Jesień 1456
Diego wsunął do kieszeni kartę, którą wcześniej przedziurawił pazur jego kolegi. Do gry już się nie nada, ale do ćwiczeń sztuczek już tak.Zszedł po plecionej ze sznura drabinie, by dołączyć do Tinga na ziemi.
– Długo ci zeszło – mruknął Drobny-dwunogi. – Chodź, kawałek drogi przed nami.
– Chyba że... – zaczął Diego.
– Chyba że co?
– Chyba że w Karczmie Starej Wiedźmy mają kawę na stanie – mruknął kuglarz. – Będzie bliżej.
– Yhy – Ting poprawił plecak. – To idziemy najpierw tam.
Diego ruszył pierwszy w odpowiednim kierunku.
– Mamy tam szansę spotkać jakiś łowców z naszej gildii.
– T w o j e j gildii. Ja łowcą nie jestem – zaznaczył Drobny-dwunogi.
– A może byś pomyślał o dołączeniu do nas? – zapytał Diego.
– Jeszcze czego – prychnął jego kolega.
– Myślisz, że nie nadawałbyś się do walki z potworami? – zdziwił się mężczyzna. – Widziałem, że nosisz broń i...
– Nadaję się lepiej niż ty. Nie w tym rzecz.
Diego oparł ręce na biodrach i spojrzał wyczekująco na Tinga. Niezbyt to podziałało; tamten ani myślał wyjaśnić cokolwiek.
– Przyspiesz, wleczesz się strasznie – powiedział tylko.
Do karczmy dotarli około południa. Do tego czasu Diego poza bólem w mięśniach zaczęła doskwierać jeszcze pusta w żołądku. Przez wymysły Tinga zapomniał spojrzeć na swój plan dnia i pominął śniadanie. Kto wie, jakie punkty poza tym jeszcze czekały na realizację.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz