Jesień 1457
Leniwie skierował wzrok za okno. Pogładził długą, siwą brodę, wpatrując się w wirujący śnieg. Nie różnił się wiele kolorem od jego włosów. Przywykł do tego koloru już dawno. Był w podeszłym wieku nawet jak na wampira, choć jego koniec nie nadchodził. Nie uzyskał nieśmiertelności. Miał po prostu szczęście w tym brutalnym, nieszczęsnym świecie...
Jego przyjaciele go opuścili. Nie może jednak dalej żyć wspomnieniami. Dostał szansę, by zbudować coś nowego, świeżego, być może pięknego. Wymaga to pracy, którą nie jest pewien, czy jest zdolny w to włożyć. Bez ryzyka jednak nie ma zabawy, jak to powiedziała pewna piękna tancerka, którą spotkał podczas jednej z jego licznych podróży.
– Shenie, Conno... jak oceniacie swoje zdolności w walce? – zapytał, kiedy młodzieniec wrócił na swoje miejsce.
– Moje są słabe, ale Shena... – Conna zamilkła. Mężczyzna patrzył na nią wymownie, czekając aż dokończy. Przełknęła ślinę. – Shena są... całkiem dobre.
Zaklęcie na wykrywanie kłamstwa nie zawiodło. Lestat otrzymał wyraźny sygnał, że mówiła szczerze. Nie mówiła tego, nie chcąc mu się narażać. Przed oczami mignęły jej niewyraźne dla starca wspomnienia, które musiały świadczyć o tym, że naprawdę miała powód do podziwu.
– Nie sądziłem, że usłyszę od was cokolwiek... miłego – powiedział chłodno Shen, biorąc powoli łyk herbaty.
– Masz zatem powód, aby się odwdzięczyć – zasugerował Lestat. Młodzieniec nie wyglądał na zachwyconego tym pomysłem. Ku jego zaskoczeniu, postanowił jednak coś powiedzieć:
– Dziękuję, że wtedy pomogłaś Avrionowi.
Na twarzy Conny pojawił się szok. Czoło pokryło się subtelnymi fałdkami, usta rozwarły się. Musiała tu tkwić jakaś niewypowiedziana opowieść. Miał jednak wiele czasu, aby dowiedział się, o czym rozmawiali. Zamyślony przesunął palcami po porcelanie, którą wciąż trzymał w dłoniach pokrytych plamami starości.
– Shenie... czy chciałbyś wobec tego zostać mentorem grupy? Należy uczynić Gildię Łowców niezależną i samowystarczalną. Pomoże w tym tylko sprawny system...
Ogień strzelał w kominku, a Lestat mówił. Conna i Shen słuchali jak zaczarowani, a opowieść działała z upływem czasu jak kołysanka. Dziewczyna zapadła się w miękkim fotelu, uśpiona ciepłym głosem starca. Jedynie Shen stale marszcząc brwi, słuchał. Myślał o planach, o systemach, o pomysłach... Jego własny rys wydarzeń pojawiał się w głowie. Jaśniał jak gwiazdy na niebie. Nawet, kiedy śnieżyca się uspokoiła, nie chciał go wypraszać. Słuchał, analizował. To mogło mieć sens. Mogło nadać temu, co robi jakieś znaczenie. Mogło... ich zjednoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz