Wiosna 1457
Carlos wychylił się za róg, żeby mieć pewność, że wściekły mieszczanin już ich nie dopadnie. Tymczasem Diego oparł się o ścianę i zaczął grzdebać w kieszeniach w poszukiwaniu kawałka kartki.– Nie... nie dogadaliśmy się... co do wspólnych... występów – wydukał, łapiąc łapczywie powietrze.
– Na tę chwilę ciężko się będzie zgrać... – mruknął Carlos.
– No dobrze... A gdzie bywasz często, gdzie cię znajdę?
– Jeszcze nie wiem – odparł bard. – Ale jak usłyszysz, że ktoś głośno krzyczy moje imię to tam będę – zaśmiał się.
Wtedy powietrze przecięło wołanie o dokładnie takiej treści. Nadawca wiadomości bynajmniej nie brzmiał na zadowolonego.
– O właśnie tak... – westchnął Carlos.
– To ten mag z wcześniej? – zapytał Diego. – Kim on w ogóle jest?
– To mój starszy brat...
– Co zrobiłeś bratu, że tak go wkurzyłeś? – pozwolił sobie dalej pytać Diego. – Znaczy, jeśli wolisz żeby zostało to między wami, to oczywiście rozumiem.
– Chyba przeszkadza mu to, że się urodziłem – mruknął Carlos. – I że jestem o wiele lepszy we wszystkim, co robię. I że "marnuję swój potencjał" – Narysował palcami cudzysłów.
– Marnujesz potencjał? – zdziwił się Diego. – Przecież... twoje sztuczki robią ogromne wrażenie. Daję głowę, że mieszkańcy daliby masę pieniędzy, żeby to zobaczyć!
– Ale urodziłem się magiem i jestem stworzony do wielkich rzeczy – Carlos sparodiował niski głos kogoś innego. – Ja jestem artystą, urodziłem się artystą! Magia muzyki, magia słowa - to jest coś! – dodał z rozmarzeniem.
Znów rozległo się wołanie. Tym razem było ono o wiele bliżej nowych przyjaciół.
– Iii... chyba muszę już lecieć – powiedział Carlos. – Chciałbym zaznać jeszcze kilku chwil wolności...
– Idź, ja go zatrzymam – zaoferował Diego.