Zima 1457
Jeśli trzeci dzień był wtedy potwornie dołujący, tak koniec pierwszego tygodnia był karą za wszystkie błędy, kłamstwa i kradzież Lambo. Nerwowy gwar towarzyszący karczmie przez kilka pierwszych dni teraz był tylko wspomnieniem. Inni, którzy podobnie jak Silvana zmuszeni byli przeczekać szalejącą pogodę, i którzy potrzebują świętego spokoju, siedzieli w ciszy na wybranym przez siebie kawałku wolnej przestrzeni. Bardziej narwani, spragnieni alkoholu oraz rządni akcji, wszczynali bójki na parterze budynku lub zbierali w kręgu i wspólnie śpiewali, grali, opowiadali wymyślne historie.
Cała ta sytuacja dała jej możliwość wysłuchania paru ciekawych opowieści bez żadnej ceny, bez oddawania czegokolwiek w zamian. Nie wszystkie były prawdziwe, wiadomo, ale pośród nich znalazło się parę przydatnych informacji.
Silva zdążyła też zamienić parę słów z innymi gośćmi podczas swojego mizernego egzystowania przy swoim stoliku koło okna. Był na przykład ten barczysty mężczyzna, który każdego dnia biadolił o swojej żonie pozostawionej w domu bez opału. Przyjechał ze znajomym prosto z lasu, chcąc zrobić sobie przerwę na kufel piwa.
Porozmawiała trochę ze starszym panem o długiej, siwej i nie zadbanej brodzie, który przez ostatnie kilka dni umilał wszystkim pobyt swoją grą na flecie. Mieszkał niedaleko, sam, we własnym gospodarstwie, po tym jak córka wyszła za mąż i została kurą domową w okolicach Birme.
Nawet dzisiaj, z samego rana, do stolika obok siadła białowłosa panna. Silvana już miała okazję kilka razy się na nią natknąć podczas swoich odwiedzin w karczmie, jednak nie było okazji na rozpoczęcie konwersacji. Teraz jednak los się do niej uśmiechnął, tak jak Silvana do nieznajomej białowłosej. Spędziły kilka chwil na krótkiej, błahej rozmowie, po czym nieznajoma wróciła do swojego pokoju.
Oczywiście nie mogło zabraknąć pogawędek z barmanką, której to Silvana obiecała dotrzymywać towarzystwa z samego rana. Po trzech takich porankach Berthina co prawda zabroniła jej wtykania nosa za bar, jednak Silvana, nieugięta, codziennie przychodziła do karczmarki by szczerze, z głębi serca, umilić kobitce dzień, przy okazji oferując swoją pomoc.
Koniec końców, Berthina nakryła ją przeciskającą się przez okno, by sprawdzić jak trzyma się Lambo.
– Jak cokolwiek uszkodzisz to nie myśl, że zapłacisz mi w drewnianych figurkach. – powiedziała jej wtedy, praktycznie uderzając wyczyszczonym kuflem o blat. – Masz szczęście, że przynajmniej nie widzę nigdzie tych wiórów. Po co tak właściwie wychodzisz na ten mróz?
Silvana szybko i zwięźle wyjaśniła Berthinie swoje przywiązanie do Lambo oraz niepohamowaną chęć robienia dziwnych, umiarkowanie ryzykownych rzeczy. Kobieta na to zareagowała specyficznym uśmiechem.
– Skoro już tam chodzisz, chyba jako jedyna ze wszystkich w tym budynku, to możesz pilnować żeby tam nie zabrakło wody i siana. Zapłacę, nie martw się o to.
I to był chyba najlepszy moment dzisiejszego dnia, bowiem Silvana uprzejmie zaproponowała, by karczmarka uznała tą pomoc jako zapłatę za wyżywienie dopóki nie opuści karczmy. W ten sposób sprytnie zaoszczędziła swoje ciężko zarobione pieniądze.
Czemu więc ten dzień, siódmy dzień przesiadywania w karczmie i czekania, aż wyjście na zewnątrz będzie stosunkowo bezpieczne, jest dla Silvany karą za grzechy?
Kobieta spojrzała z niemożliwym do ukrycia żalem na cztery figurki, które zdążyła zrobić w te kilka dni. Leżały w torbie Silvy, owinięte paroma kawałkami materiału, w które wcześniej owinięte były butelki wina.
Drewno skończyło się jako pierwsze.
Może ci panowie, którzy przywieźli ze sobą kawał opału, będą w stanie użyczyć jej dwa albo trzy kawałki. W końcu jak może stolarz żyć bez drewna w ręce? Tfu! Nie może, ot co.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz