Jesień 1456
Kozica leżała na zdezorientowanym chłopaku, uśmiechając się chytrze. Nie mogła przecież pozwolić na to, aby ten przystojniak uciekł jej tak łatwo. Wiedziała bowiem, że wystarczy takiego na chwilę spuścić z oczu; pozwolić wyjść za drzwi, a ten już nigdy nie wracał i znikał nie wiadomo gdzie.
Przysunęła twarz do nieznajomego. Gdyby nie jego maska, Karniela mogłaby zbliżyć się jeszcze troszkę, jednak podłużny dziób uniemożliwiał jej tę czynność. Zamiast milimetrów, dzieliło ich więc parę centymetrów. Dziewczyna nie kryła niezadowolenia z tego powodu. Stuknęła palcami w maskę chłopaka.
– Zmuś mnie – powtórzyła.
– Ja… Mogłabyś zejść, proszę? – wymamrotał zakłopotany.
– To raczej prośba, a nie przymus. Niestety odmawiam.
Uskrzydlony drgnął niespokojnie, jednak wciąż nie podejmował żadnych działań. Karnia znudzona jego brakiem reakcji, chwyciła za jego maskę, jakby chcąc ją zsunąć. Chłopak natychmiast zareagował. Chwycił jej rękę w nadgarstku i szybkim ruchem odsunął od swojej twarzy.
– Oj no nie bądź taki. Pokaż mi swój dzióbek, ptaszyno – zaśmiała się.
– Już ci mówiłem, że jej nie ściągnę. Nie mogę!
– Możesz, tylko po prostu się boisz… Tak samo jak boisz się zmusić mnie do zejścia z ciebie. Ale ja nie narzekam! Fajnie mi się tak leży.
Chłopak milczał. Karnia zastanawiała się, czy nie jest zbyt nachalna. Nieznajomy definitywnie był zdezorientowany i nie miał pojęcia jak zareagować. Jednak sam się prosił, budząc ją głaskaniem po uszach. Ile by dała za to, by teraz kontynuował tę zabawę. Mógłby też pójść o krok dalej i…
– Jak masz na imię? – odezwał się nagle wyrywając ją z rozmyślań.
– Słucham?
– Imię – powtórzył powoli. – Nie znam twojego imienia.
Karnia parsknęła cicho. To pytanie ją zaskoczyło. Faktycznie, nie znali nawet swoich imion. Jednak może to i lepiej? Mniej problemów. Tylko krótkie spotkanie na wspólne nocowanie i dobrą zabawę, zakończone cichym rozstaniem. Możliwość zniknięcia w tłumie i pozostawienie po sobie jedynie wspomnienia. Zero zobowiązań i problemów. Zero powrotów. Dlatego właśnie, dziewczyna zazwyczaj nie dbała jakoś bardzo o imiona. Każdy w końcu przecież znikał. Przyjaźnie, miłość, wrogowie… To wszystko przemija tak szybko, że nie ma sensu zapamiętywać imion ich wszystkich. Zbędne informacje. Przecież jak kogoś widzisz, to wiesz, kim on jest. Ile razem przeżyliście. Po co więc imiona, które tak łatwo pomylić?
– Karniela – odpowiedziała w końcu. – Jednak wolę, by mówiono mi Karnia. Tak brzmi lepiej.
– Saadiya – uśmiechnął się lekko. – Masz ładne imię.
– Dziękuję, ptaszyno.
Chłopak poruszył się niepewnie, chcąc ułożyć się wygodniej.
– Zejdziesz ze mnie?
– Nie.
– Dlaczego?
– Musisz mnie zmusić – zaśmiała się.
Saadiya zawahał się chwilę, po czym chwycił Karnię w pasie i przeturlał się z nią na bok, chcąc znaleźć się nad nią. Zrobił to jednak na tyle niezdarnie, że dziewczyna przygniotła mu skrzydło. Chłopak jęknął z bólem, a kozica odskoczyła od niego wystraszona.
Spojrzała na niego niepewnie, a on korzystając z okazji, szybko ześlizgnął się z łóżka. Stanął przed nią z krzywym uśmieszkiem.
– Udało mi się – zauważył.
– Faktycznie. Ale jakim kosztem?
Saadiya mruknął coś pod nosem, masując delikatnie, obolałe skrzydło. Karnia w tym czasie podeszła do niego i zbliżyła się na niebezpieczną odległość.
– Pomóc ci je rozmasować? – zaproponowała. – Mogę też pomasować inne partie ciała.
Chłopak spojrzał na nią ostrożnie. Chyba zauważył już, że dziewczyna ma wobec niego pewne plany. Kozica uśmiechnęła się przyjaźnie, starając się wzbudzić w nim zaufanie. Nie podobało jej się, że chłopak był aż tak niewinny i niechętny do co ciekawszych zabaw. Wolała się nie poddawać, na wypadek, gdyby jednak zmienił zdanie.
– To jak? Co powiesz na poranny masażyk?
<Saadiya?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz