Zima 1457
Nie śpieszyło mu się. Gdy widział już dno kufla, dał znać obsłudze. Ta sama młoda kobieta co wcześniej podeszła do stolika.
– Podać coś?
– Piwo, tym razem jasne. Jest jakieś?
– Tak, mamy oczywiście. Zaraz podam.
Po tych słowach ruszyła w stronę lady. Łowca nie widział nikogo innego z obsługi. Musiała być dzisiaj sama. Było ledwo po południu, a do dnia odpoczynku mieszkańców jeszcze trochę zostało. W lokalu nie było wielu ludzi, więc jedna osoba w zupełności wystarczała. Po krótkiej chwili wróciła, niosąc pełny kufel.
– Oto zamówienie – odłożyła naczynie, po czym zabrała ze stołu poprzednie już puste i przygotowane na zapłatę monety.
Siedział tak, popijając trunek. Od pożegnania się z wąsaczem nie zmienił miejsca, więc widoków zbyt wielu nie miał. Spoglądał to na kurz i bród, to na krzątającą się barmankę. Miała mniej niż dwadzieścia pięć wiosen. Blond włosy lekko falując, sięgały jej nieco za łopatki. Z przodu lekko powyżej czoła nałożoną miała opaskę chroniącą jej oczy przed frywolnymi kosmykami. Bladą cerę delikatnie oświetlał blask podwieszonej nad blatem lampy. Ciepłe światło ukazywały delikatne rysy twarzy, nie pozwalał jednak określić koloru oczu, odbijając się jak od nich jak od szkiełek. Strój nie był wyrafinowany. Biała sukienka sięgająca, z tego, co łowca zauważył, gdy dama przemierzała pomieszczenie, nieco poniżej połowy łydek z narzuconą na nią rozpiętą kurtką. Skórzany fartuch związany luźno zwisał z przodu, zasłaniając przednią cześć tułowia.
Siedział tak spokojnie, obserwując wszystko, co wpadnie mu w oko.
Czas powoli mijał. Chwile te miały jednak niedługo się skończyć. Kilka ław za nim głosy stawały się coraz głośniejsze. Młodzieńcy mieli coraz żywsze dyskusje. Pił nie zwracając na to uwagi, jednak do momentu.
– Te, to ten wielki łowczyk – zaczął jeden z siedzących przy głośnej ławie – kilka dużych piesków zabił i co!? Wielki Łowca! Rzeźnik! – kontynuował widocznie wzburzony – Ci za miastem w namiotach też takie chojraki?!
Regis nie reagował. Nie było sensu odpowiadać pijanym i tak by nie słuchali. Nie chcieli. Mieli swoje zdania i nie byli skorzy do ich zmiany.
– I co? Nie odpowiesz. Wielki i ważny. Wilki pokonane. phiii. Sam bym tak umiał. A teraz siedzi poważny. I z czego ta kurteczka. Czerwone futerko. He he, Z czego to? Inny wilczek farbowany, a może zajączek?
– Wyverna – rzucił krótko
– Co tam mamroczesz?
– To, jak to nazwałeś futerko, pochodzi od Wyverny Szkarłatnej. Wiesz, taka latająca jaszczurka zabita przeze mnie w górach, których nazwa i tak nic ci nie powie. Z nią też dałbyś sobie radę? – zapytał spokojnie, odkładając pusty kufel i powoli szykując się do drogi powrotnej – Może będziesz miał okazję, zdarzają się na tych terenach.
Młodzieniec stał. Nie wyglądał na takiego, co wiedziałby, jak odpowiedzieć.
– W sumie lubię takich jak ty. Pewni siebie idą walczyć z potworami. Młodzi w pięknych nowych strojach, a potem ich resztki stają się pokarmem dla młodych poczwar. Ale dzięki temu mam pracę. A i stwór zabijający ludzi jest więcej wart – mówił, powoli idąc w stronę rozmówcy – chcesz walczyć z bestiami, proszę bardzo. Ciekawe, kiedy natrafię na twoje zwłoki, ale zanim to, naucz się mówić, bo coś słów ci zabrakło – podszedł do chłopaka. Ten stał, nic nie mówił. Reszta jego kompani wpatrzona była w pełnym skupieniu na całą sytuację. Milczeli. Łowca stanął przed nim na kilka sekund, po czym kontynuował chód do drzwi.
Po otwarciu wrót przywitał go mroźny, przeszywający powiew niosący ze sobą chmarę płatków śniegu. Na zewnątrz trwała zawieja. Rzeźnik otulił się szczelnie peleryną, nałożył kaptur i ruszył w drogę powrotną, znikając po ledwie kilku krokach, w odmętach białych pędzących w powietrzu płatków. Z wnętrza karczmy inaczej jak poprzednim razem nie dobywały się już żadne słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz