Jesień 1456
A jednak, pomyślał białowłosy. Podali sobie ręce. Shen wiedział, że był to tutejszy zwyczaj i co on oznaczał. Długowłosy mężczyzna zwany Avrionem znowu zasiadł w siodle swojego karego rumaka i zawrócił. Nie jechał szybko. Shen dumnie dotrzymywał im kroku. Zgodzili się na układ, aby to on prowadził lejce konia, by uniknąć ewentualnego oszustwa ze strony kupca. Avrion trzymał się grzywy swojego konia i bacznie obserwował białowłosego. Nie odzywali się do siebie przez całą drogę, trwając w gotowości do zareagowania na nagłe złamanie zawartej umowy.
Dopiero, kiedy ze szczytu góry mogli zobaczyć powoli rozwiewającą się mgłę nad Świszczącymi Równinami, Shen upewnił się w myśli, że Avrion go nie oszukał. Naprawdę postanowił go zaprowadzić tam, gdzie spodziewał się przybyć.
– I jak? Tak sobie to wyobrażałeś? – zapytał Avrion, zauważając błysk w oku przybysza ze Wschodu. Iskierka natychmiast zniknęła, zastąpiona typową dla Shena powagą, stojącą na granicy z permanentną irytacją i zdegustowaniem.
– Prowadź dalej. Nie zapominaj, że to ty tutaj jesteś zakładnikiem.
– Racja – odpowiedział nieco ironicznie, ale Shen puścił to mimo uszu.
Kiedy zapuścili się znowu w objęcia puszczy, mgła natychmiast otuliła ich na nowo miękkim kożuchem. Oboje intuicyjnie zwiększyli czujność, a wzrok chodził od krzaka, do krzaka. To również nie umknęło uwadze Shena. Avrion nie mógł być zwykłym kupcem, a już na pewno nie z Birme. Był doświadczony na szlaku i nie pisnął ani słowa wyrażającego obawę przed wchodzeniem do niebezpiecznego w takich warunkach lasu.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz