Jesień 1457
Tydzień temu do Gildii Łowców dołączył Lestat de Chuvok, który samym swoim zaistnieniem przywołał w Avrionie całą gamę ambiwalentnych uczuć. Opowiadali mu o nim rodzice, kiedy był jeszcze brzdącem, któremu należy nasunąć kołdrę aż pod sam nosek i ucałować w czoło na dobranoc. Teraz jednak był aż nazbyt upartym dorosłym, który pozwolił, żeby cała radość ze spełnionej legendy zniknęła w mgnieniu oka. To właśnie on został wytypowany, aby udać się do samego do Birme, by zakupić odpowiednie namioty. Co prawda udało mu się dobić jeszcze dość korzystnego targu z jednym z bogatych mieszczan, ale to nie pozwoliło na zrekomensowanie tego, co dane było mu doświadczyć. Spędził w siodle dobre pięć dni i w dodatku w drodze powrotnej niemal zabiła go młoda, zagubiona wyverna. Im dłużej o tym myślał, tym pewniejszy się stawał, że uratowało go wyłącznie szczęście.
Miał bowiem wiele czasu, aby się nad takimi rzeczami zastanawiać. Potężne namioty, po które zmuszony został osobiście się udać, również musiał osobiście postawić. Powtarzał sobie w myślach, że najwyraźniej według Lestata Gildia Łowców składała się tylko z niego oraz... Shena. Nie sądził, że kiedykolwiek to stwierdzi, ale w tej sytuacji widok zarozumiałego księcia był pocieszący. Miał problem z narzuceniem znacznie mniejszej płachty na pale, a nawet z porządnym wbiciem śledzi w ziemię. Liczył, ile razy jego namiot zdążył się zapaść. W tym momencie było to już siedem razy.
Nieopodal, na drewnianej skrzyni, przysiadł sobie sam Lestat. Trzymał w starych, rozdygotanych dłoniach, swoją słynną drewanianą laskę z transparentnym kamieniem. Obok niego, ku nieszczęściu Avriona, przysiadła Conna, teraz uszczęśliwiona słuchając opowieści starca. Co jakiś czas słyszał jej irytujący śmiech, który brzmiał jak zarzynana gęś. Miał wielką chęć, by rzucić w nią śledziem, który jak zwykle nie chciał wejść w twardą od mrozu ziemię. Nic, prócz porażek Shena, nie szło po jego myśli. Był w otoczeniu osób, z którymi szczerze nie przepadał, jak zwykle mróz dotkliwie parzył jego palce, a jedynym udogodnieniem pozostawał brak wiatru. Dzień jak co dzień na tych przeklętych Świszczących Równinach, pomyślał z przekorą.
Czasem przez myśl przechodziło mu, by pomóc Shenowi. Popełniał w kółko ten sam błąd, tym samym pozbawiając Avriona dostatecznej dawki rozrywki, na jaką mógł sobie pozwolić, widząc jego pokrętne sposoby rozwiązywania kolejnego problemu. Jednakże musiał przyznać, że zbyt wielką satysfakcję sprawiało mu patrzenie na jego trudności, których nie miałoby nawet losowo wybrane dziecko z zapyziałej wioski.
Nagle Lestat przerwał opowieść. Zrobił to w pół słowa i mimo, że Avrion go nie słuchał, wiedział, że coś się musiało stałć. Podniósł głowę znad wbijanego w ziemię śledzia i skierował głowę w tym samym kierunku, w który wpatrzone były jasne oczy Lestata. Między namiotami, z opuszczonymi ramionami i nieco nieprzytomnym wzrokiem, stał młody łowca o krótkich, ciemnych włosach. Avrion widział go raptem kilka razy. Początkowo nie zakładał nawet, że stanowi część Gildii. O tym, że do niej należy, poświadczył jego brak pytań oraz regularne pojawianie się w podobnych miejscach i o podobnych porach. Nigdy nie mieli okazji porozmawiać. Nie pamiętał nawet dobrze jego imienia.
Nie wyglądało na to, aby zamierzał się odezwać, wobec czego Avrin odgarnął niesforne kosmyki z twarzy i postanowił zapytać pierwszy:
– Szukasz czegoś?
<Regis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz