Zima 1457
Pil na słowa kobiety zareagował lekkim, lecz widocznym zaskoczeniem na twarzy.
– Co znaczy “o ile naprawdę istnieje”? Oczywiście, że Gildia istnieje - rzekł młodzieniec.
– Skąd to wiesz…? - odparła Gabriela z dziwnym błyskiem w oku.
– Powiedzmy, że słyszałem co nie co. W zasadzie jestem też podróżnikiem, naturalna kolej rzeczy, że spotkałem parę łowców należących do tej Gildii.
– W takim razie… na czym ona tak dokładnie polega? - dopytała zainteresowana nieznajoma.
– W dużym skrócie? Zgromadzenie łowców, jak sama nazwa mówi, którzy zajmują się wzajemnym szkoleniem oraz wymianą wiedzy i doświadczeniami.
Odstawiła talerz, ale nie wyglądała, jakby chciała wstać i go odnieść. Miała nieobecny wzrok.
– Jak odbywa się rekrutacja? - zapytała.
– Nie przypominam sobie, żeby była jakaś rekrutacja. Wydaję mi się, że każdy łowca może tam zwyczajnie dołączyć.
– Naprawdę? Tak po prostu? - odparła z wypisanym zdziwieniem na twarzy.
– Mówię, nie przypominam sobie żadnych wymogów.
– Byłaby szansa, że zechciałbyś mnie tam przedstawić? Mogłabym się jakoś odwdzięczyć, jeśli nadarzyłaby się taka sposobność - zaproponowała drapiąc się po brodzie.
– Da się zrobić.
<Gabi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz