Zima 1457
Po Karczmie Starej Wiedźmy niósł się wesoły śmiech biesiadników, a w nieco dusznym powietrzu zastygł aromat piwa. Był ciężki i słodki. W ustach czuła gęstą piankę napoju, na którego nie było ją stać. Do kontuaru ciągnęła się długa kolejka oparłych mężczyzn, który żądali dokładnie tego, co ona dnia poprzedniego. Miękkiego posłania, ciepłego posiłku... Pokoje były zajęte, wszystkie. W ustach Gabrieli wciąż gorzkniała frustracja, a we wnętrzu jej dłoni odciskały się wzory złotych monet. Zdobyła je tej nocy swoją ciężką pracą. Upolowała wilka i oddała mięso rzeźnikowi, zaś skórę rzemieślnikowi do przerobienia na obicie do foteli. Jej mięśnie wciąż drętwiały pod futrem z bólu. Skręciła gołymi rękami kark kulejącemu wilkowi, a teraz utknęła na dobre w gospodzie, w której nie było dla niej miejsca.
Jej umęczone knykcie pyszniły się czerwienią, gdy owijała je szczelnie bandażem. Jej dłonie, zupełnie zmarznięte, zrzucały warstwę cienkiego naskórka. Skóra pulsowała, a język puchł. Od dwóch dni nic nie jadła. Jej drogę do posiłku zastawiały masywne ciała awanturników, a ona siedziała na ławie w kącie i bacznie wszystko obserwowała. Nie chciała interweniować bez potrzeby. Tuż przy jej twarzy znajdowało się okno, które wpuszczało do środka uporczywy, stłumiony blask śniegu. Jeszcze wczoraj, mimo spowijającej te krainy ciemności, można było ujrzeć gęste drzewa i przemykające w cieniach sowy, udające się na kolejny łów.
Teraz wszyscy utknęli, a spać można było tylko na ławkach. Obsługa traktowała to jako czyn niedozwolony, wobec czego nie spała. Uparcie opierała się o ścianę, pozwalając by drewno drażniło jej umięśnione plecy przez cienką, lnianą koszulę. Świeże blizny pulsowały, a przez jej umysł przemykały obrazy biegnących wielkich wilków. Ściskała monety mocniej, chcąc wrócić do rzeczywistości. Musiała się uziemiać, a najskuteczniejszym sposobem był ból.
Kiedy na nowo poczuła wyraźnie dotyk drewna, zapach piwa i odgłosy kłótni, postanowiła raz jeszcze przyjrzeć się wizytorom karczmy. Jej oczy przemykały zgrabnie po ludziach i nie-ludziach, a ona pozwalała sobie na zatapianie się bardziej w futrze, które nosiła od miesiąca na ramionach. Większość z bywalców stanowiła jej rówieśników. Gdzieniegdzie przemykały dzieci, prawdopodobnie porzucone pół-elfy. Miały rozwiane, brudne i poszarpane ubrania, co w żadnym stopnio nie szkodziło ich radosnym okrzykom.
Jej uwagę przyciągnął młody chłopak, który siedział po przeciwległej stronie sali i patrzył w tym samym kierunku, co ona chwilę temu. Miał blade policzki, niedbale rozrzuconą na czole grzywkę i szerokie ramiona, które nieco zmyliły jej szacowania. Wyglądał na czternaście lat, choć jego sylwetka sugerowała nieco więcej. Jej uścisk na monecie nieco się poluźnił. Miał zagubione spojrzenie młodej sarny, które wypatrzyło drapieżnika i liczyła, że pozostanie w bezruchu ocali ją przed zgubą. Za skórzanym pasem dostrzegła koniuszek jakiejś broni, prawdopodobnie sztyletu. Ta mina to tylko pozory. Był młodym, doświadczonym przez życie, chłopakiem, którego nie należy lekceważyć. W życiu spotkała już nie jednego takiego.
Poluzowała rzemyk i wsunęła do skórzanego mieszka monety. Zaintrygował ją ten chłopak. Podtrzymując się stołu, wstała z szerokiej ławy, a jej rynsztunek zastukał cicho, zwracając uwagę kilku ucztujących tuż obok mężczyzn o wykrzywionych, nieogolonych twarzach. Szybko jednak stracili uwagę, ponieważ dalsze podziwianie jej wymagałoby obrócenia głowy. Zbliżyła się bez pośpiechu do nastolatka, pozwalając, by jej skórzane buty skrzypiały cicho. Początkowo wcale na nią nie patrzył, choć wiedziała, że zauważył jej przybycie. Stała i podziwiała jego grzywkę, która skręcała się na samym czubku w drobne kędziorki. Uśmiechnęła się nieznacznie, a plecy oparła o ścianę tuż obok krzesła, na którym przysiadł chłopak.
– Dzisiaj nie wykupię usług prostytutek – powiedział w końcu, nawet nie patrząc na nią. Kobieta zaśmiała się głucho.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek ktoś mnie z nimi pomyli.
Dopiero wtedy ciemnowłosy odwrócił głowę. Przechylił ją w bok, a w oczach błysnęło charakterystyczne dla nastoletnich chłopców zuchwalstwo. Dopiero wówczas, z perspektywy odbitych w jego tęczówkach ogników świec, dostrzegła heterochromię. Kolory jego oczu przybrały chłodne barwy.
– Znam kogoś z heterochromią – uśmiechnęła się delikatnie.
– Nawet nie wie pani, jak się nazywam.
– Nie miałam na myśli ciebie. Masz pieniądze?
– Mówiłem już, że nie wykupuję...
– Czemu zatem tutaj jesteś?
Odwrócił głowę, myśląc nad odpowiedzią. Planował skłamać. Nie była to jednak sprawa przesądzona, jeszcze nie. Czekała w zafascynowaniu, jaką opowieść postanowi jej zasugerować. Co przyniesie jego fantazja, żeby ją zniechęcić i odrzucić. W międzyczasie od kontuaru odsunęła się grupka spaślaków, tuż po donośnym trzaśnięciu pięścią w blat i wyrzuceniu z tłustych ust kilku siarczystych przekleństw. Karczmarz znowu był dostępny dla gości.
– To nie pani sprawa – fuknął w końcu chłopak.
Powoli pokiwała głową, wtapiając wzrok jasnych oczu w karczmarza, który zamaszystymi ruchami czyścił zastawę. Zaraz miała zostać wykorzystana do przygotowania kolejnych dań obiadowych dla wizytatorów, którzy są w stanie zapłacić. Serwowali dzisiaj dziczyznę i tuczone ziemniaki. Musiała skorzystać z okazji, póki jeszcze mieli świeże mięso. Podrzuciła monetę, zaś błysk złota szybko zgasł w ponownie zamkniętej, poranionej dłoni kobiety. Powinno jej wystarczyć na parę dni.
– Chciałam zaproponować wspólny obiad, ale wygląda na to, że sam wspaniale sobie radzisz – Postąpiła kilka kroków w stronę kontuaru. – Powodzenia.
<Pil?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz