Zima 1457
Od końca poprzedniego dnia śnieg już nie padał. Mimo grubej jego warstwy na podłożu poruszanie odbywało się znacznie sprawniej. Było przed południem, gdy łowca był już w drodze na miejsce polowania. Powoli przemierzał kolący od blasku odbitych promieni słonecznych, rozciągający się biały krajobraz. W końcu dotarł do celu podróży. Teren leżał kawałek od miasta, mimo to bez problemu można było dojrzeć ludzkie zabudowania. Miejsce wstępnie przygotowane pod wycinkę. Niewielka, niedawno postawiona chatka na narzędzia, gdzie zmęczeni robotnicy mogliby, chociaż na chwilę odpocząć, stanowisk do gotowania i rozładunku też nie zabrakło. Wśród tych wszystkich rzeczy dostrzec można było jednak wilcze ślady. Zwierzętom nie podobało się, że ktoś narusza ich rewir, były niebezpiecznym utrapieniem. Dzięki wczesnej porze Regis miał czas na rozejrzenie się po okolicy, nie musiał jednak poświęcać na tę czynność dużo czasu. Po krótkiej chwili znalazł liczne tropy wokoło obozowiska. Cała wataha kręciła się po okolicy. Ślady w dużej mierze prowadziły w głąb lasu. Podążanie za pomniejszymi śladami nie miało większego sensu. Łowca dalej przeczesywał teren. Znalazł kilka wydeptanych przez zwierzęta szlaków. Idąc jednym z nich, który ze względu na rozmiary i widoczne ślady częstego użytkowania wydał się najbardziej obiecujący, znalazł coś na wzór legowiska. Mocno ugnieciony śnieg pośród niewielkich brzózek. Widocznie główne miejsce przebywania, pomyślał łowca. Po przeczesaniu okolicy wilki będą chciały tu wrócić, by odpocząć. Zwierzyny w okolicy jest bardzo dużo, więc nie mają powodu, by zanadto się oddalać. Pilnują również miejsca pojawienia się intruzów chcących ograniczyć ich ingerencje. Ludzka ekspansja niesie za sobą wiele konfliktów, które trzeba potem rozwiązywać różnymi środkami, w tym tymi mało przyjemnymi. Tropiciel uznał, że tu zaplanuje pojedynek. Pod dużym świerkiem położył swój bagaż. Plecak, w którym znajdowało się stosunkowo niewiele rzeczy jak na standardy łowcy. Prosta robota nie potrzebowała dużej ilości przedmiotów na możliwe komplikacje. Wyciągnął tylko to, co było mu potrzebne, po czym schował pakunek pod jedną z nisko położonych gałęzi, przykrywając go uprzednio zdjętą pelerynom. Rękojeść miecza wystawała znad prawego barku, a wypolerowana głowica odbijała pojedyncze strugi światła padające na jej kanciaste boki. Regis przyczepił uważnie bełty kuszy do boku paska, a ją samą zawiesił na specjalnym dla niej przygotowanym miejscu na plecach, gdzie nawet w trakcie walki szybko i pewnie mógł ją odstawić, nie martwiąc się o ewentualne jej wypadnięcie. Upewnił się, czy jego niezastąpiony nóż pewnie spoczywa w pochwie pod lewą piersią w przedniej części zbroi, po czym poprawiając futro na kołnierzu, stwierdził, że jest w pełni gotów na spotkanie z oponentami.
Nastało popołudnie. Słońce znajdowało się już nisko nad horyzontem. Po kilku godzinach cierpliwego wyczekiwania usłyszał wycie. Przygotował nową broń i przyszykował się do konfrontacji. Nie musiał długo czekać, by wilki mu się pokazały. Pierwszy wyłonił się zza drzew i biegł prosto w jego stronę. Ten wycelował i oddał strzał. Cięciwa zabrzmiała. Bełt trafił w cel. Grot wbił się w oko, wchodząc w głąb czaszki, przebijając ją na wylot. Stwór legł martwy, a biały puch przy jego głowie zaczął nabierać karminowego odcienia od wylewającej się krwi. Pozostałe osobniki powoli zaczęły się zbliżać. Walka rozpoczęła się na dobre.
***
Biegł. Chciał uciec. Reszta jego watahy leżała już martwa. Resztki nadziei na wyjście cało z opresji nie trwały jednak długo. Pocisk z trafił w tył czaszki, przebijając ją i wychodząc podniebieniem wraz ze strugą krwi, zostawiając na śniegu mocny czerwony ślad. Walka skończona. Regis schował broń. Kusza spisała się zgodnie z oczekiwaniami. Wziął miecz i podszedł do leżącego nieopodal ciała. Szrama ukazująca rozpłatane wnętrzności przebiegała na boku stwora, głowa była jednak nietknięta, a na tym zależało łowcy. Łapiąc jedną z rąk za pysk, uniósł lekko łeb, a mieczem oddzielił go od tułowia. Przetarł klingę z resztek krwi. Chwilę spoglądał na stal, po czym schował ostrze na pochwy. Zabrał ekwipunek spod drzewa, schował trofeum do worka, który przyczepił do pasa. Tobołek ze specjalnego materiału nie przeciekał krwią, nie musiał martwić się więc o niepotrzebny bałagan.
– Dobry zakup – powiedział do siebie, wspominając moment dyskusji ze znajomym sprzedawcą o cenę, która zgodnie z ustaleniami miała być znacznie niższa a niżeli ta, którą Zimo końcowo sobie zażyczył.
Narzucił pelerynę i ruszył w kierunku domu. Było już ciemno. Krótkie zimne dni nie dawały zapomnieć o panującej aktualnie porze roku. Wielki jasny księżyc jaśniał na niemalże pozbawionym chmur niebie, ukazując usłaną bielą drogę. Po dotarciu do celu zawiązał sznur na pysku i zawiesił łeb, by krew mogła spokojnie spłynąć. Zdjął z siebie ubranie i przyszykował się na noc. Po wszystkim udał się do łóżka. Następnego dnia planował iść po zapłatę za wykonane zlecenie, wolał więc wypocząć.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz