Jesień 1456
Słońce chyliło się ku zachodowi. Po całym dniu jazdy, a potem, odkąd wkroczyli w tereny lasów, marszu, podróżnicy zasłużyli na odpoczynek. Rozbili obóz na skraju boru i jak co dzień, rozpalili ogień. Pedro dołączył do wuja i brata dopiero jak upewnił się, że konie im nie uciekną.
– Co powiecie na to, że gdybym mógł, to bym wytresował i dosiadł smoka! – Carlos Przejechał palcami po lutni. – Ja i mój smok, podbijający cały świat...
– Słyszałeś ty kiedy historię o "dobrym smoku"? – mruknął Pedro. – Zejdź na ziemię, jeśli istnieją, bądź istniały nie bez powodu zawsze są tą złą siłą, która atakuje i niszczy i musi zostać zgładzona.
– Wierzę, że to tylko naleciałości związane z pewnymi niedopowiedzeniami – wyrecytował Carlos. – Jak z wampirami. Nie są złe per se, a jednak wielu ludzi w to wierzy. Cóż za smutny los... – Wyjął z kapelusza pióro i zaczął coś pisać. – "O losie odrzuconych" brzmi jak dobry tytuł!
– Uwierz, tytuł nie świadczy jeszcze o jakości tworu – rzucił jego brat.
– Huh! Tytuł
musi być dobry, to pierwsze co pozna czytelnik, pierwsze co pozna odbiorca! To nawet ważniejsze od pierwszych słów samej treści.
– Śmiem się nie zgodzić – Pedro oparł dłonie na kolanach skrzyżowanych nóg. – Tytuł ma przykuwać uwagę, ale nie decyduje się po samym tytule, czy będzie się czytało całość.
– Ja tam zwracam uwagę głównie na tytuły. No i... ilustracje. Ilustracje to podstawa – zapewnił Carlos. – Piękne kolory rozbijają monotonię tekstu... Dlatego zawsze jak się podpisuję dorysowuję małego słowika!
– Ilustracje? Przydatne są tylko w zielnikach i w niczym poza tym. Odwracają uwagę, odbierają możliwość interpretacji opisu. Stawiają cię przed faktem dokonanym, odwalają robotę za ciebie.
– Rety, Pedro naprawdę jesteś przeciwnikiem ilustracji w książkach – zaśmiał się wuj Andre, grzebiąc patykiem w ogniu. – Nigdy nie widziałem, żeby ktoś podchodził do tego tematu z taką powagą.
– Śmiało, powiedz mi, że to nieważne – wyzwał Pedro. – Powiedz mi, że nie ważne jest utrzymanie uwagi czytającego. Jeśli książka nie potrafi się obronić bez ilustracji, nie jest książką tylko opowiadaniem dla dzieci.
– Nie ubliżaj inteligencji dzieci, są bystrzejsze i sprytniejsze, niż ci się wydaje – zauważył wuj.
– A więc uważasz, że dziecko
potrafi skupić się na książce bez obrazków? – Pedro złożył razem palce dłoni.
– Tak uważam – potwierdził Andre.
– Więc popierasz mój argument. Obrazki są zbędne.
– Nie, bo... Um... – zająknął się przybrany wuj braci. – Słuchaj, są sytuacje kiedy obrazki są potrzebne i kiedy są niepotrzebne. To zawsze miły dodatek, ale...
– Nieraz tylko sztucznie zawyżają liczbę stron – mruknął Pedro z irytacją w głosie. – Obiecują ci powieść na sto stron, a tak naprawdę otrzymujesz ich tylko osiemdziesiąt.
– Wracając do tematu smoków... – wtrącił Carlos. – Gdybym miał wybierać kolor, wybrałbym niebieski odcień łusek. Albo błękit nieba, albo toń morską. Nic pomiędzy.
– Dobry wybór – wuj Andre sięgnął po bukłak. Pociągnął zeń łyk i zaproponował braciom. Carlos z wielką chęcią przyjął sfermentowany napój.
Pedro pokazał dłonią, że nie chce wina. Wolał pozostać czujny, mimo wszystko byli w dziczy a kostur może nie wyłapać każdego rodzaju zagrożenia; zaklęcie było niedoskonałe.
– Smoka się nie boisz, a wyverny już tak? – mruknął Pedro, złośliwie podnosząc jedną brew.
– Wyverna to nie smok! To wredna gadzina! – prawie wykrzyknął Carlos. Pociągnął jeszcze jeden łyk napoju. – Nie bez powodu każda historia z wyverną kończy się tak, jak się kończy.
– To w końcu wierzysz tym historiom z przeszłości, czy nie? – Pedro przewrócił oczami. – Zdecyduj się.
– Wierzę niektórym. Tym, którym warto wierzyć – Carlos podniósł dumnie głowę.
– A po czym to poznajesz, co?
– Na pewno nie po twoich rekomendacjach – rzucił młodszy z braci.
– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek polecał ci cokolwiek, co podchodzi pod fikcje – powiedział Pedro. – Starczy, że bez przerwy sam ją pisujesz.
– Moja poezja to nie fikcja! – oburzył się Carlos. – To wszystko jest ugruntowane w emocjach; one są tu na pierwszym planie, nie ma nic realniejszego od nich! Emocje to potęga przekazu!
– Twoje zaklęcia byłyby silniejsze. Gdybyś tylko choć raz się postarał i wziął do roboty.
– Czego się go tak czepiasz? – wtrącił znów wuj. – Kto powiedział, że on chce być magiem? Albo łowcą?
– Bycia magiem się nie wybiera. Albo się z tym rodzisz albo nie – rzucił sucho Pedro. – A łowcą to sam chciał zostać.
– Dodatkowo – zaznaczył Carlos. – Liczyłem, że będzie to źródło inspiracji, a nie pretekst do wysłuchiwania kolejnych twoich wykładów.
– To kim jesteś na pełen etat, hm? – Pedro spojrzał na młodszego.
– Śpiewakiem poetą. To chyba oczywiste, braciszku.
– I jak dobrze tym zarabiasz na życie? – kontynuował starszy mag.
– Lepiej od ciebie. „Patrzcie, jestem Pedro i ganiam za potworami żeby dostać złamanego Ora” – Carlos wyciągnął dłoń, żeby zabrać bratu okulary, które byłyby idealnym dodatkiem do tej parodii. Pedro złapał go za rękę.
– Za większe płacą nawet w Fenach.
– Cieszy mnie twoje szczęście – Carlos wyszczerzył zęby. – Pozwól mnie cieszyć się również moim szczęściem.
– Nie będziesz szczęśliwy, jeśli będziesz dalej marnował swój potencjał – oznajmił Pedro.
– Znowu ta gadka o „potencjale”... Nie masz czegoś innego? To się robi nudne.
– Pedro, pozwoliłbyś mu wybrać jego własną ścieżkę – mruknął wuj Andre. – Nie chce to nie, co ci to przeszkadza.
– Carlos marnuje się – Pedro wskazał na wspomnianego osobnika. – Zmarnowanie takiego talentu to największa zbrodnia przeciwko naszemu rodzajowi magii.
– Nienapisanie tych wszystkich pieśni, które mam w głowie, byłoby gorszą zbrodnią! – zaznaczył donośnym głosem Carlos.
<C.D.N.>