Jesień 1456
Shen zatrzymał spojrzenie na twarzy długowłosego mężczyzny. Uśmiechał się do niego triumfalnie, a z jego wargi wypłynęła cienka stróżka krwi. Wzbudziło to w nim nowe pokłady wstrętu. Najchętniej by go kopnął i patrzył, jak spada z urwiska i ginie w gęstej mgle. Nie mógł jednak tak postąpić. W ten sposób zniweczyłby swoją jedyną szansę dotarcia do upragnionego celu.
Parsknął zamiast tego i postąpił kilka kroków, chcąc uspokoić zszargane nerwy.
– Mam do tego jak najświętsze prawo.
– Nie ma mowy, że cię tam zaprowadzę.
Shen zatrzymał się. Utkwił w mężczyźnie nienawistne spojrzenie. Schylił się tuż do jego czystej, posiniałej twarzy, i wysunął z rękawa dłoń zwieńczoną srebrnymi pazurami.
– Widzisz te ostrza? Znajdą się na twojej twarzy. Później zacisnę je na gardle...
– A jednak jeszcze mnie nie zabiłeś – nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej – Nie jestem głupi, wiem, że mnie uzdrowiłeś. Beze mnie nigdzie nie pójdziesz, i to ja mam prawo stawiać warunki.
Shen schował dłoń, chcąc ukryć drżenie palców. Ten przeklęty Centrowiec miał rację. Siląc się na resztki godności, Shen wstał z klęczek i zaprezentował swoją posturę w pełni okazałości.
– Jestem lord Shen i przybywam z Niaolongu. Żądam, abyś mnie zaprowadził do Gildii Łowców.
– Usunąłbym tę ostatnią część, ale niech ci będzie. Jestem ciekawy, co się stanie – powiedział mężczyzna, z trudem podnosząc się z trawy. Zachwiał się na ugiętym kolanie. Shen aż do ostatniej chwili myślał, że upadnie, ale wstał z zaskakującą gracją. Przeszła przez niego myśl, że być może wcale nie był przejezdnym kupcem, jak to początkowo zakładał. – Jestem Avrion, kupiec z Birme.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz