: Punkty za luty 2023 zostały przydzielone!

25.02.2023: Pojawiła się mapa wraz z opisem (patrz: lokalizacje).

22.02.2023: Nowa postać: Georgina

16.02.2023: Nowa postać: Silvana

12.02.2023: Nowa postać: Camille

11.02.2023: Nowa postać: Rosaline

01.02.2023: Punkty za styczeń 2023 zostały przydzielone!

16.01.2023: Nowe potwory: wyverna, żmija, tungo

14.01.2023: Nowa postać: Shiranui

10.01.2023: Nowa postać: Pil

05.01.2023: Ponowne uruchomienie bloga! Nowa postać: Lestat de Chuvok

04.01.2023: Nowa lokalizacja: Birme oraz opis Rivotu

03.01.2023: Aktualizacja fabuły. Nowe zadanie (ostatnie): numer 14. Zmiany: Usunięto statystyki na rzecz ogólnych punktów. Stare statystyki wciąż są dostępne u administracji. Kolejne zadania pojawiać się będą tylko przy okazji wydarzeń. Nowa lokalizacja: obóz łowców.

02.01.2023: Zmiany: Całkowicie nowe funkcjonowanie grup! Zapraszamy do dopasowania swoich postaci do każdej z nich!

27.07.2022: Nowa postać: Zachary

01.07.2022: Nowa postać: Regis

26.06.2022: Nowa postać: Dante

12.04.2022: Nowa postać: Cyliad

24.03.2022: Nowa postać: Karniela

20.03.2022: Nowe zadania! Numer 10 i 11

20.03.2022: Nowa postać: Sigrid

10.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich mężczyzn!

09.03.2022: Wydłużone zaklepywanie zadań - teraz trwa 72 godziny!

08.03.2022: Najlepsze życzenia dla wszystkich dam!

07.03.2022: Nowa postać: Shen

06.03.2022: Nowa postać: Clayton

06.03.2022: Pierwsze wydarzenie pojawi się gdy na blogu będzie 10 postaci.

05.03.2022: Nowe zadania! Numer 6 i 7

04.03.2022: Nowa postać: Diego

03.03.2022: Nowe postaci: Avrion, Conna, Saadiya oraz Feri!!

03.03.2022: Otwarcie bloga!

31 sty 2023

Od Regisa "Spławik" cz. 2

 Jesień 1457

Siedział już parę godzin nad zbiornikiem. Udało mu się złowić kilka ryb, mniejszych jak i większych. Zadecydował, że następna ryba będzie jego ostatnią tego dnia, po czym ruszy w drogę powrotną.

Słońce było jeszcze wysoko na niebie, zmrok szybko jednak  nastawał o tej porze roku, a łowca nie miał zamiaru wracać ciemną nocą przez bagna i pola.

Po niedługim czasie, po podjęciu decyzji, spławik delikatnie poruszany przez fale spowodowane wiatrem, zaczął nieregularnie chować się pod wodą. Wędkarz zaciął, a ryba nabita na haczyk powoli zbliżała się do brzegu, ciągnięta przez wybierającego żyłkę łowcę. Zwierzyna była dużym osobnikiem walczącym przez chęć powrotu na wolność. Z powodu zmąconej wody jednak gatunek nie był jeszcze możliwy do określenia. Nagle czynność wciągania przerwana została jednak, przez szybkie i mocne szarpnięcie, które wyrwało wędkę z rąk Regisa. Wielki podłużny kształt o dużej głowie wyłonił się z toni wody, robiąc zamieszanie i wzburzając taflę akwenu. Bestia o ciemnym kolorze cielska wróciła w nieznane części dna mokradeł, zabierając ze sobą zdobycz i wędkę.

Myśliwy lekko zaskoczony zajściem, zebrał obozowisko i udał się w podróż powrotną, myśląc o zaistniałej sytuacji.

– Bez wątpienia Tungo. Myślałem, że już zaczęły hibernować. – mówił do siebie, decydując się wrócić niedługo na miejsce połowów, by jeszcze raz, ale tym razem dokładniej zobaczyć bestię.


C.D.N.

30 sty 2023

Od Pila "Jagody" cz. 2

Jesień 1457

 Po długim wypoczynku, Pil wreszcie się przebudził. Mimo zakwasów ciągnących się przez całe ciało, wstał z trawiastej pościeli, chwycił topór podarowany mu przez Regisa i  bez namysłu ruszył w stronę lasu, aby kontynuować ćwiartowanie powalonego pnia.

Łowca nieustannie rąbał drzewo, ale szło to zbyt mozolnie. Stwierdził, że skoro i tak pracował już solidne parę godzin, należy mu się przerwa, podczas której mógłby zastanowić się jak usprawnić robotę.

Po powrocie do obozu, Pil od razu rozpoczął przygotowywać posiłek ze złapanych wcześniej wiewiórek, rozmyślając jednocześnie nad rozwiązaniem swojego problemu. Minuty mijały, ogień się żarzył, a młodzieniec nie mógł nic wymyślić. Bez przerwy kontemplując nad opcjami rozwikłania kłopotu, nałożył danie na precyzyjnie wykonany, drobny, drewniany talerz i zaczął zajadać się ugotowanym mięsem, popijając przy tym świeżo zrobioną herbatę ze zdobytych po drodze roślin.

Gdy skończył posiłek, położył się na miękką niczym chmury trawę w celu odpoczynku. Mimo chwili przerwy i spokoju, niespodziewanie wpadł na pomysł jak osiągnąć swój cel - usprawnienie pracy. Przypomniał sobie, że w gdy nocował u Leonarda, wypchał bagaż paroma książkami, między innymi o magii. Pomyślał zatem, że może znajdzie w nich coś przydatnego. Pil niczym opętany rzucił się w stronę lazurowej torby i zaczął rozglądać się za tomami o czarach. Jego oczy wręcz zabłysnęły w chwili, gdy ujrzał tytuł wskazujący na podręcznik o czarnoksięstwie. Bezzwłocznie otworzył lekturę i zaczął szukać nagłówków, które mogły by mu pomóc.

Chwila minęła, a chłopak znalazł to czego szukał. Przeleciał rozdział szybko niczym rozpędzony dzik i pobiegł w stronę gąszczy z siekierą mocno zaciśniętą w dłoni.


<C.D.N.>

29 sty 2023

Od Regisa "Spławik" cz. 1

 Jesień 1457

Dni stawały się coraz chłodniejsze i krótsze. Zima nadchodziła wielkimi krokami, Regis był jednak na nią przygotowany. Spakował plecak, przygotowując się na kolejną wyprawę, ta różniła się jednak od innych, które miał ostatnimi czasy. Pomimo przygotowania miecza nie szedł na polowanie, nie takie jak zwykle. Od jakiegoś czasu chodziła za nim ochota na smażoną rybę. Zdecydował się więc ruszyć na ich połów. 

Kierował się na północ. Szedł ścieżkami okalającymi miasto. Poruszał się wzdłuż niedużej rzeki, zmierzając pod jej prąd. Jego celem były świszczące mokradła. Dzięki kilku zleceniom znał lokalizację większych akwenów w stosunkowo niedużej odległości, gdzie jeszcze powinny znajdować się możliwe do złowienia ryby. 

Po pewnym czasie doszedł na rozstaje dróg. Odnoga po jego lewej prowadziła do miasta, a po  prawej, trakt zaprowadziłby go po chwili do Karczmy Starej Wiedźmy. Dzisiaj jednak zdecydował się ruszyć naprzód, ku rzadko odwiedzanej ścieżce wiodącej przez mokradła. Nie różniła się zbytnio od innych, podobnych jej szlaków, przynajmniej do momentu. Gdy teren zaczął stawać się podmokły, jej szerokość zmalała, że dwa wozy nie byłyby w stanie się wyminąć. Jej krawędzie bywały strome, a w innych podtrzymywane drewnianymi belkami, by utrudnić wodzie zabierania, coraz to większej jej powierzchni. Deski i niekiedy mostki tworzyły charakterystyczny dla tego miejsca klimat. 

Gdy dotarł na odpowiadające mu miejsce, zapuścił się w głąb bagien, oddalając się od ścieżki, a po mniej niż dziesięciu minutach znalazł się nad brzegiem szerokiego, długiego bajora. Nie wydawał się głęboki, lecz dno pokryte było grubą warstwą mułu i roślinności. Wpadnięcie do niego mogło zakończyć żywot nieostrożnego śmiałka. 

Rozbił swoje małe obozowisko. Dla zanęty rozrzucił kilka garści specjalnej mieszanki, składającej się z resztek jedzenia, wnętrzności zwierząt i mieszanki ziół. Zarzucił wędki w sztukach dwóch. Jedną przy wysokiej przybrzeżnej roślinności, drugą w toń wody. Przygotował sobie zestaw przynęt, od kawałków mięsa, robaków, po kulki ciasta i kawałki roślin. Teraz pozostawało czekać i obserwować jaskrawo pomalowane kawałki drewna, lekko kołysane wiatrem na zielonkawo-brunatnej toni wody.


C.D.N.

28 sty 2023

Od Pila "Jagody" cz. 1

Jesień 1457

 Przechodząc się leśnym, pokrytym liśćmi szlakiem, Pil rozmyślał nad budową stałego miejsca pobytu. Zawsze gawędził z bratem o tym, że kiedyś będą żyć w skromnej, własnoręcznie zbudowanej chatce, otoczonej zadbanymi krzewami jagód. Ich dom miał znajdować się nad pięknym, rozległym jeziorem tak przejrzystym, jak polerowane szkło.

Po dłuższej chwili namysłu i wspominek podjął decyzję, aby pokierować się zarówno swoimi, jak i swojego brata, marzeniami. Zbuduje małą chałupkę przy skraju lasu i otoczy ją krzaczkami niebieskich owoców, jak tylko będzie to możliwe.

Chłopak po niekrótkim spacerze znalazł idealne miejsce na postawienie swojego przytułku. Stanął pośrodku lśniącej, jasnozielonej trawy spoglądając jednocześnie na ciągnące się po horyzont, wyboiste polany. W chwili, gdy się odwrócił ujrzał pnie tak wielkie, jak najwyższa napotkana przez niego wieża oraz krzaki, tak gęste jak najciaśniejszy las w jakim kiedykolwiek przebywał.

Na kawałku żyznej ziemi rozpoczął planować budowę swojego dziedzictwa. Wbił parę solidnych kijów w glebę oraz nakreślił przybliżone umiejscowienie ścian. Następnie usiadł i zaczął sporządzać listę materiałów w swojej głowie. Gdy wszystko było gotowe wyruszył zbierać surowce.

Wybierając się do lasu, uzbierał po drodze parę średniej wielkości kamieni i drobnych patyków. Wrzucił część z nich do skromnego, skórzanego worka, a resztę chwycił w dłonie i przeniósł na plan budowy. Powtórzył tę czynność kilkakrotnie, aż do momentu, gdy uzbierał porządną stertę głazów.

Po odłożeniu skałek, złapał siekierę i wyruszył ściąć parę drzew. Podszedł do największego i najsolidniejszego drzewa jakie tylko mógł znaleźć i zaczął je rąbać, aż do utraty tchu. Godziny mijały, a Pil bez przerwy machał toporem, zbliżając się powoli do powalenia pnia. Pod wieczór, gdy jego cel został już osiągnięty, odseparował pierwszą kłodę od reszty trzonu i od razu zabrał się za transport.

Jak tylko doniósł załadunek, upadł na glebę i zasnął, jak gdyby stracił przytomność. Tej nocy chłopak śnił jedynie o tym, jak będzie wyglądać jego dom, w którym być może kiedyś zamieszka również jego brat. 


<C.D.N.>

27 sty 2023

Od Shena "Srebrne pazury" cz. 12

Jesień 1456

 A jednak, pomyślał białowłosy. Podali sobie ręce. Shen wiedział, że był to tutejszy zwyczaj i co on oznaczał. Długowłosy mężczyzna zwany Avrionem znowu zasiadł w siodle swojego karego rumaka i zawrócił. Nie jechał szybko. Shen dumnie dotrzymywał im kroku. Zgodzili się na układ, aby to on prowadził lejce konia, by uniknąć ewentualnego oszustwa ze strony kupca. Avrion trzymał się grzywy swojego konia i bacznie obserwował białowłosego. Nie odzywali się do siebie przez całą drogę, trwając w gotowości do zareagowania na nagłe złamanie zawartej umowy.

Dopiero, kiedy ze szczytu góry mogli zobaczyć powoli rozwiewającą się mgłę nad Świszczącymi Równinami, Shen upewnił się w myśli, że Avrion go nie oszukał. Naprawdę postanowił go zaprowadzić tam, gdzie spodziewał się przybyć.

– I jak? Tak sobie to wyobrażałeś? – zapytał Avrion, zauważając błysk w oku przybysza ze Wschodu. Iskierka natychmiast zniknęła, zastąpiona typową dla Shena powagą, stojącą na granicy z permanentną irytacją i zdegustowaniem.

– Prowadź dalej. Nie zapominaj, że to ty tutaj jesteś zakładnikiem.

– Racja – odpowiedział nieco ironicznie, ale Shen puścił to mimo uszu.

Kiedy zapuścili się znowu w objęcia puszczy, mgła natychmiast otuliła ich na nowo miękkim kożuchem. Oboje intuicyjnie zwiększyli czujność, a wzrok chodził od krzaka, do krzaka. To również nie umknęło uwadze Shena. Avrion nie mógł być zwykłym kupcem, a już na pewno nie z Birme. Był doświadczony na szlaku i nie pisnął ani słowa wyrażającego obawę przed wchodzeniem do niebezpiecznego w takich warunkach lasu.


<C.D.N.>

Od Regisa "Szwy" cz. 1 (cd. Dante)

 Jesień 1457

Szedł przez las, nie śpieszył się. Stawiał kroki powoli bacznie obserwując podłoże, by nie przegapić celu. W końcu znalazł czego szukał.

– Będzie na zupę – po tych słowach zerwał grzyba, po czym wsadził go do torby z wieloma jemu podobnymi. Nie sądził, że po ostatnich mrozach okraszonych opadami śniegu coś z darów lasu jeszcze zostanie, wystarczyło jednak kilka dni, by móc znów ruszyć na owocne poszukiwania. Po dość niedługim czasie miał już masę grzybów, z którymi nie do końca jeszcze wiedział co zrobić. Kręcił się wśród drzew zbierając dodatkowo co mógł. 

Schylając się po kolejnego owocnika, poczuł przeszywający ból w boku. Rany po ostatniej walce dalej dają się we znaki. Harpie doprowadziły do poważniejszych uszkodzeń, niż początkowo zakładał. Z powodu ich specyfiki, nie dał rady w pełni się nimi zająć, przez co ich gojenie nie przebiegało pomyślnie. Szwy które założył nie obejmowały całej ich długości. Zwłaszcza fragmenty na plecach nie zostały odpowiednio zabezpieczone. W wypadkach takich jak ten udawał się zazwyczaj do akurat najbliższego medyka. Znał zaklęcia na powierzchowne rany, te które posiadał jednak wymagały poważniejszych środków. Wracając do domu czuł, że krew znów zaczęła wypływać. Bandaż założony pod ubraniami przesiąkał powoli. 

Łowca był zły na siebie. Oddalił się od domu spory kawałek na wschód, nie była to dogodna sytuacja. Szedł przez las, a na ubraniu do peleryną zaczęła pojawiać się bordowa plama. Idąc tak usłyszał szelest. 

– Jeszcze tego brakowało – powiedział cicho chowając się za najbliższe drzewo. 

Wyciągnął miecz. Nie chciał potyczki, musiał być jednak na nią gotowy. Wychylając się zza pnia dostrzegł po chwili sprawcę zamieszania. 

Młody chłopak ubrany w ciepłe, wyblakło czerwone szaty. Na jego twarzy spoczywała przepaska zasłaniająca prawe oko. Rozglądał się po lesie. Nie wyglądało to jednak na szukanie grzybów czy jagód. Patrzył za czymś konkretnym. W końcu postać ruszyła, obrała kurs wprost na obserwatora. Regis zdecydował się nie ukrywać dalej. Wyłonił swą ciemną sylwetkę na otwarte tło lasu a miecz schował pod peleryną.

Postać od razu go dostrzegła.

– Tak, to od ciebie – powiedział mierząc go wzrokiem.


C.D. Dante


26 sty 2023

Od Shena "Srebrne pazury" cz. 11

Jesień 1456

 Shen zatrzymał spojrzenie na twarzy długowłosego mężczyzny. Uśmiechał się do niego triumfalnie, a z jego wargi wypłynęła cienka stróżka krwi. Wzbudziło to w nim nowe pokłady wstrętu. Najchętniej by go kopnął i patrzył, jak spada z urwiska i ginie w gęstej mgle. Nie mógł jednak tak postąpić. W ten sposób zniweczyłby swoją jedyną szansę dotarcia do upragnionego celu.

Parsknął zamiast tego i postąpił kilka kroków, chcąc uspokoić zszargane nerwy.

– Mam do tego jak najświętsze prawo.

– Nie ma mowy, że cię tam zaprowadzę.

Shen zatrzymał się. Utkwił w mężczyźnie nienawistne spojrzenie. Schylił się tuż do jego czystej, posiniałej twarzy, i wysunął z rękawa dłoń zwieńczoną srebrnymi pazurami.

– Widzisz te ostrza? Znajdą się na twojej twarzy. Później zacisnę je na gardle...

– A jednak jeszcze mnie nie zabiłeś – nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej – Nie jestem głupi, wiem, że mnie uzdrowiłeś. Beze mnie nigdzie nie pójdziesz, i to ja mam prawo stawiać warunki.

Shen schował dłoń, chcąc ukryć drżenie palców. Ten przeklęty Centrowiec miał rację. Siląc się na resztki godności, Shen wstał z klęczek i zaprezentował swoją posturę w pełni okazałości.

– Jestem lord Shen i przybywam z Niaolongu. Żądam, abyś mnie zaprowadził do Gildii Łowców.

– Usunąłbym tę ostatnią część, ale niech ci będzie. Jestem ciekawy, co się stanie – powiedział mężczyzna, z trudem podnosząc się z trawy. Zachwiał się na ugiętym kolanie. Shen aż do ostatniej chwili myślał, że upadnie, ale wstał z zaskakującą gracją. Przeszła przez niego myśl, że być może wcale nie był przejezdnym kupcem, jak to początkowo zakładał. – Jestem Avrion, kupiec z Birme.


<C.D.N.>

Od Pila "Mech" cz. 5 (cd. Regis)

Jesień 1457

 Gdy dwoje łowców oczekiwało, aż jedzenie zostanie przyrządzone, młody Pil spytał nauczyciela:

– Ciekawi mnie…

– Co takiego? - dopytał Regis.

– Kiedy nauczysz mnie walczyć?

– To nie takie proste, jak ci się wydaje - odparł z powagą doświadczony brunet. - Aczkolwiek… - wstrzymał się na moment. - Myślę, że jestem w stanie nauczyć cię, jak trenować, aby uzyskać jak najlepsze wyniki.

– Ta, myślę, że to wystarczy. Co jak co umiem myśleć podczas walki, mimo całej tej presji, po prostu brakuje mi praktyki, wprawy - wyjaśnił radosny chłopak.

– W takim razie powinno pójść z górki - odpowiedział mentor Regis z lekkim uśmiechem na twarzy.

Po krótkim dialogu wygłodniali tropiciele zaczęli zajadać się pachnącym gulaszem ze świeżo poskromionego Terrawita.

– Jakim cudem dziki jaszczur może być tak dobry?! - zapytał pełen zdziwienia młodzieniec.

– Ano widzisz, rzecz leży w przygotowaniu - odparł kucharz.

– Jasne, kiedyś będę gotował równie dobrze co ty - skomentował Pil.

– Hm… Zobaczymy.

Jak tylko skończyli pyszne danie, zajęli się czyszczeniem zastawy. Listig zajął się myciem sztućców w pobliskiej, odnowionej studni, a Regis zadbał o porządek po skończonym obiedzie.

– Już! - zawołał z oddali chłopiec. - Wszystko umyte!

– Przynieś wszystko do środka! - odparł nauczyciel.

Gdy tylko uczeń wrócił do mieszkania, zapytał zaciekawiony:

– W takim razie… Jak z tym treningiem?

– Hm… Zróbmy tak, dziś nauczę cię jak używać różnych broni…

– Jeśli chodzi o łuk, jestem dobrze wprawiony! - przerwał mentorowi.

– Cieszę się - skomentował sarkastycznie. -  Po treningu wrócimy do domu i następnego dnia pokieruję cię jak udoskonalać swoje zdolności.

– Jasne. Kiedy zaczynamy? - dopytał szczęśliwy Pil.

– Teraz. - odparł Regis.


<Regis?>

25 sty 2023

Od Shiranui "Jesteś ze Wschodu?" cz. 8 (cd. Shen)

Jesień 1457

 Nie było to coś, czego się spodziewała. Nie było to też coś, w czym chciała uczestniczyć. Zaczęła w myślach przeklinać swoją ciekawość. Trzeba było wracać do karczmy i absolutnie olać jakiekolwiek znajomości. W dodatku z tym gościem było coś nie tak, ale w inny sposób, niż z Shenem. Była absolutnie pewna, że po drodze nie mijali żadnego domu. Może i nie zwracała za bardzo uwagi na otoczenie, ale nie przegapiłaby żadnego budynku w takim lesie. Dziwny osobnik oczywiście nawet nie zaproponował jej swojej parasolki, ba, nawet się nie przedstawił ani nie okazał minimalnego szacunku poprzez ukłon. Było to coś, co tylko dokładało kolejną cegiełkę do i tak chwiejącej się już w każdą możliwą stronę fasady spokoju. Fakt, że Shen też traktował ją jakby się do niego przyczepiła absolutnie jej nie pomagał. Z tym postanowiła rozliczyć się jednak później, bo zmarszczone brwi mężczyzny chwilowo przekonywały ją, że faktycznie nie wszystko jest w porządku. Wydawał się znać tego dziwnego człowieka, ale coś jej tutaj nie pasowało. Zauważyła też, że idą praktycznie tą samą drogą którą przyszli wcześniej.

– Mów co chcesz, tam nie było żadnego domu. Coś tu śmierdzi i to nawet nie jest twoje futro – mężczyzna znowu ją zignorował, jedynie bardziej spinając twarz, więc założyła ręce na piersi i zwolniła lekko kroku. Jeśli okaże się, że faktycznie przeoczyli gdzieś jakiś dom to przeczeka burzę i zwinie się jak najszybciej. – Swoją drogą, skoro już szedłeś na randkę to po co wciskałeś mi kit z tą bronią? Oboje mielibyśmy teraz względny spokój…

– Nie będę się z niczego tłumaczył – idący przed nimi mężczyzna zaśmiał się, jakby mimo szeptu którym się posługiwali, w dodatku w języku Shena, doskonale słyszał i rozumiał całą rozmowę.

– Nie martwcie się. Już niedaleko – zamiast poprowadzić ich jeszcze dalej zatrzymał się przy źródle, przy którym dalej leżało porzucone przez nich wcześniej truchło wilka. Z nabożną czcią usiadł na brzegu i w ogóle nie przejmując się, że większość kamieni jest cała w krwi zwierzęcia zaczął poprawiać rośliny, żeby stały pod idealnym kątem. Shira jednoznacznie stwierdziła, że nawet jeśli sam Shen był dziwny, to jego znajomi byli jeszcze gorsi. Obaj stojący przed nią ludzie nijak nadawali się do opisania w liście, w którym miała zachwalać jak dobrze sobie radzi w społeczeństwie. Ojciec pewnie wysłałby ją w jeszcze gorsze miejsce, gdyby opisała mu obrazek, który miała teraz przed oczami.

Coś jednak dalej się nie zgadzało. Kątem oka zauważyła, że białowłosy nieznacznie przesuwa dłoń w kierunku sztyletów, których wcześniej nie zauważyła. Raczej nie robiłby tego, gdyby to faktycznie był ktoś kogo znał. Zamknęła na chwilę oczy i skupiła się. Deszcz w ogóle nie ułatwiał jej zadania. Padając coraz mocniej i mocniej sprawiał, że materiał szaty zaczynał jej ciążyć. Zużywając resztki silnej woli zignorowała to i maksymalnie wysiliła słuch, próbując na odległość sprawdzić tętno obu białowłosych. W taką pogodę nie miało to jednak najmniejszego sensu. Westchnęła i podeszła bliżej do Shena. Krew nigdy nie kłamie. Nie pytając o pozwolenie złapała go za nadgarstek, gdzie puls był dobrze wyczuwalny. Oczywiście, że natychmiast wyrwał rękę i odsunął się od niej gwałtownie, ale swoje już wiedziała. Mógł całą drogę zachowywać spokój i wyglądać na pewnego siebie, ale fizjologia mówiła wszystko. Dziwny mężczyzna dalej kucał odwrócony do nich plecami, co więcej zaczął podśpiewywać coś pod nosem.

– Jak w ogóle śmiesz mnie dotykać? – chyba wyprowadziła Shena z równowagi, bo ewidentnie fasada opadła, a w jego oczach zabłysły iskierki złości. Nie zamierzała mu jednak w niczym ustępować.

– Może i nie wyglądam, ale nie jestem głupia. Trzeba było mi powiedzieć, że to pułapka – wyjęła z rękawa kolejny wachlarz i oba rozłożyła w pogotowiu.

– Jaka znowu pułapka? Zwykłe zaproszenie – żadne z nich nie usłyszało, kiedy nucenie ustało, a mężczyzna znalazł się tak blisko nich. Musiał być szybki, bo ich wymiana zdań nie trwała dłużej niż kilka sekund, a już zdążył się tu pojawić. Jakimś cudem rozumiał też obcy język, którym z jakiegoś powodu w jego obecności Shira wolała się posługiwać. Wyjścia były więc dwa. Albo to faktycznie był znajomy Shena, z którym ten nie był w najlepszych stosunkach, albo stali właśnie naprzeciwko czegoś, co nawet białowłosemu podnosiło ciśnienie, i to bynajmniej nie ze złości. Shira zrobiła krok w tył i nieznacznie ugięła kolana, idealnie maskując to szatami. Coraz bardziej poszerzający się uśmiech nieznajomego mówił jej, że raczej jest to ta druga opcja.

– Ja w takim razie chyba podziękuję – w tym momencie dziękowała sobie, że oprócz swojej zwykłej broni zabrała też kilka mniejszych noży, z którymi w razie potrzeby mogła walczyć na dystans. Mężczyzna sprawiał, że miała gęsią skórkę na całym ciele, a w dodatku kiedy podszedł tak blisko czuć było od niego nienaturalną zgnilizną. Shen stał jednak dalej niewzruszony, patrząc na nich oboje z góry.

– Twoja strata. Moja żadna. Wampiry i tak są absolutnie bez smaku… – Shiranui zamurowało, a Shen słysząc te słowa drgnął i jego twarz rozluźniła się, jakby nagle sobie coś przypomniał.

– Przepraszam bardzo, co powiedziałeś? – dla dziewczyny to był niestety koniec. Wszelka silna wola zniknęła, a na twarzy na stałe rozgościła się wściekłość. Nie miała zielonego pojęcia w jakim kontekście mężczyzna to powiedział, ale szła o zakład, że w każdym możliwym była to obelga. Blada postać uśmiechała się już tak szeroko, że nie było opcji, żeby nazwać to naturalnym uśmiechem. Białych zębów również nie można jej było pogratulować. Shiranui przestały obchodzić mokre szaty czy fakt, że to może być znajomy Lorda w futrze. Zapłaci za obrażanie jej. I to bynajmniej nie w złocie.


<Shen?>

Od Shena "Jesteś ze Wschodu?" cz. 7 (cd. Shiranui)

 Jesień 1457

Shen zbył jej pytanie. Czuł wyraźnie czyjąś obecność. Spojrzenie łaskotało go po plecach, wpajało się w skórę jak cienkie igiełki. Był nieopodal. Miał za mało czuły węch, aby móc oszacować kierunek i odległość, podobnie jak robiły to bestie. Szczycił się jednak wrażliwym słuchem. Szelest. Szum drzew. Kilka pierwszych kropel, które spadły na jego ramiona. Cisza. Niebo przeciął bijący w oczy piorun. Nadcierała burza.

Odwrócił się. Prócz niewysokiej dziewczyny, ujrzał szczupłego mężczyznę z parasolką w ręce. Miał niemal białe włosy, wchodzące w subtelny zielonkamy odcień i ciemne odzienie godne łowcy, zlewające się z barwami lasu. Uśmiechał się do nich, zachowując bezpieczny dystans kilkunastu metrów. Mimo dużej odległości, Shen widział wyraźnie, iż miał błękitne oczy i niewątpliwie mu kogoś przypominał.

– Dzień dobry. Zechcielibyście dać się zaprosić na herbatę?

Shen powoli przeniósł spojrzenie na miecz u boku mężczyzny. Nie trzymał dłoni nawet blisko rękojeści. Jego palce oraz twarz miała odcień idealnej bieli, niewiele odcinającej się kolorem od włosów. Nie wyglądał mu na człowieka, ani nawet na wampira. Cera miała zbyt niezdrowy odcień. Nawet Hikari była bardziej żywa od nieznajomego.

– I po to kazałeś mi przemakać? Aby dać się zaprosić na herbatę przez jakiegoś faceta? Mogłeś iść na randkę beze mnie...

Widział go po raz pierwszy. Być może kiedyś był atrakcyjny, ale teraz miał w sobie niewiele z pierwotnej rasy. Nie chciał dzielić się z Hikari swoimi podejrzeniami. Intrygowała go ta cała sprawa, ale jednocześnie nie miał zamiaru sam się zbliżać.

– To nie randka, tylko spotkanie towarzyskie. Ma parasol. Nie przemokniesz – powiedział chłodno, nadal uważnie obserwując przybysza.

– Czyli przyznajesz, że to twój znajomy – wyszeptała.

Nie mógł przyznać jej racji. Czuł, że to zły omen. Mogli mieć do czynienia z iluzją. Mogli... było tak wiele różnych możliwości.

– Gdzie mieszkasz? – zapytał Shen, chowając miecz do pochwy. Miał wciąż przy sobie kilka sztyletów wręczonych przez Avriona. Źle leżały mu w dłoni, ale wciąż umiałby się z nimi obejść dużo zgrabniej i szybciej, niż z mieczem. Wykonał już swoje zadanie. Nie musiał więcej władać bronią, za którą nieszczególnie przepada.

Przybysz uśmiechnął się tajemniczo.

– Zaprowadzę was. Chodźmy.

Ruszył w głąb lasu, w kierunku, z którego przybyli.

– To nie ma sensu. Nie widzieliśmy żadnego...

– Nie patrzyłaś wystarczająco uważnie – powiedział Shen i ruszył za nieznajomym. Nie mógł pozwolić, by szła jako pierwsza. Nie miał pewności, jakie miała umiejętności w walce.

Hikari natychmiast dorównała z nim kroku, zupełnie tak, jak tego oczekiwał.


<Shira?>

Od Regisa "Uderzenia młota" cz. 1

 Jesień 1457 

Przedpołudnie na rynku mijało spokojnie. Lekki deszcz opadający na podłoże skweru znikał nieodwracalnie w kałużach błota mąconych co jakiś czas przez jednego z wielu przechodni. Oprócz delikatnego świstu wiatru poruszającego się między budynkami, jedynymi dźwiękami niszczącymi zwykły miejski szum, były uderzenia młota o kowadło. Kowal jak co dzień wykonywał zamówienia kształtując rozżarzony metal we wszelakie kształty.  W trakcie jednej z takich pracy skupienie rzemieślnika zostało przerwane dźwiękiem trafienia zbyt szybko otwartych przez wiatr drzwi o stojącą koło nich półkę i znajdujące się w niej narzędzia. Kowal wraz z leżącym w ciepłym kącie wiernym psim przyjacielem zwrócili uwagę na zajście. Mocny powiew zimnego wiatru dostał się do środka obniżając nieznacznie temperaturę. W progu rozwartych już wrót stał łowca. Peleryna zakrywająca większość ciała, chroniąca go przed padającym deszczem i przeszywającym wiatrem załopotała przez powstały przeciąg. Przybysz zamknął wejście i podszedł do lady. Kowal znał go, nie wiedział tylko po co przybył. 

– Witaj Astramie – słowa te padły od gościa, który był w trakcie układania peleryny by ta nie przeszkadzała w ruchach rąk.

– Witam, Regisie – odparł właściciel lokalu – Co cię sprowadza? –zapytał lekko wycofanym głosem

– Jesteś bardzo dobry prawda? 

– W sensie?

– W kowalstwie. Jesteś bardzo dobry? Nie pytam jako stały klient, lecz jako ktoś, kto przychodzi z trudnym zleceniem – słowa wypowiadane przez rzeźnika brzmiały sucho. Nie było w nich miejsca na koleżeńskie ciepło czy żartobliwą nutę. Powaga sytuacji dała się we znaki rozmówcy. 

– Jeeessstem. Widziałeś mmmoje wyroby. Jeśli mogę powiedzieć, żżże, ccoś robię dobrze, To właśnie kowalstwo – odparł mocno zestresowany. Lubił łowcę, ale momenty jego powagi przeszywały go do szpiku kości.

– Dobrze więc, oto zlecenie – Odparł towarzysz lekko luźniejszym głosem wyciągając z torby zawinięte kilka kartek notatek.  

Kowal odebrał je i zaczął przeglądać. Usiadł po chwili w skupieniu i linijka po linijce, rysunek po rysunku studiował dostarczony mu projekt. Nie zwracał uwagi na bacznie przyglądającemu się mu łowcy, projekt jaki trzymał w rękach pochłonął go całkowicie. Po dłuższej chwili odezwał się. 

– To poważny projekt. Materiały, obróbka i cała reszta... To będzie trwało i potrzebne będą nakłady, nie tylko materiałów. 

– Zdaję sobie z tego sprawę. Nie mam zamiaru jednak oszczędzać na czymś takim.  

– Aaaa materiały? Te które zostały tu uwzględnione są dość rzadkie i dddrogie, trochę to zajmie zanim jjje skompletuje - wydusił z siebie przejety sytuacją

– Dostarczę je jeszcze dziś, o ile przyjmiesz zlecenie 

– Skąd? Nie dasz rady tak szyb... – nie zdążył jednak dokończyć 

– Wszystko już mam gotowe. Masz już odpowiedź na moje pytanie, czy potrzebujesz czasu do namysłu? 

Kowal siadł na krześle widocznie owładnięty myślami, po chwili jednak wrócił do rozmowy 

– Zgadzam się, jak już jednak wspominałem, trochę to zajmie - odparł nie bez wysiłku

– Do wieczora dostarczę materiały potrzebne na pierwsze kroki kreacji – po tych słowach łowca wstał, skinieniem ręki pożegnał się z rozmówcą i uważając tym razem na przeciąg otworzył grube drzwi, po czym zniknął zamykając je za sobą. 

Rzemieślnik siedział chwile wpatrując się w notatki zastanawiając się nad nowym projektem, który mógł się okazać jednym z ciekawszych jakie miał 

*** 

Było już ciemnawo. Ostatnie błyski płomiennej łuny słońca znajdującego się już poniżej linii horyzontu przygasały pozostawiając miejsce dla iskrzących się na niebie białych punkcików i wiszącej już dość wysoko srebrzystej tarczy księżyca.  

Astram jak na koniec każdego dnia sprzątał kuźnię i przygotowywał ją do następnego dnia. Zamiatał resztki popiołu, które wysypały się z lekko żarzącej się jeszcze zawartości pieca, z którego pomimo braku ognia biło przyjemne ciepło. Nastellin dalej niewzruszony ani dźwiękami kucia, ani sprzątania leżał na ciepłym legowisku czekając chwili by wraz z właścicielem udać się do jeszcze cieplejszego łóżka. Kowal właśnie kończył, gdy usłyszał pukanie do zamkniętych już drzwi głównego wejścia kuźni. Pies podniósł ospale swój łeb i z zainteresowaniem zaczął spoglądać w stronę dźwięku. Przypominając sobie słowa łowcy kowal pośpiesznie udał się by je otworzyć, a po chwili wraz z nim stał w środku pomieszczenia. 

– Masz wszystko? – zapytał kierując wzrok na obrys plecaka pod peleryną 

– To co potrzebne do wczesnych faz. Co jakiś czas będę donosił następne materiały – odparł przybysz ściągając pakunek z pleców 

Kładąc toboł na ladzie usłyszeć można było uderzenie. Ładunek nie należał do lekkich. Regis zaczął wyciągać surowce. Chwilę później wypakował wszystko co potrzeba. Na blacie dojrzeć można było sztaby różnych rodzajów metalu. Jedna duża srebrzysta o lekko nierównej teksturze z wybitym na górnej części symbolem kuźni z Gór Białych. Dwie pozostałe ciemniejsze z teksturą lekkich fal niemal idealnie gładkie w dotyku. Stały tam też trzy nieduże słoje pełne niezidentyfikowanego proszku i sakwa wypchana grudkami w kolorze grafitu. 

– Zgaduje, że wiesz co czym jest – powiedział łowca kierując wzrok na kowala, który skinieniem głowy dał do zrozumienia, że orientuje się w substancjach 

– Dobrze. Za jakiś czas wrócę sprawdzić, jak idą prace. Gdy nadejdzie czas na moment z użyciem magii, postaraj się poinformować mnie o tym trochę wcześniej. Jakbyś mógł, wszystkie odpady materiałów z obróbki odkładaj, chciałbym po wszystkim je odzyskać. Na razie to wszystko, powodzenia. – Odwrócił się pozostawiając na stole gruby mieszek 

– Część zapłaty, wraz z postępami będą wpływać następne raty – mówił kierując się do wyjścia. Po opuszczeniu przez niego lokalu właściciel zajrzał delikatnie do środka woreczka. Wypełniony był w pełni monetami. Kowal odłożył materiały, schował mieszek i udał się na spoczynek. 

Noc jak na jesienną była wyjątkowo nieprzyjemna. Zimny wiatr co jakiś czas świstał pod oknami nie dając o sobie zapomnieć. Kowal nie zwracał jednak na niego uwagi. Leżąc przy swoim wiernym psie zagłębił się w głęboki sen, który po trudach kolejnego dnia w kuźni koił jego wyczerpane ciało. 


C.D.N. 

24 sty 2023

Od Shiranui "Jesteś ze Wschodu?" cz. 6 (cd. Shen)

Jesień 1457

 – Kto chciałby mieszkać w lesie? To jeszcze gorzej niż w karczmie. Musiało ci się coś pomylić – zamierzała już wracać do swojej kolekcji butelek specjalnie przygotowanych pod wszystkie zioła, które zamierzała dzisiaj zebrać, ale sugestia mężczyzny mimo wszystko trochę ją zaciekawiła. No i jeśli faktycznie ktoś by miał tu swój dom, to teoretycznie był on o wiele bliżej niż karczma, a burza mogła zacząć się w każdej chwili.

– Ja się nie mylę – białowłosy lord opuścił dłoń, którą przed sekundą badał korę i zaczął rozglądać się za kolejnymi poszlakami. Shira westchnęła i zamieniła worek z ziołami, który do tej pory trzymała w ręce na broń. Nieważne co tu mieszkało, jeśli była to bestia podobna do wcześniejszego wilka to definitywnie wolała być przygotowana. Shen zresztą zdawał się wiedzieć co robi, bo zaraz był już przy kolejnym drzewie, tym razem szukając niżej. Zanim zdążyła się jakkolwiek ruszyć z miejsca, mężczyzna na dobre wszedł w tryb  łowcy. Przez chwilę zastanawiała się, czy cokolwiek mówić, czy po prostu wycofać się póki jeszcze była taka możliwość. Tuż nad jej głową przetoczył się grzmot, a zaraz potem przez liście przemknęło światło błyskawicy. Powietrze robiło się coraz cięższe, a białowłosy oddalał się coraz bardziej. Kolejne sekundy mijały, ale dopiero nieprzyjemne brzęczenie komara nad uchem przeciążyło szalę. Nie było możliwości, że da się pogryźć jakiemuś obrzydliwemu robakowi, nawet, jeśli wcześniej ten musiałby przebić się przez kilka warstw materiału. Robiąc więc jak najmniej hałasu jak tylko się dało, ruszyła w ślady mężczyzny. Kto wie, może ludzie lepiej przyciągają pioruny niż wampiry. W razie czego idąc za nim mogła się o tym na własnej skórze przekonać. Ewentualnie na jego, ale ten szczegół był mało istotny.

Kolejne minuty mijały, a mężczyzna zdawał się całkowicie ignorować jej obecność, tak samo jak ona robiła to wcześniej. Odpowiadało jej to, bo przynajmniej miała czas przemyśleć odpowiedzi na potencjalne pytania, albo sama kilka wymyślić. Nie miała dotąd okazji pić krwi żadnego arystokraty stojącego wyżej od niej, więc w jej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł. Oczywiście, że nie będzie łatwo go przekonać, żeby tak po prostu oddał jej trochę swojej krwi. Musiała wymyślić jakiś układ, który byłby na tyle korzystny, że mógłby się na niego zgodzić. No i najpierw musiała się upewnić, że to w ogóle jest warte jakiegokolwiek wysiłku i Lord Shen jest prawdziwym lordem, a nie po prostu dziwakiem w zachodnich ubraniach. Z tego co kojarzyła z lekcji polityki, tytuł lorda nosili tylko członkowie rodziny królewskiej albo jej honorowych odnóg. Znaczyło to, że mężczyzna mógł być dwie albo trzy rangi w hierarchii nad nią. W końcu jej przodek też kiedyś był księciem, a to, że urodziła się kilkaset pokoleń później i gdzieś po drodze ród się rozgałęził było szczegółem. Szła za nim praktycznie machinalnie, bardziej skupiając się na swoim nowym pomyśle i przekładaniu systemu z jego kraju na swój niż na otoczeniu, dlatego nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się na skraju małej polanki. Gdyby nie wyciągnięta ręka Shena, na którą chcąc nie chcąc wpadła, pewnie wyszłaby z osłony drzew bez zastanowienia. Jednocześnie też dookoła dało się słyszeć narastający szum, a zaraz potem poczuła na skórze pierwsze krople deszczu. Skrzywiła się lekko. W niczym by jej to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że miała na sobie w większości białe szaty, które dopiero co prała. Deszcz oznaczał błoto. Błoto oznaczało kolejne pranie. Pranie oznaczało robotę, której Shira w życiu nie powinna się sama podejmować. Nie ufała jednak żadnej pralni w Rivocie na tyle, żeby oddać gdziekolwiek swoje stroje. Westchnęła czując narastającą irytację i odsunęła w końcu od siebie rękę mężczyzny, której jeszcze nie opuścił, dalej skupiony na swoim śledztwie.

– Będziemy tak stać i czekać, aż przemokniemy do suchej nitki, czy już wiesz, czy to coś co tropisz zabije nas za jednym zamachem, czy zaprosi na herbatę? Jeśli nie, to radziłabym się pospieszyć. Mokre futro okropnie cuchnie, a to na twoich plecach wygląda, jakby miało do tego wyjątkowe zdolności…


<Shen?>

Od Shena "Jesteś ze Wschodu?" cz. 5 (cd. Shiranui)

Jesień 1457

 Shen wyprostował się z gracją i spojrzał Hikari prosto w oczy. Czuł, że od początku rzucała mu zniewagi i uważała jego postać za niegodną lorda. Śmiała się z niego. Zabił marnego wilka, nie udawadniając przy tym niczego. To nie był przeciwnik godny jego tytułu. Nie chciał jej niczego udowadniać, czuł się jedynie skrzywdzony wobec jego własnej dumy oraz pochodzenia. Było go stać na znacznie więcej.

– Boisz się krwi? – zapytała, kiedy cisza się przedłużała.

Przywykł do krwi, nie było mu szkoda tych ubrań. Na pole bitwy zwykle nosił tańsze ubrania i pozwalał im zostawiać plamy. Niech wszyscy widzą, czym sie trudni. Niech wiedzą, że należy się go bać.

– Nie – odpowiedział krótko. Odwrócił wzrok. Patrzył teraz na wymyślne źródełko. Porośnięte gęstymi paprociami, zupełnie niepasującymi do jesiennego krajobrazu. Do kamieni u góry przywarł intensywnie zielony mech, a znad samego źródła lekko unosiła się mgiełka. Woda musiała być ciepła. Co więcej, widział wyraźnie dno, mącone wyłącznie ruchami małych, kolorowych rybek. Ktoś musiał przed laty ułożyć kamienie dookoła, pilnując, by źródełko się nie rozlało. Były zbyt schludne, aby położył je tylko prąd wody.

– Więc weź ze sobą trofeum i wynośmy się stąd. Mam już wszystko czego potrzebowałam...

Ani jeden kamień nie był poza swoim porządkiem. Ktoś je niedawno poprawiał. Mimo upływu czasu, wciąż dbał o magiczne źródełko w środku lasu.

– Gdzie mieszkasz?

– Chcesz mnie odprowadzić? Wybacz, nie jestem zainteresowana – zakpiła.

– Odpowiedz.

– W Karczmie.

Pokiwał głową. Brzmiała szczerze, choć dalej słyszał w jej słowach ironię. Odsunął się od zwłok wilka i przesunął w głąb lasu.

– Zostawiasz mnie? W porządku. Możemy się rozejść – mówiła.

On był skupiony na rozglądaniu się wokoła i szukaniu poszlak. Nagle dostrzegł brutalnie zdartą korę z drzewa. Draźnięcie wyraźnie układało się w kształt pazurów. Przejechał po nim palcami. Znajdowało się zbyt wysoko, aby zrobiło to zwierzę.

– Ktoś tu mieszka – oznajmił wreszcie.


<Shira?>

23 sty 2023

Od Regisa "Mech" cz. 4 (cd. Pil)

Jesień 1457

Po pewnym czasie dwóch łowców dotarło do domu Regisa

– To twój dom? – Spytał Pil przystając na chwilę

– Ano – odparł właściciel, wyciągając jednocześnie klucze do przybytku

Weszli do środka, zostawiając zbędny bagaż w pomieszczeniu. Gospodarz wyjął ze skrzyni siekierę, po czym podał ją przybyszowi.

– W schowku są kawałki drewna, wiesz, co robić.

– Ale…

– Hmmm?

– Moja technika nie jest najlepsza.

–Jest aż tak źle? – zapytał wielce zaskoczony. Nie sądził, że podróżnik miałby z tym problemy.

Wyszli z powrotem poza ciepłe ściany. Zahaczając o składzik, udali się pod starą jabłoń, gdzie przygotowane było miejsce do rąbania drewna. Ustawiony został nieduży pniaczek.

– Patrz. – Bardziej doświadczony towarzysz zamachnął się, po czym uderzył ostrzem narzędzia. Kawałek rozłupał się na dwa pomniejsze. – Teraz ty –  powiedział, podając siekierę.

Pil chwycił narzędzie, po czym ułożył kolejną część przyszłego opału. Powtórzył ruch, jaki został mu pokazany, doprowadzając do podobnego efektu.

– Teraz poćwicz. Jak skończysz, przynieś efekty do domu. Ja zajmę się jedzeniem.

Po dłuższej chwili treningu chłopak zaczął znosić fragmenty, po czym dorzucił parę do kominka.

– Co robisz? – spytał,  spoglądając na stół, gdzie na przygotowanym stanowisku rozpracowywany był stwór.

– Kończę skórować Terrawita, zaraz będę go ćwiartował.

– Mogę pomóc? 

– W porządku. Podejdź, najpierw trzeba go wypatroszyć. – Po kilku zabiegach wszystkie wnętrzności zostały usunięte. – Teraz patrz uważnie. – Przejechał ostrzem przy połączeniu jednej z łap i tułowia odcinając ją – Zrób to samo z resztą, ja zajmę się trzewiami. – po tych słowach wyciągnął z jednej z szuflad kolejny ostry nóż i podał go Listigowi.

Gdy obydwoje ukończyli, przygotowane fragmenty pokroili i wrzucili do garnka, w którym planowali zrobić potrawkę. Właściciel pod czujną obserwacją przybysza doprawił wywar i dorzucił warzywa. Zasiedli do wyczyszczonej ławy, czekając na koniec gotowania.


C.D. Pil

Od Avriona "Odbudowa" cz. 5

Jesień 1457

 Avrion odprowadził go wzrokiem, nim zwrócił się do swoich współtowarzyszy.

– To kto tym razem będzie chłopcem na posyłki? Ja zwalniam się ze służby, przebyłem zbyt wiele kilometrów dla dobra Gildii w krótkim czasie...

– Nikt – odpowiedział spokojnie Lestat.

Nekromanta obrócił się na pięcie i spojrzał na starca pytająco. On jednak nawet nie nawiązywał kontaktu wzrokowego. Stale wpatrywał się w punkt, gdzie jeszcze przed chwilą stał Regis... znaczy się, "rzeźnik".

– Sam wróci, jeśli uzna to za słuszne. Zaślepia go jego własna wygoda. Bez podejmowania pewnego ryzyka nie ma szans rozwoju. Bez wyrzeczeń, bez pielęgnowania wytrzymałości.

Avrion oparł się o drewniany pal wspierający strukturę namiotu. Myślał o całej tej rozmowie, po raz kolejny i powoli, kawałek po kawałeczku. Rozmawiali o łączeniu się w grupy. Nikt nie zrzucał na niego musu mieszkania razem... Mimo tego użył tego jako argumentu i postanowił odejść. Mag zmarszczył brwi.

– Widzę, że dostrzegasz błędy logiczne tego myślenia – powiedział nagle Lestat. – To bardzo dobrze. Zobaczymy, co się stanie, kiedy nikt sam się do niego nie zwróci.

– Więc co teraz? – wtrąciła nagle Conna. Avrion niemal zapomniał o jej obecności.

– Będziemy czekać. Nikt go nie zmusi, ani nie przekona. Decyzję musi podjąć sam.

Od Regisa "Kury w opałach" cz. 8

 Jesień 1457

Gdy dotarł na obrzeża miasta słońce zmierzało już ku zachodowi. Z wielką radością wstąpił na ubitą ścieżkę i zastanawiał się jak pomimo tak wyraźnego zapachu krwi nie napotkał niczego, co chciało by z tego skorzystać. Stwierdził jednak, że nie ma się już czym martwić i ruszył w stronę miejsca zamieszkania zleceniodawcy. Gdy dotarł w pobliże celu dojrzał znanego już sobie mieszkańca zmierzającego w jego stronę

– Mości łowco i jak? I jak?–  mówił przejęty –  I jak si.. –  Nie dokończył jednak, gdy wzrok jego padł na zrzucony na ziemię łeb wielkiego ptaka, a następnie na krwawiący bok łowcy.

–  Nagrodę dajcie przed mój dom –  rzekł oschle, po czym nie zważając na nie mogącego wydusić z siebie słowa człowieka, ruszył w drogę powrotną do domu.

Dużą część wieczoru spędził zajmując się oczyszczaniem i zszywaniem ran. Nie był to jego pierwszy raz, więc był przygotowany na nieprzyjemności. Osłabiony, obolały i bardzo zmęczony zasnął niemal od razu przykrywając się ciepłym grubym kocem, zabezpieczając jednak wcześniej jego jak i łóżko od krwi wieloma szmatami. 

Następnego dnia wstał w połowie dnia, dalej nie czując się na siłach. Zszedł na dół chcąc dostarczyć organizmowi siły z jedzenia i planując zmienić bandaże zdejmując z siebie te przesiąknięte zastygłą już krwią. Strój leżał niedbale rzucony, z wielką plamą krwi na boku, oręż również czekał na oporządzenie, te rzeczy mogły jednak poczekać. Chcąc wrócił do swojego pokoju, kątem oka zauważył coś przed drzwiami. Był to pakunek zawierający złożoną pelerynę, mieszek z kilkoma monetami i torbę z jedzeniem jak i prostymi zasobami medycznymi. Na jednym z otrzymanych wypieków dostrzegł wzór uśmiechu. Domyślił się kto był jego autorem. Zabrał ten jak i parę innych w raz ze sobą i znów udał się na odpoczynek. 

22 sty 2023

Od Shiranui "Jesteś ze Wschodu?" cz. 4 (cd. Shen)

Jesień 1457

                Uniosła brwi jeszcze wyżej niż wcześniej. Musiał spędzić tutaj naprawdę dużo czasu, skoro ubierając się w jakieś dziwne futra i wysokie buty potrafił z dumą powiedzieć, że pochodzi ze wschodu. Mówił jednak bez żadnego wysiłku i wyjątkowo płynnie jak na tonalny język, którym się w tym momencie oboje posługiwali, więc nie miała podstaw, żeby mu nie wierzyć. Na razie stwierdziła, że lepiej będzie nie chwalić się swoim chwilowym zakazem powrotu do kraju. Mógł końcu być jakimś ukrytym ambasadorem czy kimś, kto mógłby na nią donieść, że dalej nie potrafi funkcjonować w społeczeństwie… Po szybkim przekalkulowaniu wszystkich za i przeciw w końcu pokręciła głową, nie do końca dowierzając w to, na co wpadła. Co prawda miała spędzić ten dzień w samotności, ale skoro już jakimś cudem spotkała tutaj kogoś ze swoich stron…

– Niech będzie. Mówisz na tyle płynnie, że jestem w stanie w to uwierzyć – opuściła w końcu wachlarz całkowicie. Skoro mogła zyskać potencjalnego sojusznika, lepiej było nie ciąć go na wejściu. – Czemu w taką pogodę włóczysz się sam po pustym polu? – gdzieś nad ich głowami przetoczył się grzmot, na tyle jeszcze jednak daleki, że na spokojnie zdążyliby wrócić do Karczmy w razie potrzeby. Mężczyzna jakby lekko zawahał się nad odpowiedzią, ale kiedy się odezwał, brzmiał już o wiele bardziej zdecydowanie i władczo niż wcześniej.

– Ćwiczę używanie nowej broni. Dostałem ją od zarządcy Gildii, więc wypadałoby się do niej przyzwyczaić – Shira teraz już w ogóle opuściła wszelką gardę.

– Całkiem zabawne. Wychodzi na to, że należymy do jednej organizacji. Z tą różnicą, że ja jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś konkretny objął dowództwo…

– Możesz się zatem czuć poinformowana. Swoją drogą mówiąc... nie przedstawiłaś się jeszcze – dziewczyna przypięła wachlarz z powrotem do paska i skłoniła głowę na powitanie. Dokładnie tak, jak uczyli ją na wszelkich lekcjach etykiety i poruszania się. Była ciekawa, czy białowłosy rozpozna po tym dokładny kraj jej pochodzenia.

– Shiranui Hikari. Jest mi całkowicie obojętne, czy będziesz używał imienia, czy nazwiska – w jej kulturze imionami zwykle posługiwało się tylko na najwyższych stopniach zażyłości, ale po tych kilku tygodniach spędzonych w Rivocie, gdzie absolutnie nikogo to nie obchodziło, było już jej w tym temacie wszystko jedno.

– Lord Shen – sposób, w jaki wymówił słowo „lord” jasno dało jej do zrozumienia, że raczej nie lubi kiedy pomija się jego tytuł. A więc lord. Zaczęła sobie pluć w brodę, że akurat kiedy miała szansę wpaść na kogoś z arystokracji ubrała się tak mało wyjściowo. Z drugiej jednak strony, mężczyzna dalej miał na sobie typowo zachodnie futro i te okropne buty. Skoro już zdecydował się na tak wysokie to mógł chociaż zadbać, żeby wyglądały elegancko. Zamierzała jednak sprawdzić, czy w takim razie faktycznie zasługuje na miano lorda.

– Skoro ćwiczysz posługiwanie się nową bronią, to może mi potowarzyszysz, lordzie? – starała się z całej siły, żeby nie zabrzmiało to kpiąco. Bezpieczniej było jeszcze poczekać ze wszelkimi uszczypliwościami, dopóki nie przekona się, że mężczyzna faktycznie miał w ręku do tej pory zupełnie inny rodzaj broni.  – W końcu nie za bardzo widzę tutaj cokolwiek co mógłbyś ciąć, a stawiam połowę swojej wypłaty, że w lesie na pewno na coś trafimy – poprawił chwyt na broni i teraz to on zmierzył ją lekceważącym spojrzeniem.

– Dlaczego z góry zakładasz, że z tobą gdziekolwiek pójdę? – zmrużyła oczy i splotła dłonie za plecami.

– Zawsze możesz dalej sam chodzić po polu, wystawiając się na widok wszystkich stworzeń z okolicy. Ja tylko składam uprzejmą propozycję. Kto wie, może nawet się przydam – uśmiechnęła się, specjalnie odsłaniając ostre zęby. Mężczyzna tym razem nawet nie drgnął, wyraźnie czując się coraz pewniej od kiedy okazało się, że Shira nie stanowi dla niego zagrożenia. Dziewczyna lekko zirytowana tą postawą odwróciła się więc i nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę drzew. Może i chodzenie po lesie przed burzą było nieodpowiedzialne, ale koniec końców nie skończyła jeszcze zbierać swoich najpotrzebniejszych ziół. Po kilku sekundach usłyszała jednak kroki mężczyzny za sobą. Uśmiechnęła się triumfalnie póki nie widział jeszcze jej twarzy i skupiła na swojej robocie, teraz jeszcze dodatkowo nasłuchując, czy w okolicy nie ma żadnych żywych stworzeń. Lord Shen nie odezwał się na razie ani słowem więcej, a ona nie zamierzała niepotrzebnie przerywać błogiej ciszy. Kątem oka jednak, co rusz kucając elegancko by zebrać kolejne rośliny, obserwowała mężczyznę. Faktycznie poruszał się z gracją, której uczono tylko i wyłącznie na wschodnich dworach. Shira też po dokładniejszym przyjrzeniu się broni musiała mu oddać, że był to dosyć toporny w porównaniu do chociażby lekkiej katany, w dodatku najbardziej zachodni jak tylko się dało miecz, jaki widziała od dawna. Musiała też przyznać, że sama pewnie też musiałaby się do niego przez jakiś czas przyzwyczajać. W dodatku mężczyzna cały czas poprawiał strój, który wyraźnie mu przeszkadzał, więc może nie przebywał w tych stronach aż tak długo? Nie chciała jednak na razie o to pytać, widząc, że tylko by go to zirytowało. A na razie lepiej było go nie irytować.

Kolejne minuty mijały im w milczeniu, dopóki nie zbliżyli się do jednego ze źródeł, które często służyło zwierzętom za wodopój. Białowłosa ponownie skupiła się na kilku roślinach rosnących tuż nad wodą, kiedy z krzaków dobiegł ich nieprzyjemny warkot. Kilka sekund później wyłonił się z nich sporych rozmiarów wilk, w wielu miejscach naznaczony bliznami. Shira uśmiechnęła się sama do siebie, ciesząc się, że wypłata z gildii w całości zostanie u niej. Shen miał swoją okazję do poćwiczenia, a ona mogła popatrzeć. Zanim też więc wilk zwrócił na nią uwagę usunęła się z linii jego ataku i przygotowała swoją broń w pogotowiu. Co prawda średnio chciało jej się bić ze zwierzęciem, ale w ostateczności mogła mu pomóc. Zresztą wilk okazał się być doświadczonym w walce przeciwnikiem, bo pierwszego ciosu białowłosego uniknął. Widać było wyraźnie, że mężczyzna przybrał postawę jak do walki kataną. Teoretycznie mogła ona tutaj zadziałać, ale wyraźnie cięższy miecz po prostu pociągnął jego dłoń za daleko, przez co mężczyzna na sekundę stracił równowagę. Wilk wykorzystał to, i teraz już biegł z powrotem w stronę Lorda Shena. Ten jednak już przyjął postawę na nowo i tym razem biorąc poprawkę na ciężar miecza złapał go oburącz i ciął z zadziwiającą siłą. Wilk wbiegł prosto na tnące ostrze, co zakończyło się dla niego niezbyt przyjemnym chrzęstem i piersią praktycznie przeciętą na pół. Nie obyło się też bez ochlapania mężczyzny krwią, co w jakiś sposób bardzo ją rozbawiło. Obrazem lorda ze wschodu, stojącego we krwi nad ogromnym wilkiem, w dodatku z typowo zachodnim orężem i ubiorem nie miał prawa nigdy powstać. A jednak, właśnie miała taką scenę przed oczami. Sama nie zamierzała się nawet zbliżać do jeszcze drgających czasami zwłok. Nie zamierzała ryzykować, że pojawi się jej ukochana alergia. Zaklaskała więc jedynie parę razy.

– Gratuluję. Może nie był idealnie czyste, ale było to cięcie godne lorda.


<Shen?> 

Od Shena "Jesteś ze Wschodu?" cz. 3 (cd. Shiranui)

Jesień 1457

Jego oczom ukazała się młoda kobieta o bardzo jasnej cerze i zdecydowanie wschodnich rysach twarzy. Miała dumne spojrzenie i wysoko uniesioną brodę. Sposób jej mówienia, buta i wyraźnie słyszalny akcent, sugerował mu, że nie tylko pochodzili z podobnych, choć nie takich samych stron, ale i również musiała stanowić część rodziny szlacheckiej. Nie rozpoznawał w niej księżniczki, a takową bez wątpienia by miał okazję spotkać. Miała na sobie za mało wykwintne ubrania, by mogła nią być. Nawet, gdyby została wygnana, zupełnie jak on. Nieznacznie opuścił miecz, choć stale pozostawał w stanie gotowości do odparcia ewentualnego ataku.

– Wychowałem się tam – powiedział nieco wymijająco. Nie chciał, by podejrzewała go o to, skąd dokładnie pochodzi. Z której rodziny, z jakiej dynastii... Może już kiedyś się widzieli na którymś z dworów. Być może zwyczajnie jej nie rozpoznawał z powodu zbyt dużej różnicy wieku. Mogła dojrzeć od tego czasu, wypięknieć... W jej oczach jednak nie było cienia rozpoznania. Postanowił to wykorzystać najdłużej, jak tylko będzie w stanie.


<Shiranui?>

21 sty 2023

Od Regisa "Odbudowa" cz. 4 (cd. Avrion)

 Jesień 1457

– Nie móc być częścią Gildii, bo woli się mieszkać we własnym domu, zamiast w lichym namiocie? Nie brzmi to rozsądnie. – Odpowiedział rozmówcą, wyczuwając jednocześnie nie do końca zrozumiałą niechęć i zaborczość.

– Tak byłoby dla wszystkich wygodniej – Stwierdził ciemnowłosy mężczyzna, który wrócił w międzyczasie do swoich zajęć, nie uczestnicząc już w rozmowie twarzą w twarz. – Oczywiście wszystkich z Gildii.

– Zakładasz, że do niej nie należę?

– Bardziej, że należeć nie będziesz.

– Avrionie, spokojnie. Nie chcemy negatywnie nastawiać potencjalnych członków, choć rzeczywiście, wolelibyśmy mieć wszystkich w jednym miejscu. – Powiedział spokojnie starzec, nie odwracając wzroku od łowcy, w porównaniu do reszty osób.

– Z jednej strony rozumiem podejście, cieszę się również z odbudowy, ale takie podejście nie będzie służyć współpracy. Jeśli będziecie zbyt uparci, wobec swoich postanowień, cóż…życzę powodzenia. – po tych słowach odsunął się od zgromadzenia – Jeśli będziecie czegoś potrzebować, mieszkam na południowy wschód od miasta. Nie powinniście mieć problemów ze znalezieniem mojego domu. Na razie was żegnam, widziałem, co chciałem. – Pożegnał się i ruszył w drogę powrotną.

Wieść o odbudowującej się gildii nastawiała go pozytywnie, nie był za to pewny czy sposoby i osoby się tym zajmujące są odpowiednie. Stary łowca sprawiał wrażenie doświadczonego, stawiającego na swoim twardą surową ręką. Od drugiego czuł, że postać przybysza nie pasowała mu. Mimo wszystko pozostało czekać na rozwój spraw.


C.D. Avrion

Od Avriona "Odbudowa" cz. 3 (cd. Regis)

 Jesień 1457

Łowca, myśliwy, rzeźnik, powtórzył w myślach Avrion. Ktoś tu musi mieć dość wybujałe ego. Kiedy zmierzył ich wzrokiem, z trudem powstrzymał drgający kącik ust. Dzieje się, to prawda. Musiałeś być jednak zbyt zajęty, by to zauważyć, dodał w myślach.

– Zostałem oficjalnie mianowany Wielkim Mistrzem Nowej Gildii Łowców. Wiele lat temu, największą skutecznością okazało się podzielenie Gildii na sekcje, które miałyby sprawować różne role. Jednoczeniu sprzyjają wzajemne kontakty, wobec czego stawiamy namioty przysługujące poszczególnym grupom. Są równe, różnią się wyłącznie kolorami. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, jak to mawiają. Jestem absolutnym zwolennikiem tego powiedzenia – tłumaczył Lestat.

Shen od czasu do czasu zerkał zza połów namiotu. Nie widział Regisa, ale za to patrzył pytająco na Avriona. Kiedy w końcu odwzajemnił spojrzenie, białowłosy odwrócił wzrok, udając całkowicie skupionego rozplątywaniem ciężkiego materiału.

– Czy jest to obowiązkowe? – zapytał "rzeźnik".

– Jeśli chcesz być częścią Gidii, to tak – wtrącił Avrion, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z Regisem. W końcu wbił ostatniego, najbardziej uporczywego, śledzia w ziemię.

– Niekoniecznie, młodzieńcze – zaczął starzec – Nikt nie jest w stanie go zmusić. Jeśli jednak nie postanowi się z nami jednoczyć, moglibyśmy poważnie rozważyć jego rolę w Gildii i zdecydować się, by nie był jej częścią.


<Regis?>

Od Regisa "Kury w opałach" cz. 7

 Jesień 1457

Znów były daleko poza jego zasięgiem. Żałował, że nie posiadał wtedy broni na taki dystans. Najlepsza była by kusza, lecz ostatnia jaką posiadał, dawno została zniszczona. 

Oczekiwał ataku, gdy stwory rozdzieliły się, chciały zaatakować z różnych stron jak wcześniej, lecz ich tym razem było mniej, a łowca nie miał już ochrony magicznej. Chciał znów użyć boli, obawiał się jednak, iż tym razem sztuczka nie zadziała i miał rację. Rzucając ją w jedną z nich, która zdecydowała się pierwsza zaatakować, chybił a Harpia bez przeszkód zmierzała wprost na niego. Zasłonił się lewą ręką, na której specjalnie wzmocniony pancerz służył jako tarcza. Wielkie szpony zacisnęły się na niej, a ciężar ptaka powalił przeciwnika i wytrącił miecz z dłoni. Głowa pokryta ciemnymi piórami, przeplatanymi co jakiś czas jaśniejszymi przebłyskami, odchyliła się prezentując okazały dziób, który z całych sił miał wbić się w ofiarę, lecz ta nie poddała się tak łatwo. Kolejny czar kinetyczny, na którego energia zbierana była od rzucenia boli uderzył w ciało potwora zrzucając je na podłoże. Ten jednak szybko z niego się podniósł i wraz z pomocą potężnych skrzydeł skoczył znów próbując wbić szpony, tym razem jednak nie one się wbiły. Nóż, który lata temu dostał za pomoc pewnemu zamożnemu handlarzowi przebił szyję rozcinając najważniejsze jej części, a kolejne pchnięcie wbitym już ostrzem niemal odcięło cały łeb. Bestia padła martwa na glebę. Łowca nie zachował jednak pełni ostrożności, podnosząc się z miejsca walki poczuł podobne uderzenie co chwilę wcześnie, tym razem wtórował temu jednak przeszywający ból idący z lewej strony talii. Ptak zaatakował, a naturalny oręż znajdujący się na jego łapach znalazł lukę w pancerzu, przebijając materiał i wbijając się w ciało. Powalony na kolana czuł, że druga łapa w każdej chwili może doprowadzić do podobnej sytuacji, a dziób szybko zakończyć jego żywot. Z całych sił obrócił się przewracając się wraz z napastnikiem, ten jednak wzbił się z powrotem w powietrze, a wyrywając szpony jeszcze bardziej powiększył powstałe rany.

Łowca krwawił, póki jednak walka trwała nie miał czasu na poprawę sytuacji, musiał to szybko zakończyć. Ptak znowu szykował się do ataku. Leciał między drzewami szykując się na spotkanie. Regis używając reszty mocy magicznej jakiej mógł użyć wyciągnął rękę ku zbliżającemu się wrogowi. Gdy ten był już blisko znów błękitna poświata zamieniła się w lodowy pocisk, który z całą siłą wbił się i rozerwał nadchodzące zagrożenie. Krwawiące resztki opadły, a chmara kropel krwi ochlapała podłoże jak i łowcę, który znów upadł na kolana z wyczerpania walką, zaklęciami jak i ranami. 

Poluzował paski stroju i podwinął go na tyle ile mógł, nie chcą go zdejmować, przez wzgląd na niesprzyjającą chłodną pogodę. Odsłoniły się przed nim szramy, z których leciała czerwona ciecz. Wyciągnął jeden z kamieni i przymocowaną do paska niedużą sztywną sakwę. Pobierając magię z zielonkawego kryształu, zatamował na jakiś czas krwawienie prostym zaklęciem, a z pojemnika wyciągnął podręczne opatrunki, które do powrotu do domu musiały mu wystarczyć.

Po skończonej czynności wstał, podniósł wytrącony oręż, a następnie złapał jedno z trucheł pozbawiając go głowy, którą przymocował do pasa.

Ruszył w drogę powrotną. Szedł powoli czując wyczerpanie. W połowie drogi przystanął nad ciekawym i niepokojącym wyjątkowo dużym, nie do końca zatartym jeszcze śladem przypominającym psi, jak i niedźwiedzi, nie to jednak okazało się w tej chwili jego głównym zmartwieniem. Rany otworzyły się.

– Kurwa –  powiedział do siebie, używając jednocześnie kolejnego kryształu.


C.D.N.

Od Pila "Kartki" cz. 7

Jesień 1457

 Gdy tylko słońce pojawiło się na horyzoncie, Pil wstał ze swojego łoża składającego się z paru książek, bagażu i sterty poszarpanych ubrań, które znalazł w torbie. Zaspany Pil wytargał się spod wielkiego płaszcza, służącemu mu jako kołdra i mocno przeciągnął się po niewygodnej nocy. Nie tracąc ani chwili więcej, ruszył po krętych schodach na piętro, aby pożegnać się z Leonardem.

– Dzień dobry, panu - powiedział z lekkim uśmieszkiem Listig.

– Witaj, chłopcze - odparł łagodnie starzec.

– A więc czas się pożegnać? - zapytał z widocznym smutkiem na twarzy.

– Na to wygląda - odparł równie zawiedziony starzec. - Ale pamiętaj, młodzieńcze, że zawsze jesteś tu mile widziany - dodał.

– Dziękuje bardzo. Gdziekolwiek mnie wiatr poniesie, obiecuję wrócić nim minie jesień.

– Rad jestem z tego faktu… A teraz ruszaj, rano znajdziesz wiele wiewiórek w pobliskim lesie.

Łowca przytaknął jedynie lekkim ruchem głowy i ruszył na parter. Jednakże, gdy tylko stanął na pierwszym stopniu, mentor wywołał jego imię:

– Pil! - wykrzyknął. - Nigdy nie miałem okazji podać Ci mojego nazwiska… Moje pełne imię brzmi Leonard “Spokojny” Olavsson. Jednakże, jesteś moim przyjacielem, proszę, abyś zwracał się do mnie po imieniu. - wyjaśnił z dumą.

– Oczywiście, pa… - przerwał chłopak. - Leonardzie!

– Haha… - zaśmiał się zadowolony siwowłosy. - A teraz ruszaj! Mają o tobie śpiewać pieśni i pisać opowiadania! Zostań największym magiem i łowcą jakiego ten świat poznał! - wykrzyczał.

Listig odpowiedział mu jedynie drobnym uśmiechem, jakby już wyobrażał sobie swoją niesamowitą podróż. Zbiegł na parter, zarzucił bagaż na plecy i otworzył skrzypiące drzwi. Pospiesznie wybiegł przepełniony determinacją w stronę lasu jako wprawiony czarodziej.

20 sty 2023

Od Shiranui "Jesteś ze Wschodu?" cz. 2 (cd. Shen)

Jesień 1457

  To miał być pierwszy spokojny dzień, bez żadnych zleceń, bez żadnych interakcji z ludźmi, nic. Chciała po prostu pozbierać sobie zioła i odpocząć od wszelkich żyjących stworzeń. Wszystko szło wręcz idealnie, dopóki nie dotarła na skraj lasu, zbierając pojedyncze kwiaty jeżówki purpurowej. Podnosząc głowę wyżej, przez coraz rzadsze drzewa widziała już doskonale rozległe pole i wyjątkowo kuszącą kępę roślin, w której z dystansu dostrzegła kilka znajomych gatunków. Nie namyślając się za dużo wyszła z cienia drzew i przemknęła przez otwartą przestrzeń najszybciej jak umiała. Wolała dzisiaj unikać wszelkich otwartych przestrzeni. Potencjalnie mogły narazić ją na konfrontację. Pech chciał, że kiedy tylko się wyprostowała, przez prześwity dostrzegła ludzką postać. Mężczyzna wcześniej musiał stać dokładnie za krzakami, skoro w ogóle go nie zauważyła. Zamarła w bezruchu, mając nadzieję, że jej nie zauważył. Było jednak zdecydowanie za późno. Już celował w jej stronę mieczem. Shira natychmiast odpaliła w głowie tryb bojowy i sięgnęła do wachlarza. Potencjalny napastnik nie mógł wiedzieć, że jest to broń, o ile odpowiednio go rozłoży. Była już prawie pewna, że to ona zaatakuje pierwsza, kiedy nieznajomy odezwał się.

– Wyjdź z ukrycia. Widzę cię – przez chwilę zastanawiała się, skąd zna ten język. Nie był to ten, którym posługiwano się tutaj na co dzień. Po chwili zastanowienia rozpoznała, że to tradycyjny język sąsiedniego królestwa, Niaolongu. Lekko zdziwiona wyszła z ukrycia, cały czas trzymając wachlarz w pogotowiu. Mężczyzna może i miał wschodnie rysy, ale jego strój absolutnie nie wskazywał, że pochodzi z tamtych stron. Unosząc lekko brwi zmierzyła go od stóp do głów spojrzeniem, dalej nie wiedząc jak do końca się zachować. Przez chwilę stali w milczeniu, dopóki nie zdecydowała się odezwać.

– Skąd znasz ten język? – ona sama nie posługiwała się nim zbyt biegle, ale lekcje na dworze obejmowały podstawy języków wszystkich sąsiednich państw. Tak długo, jak nieznajomy nie zacząłby rzucać jakimiś przesadnie skomplikowanymi zdaniami, powinna być w stanie go zrozumieć.  Była też ciekawa, czy w takim razie potrafi rozmawiać w jej ojczystym języku, co w tej dziurze, jak już zaczęła pieszczotliwie określać Rivot, byłoby całkiem miłą dla ucha odmianą. Mężczyzna za to wyraźnie drgnął, słysząc odpowiedź i jakby z ulgą lekko opuścił miecz. Dziewczyna nie zamierzała robić tego samego, cały czas niby mimochodem trzymając wachlarz w pogotowiu. Może i znał zagraniczne języki, ale osmalone buty nie przekonywały jej, że jest jakkolwiek godny opuszczenia gardy.

– Jesteś ze Wschodu? – uśmiechnęła się słysząc ton jego głosu i lekko przekrzywiła głowę.

– Ja zadałam pytanie pierwsza. Grzeczność nakazywałaby odpowiedzieć, zanim zadasz swoje – jeszcze raz uważnie mu się przyjrzała. Nie trzymał miecza jak ktoś, kto umie się nim dobrze posługiwać. Była praktycznie pewna, że mając lekcje walki kataną tylko w dzieciństwie, dalej potrafiłaby wyglądać w tą bronią na pewniejszą siebie niż on. Nie wykluczała jednak, że to tylko gra pozorów. W końcu w tych stronach większość ludzi posługiwała się właśnie tym typem broni…


<Shen?>

Od Shena "Jesteś ze Wschodu?" cz. 1 (cd. Shiranui)

 Jesień 1457

Chmurzyło się. Shen nie miał przy sobie parasolki, ani nawet potencjalnego miejsca schronienia. Szedł przez zabłocone pole, dzierżąc w ręce nieprzyjemnie ciężki miecz. Lestat pokazał mu kilka dni temu podstawy władania nim i kazał ubić losowe zwierzę z jego pomocą. Bądź potwora. Nie miał wracać, póki mu się nie powiedzie. Wystawił się więc na niebezpieczeństwo, znajdując się w najbardziej niekomfortowym kontekście, jaki mógł sobie wyobrazić.

Jego długie, białe włosy, były teraz zaplecione w warkocz i związane w kok. Z jego ramion zwisała lekka, biała lniana koszula, zaś na biodrach szorskie spodnie trzymał jedynie skórzany pasek. Miał wrażenie, że jedyną dopasowaną część jego ubioru stanowiły wysokie buty z osmalonymi kilka godzin temu cholewkami. Wszystkim tym zajmował się Avrion, od czasu do czasu rzucając mu niezbyt przychylne spojrzenia. Nie miał w sobie już nic, co mogłoby się kojarzyć ze Wschodem. Ostatnim symbolem była wsuwka we włosach oraz jego własna twarz. Czuł, jakby kogoś w ten sposób obrażał. Nienawidził tutejszej kultury.

Przełożył miecz do drugiej ręki i poprawił obsuwające się z ramienia futro. Mimo tego przemarzał. W jego normalnych ubraniach miał zasłoniętą pierś. Wiatr nie dął mu w obojczyki...

Nagle usłyszał jakiś szelest. Zwolnił kroku, a jego wzrok utwił w okolicznych krzakach. To mógł być jego wielki moment. Chwila wybawienia i powrotu do znacznie cieplejszego namiotu. Uniósł miecz, tak jak mu pokazał Lestat, i czekał. Wypatrywał celu przez dłuższy moment, aż nie rzuciła mu się w oczy jakaś sylwetka. Zmarszczył brwi. Była zdecydowanie ludzka. Jasna, spowita w ciężkich, jasnych szatach. Początkowo myślał, że miał omamy i widział samego siebie. Postać była jednak znacznie niższa i drobniejsza. Zauważył białe włosy i rękaw. Serce zabiło mu mocniej. To musiał być ktoś ze Wschodu. Pochodził z Niaolongu? Powinien uciekać? Był profesjonalistą, nie powinien się nikogo obawiać. Mimo tego, zacisnął mocniej palce na mieczu.

– Wyjdź z ukrycia. Widzę cię – powiedział w jego ojczystym języku. Nie wiedział, czy postać go zrozumie, choć miał na to głęboko skrytą nadzieję.


<Shiranui?>

Od Pila "Kartki" cz. 6

Jesień 1457

  Pil zgiął się wpół, krzycząc jednocześnie z bólu i oczekując na wyjaśnienia od starca.

– Przepraszam, ale chce mieć pewność, że sobie poradzisz. Nie jestem twoim wrogiem, chłopcze - zapewnił mentor.

– Przecież nie jestem głupi! - wykrzyknął młodzieniec. - Ale mógł mnie pan ostrzec! - dodał.

– Racja… ale wtedy nie byłoby elementu zaskoczenia. W dziczy nikt cię nie ostrzeże - wyjaśnił spokojnie starzec.

– Coś w tym jest… - odparł lekko poirytowany chłopak.

– Nie zwlekaj, Pil. Im dłużej czekasz, tym bardziej osłabiony jesteś. W jaki sposób chcesz się uzdrowić?

Po chwili namysłu, łowca zdecydował się na jedną z bardziej bolesnych, a zarazem skuteczniejszych technik.

– Użyje metody Arr - stwierdził pewnie uczeń.

– Arr? - dopytał zszokowany mag. - Wiesz jakie cierpienie temu towarzyszy?

– Jestem tego świadom - odparł. - Aczkolwiek jest to jeden z najefektywniejszych zaklęć.

– Jeśli jesteś pewien swojej decyzji, proszę bardzo, działaj.

Zraniony Pil bez dłuższego namysłu wysunął rękę przed siebie i spiął ją tak mocno jak tylko mógł. Następnie zamknął oczy i wyobraził sobie jak cząsteczki jego rozerwanej skóry i uszkodzonych naczyń krwionośnych, powracają do pierwotnego stanu. W chwili, gdy rana zaczęła się goić, młodzieniec wydał z siebie krzyk przepełniony cierpieniem. Po paru sekundach mimo zagojonego cięcia na dłoni, runął na podłogę zwijając się w bólu.

– Pil! - krzyknął przestraszony mentor. - Wszystko w porządku? - dopytał.

– Tak… - wymruczał pod nosem podopieczny. - Jednakże nie spodziewałem się, że będzie to aż tak bolesne. Mimo to, wszystkie obrażenia z ręki zniknęły, nawet te najmniejsze zadrapania.

– Dokładnie. Jesteś teraz gotowy, chłopcze - stwierdził dumny Leonard. - Jeśli mogę wiedzieć, gdzie aktualnie mieszkasz? - dopytał.

– Aktualnie? Nigdzie. Mój dom to dosłownie mój bagaż - odparł wycieńczony.

– Jeśli chcesz, możesz spać u mnie na parterze. Jesteś łowcą, niesprzyjające warunki ci raczej nie przeszkadzają, prawda? - zapytał.

– Hah… Jasne, dziękuje bardzo.


<C.D.N.>

19 sty 2023

Od Regisa "Odbudowa" cz. 2 (cd. Avrion)

 Jesień 1457

Wracał po odebraniu pieniędzy za kolejne zlecenie. Tytuł rzeźnika nie przyległ do niego bez przyczyny, zresztą jak kilka innych nadanych mu teraz, jak i w przeszłości. Szedł przez rynek z wypchanym mieszkiem w kieszeni, kierując się ku tablicy ogłoszeń. Chciał sprawdzić, czy nadarzy się kolejna okazja, na zarobienie kilku dodatkowych monet.

Nie znalazł nic, co byłoby go w stanie zainteresować, natomiast to, co usłyszał, uważał za ciekawe. Stojąc przy jednym ze straganów, jego uszu doszła rozmowa mieszczan na temat zamieszania za miastem. Ktoś podobno Rozbił tam obozowisko, w tym kilka osób powszechnie uznawanych za łowców. Szybko połączył te nowo zdobyte informacje z pogłoskami, o powrocie starego, słynnego łowcy.

– Może pora złożyć im wizytę? – powiedział do siebie po cichu, kierując się ku jednej z ulic odchodzących na południe, opuszczając jednocześnie głośne od miejskiego gwaru centrum miejscowości i kierując się ku swojej posiadłości. Pogoda jak na ostatnie dni nie była najgorsza. Bezwietrzny, mroźny dzień, żadnego deszczu czy śniegu, dzięki czemu podróż minęła szybko, bez nieprzyjemności.

Gdy dotarł do domu, usiadł przy dużej ławie kuchni i zaczął myśleć nad zaistniałą sytuacją.

– Czyżby Gildia pełnoprawnie zaczęła się odbudowywać? Kim jest nowy nadzorca? Ilu zdoła się zwerbować? – Takie, jak i podobne pytania schodziły mu po głowie. Odkąd przybył na te tereny, nie słyszałby ktoś, chciał w pełni odbudować świetność łowców. Wiedział, że kilku jest w okolicy, wszyscy trzymali się jednak na uboczu. Z niewieloma miał bezpośrednią styczność, nie wiedział czego oczekiwać.

Zdecydował się ruszyć i sprawdzić na własne oczy, czy ktoś będzie w stanie ich zjednoczyć i jak to ma niby działać. Założył pelerynę i wyszedł z domu. Zdecydował się nie brać miecza ani innego oręża, zostawiając przy sobie jedynie nóż. Wyszedł z domu, niepewny co go czeka.

Dotarł na puste pole za miastem. Trzy namioty stały już rozłożone. Zbliżając się powoli, dostrzegł, że osoby, które je postawiły, nie miały doświadczenia przy tego typu przedsięwzięciach. Konstrukcje nie wyglądały na wyjątkowo stabilne. Gdy przystanął obejrzeć je z bliska, dostrzegł kilka osób.

Starszy mężczyzna, owinięty grubą warstwą ubrań i drewnianą laską w rękach siedział na skrzyni, koło młodej zielonowłosej elfki. Gdy tylko zauważyli łowcę, zaprzestali wesołej rozmowy i skupili się na przybyszu. W niedużej odległości od nich pracował inny jegomość. Wysoki, młody czarnowłosy. Widział go kilka razy tu i ówdzie, nigdy nie miał z nim jednak bezpośredniej styczności. Po chwili oderwał się od swoich prac i podszedł w stronę Regisa. Ten zaakceptował przejęcie inicjatywy pierwszego zapoznania przez kogoś innego.

– Szukasz czegoś?

– Na razie tylko się rozglądam. Podobno dzieje się tu coś w kierunku odbudowy Gildii, czy to prawda?

Po tych słowach Starsza postać podniosła się z siedziska i ruszyła w stronę rozmówców.

– Tak, tak to prawda, lecz zanim rozwinę temat, można wiedzieć z kim mamy do czynienia?

– Jestem tu znany pod różnymi tytułami: łowca, myśliwy, rzeźnik, lecz moje imię to Regis. Również można poznać wasze tożsamości?

– Lestat de Chuvok – odparła leciwa postać. Łowca zdawał sobie sprawę, że gdzieś w okolicy już słyszał ten tytuł

– Jestem Avrion – Imię trzeciego wydawał mu się jeszcze bardziej znajomy

– Więc można dowiedzieć się czegoś więcej?– spytał, mierząc wzrokiem osoby prowadzące z nim dialog, jak i dwie, kryjące się pewną odległość za nimi.


C.D. Avrion

Od Avriona "Odbudowa" cz. 1 (cd. Regis)

Jesień 1457

 Tydzień temu do Gildii Łowców dołączył Lestat de Chuvok, który samym swoim zaistnieniem przywołał w Avrionie całą gamę ambiwalentnych uczuć. Opowiadali mu o nim rodzice, kiedy był jeszcze brzdącem, któremu należy nasunąć kołdrę aż pod sam nosek i ucałować w czoło na dobranoc. Teraz jednak był aż nazbyt upartym dorosłym, który pozwolił, żeby cała radość ze spełnionej legendy zniknęła w mgnieniu oka. To właśnie on został wytypowany, aby udać się do samego do Birme, by zakupić odpowiednie namioty. Co prawda udało mu się dobić jeszcze dość korzystnego targu z jednym z bogatych mieszczan, ale to nie pozwoliło na zrekomensowanie tego, co dane było mu doświadczyć. Spędził w siodle dobre pięć dni i w dodatku w drodze powrotnej niemal zabiła go młoda, zagubiona wyverna. Im dłużej o tym myślał, tym pewniejszy się stawał, że uratowało go wyłącznie szczęście.

Miał bowiem wiele czasu, aby się nad takimi rzeczami zastanawiać. Potężne namioty, po które zmuszony został osobiście się udać, również musiał osobiście postawić. Powtarzał sobie w myślach, że najwyraźniej według Lestata Gildia Łowców składała się tylko z niego oraz... Shena. Nie sądził, że kiedykolwiek to stwierdzi, ale w tej sytuacji widok zarozumiałego księcia był pocieszący. Miał problem z narzuceniem znacznie mniejszej płachty na pale, a nawet z porządnym wbiciem śledzi w ziemię. Liczył, ile razy jego namiot zdążył się zapaść. W tym momencie było to już siedem razy. 

Nieopodal, na drewnianej skrzyni, przysiadł sobie sam Lestat. Trzymał w starych, rozdygotanych dłoniach, swoją słynną drewanianą laskę z transparentnym kamieniem. Obok niego, ku nieszczęściu Avriona, przysiadła Conna, teraz uszczęśliwiona słuchając opowieści starca. Co jakiś czas słyszał jej irytujący śmiech, który brzmiał jak zarzynana gęś. Miał wielką chęć, by rzucić w nią śledziem, który jak zwykle nie chciał wejść w twardą od mrozu ziemię. Nic, prócz porażek Shena, nie szło po jego myśli. Był w otoczeniu osób, z którymi szczerze nie przepadał, jak zwykle mróz dotkliwie parzył jego palce, a jedynym udogodnieniem pozostawał brak wiatru. Dzień jak co dzień na tych przeklętych Świszczących Równinach, pomyślał z przekorą.

Czasem przez myśl przechodziło mu, by pomóc Shenowi. Popełniał w kółko ten sam błąd, tym samym pozbawiając Avriona dostatecznej dawki rozrywki, na jaką mógł sobie pozwolić, widząc jego pokrętne sposoby rozwiązywania kolejnego problemu. Jednakże musiał przyznać, że zbyt wielką satysfakcję sprawiało mu patrzenie na jego trudności, których nie miałoby nawet losowo wybrane dziecko z zapyziałej wioski.

Nagle Lestat przerwał opowieść. Zrobił to w pół słowa i mimo, że Avrion go nie słuchał, wiedział, że coś się musiało stałć. Podniósł głowę znad wbijanego w ziemię śledzia i skierował głowę w tym samym kierunku, w który wpatrzone były jasne oczy Lestata. Między namiotami, z opuszczonymi ramionami i nieco nieprzytomnym wzrokiem, stał młody łowca o krótkich, ciemnych włosach. Avrion widział go raptem kilka razy. Początkowo nie zakładał nawet, że stanowi część Gildii. O tym, że do niej należy, poświadczył jego brak pytań oraz regularne pojawianie się w podobnych miejscach i o podobnych porach. Nigdy nie mieli okazji porozmawiać. Nie pamiętał nawet dobrze jego imienia.

Nie wyglądało na to, aby zamierzał się odezwać, wobec czego Avrin odgarnął niesforne kosmyki z twarzy i postanowił zapytać pierwszy:

– Szukasz czegoś?


<Regis?>

Od Regisa "Kury w opałach" cz. 6

Jesień 1457

Godziny mijały, w tym czasie zdążył zużyć dwa kamienie zapewniające mu ciepło. Po długim wyczekiwaniu słońce skryte za jasno-szarymi chmurami wreszcie zaczęło rozjaśniać okolice. Łowca wstał rozprostowując zastałe kości. Dzienna pora nie będzie sprzyjać nocnym ptakom, z resztą na to właśnie liczył.

Okrążył gniazdo analizując sytuację. Było ono zbudowane z leśnych materiałów, średnica miała na oko dwa i pół, może trzy metry. Było częściowo osłonięte, ale od północnej strony, między gałęziami starego dębu na którym zostało zbudowane dostrzegł duży otwór. Regis miał plan, pora było przejść do jego realizacji, ale przed tym, przyszedł czas przygotowań. 

Do najporęczniejszych kieszeni stroju  przełożył kilka z kamieni, związał uszkodzoną wcześniej bolę i w raz z drugą przymocował z przodu pasa. Rzucił na siebie zaklęcie ochronne i wyciągnął dobrze naostrzony miecz, był gotów.

Podszedł od południa, stanął w pewnej odległości i wyciągnął rękę w kierunku gniazda, z jego ust zaczęły dobiegać słowa, a przed dłonią iskrzyć lekko błękitna poświata. Skupił się i używając swojej mocy wystrzelił ku celowi kawał lodowego szpikulca. Wodny kryształ zniszczył leżę. Winowajca schował się za świerkiem i wystawiając lekko głowę obserwował rozwój sytuacji. Trzy wielkie ptaki z przeraźliwymi skrzekami zaczęły latać między i ponad drzewami szukając sprawcy zniszczenia domu, jak i zabicia towarzysza, którego jak myśliwy zauważył, krew spływając po pniu zmieniała jego kolor na szkarłatny. Po chwili jedna z Harpii go zauważyła, a wydając głośne piski poinformowała o tym resztę. Krążyły ponad koronami. W końcu wleciały pośród drzewa. Jedna obniżyła swój lot obierając cel. Wystawiła swe długie szpony i zanurkowała w dół, łowca to zauważył. Zaklęciem kinetycznym oszołomił stwora, lecz druga nie pozwoliła zadać ciosu, nadlatując tuż po niej, zmuszając Regisa do uniku. Obie wróciły w powietrze. Zmieniając położenie znalazł się w otwartym polu pomiędzy drzewami, wszystkie na raz zaatakowały. Zakręcił jedną z boli i rzucił. Broń trafiła, a bezwładny ptak bardziej już spadając zmierzał w jego stronę. Reszta w niemal tym samym momencie znalazła się ku łowcy z zamiarem przebicia go pazurami, lecz to go nie spotkało. Żółtawy blask pojawił się w miejscu styku szponów z pancerzem, a po nim nastąpiło rozejście się fali energii odpychającej agresorki. Zaklęcie zadziałało, a w pełni skupiony rzeźnik ruchem miecza przepołowił związaną ofiarę. 

– Zostały dwie – powiedział, spoglądając na krążące nad nim dwa kształty.


C.D.N.

Od Pila "Kartki" cz. 5

Jesień 1457

 Pil, mimo braku pewności co do swojej wprawy w zakresie leczenia, zgodził się na próbę pomocy scurowi.

– Pamiętasz, jak to zrobić czy powinienem ci przypomnieć? - zapytał spokojnym głosem starzec, patrząc z dumą na ucznia.

– Oczywiście, że pamiętam dokładnie, jak tego dokonać… - wstrzymał się chłopak - aczkolwiek, jeśli mi to pan powtórzy, niewątpliwie doda mi to pewności siebie.

– A więc na początku, przyłóż ręce jakbyś miał zaraz chwycić zwierzę z zaskoczenia.

– W taki sposób? - dopytał podopieczny trzymając ręce tuż przy klatce.

– Odrobinę szerzej - wyjaśnił mentor i poczekał na poprawę pozycji. - A teraz powiedz, która technika najbardziej przypadła ci do gustu?

– Jeśli chodzi o leczenie zwierząt, chyba preferuje Gaari - odparł z przekonaniem.

– Skoro tak… spójrz scurowi prosto w oczy… zwizualizuj sobie, jak zwierzę śpi, aby nie czuło zabiegu. Jak już to zrobisz, wyobraź sobie drobną igłę, zszywającą jego rany…

Chłopak mimo ogromnego stresu i nieznacznego strachu, włożył w to całe swoje serce i starania. Po chwili udało mu się uzdrowić skaleczenie istoty i to w dodatku za pierwszym razem. Ten wyczyn zaskoczył zarówno jego, jak i jego nauczyciela.

– Udało się… - wymruczał uradowany łowca i po chwili wykrzyknął - Udało się! Haha!

– Nie spodziewałem się, że dokonasz tego z taką precyzją. Nie mówiąc już, że zrobiłeś to z powodzeniem za pierwszą próbą. Jestem z ciebie bardzo dumny, Pil.

– Dziękuję panu. Czy możemy go teraz wypuścić? - zapytał bezzwłocznie.

– Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać. Nie sądzisz?

– Racja - odpowiedział chłopiec i w mgnieniu oka wypuścił zwierzątko z celi.

Scur był bardzo spokojny, pomimo ostatnich wydarzeń. Od razu podbiegł do Leonarda, aby tylko przebiec po jego długiej, poszarpanej szacie i wylegiwać mu się na ramieniu.

– Nie miałem okazji zapytać, jak on się nazywa? - zapytał zaciekawiony Listig.

– W zasadzie… to jest ona i nazywa się Rotti - odparł starzec.

– Och… Rozumiem… - po chwili dodał z uśmiechem na twarzy, głaszcząc jednocześnie małą istotę - Hej, Rotti, jestem Pil.

– Nie ma co zwlekać, chłopcze - stwierdził pośpiesznie. - Umiesz leczyć innych, ale czy będziesz w stanie uleczyć siebie? - spytał z powagą wypisaną na twarzy.

– Myślę, że dam radę - odpowiedział rozweselony uczeń.

Siwy czarodziej bez chwili namysłu ruszył w stronę przewróconego stolika i chwycił drobny, a zarazem ostry kawałek rozbitego szkła.

– Podejdź tu, młodzieńcze - zawołał.

Zdziwiony Listig podszedł do mentora, a ten złapał jego rękę i przyciągnął ją do siebie. Przyłożył szpiczasty odłamek do jego dłoni i szybkim ruchem ją rozciął.

– Ach! - krzyknął w bólu łowca. - Co to ma być?! - dodał przepełniony gniewem.


<C.D.N.>

18 sty 2023

Od Lestata "Czas zmian" cz. 14

Jesień 1457

 Leniwie skierował wzrok za okno. Pogładził długą, siwą brodę, wpatrując się w wirujący śnieg. Nie różnił się wiele kolorem od jego włosów. Przywykł do tego koloru już dawno. Był w podeszłym wieku nawet jak na wampira, choć jego koniec nie nadchodził. Nie uzyskał nieśmiertelności. Miał po prostu szczęście w tym brutalnym, nieszczęsnym świecie...

Jego przyjaciele go opuścili. Nie może jednak dalej żyć wspomnieniami. Dostał szansę, by zbudować coś nowego, świeżego, być może pięknego. Wymaga to pracy, którą nie jest pewien, czy jest zdolny w to włożyć. Bez ryzyka jednak nie ma zabawy, jak to powiedziała pewna piękna tancerka, którą spotkał podczas jednej z jego licznych podróży.

– Shenie, Conno... jak oceniacie swoje zdolności w walce? – zapytał, kiedy młodzieniec wrócił na swoje miejsce.

– Moje są słabe, ale Shena... – Conna zamilkła. Mężczyzna patrzył na nią wymownie, czekając aż dokończy. Przełknęła ślinę. – Shena są... całkiem dobre.

Zaklęcie na wykrywanie kłamstwa nie zawiodło. Lestat otrzymał wyraźny sygnał, że mówiła szczerze. Nie mówiła tego, nie chcąc mu się narażać. Przed oczami mignęły jej niewyraźne dla starca wspomnienia, które musiały świadczyć o tym, że naprawdę miała powód do podziwu.

– Nie sądziłem, że usłyszę od was cokolwiek... miłego – powiedział chłodno Shen, biorąc powoli łyk herbaty.

– Masz zatem powód, aby się odwdzięczyć – zasugerował Lestat. Młodzieniec nie wyglądał na zachwyconego tym pomysłem. Ku jego zaskoczeniu, postanowił jednak coś powiedzieć:

– Dziękuję, że wtedy pomogłaś Avrionowi.

Na twarzy Conny pojawił się szok. Czoło pokryło się subtelnymi fałdkami, usta rozwarły się. Musiała tu tkwić jakaś niewypowiedziana opowieść. Miał jednak wiele czasu, aby dowiedział się, o czym rozmawiali. Zamyślony przesunął palcami po porcelanie, którą wciąż trzymał w dłoniach pokrytych plamami starości.

– Shenie... czy chciałbyś wobec tego zostać mentorem grupy? Należy uczynić Gildię Łowców niezależną i samowystarczalną. Pomoże w tym tylko sprawny system...

Ogień strzelał w kominku, a Lestat mówił. Conna i Shen słuchali jak zaczarowani, a opowieść działała z upływem czasu jak kołysanka. Dziewczyna zapadła się w miękkim fotelu, uśpiona ciepłym głosem starca. Jedynie Shen stale marszcząc brwi, słuchał. Myślał o planach, o systemach, o pomysłach... Jego własny rys wydarzeń pojawiał się w głowie. Jaśniał jak gwiazdy na niebie. Nawet, kiedy śnieżyca się uspokoiła, nie chciał go wypraszać. Słuchał, analizował. To mogło mieć sens. Mogło nadać temu, co robi jakieś znaczenie. Mogło... ich zjednoczyć.

Od Pila "Kartki" cz. 4

Jesień 1457

Żądny wiedzy Pil wraz ze starcem ruszyli na dół, dzieląc się uwagami na temat świeżo co poznanych opowieści. Młodzieniec ponownie był bliski upadku ze schodów spowodowanym przez ich niedorzeczną i niespotykaną pokrętność. Intrygowała go liczba książek w domu Leonarda. Za każdym razem gdy tylko spoglądał na wypełnione po brzegi regały, ledwo mógł oprzeć się chęci chwycenia za jakąś lekturę.

Jak tylko postawili stopy na parterze, siwy mag niezwłocznie ruszył w stronę biurka i chwycił podręcznik z informacjami na temat leczniczej magii.

– Oto i jest - twoja pierwsza lekcja! - wykrzyknął uradowany Leonard.

Chłopak odpowiedział jedynie lekkim, lecz szczerym uśmiechem i wziął tom, który podawał mu mentor.

– Mam ją teraz przeczytać? - zapytał łowca.

– Owszem, nie spiesz się. Ja w tym czasie pójdę zająć się czymś na górze, zawołaj mnie jak skończysz.

Uczeń odparł skinieniem głowy i wziął się za lekturę. Był bardzo wciągnięty i nie przestawał przewracać stron, aż do momentu, gdy usłyszał hałasy wywracanych mebli i odgłosy pisków na piętrze.

Bez namysłu zakłopotany Listig ruszył po schodach, omal się znów nie wywracając. Gdy tylko wbiegł na górę, dostrzegł wywrócony stolik na którym wcześniej leżały okulary starca oraz zauważył małą istotę, którą próbował dogonić zdyszany czarodziej. Pil bezzwłocznie wyciągnął sztylet ze skórzanej pochwy na jego biodrze i ruszył w stronę zwierzyny.

– Nie! Zostaw go! - wykrzyknął spanikowany Leonard.

– Dlaczego?! - zapytał pełen zdziwienia chłopak.

– Ech… - westchnął - to stworzenie… to scur. Powiedzmy, że to moje zwierzątko. - powiedział z zawiedzioną twarzą.

– Dlaczego miałbyś trzymać go w domu? - dopytał wciąż zszokowany brunet.

– Przypałętał się jakiś czas temu. Był ranny, a więc gdy jeszcze byłem w stanie posługiwać się czarami, uleczyłem go. Jednakże teraz, prosiłbym, abyś ty to zrobił… 

– Przecież nie umiem! Poza tym to niebezpieczne!

– Wiem, że potrafisz posługiwać się magią, a książkę o zaklęciach leczniczych już czytałeś. Jestem pewien, że sobie poradzisz. A co do zagrożenia, to nie stwarza on żadnego, nie martw się.

– No dobrze… - stwierdził po chwili namysłu. - Nie zaszkodzi spróbować.

– Dziękuję. Znajdę jego klatkę. Złap go póki jeszcze nie uciekł.

Młodzieniec poczekał, aż stwór się uspokoi. Gdy scur stanął w miejscu plecami do łowcy, ten zakradł się lekkim jak piórko krokiem. Następnie szybkim, bezszelestnym ruchem chwycił zdezorientowane zwierzę. Szarpało się ono niezmiernie w rękach łowcy, jednakże mimo niemałych kłopotów udało mu się wsadzić stwora do niewielkiej celi.

– Uff… - zipnął zdyszany Listig - i co teraz? - dodał.

– Teraz musisz go uleczyć, wiesz jak to zrobić. Racja?

– Teoretycznie. - odparł niepewnie.


<C.D.N>

17 sty 2023

Od Shiranui "Dzień pełen goblinów"

Jesień 1457
Powiedzieć, że wstała w złym humorze to nic nie powiedzieć. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio aż tak źle spała, ale faktem było, że dzisiaj łóżko gniotło ją niemiłosiernie. Dodatkowo fakt, że wczoraj wydała wszystkie do tej pory oszczędzone pieniądze na jedwabny szlafrok, który nie wiadomo skąd pojawił się w rękach sprzedawczyni na targu dodatkowo ją drażnił. Oznaczało to, że musi kolejny raz znaleźć klientów na swoje mieszanki, albo podjąć się jakiegoś zlecenia w gildii. Westchnęła ciężko i ze złością odrzuciła z siebie kołdrę. Im dłużej mieszkała bez pałacowych wygód, tym bardziej była pewna, że zaczyna tracić zmysły. Dzisiaj nie miała nawet ciepłej wody, bo wczoraj sama jej nie nagrzała, a w części karczmy w której dostała pokój za tą usługę trzeba było dodatkowo zapłacić. Podejrzewała, że Berthina specjalnie dała jej najgorszy pokój jaki można było tutaj znaleźć, bo żaden inny mieszkaniec nie wydawał się narzekać tak jak ona. Ale cóż, może po prostu ludzie, którzy nigdy nie żyli w luksusach nie wiedzieli, że można lepiej. Według standardów Shiry było to jednak nie do zaakceptowania i zdecydowanie poniżej jakichkolwiek wymogów sanitarnych. Dosłownie nawet ręczniki nie były tutaj jedwabne i zdarzyło jej się już kilka razy nimi zadrapać. W tym momencie zabiłaby nawet za zwykłą wannę z ciepłą wodą i najprostszymi olejkami. Niestety, o ile było jej wiadomo w Rivocie mało kto miał takie luksusy, o pięknej publicznej łaźni, czy już minimum gorących źródłach w ogóle nie mówiąc. Starając się nic nie zniszczyć, ogarnęła się najszybciej jak się tylko dało. Stwierdziła, że nie ma co się stroić, więc wyciągnęła jedną z podróżnych, czerwonych szat które nijak nie miały się do maskowania w lesie, ale za to przynajmniej rzadko kiedy zahaczały się o rośliny. Trzeba było wcześnie wziąć się do pracy, to może oprócz koniecznego zarobienia pieniędzy udałoby jej się wreszcie znaleźć kogokolwiek, kto oddałby jej swoją krew. Przymusowy odwyk, na którym chcąc nie chcąc się znalazła działał na nią tragicznie. Coraz ciężej było jej zachować stoicki spokój, a irytacja często brała górę nad jej odruchami. Chodziłą też bardziej spięta i nie próbowała już nawet udawać miłej. Upewniając się więc, że pokój jest zamknięty na każdy możliwy sposób zeszła na dół do głównej sali karczmy. Mimo dosyć wczesnej godziny było już tutaj sporo osób jedzących śniadanie. Shira prychnęła pod nosem z odrazą, widząc też kilka osób od rana pijących piwo. Sama usiadła przy barze i nie zaszczycając reszty sali kolejnym spojrzeniem skupiła się na właścicielce uśmiechającej się do niej zza lady.
– Jak się spało? – kobieta odstawiła kubek, który akurat wycierała pod bar i odruchowo podsunęła dziewczynie śniadaniowe menu.
– Świetnie. Czy to o co prosiłam zostało załatwione? – Hikari wbiła w nią mordercze spojrzenie, jednocześnie cały czas się uśmiechając. Jej palce zaczęły wybijać na blacie bliżej nieokreślony rytm, który zdradzał jej poirytowanie. Kobieta westchnęła.
– Skarbie, nie masz po co mnie straszyć. Przypominam, że obecnie zalegasz z czynszem prawie tydzień. Ja na twoim miejscu byłabym ciut milsza. A już na pewno nie oczekiwałabym, że ktoś jeszcze będzie mi usługiwał. Sama szukaj sobie chętnych dawców, ja zajmuje się karczmą, a nie twoimi problemami – białowłosa całą swoją siłę woli skupiła na utrzymaniu kamiennego wyrazu twarzy. Normalnie nie sprawiłoby jej to żadnego wysiłku, ale dzisiaj…
– Dobrze. Świetnie. W takim razie masz może jakiekolwiek zlecenie godne zawodowca? – wyprostowała się na krześle jak struna i skrzyżowała ręce na piersi. Właścicielka karczmy westchnęła i odwróciła się do tablicy, na której rozwieszona była masa pergaminów. Przez chwilę stała z rękami podpartymi na biodrach, ale w końcu obdarzając białowłosą kolejnym miłym uśmiechem podała jej kartkę ze szczegółami misji. Shira niewiele myśląc wzięła ją z blatu i nawet nie dziękując wyszła z karczmy. Zerknęła tylko na lokalizację i nagrodę. Ktoś zadziwiająco dużo zamierzał zapłacić jak na zlikwidowanie goblinów w okolicy jakiegoś pola. Musiały mieć w okolicy naprawdę duże leże albo być wyjątkowo agresywne. Westchnęła cicho pod nosem i schowała papier w jednej z kieszeni szaty. Przynajmniej rachunki będą jej się zgadzały.

***

Robota którą jej przydzielono w ogóle nie była godna zawodowca. Leże goblinów, którego tak bardzo obawiali się okoliczni mieszkańcy, zamiast hordy małych gnojków miało tylko kilku mieszkańców, w dodatku niezbyt nią zainteresowanych. Mogłaby powiedzieć, że wręcz nienaturalnie ospałych. Dopóki nie wyjęła wachlarzy żaden goblin nawet nie odwrócił się w jej stronę. Było to co najmniej nieuprzejme i tylko wprawiło ją w jeszcze gorszy nastrój. Powinny natychmiast zwrócić na nią uwagę i zaatakować. Cichy szelest rozkładanego wachlarza zamienił się w świst, kiedy pierwsze stworzenie straciło głowę, nawet nie do końca wiedząc jak. Shira skrzywiła się, czując okropny zapach krwi stworzenia i strzepnęła jej resztki z broni. Dobrze, że nie zakładała dzisiaj swoich najlepszych szat. W zimnej wodzie ciężko byłoby sprać ten smród. Kolejne stworzenia nie do końca chyba załapały co się stało, bo zanim rzuciły się na nią wszystkie na raz, zdążyła pozbyć się dwóch kolejnych. Bez problemu unikała ich niezgrabnych ataków, tnąc każdego kolejnego niczym wodę. Nie był to jednak w żadnym przypadku satysfakcjonujący taniec. Równie dobrze mogła po prostu kopnąć je parę razy i pewnie skończyłyby tak samo.
– Żałosne – mruknęła do siebie i mimo wszystko ukucnęła nad jednymi zwłokami. Krew może i śmierdziała okrutnie, ale po odpowiedniej destylacji była idealnym składnikiem do eliksirów. Co prawda w zapachu wyczuwała dziwnie znajomą nutkę środków uspokajających, ale stwierdziła, że może faktycznie życie tak daleko od dworu stępiło jej umiejętności rozpoznawania zapachów. Wstrzymując więc oddech napełniła kilka buteleczek, nie bardzo dbając co potem stanie się z truchłami. Jeśli zwabią wilki może to nawet i lepiej. Przynajmniej dostałaby premię za zlikwidowanie kolejnego zagrożenia. Jej spokojne uzupełnianie zapasów przerwał jednak krzyk. Odwróciła się natychmiast gotowa do ataku, ale mała dziewczynka stojąca na skraju polany nie wydawała się być żadnym zagrożeniem.
– Dlaczego je zabiłaś?! – podbiegła do pierwszego lepszego goblina i zaczęła nim potrząsać, jakby miała nadzieję, że ten magicznie ożyje. Shiranui wytarła dokładnie wachlarz chusteczką i rozglądając się dookoła przypięła go na odpowiednie miejsce na pasku.
– Takie dostałam zlecenie. Nie powinnaś się kręcić po takiej okolicy, a już na pewno przejmować takimi śmieciami – spojrzała na dziewczynkę z góry zastanawiając się, czy jeśli powie, że ta mała była zakładnikiem goblinów, to będzie ją stać na ciepłą wodę przez co najmniej tydzień.
– Jak mogłaś! To byli moi przyjaciele! – dziewczynka usiadła na środku pobojowiska i zaczęła płakać w niebogłosy. Shiranui zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Nie miała najmniejszej ochoty na użeranie się z jakimś dzieciakiem, ale odstawienie jej do domu równało się potencjalnej nagrodzie, więc mogła chociaż spróbować być miła.
– To nie byli twoi przyjaciele. Idziemy – złapała dziecko za kołnierz, ale mała wyrwała jej się i znowu usiadła na środku. – Jeśli nie pójdziesz ze mną w tej chwili, to cię tu zostawię.
– I bardzo dobrze! Sama zbudowałam im to leże, które bestialsko zniszczyłaś! Wiesz ile czasu zajęło zanim zaczęły się tutaj rozmnażać? Albo jak trudno było podać im leki żeby nie były agresywne?! – białowłosą na chwilę zamurowało.
– Co proszę? – dziecko jednak zaczęło dalej płakać, nie mówiąc już nic więcej. Rozmnażanie goblinów. Shira musiała przyznać, że był to pomysł który sama mogłaby uskuteczniać gdyby dalej mieszkała na dworze, chociażby do eksperymentowania z genami, ale czemu w takim miejscu jak Rivot dzieci też miały takie pomysły? I przede wszystkim od razu zaczęła się zastanawiać skąd takie małe dziecko mogło mieć środki uspokajające. Czyżby miała tutaj konkurencję w handlu pod stołem? Tłumaczyło to przynajmniej dziwny zapach krwi i dziewczynie mimo wszystko lekko ulżyło, że dalej może polegać na swoim węchu.
– Nie przyznawałabym się do tego na twoim miejscu. Masz szczęście, że nikt nie wiedział o twojej tajnej wylęgarni, bo podejrzewam, że wtedy to nie na gobliny zostałabym wysłana – nie zważając więcej na płacz dziecka złapała je tym razem za ramię i jeszcze raz upewniając się, że wszystkie są martwe ruszyła w drogę powrotną do wioski. – Kto ci sprzedał te środki uspokajające?
– Puść mnie! Muszę je przynajmniej godnie pochować! – dziewczynka nie przestawała się wyrywać i całkowicie zignorowała pytanie białowłosej. Shira zacisnęła jednak zęby i powtarzając sobie w kółko, że uciszanie dzieci na amen nie jest legalne w żadnym znanym jej kraju, dalej szła przed siebie. Dziewczynka też z każdym kolejnym pokonanym metrem traciła siły, zapewne zmęczona płaczem i wyrywaniem się z jej uścisku.
– Gdzie mieszkasz? – odstawienie jej prosto do rodziców było zdecydowanie lepszym wyjściem, niż ciągnięcie jej do karczmy.
– Nie powiem ci, bo mnie też zamordujesz jak moich przyjaciół – białowłosa westchnęła i zacisnęła palce na jej ręce mocniej. Nigdy nie lubiła dzieci. A już zwłaszcza tych histeryzujących.
– Czego nie rozumiesz w słowie zlecenie? Zapewniam, że zabicie cię byłoby tak samo nielegalne jak twoje tworzenie wesołej, goblinowej rodzinki. Ponawiam więc pytanie. Gdzie mieszkasz? – zrezygnowane dziecko po chwili milczenia wymruczało coś, co brzmiało jak "koniec ulicy Złotej". Na szczęście było to mniej więcej w kierunku w którym aktualnie się poruszały, więc nie musiały wracać się przez pół miasta. Sama ulica Złota była chyba jedną z bardziej zaniedbanych, jakie Shiranui do tej pory w Rivocie widziała. Kilka domów przekrzywiło się, częściowo zapadając się w podmokłym gruncie, a sama ulica przypominała jedną, wielką, wyjątkowo błotnistą kałużę. Nazwa musiała być ironiczna, inaczej dziewczyna nie miała pojęcia, jak ktoś mógłby doszukać się tutaj czegokolwiek co mogłoby kojarzyć się ze złotem. Jeszcze zanim doszły do końca ulicy, z jednego z domów wypadła wyraźnie zmartwiona kobieta i podbiegła do nich.
– Na litość boską, Miranda! Gdzieś ty się włóczyła? – natychmiast przytuliła dziewczynkę do siebie, przy okazji obrzucając Shiranui nieprzychylnym spojrzeniem.
– Znalazłam ją obok leża goblinów. Nie wiem, jak się tam znalazła, ale na przyszłość proszę bardziej pilnować swoich dzieci – Shira puściła w końcu dziewczynkę i na twarz przywołała swój najmilszy uśmiech. Jeśli się postara, może nawet nie będzie musiała sugerować, że za odprowadzenie dziecka należy jej się jakaś premia. Kobieta chyba chwilę trawiła informację, po czym nagle ją olśniło.
– No tak! To pewnie ty się zajęłaś naszym zleceniem! Ostatnio Miranda opowiadała nam o nowych goblinach obok naszego pola, poprosiliśmy więc, żeby ktoś z gildii się tym zajął. A ty, nieodpowiedzialna... Czemu się tam zapuszczałaś sama? – od razu przystąpiła do karcenia córki, jednocześnie kierując się do domu. Shira podeszła kilka kroków za nimi, skrzywiła się jednak widząc, że podwórko przed domem jest jeszcze bardziej rozmokłe niż ulica i stwierdziła, że brudzenie bardziej i tak już zabłoconej na brzegach czerwonej szaty nie jest warte pieniędzy, które może mieć rodzina żyjąca w takim domu.
– Wejdziesz na herbatę? – kobieta odwróciła się w drzwiach, patrząc w stronę białowłosej. Ta pokręciła głową, nawet nie zamierzając się kłaniać czy grzecznie odmawiać.
– I tak straciłam za dużo czasu na odprowadzanie jej tutaj. Mam jeszcze masę rzeczy do załatwienia – odwróciła się i zdążyła odejść kilka ostrożnych kroków, kiedy matka dziewczynki znowu z prędkością światła pojawiła się na ulicy.
– To za dodatkową fatygę. Przepraszamy za problem – wcisnęła jej w ręce sakiewkę i ukłoniła się. Shira nic nie mówiąc wzięła od niej pieniądze i jak najszybciej wyszła na główną drogę, która przynajmniej w jakiejś części nie była błotem. Kiedy tylko wyszła z zasięgu wzroku kobiety uśmiechnęła się. Należała jej się dodatkowa zapłata za ciąganie za sobą tego dzieciaka. Co prawda kobieta powinna przepraszać ją sto razy bardziej, że w ogóle rozważyła taką opcję, ale na chwilę obecną sama sakiewka musiała wystarczyć. Przynajmniej zapewni jej to ciepłą wodę na kilka dni. Droga do karczmy dłużyła się jej niemiłosiernie. Gdyby nie fakt, że konie były tak koszmarnie drogie, a ich utrzymanie kosztowało drugie tyle co samo zwierzę, już pierwszego dnia by sobie jakiegoś sprawiła. Powinna też poszukać czegoś stabilniejszego niż pokój w karczmie. Nie mogła znieść myśli, że po raz kolejny będzie musiała spać w tym okropnym łóżku, bez materaca z puchu małych jagniąt. Wzdrygając się na samą myśl otworzyła drzwi do Karczmy i tak jak rano, zupełnie ignorując całą resztę sali skierowała się prosto do lady.
– Wykonałam zadanie – jeszcze zanim stojąca po drugiej stronie kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć położyła na blacie kartkę ze zleceniem, którą dostała rano. Berthina uśmiechnęła się i wręczyła jej kolejną sakiewkę, znacznie cięższą niż ta, którą Shira wcześniej dostała od matki Mirandy.
– I jak? Było godne zawodowca? – dziewczyna prychnęła, jakby ktoś ją właśnie okropnie obraził.
– Proszę, nie żartuj sobie ze mnie. Gobliny to robota dla początkujących. Zadziwiające, ile ludzie za to zapłacili – skrzyżowała ręce na piersi, a właścicielka roześmiała się.
– Już dawno nie widziałam, żeby kogoś aż tak oderwało od rzeczywistości jak ciebie. Nie zapomnij uregulować opłat, skoro już chwilowo masz jakąkolwiek gotówkę – Shiranui uśmiechnęła się i wyjęła drugą sakiewkę, którą wcześniej dostała od na Złotej. Jak policzyła, powinno to spokojnie wystarczyć na dwa tygodnie co najmniej. Pieniądze z gildii zamierzała zakopać w kufrach na tyle głęboko, żeby w razie jakichkolwiek zachcianek nie chciało jej się ich wydobywać. Może też przy następnej wizycie w Brime udałoby jej się wysłać list do ojca z jakimś ckliwym opisem katastrofalnych warunków w jakich się znajduje. O ile nie przechwyciłaby go ta okropna elfka, to prawdopodobieństwo, że ojca ruszyłoby sumienie było całkiem spore. Na razie jednak z niechęcią wspinała się po schodach do swojego tymczasowego pokoju. Jeszcze tylko kilka nocy. Kilka nocy i znajdzie coś, gdzie będzie można się wyspać jak człowiek. No i przede wszystkim będzie to miejsce, gdzie będzie można wziąć normalną kąpiel.