Jesień 1456
Diego mógłby przysiąc, że pijał kawę często. Nie był to towar luksusowy, albo trudno dostępny. Dlaczego w takim razie nie mieli tego w zwyczajnej karczmie? Kuglarz spojrzał na kartkę, którą trzymał w ręku. Jednak nie było na niej żadnej podpowiedzi, co powinien zrobić. Wsunął wolną dłoń do kieszeni. Jedyne, co z niej wyciągnął, to przedziurawioną przez Tinga kartę.– A tobie co? – kelnerka spojrzała na Diego.
Mężczyzna nie odpowiedział. Uchylił nieznacznie maskę i wytarł twarz dłonią.
– U pokaż więcej, na pewno wyglądasz słodko – powiedziała bestia.
– Wybacz, ale muszę odmówić.
– Czyli tyle z kawy – burknął Ting z obrażeniem w głosie. – Co za warunki. Chodź, Zamaskowany, idziemy stąd.
– Tia... Idziemy... – mruknął Diego. Zaczął ogarniać go przytłaczający smutek. To całe zajście tylko przypomniało mu, jak mało rozumiał swoje położenie. Dlaczego dookoła niego nie było elementów życia codziennego? Gdzie one były w takim razie?
Co on w ogóle robił w tym miejscu?
Wyszli na zewnątrz. Zimne powietrze prawie zwiało czapkę z głowy Diego. Kuglarz ledwo zdążył ją złapać. Spojrzał na to nakrycie głowy. Nagle wydało mu się śmieszne i dziwne. Dlaczego nie spotkał nikogo innego, kto nosiłby coś takiego?
– Ting... skąd ty się tu wziąłeś? – zapytał Diego. – Dlaczego miałeś mnie znaleźć?
Drobny-dwunogi chwilę milczał. Poprawił plecak.
– Nie mogę ci powiedzieć – westchnął w końcu.
– Dlaczego? – Diego założył czapkę z powrotem.
– Jesteś człowiekiem. Nie zrozumiesz – mruknął pod nosem Ting.
– Chcesz się założyć?
– Poważnie mówię – Ting opuścił uszy. – Sam do niedawna nie rozumiałem. Prawda jest przerażająca. I przygnębiająca.
<Diego?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz