Zima 1457
Chmury zbierały się coraz bardziej, zamieniając biel zakrytego nieba na ciemno stalowe sklepienie, niosące widmo nieuchronnego opadu.
Łowca wracał z kolejnego zlecenia. Tropienie celu zawiodło go dalej, niż początkowo zakładał, że będzie musiał się udać. Szedł od długiego czasu, a miał jeszcze długą drogę do przebycia.
Wiatr wezbrał na sile, przynosząc w końcu, spadający gęsty biały puch, który opadając na leżące już warstwy, pokrywał szczelnie cały krajobraz. Gdy warunki z każdą chwilą stawały się coraz trudniejsze do zniesienia, mag zdecydował zatrzymać się w lesie i przeczekać noc, mając nadzieję, że poranek przyniesie poprawę.
Między drzewami widoczność była niewiele lepsza, siła wiatru pozwalała tu jednak poruszać się w miarę możliwości normalniej. Przemieszczał się, zbierając co jakiś czas kawałki gałęzi oraz skrawki kory i chowając je pod szczelną pelerynę; mogły przydać się na opcjonalne ognisko. Po pewnym czasie dotarł do starego rozłożystego świerku. Wszedł pod jego gałęzie, kryjąc się przed nieprzyjazną pogodą. Ściółka była tu pozbawiona śniegu, choć wilgoć wyraźnie się utrzymywała. Ochrona od wiatru poprawiła komfort bytu. Poruszał się na klęczkach, przygotowując nocleg, pod nisko zawieszonymi pędami. Zgarnął leżące na ziemi igły, układając coś na wzór materacu, który miał oddzielić jego ciało, od zimnego podłoża tworząc warstwę izolacji. Rozkopał nieduże wgłębienie, gdzie położył zebrane wcześniej kawałki drewna. Kładąc się pod sklepieniem w kolorze malachitu, rozbił prowizoryczny obóz. Ruchem ręki rzucił kilka skrzących się odcieniami żółci i pomarańczu iskier, które wpadając na przygotowane miejsce, roznieciły płomień, tworząc niewielkie palenisko. Uciął jedno z niewielkich odgałęzień, po czym naostrzył je, a na przygotowany koniec nabił kawałek suszonego mięsa. Położywszy bukłak w odpowiedniej odległości od ognia, rozpoczął przygotowywanie kolacji.
Spoczywał owinięty wierną peleryną, która zatrzymywała ciepłotę ciała. Mięso pod wpływem ognia nabrało przyjemnej do konsumpcji temperatury. Wyciągnął z plecaka naczynie, na którym ułożył mięsiwo oraz kilka fragmentów suchego placka, którego sporą ilość wykonał kilka dni temu. W porównaniu do chleba dłużej zachowywał zdatność do spożycia i lepiej sycił, co na wędrówkach było bardzo pożądane. Przyciągnął do siebie bukłak, w którym woda zdarzyła się już ogrzać, po czym rozpoczął konsumpcję kolacji.
Posiłek odbył się, przy akompaniamencie zawodzącego wiatru i skrzypień uginających się od ciężaru śniegu drzew. Gdy skończył, przeczyścił naczynie, po czym odłożył do odpowiedniego miejsca w bagażu. Zakopał rzężący się jeszcze dół ziemią, a następnie ułożył na nim swe posłanie, by bijące jeszcze ciepło ogrzewało go przez noc. Okrył się szczelnie narzutą, szykując się do snu. Przed zaśnięciem przyszło mu do głowy kilka myśli.
Jako mag powinien radzić sobie w takich momentach zgoła inaczej. Wyczarować niewielkie schronienie, rzucić czar na pogodę czy spróbować czegoś innego, Regis jednak tego nie robił. Wielu wykorzystywałoby tę moc, on uważał ją za dodatek. Nie lubił nadużywać magii. Była bardzo przydatna, ale ile mógł, robił zwykłymi sposobami. Nawet teraz, mogąc szybciej zasnąć za sprawa uroku, wolał sam zapaść w sen, który przybył niedługo po tej myśli i pogrążył łowcę aż do ranka.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz