Jesień 1457
Nie było to coś, czego się spodziewała. Nie było to też coś, w czym chciała uczestniczyć. Zaczęła w myślach przeklinać swoją ciekawość. Trzeba było wracać do karczmy i absolutnie olać jakiekolwiek znajomości. W dodatku z tym gościem było coś nie tak, ale w inny sposób, niż z Shenem. Była absolutnie pewna, że po drodze nie mijali żadnego domu. Może i nie zwracała za bardzo uwagi na otoczenie, ale nie przegapiłaby żadnego budynku w takim lesie. Dziwny osobnik oczywiście nawet nie zaproponował jej swojej parasolki, ba, nawet się nie przedstawił ani nie okazał minimalnego szacunku poprzez ukłon. Było to coś, co tylko dokładało kolejną cegiełkę do i tak chwiejącej się już w każdą możliwą stronę fasady spokoju. Fakt, że Shen też traktował ją jakby się do niego przyczepiła absolutnie jej nie pomagał. Z tym postanowiła rozliczyć się jednak później, bo zmarszczone brwi mężczyzny chwilowo przekonywały ją, że faktycznie nie wszystko jest w porządku. Wydawał się znać tego dziwnego człowieka, ale coś jej tutaj nie pasowało. Zauważyła też, że idą praktycznie tą samą drogą którą przyszli wcześniej.
– Mów co chcesz, tam nie było żadnego domu. Coś tu śmierdzi i to nawet nie jest twoje futro – mężczyzna znowu ją zignorował, jedynie bardziej spinając twarz, więc założyła ręce na piersi i zwolniła lekko kroku. Jeśli okaże się, że faktycznie przeoczyli gdzieś jakiś dom to przeczeka burzę i zwinie się jak najszybciej. – Swoją drogą, skoro już szedłeś na randkę to po co wciskałeś mi kit z tą bronią? Oboje mielibyśmy teraz względny spokój…
– Nie będę się z niczego tłumaczył – idący przed nimi mężczyzna zaśmiał się, jakby mimo szeptu którym się posługiwali, w dodatku w języku Shena, doskonale słyszał i rozumiał całą rozmowę.
– Nie martwcie się. Już niedaleko – zamiast poprowadzić ich jeszcze dalej zatrzymał się przy źródle, przy którym dalej leżało porzucone przez nich wcześniej truchło wilka. Z nabożną czcią usiadł na brzegu i w ogóle nie przejmując się, że większość kamieni jest cała w krwi zwierzęcia zaczął poprawiać rośliny, żeby stały pod idealnym kątem. Shira jednoznacznie stwierdziła, że nawet jeśli sam Shen był dziwny, to jego znajomi byli jeszcze gorsi. Obaj stojący przed nią ludzie nijak nadawali się do opisania w liście, w którym miała zachwalać jak dobrze sobie radzi w społeczeństwie. Ojciec pewnie wysłałby ją w jeszcze gorsze miejsce, gdyby opisała mu obrazek, który miała teraz przed oczami.
Coś jednak dalej się nie zgadzało. Kątem oka zauważyła, że białowłosy nieznacznie przesuwa dłoń w kierunku sztyletów, których wcześniej nie zauważyła. Raczej nie robiłby tego, gdyby to faktycznie był ktoś kogo znał. Zamknęła na chwilę oczy i skupiła się. Deszcz w ogóle nie ułatwiał jej zadania. Padając coraz mocniej i mocniej sprawiał, że materiał szaty zaczynał jej ciążyć. Zużywając resztki silnej woli zignorowała to i maksymalnie wysiliła słuch, próbując na odległość sprawdzić tętno obu białowłosych. W taką pogodę nie miało to jednak najmniejszego sensu. Westchnęła i podeszła bliżej do Shena. Krew nigdy nie kłamie. Nie pytając o pozwolenie złapała go za nadgarstek, gdzie puls był dobrze wyczuwalny. Oczywiście, że natychmiast wyrwał rękę i odsunął się od niej gwałtownie, ale swoje już wiedziała. Mógł całą drogę zachowywać spokój i wyglądać na pewnego siebie, ale fizjologia mówiła wszystko. Dziwny mężczyzna dalej kucał odwrócony do nich plecami, co więcej zaczął podśpiewywać coś pod nosem.
– Jak w ogóle śmiesz mnie dotykać? – chyba wyprowadziła Shena z równowagi, bo ewidentnie fasada opadła, a w jego oczach zabłysły iskierki złości. Nie zamierzała mu jednak w niczym ustępować.
– Może i nie wyglądam, ale nie jestem głupia. Trzeba było mi powiedzieć, że to pułapka – wyjęła z rękawa kolejny wachlarz i oba rozłożyła w pogotowiu.
– Jaka znowu pułapka? Zwykłe zaproszenie – żadne z nich nie usłyszało, kiedy nucenie ustało, a mężczyzna znalazł się tak blisko nich. Musiał być szybki, bo ich wymiana zdań nie trwała dłużej niż kilka sekund, a już zdążył się tu pojawić. Jakimś cudem rozumiał też obcy język, którym z jakiegoś powodu w jego obecności Shira wolała się posługiwać. Wyjścia były więc dwa. Albo to faktycznie był znajomy Shena, z którym ten nie był w najlepszych stosunkach, albo stali właśnie naprzeciwko czegoś, co nawet białowłosemu podnosiło ciśnienie, i to bynajmniej nie ze złości. Shira zrobiła krok w tył i nieznacznie ugięła kolana, idealnie maskując to szatami. Coraz bardziej poszerzający się uśmiech nieznajomego mówił jej, że raczej jest to ta druga opcja.
– Ja w takim razie chyba podziękuję – w tym momencie dziękowała sobie, że oprócz swojej zwykłej broni zabrała też kilka mniejszych noży, z którymi w razie potrzeby mogła walczyć na dystans. Mężczyzna sprawiał, że miała gęsią skórkę na całym ciele, a w dodatku kiedy podszedł tak blisko czuć było od niego nienaturalną zgnilizną. Shen stał jednak dalej niewzruszony, patrząc na nich oboje z góry.
– Twoja strata. Moja żadna. Wampiry i tak są absolutnie bez smaku… – Shiranui zamurowało, a Shen słysząc te słowa drgnął i jego twarz rozluźniła się, jakby nagle sobie coś przypomniał.
– Przepraszam bardzo, co powiedziałeś? – dla dziewczyny to był niestety koniec. Wszelka silna wola zniknęła, a na twarzy na stałe rozgościła się wściekłość. Nie miała zielonego pojęcia w jakim kontekście mężczyzna to powiedział, ale szła o zakład, że w każdym możliwym była to obelga. Blada postać uśmiechała się już tak szeroko, że nie było opcji, żeby nazwać to naturalnym uśmiechem. Białych zębów również nie można jej było pogratulować. Shiranui przestały obchodzić mokre szaty czy fakt, że to może być znajomy Lorda w futrze. Zapłaci za obrażanie jej. I to bynajmniej nie w złocie.
<Shen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz